0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Foto Agata Kubis / Kino ŚwiatFoto Agata Kubis / K...

Dla nas wszystkich, którzy kiedykolwiek byli na polsko-białoruskiej granicy, lub o niej pisali, film Agnieszki Holland to niezwykle ważne wydarzenie. Sprawy, z którymi próbowaliśmy przebić się do szerszego audytorium, ujrzały światło dzienne w szeroko komentowanym obrazie. Obrazie, który zobaczył cały świat. Wreszcie.

Naokoło filmu toczy się dyskusja także po stronie aktywistów, dziennikarzy, osób, które uczestniczyły w kryzysie na granicy polsko-białoruskiej. I w tym kontekście, jeszcze przed premierą zaplanowaną na 22 września 2023, często słyszałam opinię, że w sumie nieważne, czy film będzie dobry. Ważne, że wszyscy usłyszą o tym, o czym krzyczymy od dwóch lat – o ogromnej skali łamania praw człowieka na granicy UE.

Udało się coś więcej – to dobry, prawdziwy, głośny obraz filmowy, w dodatku intensywnie promowany przez władze PiS.

Wraz z filmem Agnieszki Holland temat przestał być domeną grupy aktywistów humanitarnych, RPO, który upominał się o przestrzeganie prawa, nielicznych redakcji, w tym naszej, OKO.press, bodaj najwierniejszego medium.

Czasem słyszeliśmy głos międzynarodowy (np. od komisarz praw człowieka Rady Europy, Dunji Mijatović). Poza tym – zapadała cisza, zwłaszcza gdy opinia publiczna skupiła się na tragedii Ukrainy i szlachetnej pomocy, jakiej Polki i Polacy udzielają tym innym uchodźcom.

Teraz sprawa stała się głośna – tak jak na to zasługuje.

Amina, Bashir, Nur, Ghalina, Leila, czyli Ali, Judith, Sulejman

Pierwszą długą sekwencję filmu oglądamy z perspektywy rodziny z Syrii – rodziców, trójki dzieci i dziadka, do której nieco przypadkowo dołącza starsza, podróżująca samotnie Afganka, której brat współpracował z polskim wojskiem w Kabulu.

Okazuje się bezcenną towarzyszką podróży – ma euro, powerbanki, instynkt przetrwania i poczucie odpowiedzialności za grupę. Samoczynnie przyjmuje rolę opiekunki Nura, najstarszego chłopca, co okaże się jej przekleństwem.

Grupa podróżuje najpierw samolotem (do Mińska), potem busem do granicy z Polską. Tam cały plan się załamuje – słychać strzały, białoruscy pogranicznicy wrzeszczą i przepychają ich przez kolczasty drut. Telefon wskazuje, że są już na terenie Polski, ale obiecanej przez brata Aminy taksówki do Szwecji nie ma (nie może jej być, bo rodzina wylądowała w innym miejscu, niż zakładano). Nie ma też jedzenia, picia, śpiwora.

Zaczyna się przepychanka, o której słyszeliśmy od właściwie wszystkich osób uchodźczych – push-back przez druty w jedną i w drugą stronę granicy. Bicie, przemoc i okrucieństwo ze strony Białorusinów. Mechaniczne podejście polskich pograniczników, niemal bez empatii, traktowanie ludzi jak, powiedzmy, stada owiec, które trzeba przepędzić na inne pastwisko.

Takie historie opisywaliśmy w OKO.press wielokrotnie. Pisaliśmy o ciężarnej Judith, która straciła dziecko; drastyczne sceny znalazły się w filmie:

Przeczytaj także:

Oczywiste jest, że nie wszystkie relacje uchodźców są prawdziwe. Jak mówił mi w wywiadzie Mikołaj Grynberg, autor książki „Jezus umarł w Polsce”, każdy by skłamał, żeby przeżyć.

Ale plecy pokryte bliznami nie kłamią, tak jak zdjęcia, jakie mają w telefonach. I jedno nie ulega wątpliwości – ludzie, którzy chcą uciec do lepszego świata przed wojną, zemstą talibów albo choćby po to, by móc studiować, zostają zatrzaśnięci w polsko-białoruskiej pułapce, w lesie, ciemności i zimnie, cierpią, chorują, umierają.

