Zwycięzca w konkursie na klimatyczną bzdurę roku 2018 ma Duda wybitne osiągnięcia w wielu kategoriach bzdur. Są komiczne o żarówkach, żałosne o sobie samym, groźne o demokracji, paskudnie homofobiczne, nienawistne o rywalach, społecznie groźne o szczepionkach. Skromny wybór 20 bzdur
Ten tekst nie miałby końca, gdyby nie cisza wyborcza, bo bzdur, jakie prezydent Duda wyprodukował w czasie pięciu lat jest bez liku. Jako "najwyższy przedstawiciel RP i gwarant ciągłości władzy państwowej, który czuwa nad przestrzeganiem Konstytucji, stoi na straży suwerenności i bezpieczeństwa państwa oraz nienaruszalności i niepodzielności jego terytorium" powinien być poważniejszy, jednak specjalizuje się w takiej właśnie formie wypowiedzi.
Zaczniemy od bzdury nagrodzonej w plebiscycie portalu Nauka o klimacie w roku 2018. Potem kilka świeżych bzdur z kampanii wyborczej, i następne, w przypadkowej kolejności.
Portal uznał słowa Dudy z jego przemówienia otwierającego 3 grudnia 2018 szczyt klimatyczny w Katowicach za największą bzdurę 2018 roku. Uzasadnia: "Stanowisko nauki jest jednoznaczne: nie ma możliwości pogodzenia dalszego spalania paliw kopalnych z ochroną klimatu. Spalanie węgla oznacza emisje dwutlenku węgla a - jak przeczytamy w Specjalnym Raporcie IPCC - jeśli chcielibyśmy zatrzymać ocieplanie się klimatu, musimy całkowicie zaprzestać takich emisji".
A warto dodać, że konkurencja była poważna. Drugie miejsce zajął europoseł Ryszard Czarnecki: "W Wielki Czwartek na granicy Podkarpacia i Lubelszczyzny jest minus 6 stopni. Cóż, pozostaje ryczeć ze śmiechu nad globalnym ociepleniem".
W kończącej się właśnie kampanii wyborczej 2020 Duda przyrównał rywali politycznych do SARS-CoV-2, złowrogiego koronawirusa, który zabił już na świecie 560 tys. ludzi. Jakby pozazdrościł Jarosławowi Kaczyńskiemu, który tuż przed wyborami parlamentarnymi 2015 dehumanizował uchodźców twierdząc, że roznoszą „choroby bardzo niebezpieczne i dawno niewidziane w Europie" i opisywał o ich biologicznej specyfice: "różnego rodzaju pasożyty, pierwotniaki nie są groźne w organizmach tych ludzi".
Duda sięgnął po epidemiczną metaforę w Krakowie 21 czerwca 2020, wychwalając politykę PiS. "Nie robiliśmy tego, co nasi poprzednicy. Przecież oni podwyższyli podatek VAT, podwyższyli wiek emerytalny, przeciwko czemu protestowało całe polskie społeczeństwo. Wbrew ludziom to zrobili, a ja działałem przez te pięć lat dla państwa, dla ludzi".
Była to populistyczna przesada, ale dopuszczalna w kampanii. Dalej było gorzej:
W 2015 r., kiedy przejmowaliśmy władzę od PO-PSL, bezrobocie wynosiło 9 proc. W najgorszym momencie pandemii wzrosło do 6 proc., czyli było niższe niż kiedy oni rządzili. Byli gorszym wirusem niż koronawirus. Dla gospodarki byli gorsi niż koronawirus
OKO.press pokazało, jak bzdurne są tezy o tym, że PO-PSL niszczyło gospodarkę i było jak "koronawirus". Zwłaszcza od wejścia do UE w 2004 r. polska gospodarka rozwija się dobrze, a rządzą na przemian PO i PiS. Na przykładzie bezrobocia: w 2004 roku przekraczało jeszcze 20 proc. W latach 2004-2008 spadało - kto by nie rządził - po otwarciu europejskich rynków pracy dla Polaków. Potem urosło wraz z kryzysem globalnym, niemal do 15 proc. Od stycznia 2014 spada równo przez dwa lata rządów PO-PSL i dalej za PiS. Teraz się niestety odbije.
Najpierw "Rzeczpospolita" a potem "Fakt" wyciągnęły na światło dzienne decyzję Andrzeja Dudy o częściowym ułaskawieniu mężczyzny skazanego za to, że znęcał się nad partnerką i gwałcił córkę. Decyzja Dudy umożliwiła skazanemu legalny powrót do wspólnego mieszkania ze swymi ofiarami. "Fakt" opisał rzecz po swojemu. Dał duże zdjęcie Dudy i krzyczący tytuł: "Trzymał córkę, bił po twarzy. Wkładał jej rękę w krocze. Panie prezydencie jak pan mógł ułaskawić kogoś takiego?".
Na wiecu w Bolesławcu Duda zareagował na okładkę tabloidu w tabloidowy sposób, jakby przede wszystkim chciał nakręcić emocje:
Niemcy chcą wybierać w Polsce prezydenta. To jest podłość. Ja się na to nie zgadzam [o okładce "Faktu" ze zdjęciem Dudy i tytułem "Trzymał córkę, bił po twarzy. Wkładał jej rękę w krocze. Panie prezydencie jak pan mógł ułaskawić kogoś takiego]
"Dzisiaj mamy kolejną odsłonę niemieckiego ataku w tych wyborach, bezpardonowej brudnej kampanii, tym razem skierowanej przeciwko mnie. Boleję nad tym, ale liczę się z tym, że będę brutalnie, kłamliwie, oszczerczo atakowany" - pastwił się dalej nad "Niemcami".
Bzdura tej wypowiedzi polega na tym, że intencje tabloidu, którego głównym celem jest "podgrzewanie tematu" i budzenie emocji odbiorców są opisywane jako działania "Niemiec" czy "Niemców". Tymczasem gazeta wykorzystuje kartę narodową nie dlatego, że realizuje niemieckie interesy, ale w celach pozyskiwania czytelników. Dobrym przykładem instrumentalnego używania uczuć narodowych i ksenofobicznych była piłkarska wojna niemieckiego "Das Bild" i jego polskiego klonu "Faktu" w czasie mistrzostw Europy w piłce nożnej w 2008 roku. Oba tytuły tego samego właściciela obrzucały się nawzajem błotem, Fakt unosił się oburzeniem, że Bild obraża Polaków itp