Na granicy spotkałam m.in. Alego, którego towarzysze zostawili w lesie, bo szedł za wolno – miał chorobę Leśniewskiego-Crohna. Jest w filmie.

Wraz z Hanną Szukalską relacjonowałam próbę wywiezienia przez SG ze szpitala irackiego Kurda i Syryjczyka, którzy spędzili miesiąc na granicy:

W listopadzie 2021 roku rozmawiałam w podlaskim lesie z Sulejmanem, Druzem z Syrii. Daliśmy mu to, co mogliśmy: ciepłą zupę, ubranie, koc termiczny. Zapamiętałam, że zanim go zostawiliśmy, paliliśmy razem, a on czyścił paznokcie zapałkami.

Nie znam historii życia 18-letniego Syryjczyka, którego widziałam w styczniu 2022 roku w lesie w Sutnie. Nie mogłam z nim porozmawiać, bo był w ciężkim stanie hipotermii. Z informacji uzyskanych później wiemy, że jeszcze w nocy Syryjczyk został „odprowadzony do linii granicy”, by użyć określenia ppor. Anny Michalskiej, rzeczniczki Straży Granicznej.

Film pokazuje okrucieństwo push-backów, czasem wręcz sadystyczne. Co by szkodziło, gdyby osoba w takim stanie została dzień czy dwa dni dłużej w szpitalu?

Jan i strażnicy

Druga strona w „Zielonej granicy” to polscy mundurowi. Straż Graniczna nie została w filmie potraktowana łagodnie. Są lepsi niż białoruscy, ale nie jest to powodem do szczególnej dumy.

Straż Graniczna w filmie robi właściwie to jedno, czym naprawdę się zajmowała i zajmuje: wyrzuca ludzi za drut. Ludzi zdrowych i chorych, młodych i starych, dzieci, kobiety w ciąży. Niektórzy są okrutni ponadto, co konieczne. Inni tylko cyniczni i pełni pogardy dla „turystów” czy „ciapatych”, jak nazywają uchodźców.

O ten właśnie obraz SG wykłócają się przeciwnicy filmu Holland. Politycy PiS obrzucają reżyserkę błotem, Zbigniew Ziobro porównał ją do nazistowskich propagandystów, a prawicowy komentator Bronisław Wildstein do Leni Riefenstahl, reżyserki nazistowskich filmów propagandowych.

Co jednak robią w filmie strażnicy? Raz jeszcze – uprawiają push-back. Czyli to, co robią w rzeczywistości i nikt temu nie zaprzecza. Na początku kryzysu, we wrześniu 2021 roku, władze jeszcze się krygowały, ale po wprowadzeniu tzw. ustawy wywózkowej w październiku 2021 roku mówią o tym głośno.

Nazywają to „odprowadzeniem do linii granicy” lub „udaremnieniem nielegalnego przekroczenia granicy”. Gdy piszę ten tekst, rzeczniczka Michalska prosi dziennikarza, by słowa push-back nie używać.

Uchodźcy nie chcą wracać „No Belarus, please!”, więc trzeba popchnąć, postraszyć, poszczuć psem, czasem szturchnąć. Taką mają pracę. Co miała pokazać Holland, żeby się Ziobrze spodobało? Że rodzina Aminy i Bashira dziękuje za podwózkę, sama rozchyla druty i z drugiej strony macha polskim strażnikom?

Dowodem na okrucieństwo push-backów są także wyroki sądowe, do tej pory jednoznaczne. Sądy uznają wywózki za niezgodne z prawem i przyznają rację uchodźcom. Takich wyroków jest już ponad 10:

Czy są tam sprawiedliwi? Nie wiadomo, bo SG milczy

W naszych relacjach z granicy trudno było pokazać, jak naprawdę zachowywali się strażnicy wobec uchodźców. Nie wiemy. Znamy to z opowieści aktywistów i osób w drodze.

Widzieliśmy ich zachowanie podczas interwencji, ale w obecności mediów zachowywali się pewnie inaczej niż zwykle. Mamy skąpe świadectwa od nielicznych, którzy zdecydowali się mówić.

W tym kontekście szczególnie absurdalnie brzmi zarzut rzeczniczki SG, Anny Michalskiej z 20 września 2023, że Holland nie zapytała o uczucia strażników.

Ze skąpych relacji, o których niżej, wiemy, że strażnik, który chciałby coś skrytykować, czy ujawnić światu, długo na służbie by nie został.

Z dwoma strażnikami rozmawiał Mikołaj Grynberg w książce „Jezus umarł w Polsce”:

Z jednym udało się także porozmawiać Dorocie Borodaj:

Tych strażników o niezatrutej do końca wrażliwości reprezentuje filmowy Jan – w sumie dobry człowiek, który robi, co każą, ale się tego wstydzi i płaci za to cenę – zaczyna pić. W końcu postanawia zachować się przyzwoicie. I ta scena zostaje w pamięci, gdy wreszcie patrzą na siebie jak ludzie Jan i Amina.

W filmie przerysowana wydaje się za to scena „szkolenia”. Dowódca bez specjalnych niuansów, szowinistycznym i obleśnym językiem instruuje podwładnych, jak obchodzić się z uchodźcami. „To nie są ludzie” – mówi dobitnie, leci cytatami o ich zoofilii i pedofilii...

Czy instrukcje wyglądają właśnie tak, aż tak? Z rozmów z mieszkańcami tych terenów, wiadomo, że tego typu „szkolenia” mają miejsce. Że mówi się o uchodźcach uprzedmiotawiającym językiem, przestrzega przed odczuciami litości, że przedstawia się ich jako zagrożenie, jako broń w rękach Łukaszenki. To przecież konieczne, by utrzymać „morale”. Jak sobie Ziobro i Michalska wyobrażają inaczej takie szkolenia?

Marta, Żuku, Maciek, Julia

Trzecia perspektywa to aktywiści. Psycholożka Julia przeprowadza się na Podlasie po stracie partnera. Mieszka na samej granicy. Którejś nocy słyszy wołanie o pomoc – to Leila. Julia pomaga jej i dołącza do aktywistów, udostępnia im swój dom, gotuje zupy, jeździ do lasu.

Widzimy w filmie to wszystko, co widzieliśmy na własne oczy: młodych ludzi, często wykraczających poza normy mieszczańskiego świata, odważnych w każdej dziedzinie, zaangażowanych na maksa. Udręczonych tym, że mogą uchodźcom pomóc, napoić ich, nakarmić i ogrzać, ale nie wolno im ich ratować. Bo wywiezienie poza strefę groziłoby zarzutem udziału w grupie przestępczej organizującej nielegalny przemyt ludzi.

Julia się radykalizuje – nie chce działać tak, jak chce tego Marta, strażniczka bezpieczeństwa aktywistów i aktywistek. Razem z siostrą Julii (Żuku) odłączają się od głównej grupy i zaczynają pomagać na własną rękę.

Mają dość zostawiania uchodźców w lesie z obietnicą interimu, chcą ich wozić do „bezpiecznych domów”. I także ten rzadko opisywany temat „safe house'ów”, robi się głośny.

Aktywiści to mocna strona filmu – są przedstawieni bez heroizmu, upiększania, idealizowania. Dobrze, że widzimy konflikty w grupach pomocowych, bo to ich uczłowiecza. A na granicy działa wiele różnych grup, które mają różne sposoby działania. Jest Grupa Granica, Fundacja Ocalenie, Podlaskie Ochotnicze Pogotowie Humanitarne, Białowieska Akcja Humanitarna. Te grupy się przenikają, czasem działają razem.

Prawdziwa jest także opowieść o ściganiu i sprawdzaniu aktywistów – chociaż ten wątek jest przedstawiony właściwie tylko w jednej scenie przesłuchania Julii, granej przez Maję Ostaszewską. Sama byłam świadkinią zatrzymania aktywistów:

Powyższy tekst Magdy Chrzczonowicz uzupełniamy refleksją Agaty Kowalskiej, dziennikarki i podcasterki OKO.press („Powiększenie”).

Holland mówi: spójrzcie, a potem kończy film [Agata Kowalska]

Na film szłam oczywiście przerażona. Przerażona tym, że przez dwie godziny będę doświadczać horroru i traumy, bo przecież horror i trauma działy się na polsko-białoruskiej granicy. Ale Holland od nas tego nie wymaga, jej film, wybaczcie obrazowość, nie wypruwa flaków z brzucha, nie zmusza do płaczu lub rozpaczy.

Zamiast tego reżyserka scena po scenie dobitnie nam przypomina, że to, co oglądamy, naprawdę miało miejsce. I że choć to film fabularny, to przecież fabuła nie została zmyślona.

W polskich lasach umierali i umierają ludzie, na granicy żołnierze łamią prawo, a reszta kraju i Europa patrzą obojętnie.

Wyjątkowe postawy wyjątkowych ludzi też nie są zmyślone. O tym wszystkim napisała powyżej Magda Chrzczonowicz, wiarygodnie, bo wiele z „filmowych scen” widziała na własne oczy.

Można się oczywiście długo spierać, które sceny są „podkręcone”, które niepotrzebne, a których zabrakło, ale zasadniczo Holland wychodzi zwycięsko z bardzo trudnego zadania. Bo o ile do kina wchodziłam przerażona, to wychodziłam z poczuciem dogłębnej winy.

Według mnie film nie zmusza nas do cierpienia, nie wymierza kar, nie beszta i nie smaga. Ale też nas nie ratuje, nie pociesza, nie pozwala na oddech i ulgę po seansie. Nie jest żadnym katharsis. Robi coś o wiele sprytniejszego i trudniejszego: zostawia nas z tą historią.

Holland mówi: Spójrzcie. Spójrzcie, oto ludzka tragedia dzieje się tu, w Polsce. A potem... kończy film.

Atak rządu, prezydenta i polityków PiS na film i jego twórczynie więcej mówi o nich, o kampanii wyborczej, o polityce, niż o samym filmie. Zwłaszcza że kampania hejtu prowadzona jest przez tych, którzy „Zielonej granicy” nie widzieli.

Może z wyjątkiem wiceministra spraw wewnętrznych Błażeja Pobożego, który komentując film i zapowiadając ostrą reakcję resortu, wpadł w istny słowotok: „Ponieważ ten film zawiera tak wiele nieprawd, przeinaczeń, pokazuje fałszywy, nieprawdziwy, niesprawiedliwy obraz wszystkich wymienionych przeze mnie funkcjonariuszy, formacji, Polaków, polskiego państwa, instytucji polskiego państwa, zdecydowaliśmy jako kierownictwo MSWiA, że w kinach studyjnych w całej Polsce ten obrzydliwy paszkwil będzie poprzedzony specjalnie przygotowanym spotem, który o tych elementach, których zabrakło w tym filmie, pokazuje”.

I potem wymiana zdań, która mówi sama za siebie:

Poboży podsumowuje: „Obrzydliwy paszkwil. Zawiera wiele nieprawd, przeinaczeń, pokazuje fałszywy, nieprawdziwy, niesprawiedliwy obraz”.

Dziennikarka TVN24: A widział pan film?

Poboży: „Fragmenty. I jest też trailer”.

O podobnych atakach na Holland i głosach w obronie reżyserki i jej filmu napisaliśmy kilkanaście tekstów, gościłam Holland w podcaście „Powiększenie”.

Mam nadzieję, że ponoć przekorny polski naród wyruszy tłumnie do kin na „Zieloną granicę” i popatrzy na to, czego bardzo nie chciały pokazać polskie władze. Jak pozwalają na skrajne cierpienie i śmierć bezbronnych ludzi i jak prześladują i ścigają tych, którzy chcą pomagać.

;

Udostępnij:

Magdalena Chrzczonowicz

Wicenaczelna OKO.press, redaktorka, dziennikarka. W OKO.press od początku, pisze o prawach człowieka (osoby LGBTQIA, osoby uchodźcze), prawach kobiet, Kościele katolickim i polityce. Wcześniej przez 15 lat pracowała w organizacjach poarządowych (Humanity in Action Polska, Centrum Edukacji Obywatelskiej, Amnesty International) przy projektach społecznych i badawczych, prowadziła warsztaty dla młodzieży i edukatorów/edukatorek, realizowała badania terenowe. Publikowała w Res Publice Nowej. Skończyła Instytut Stosowanych Nauk Społecznych na UW ze specjalizacją Antropologia Społeczna.

Agata Kowalska

Autorka podcastów „Powiększenie”. W OKO.press od 2021 roku. Wcześniej przez 14 lat dziennikarka Radia TOK FM. Wielbicielka mikrofonu, czyli spotkań z ludźmi, sporów i dyskusji. W 2016 roku za swoją pracę uhonorowana nagrodą Amnesty International „Pióro Nadziei”.

Komentarze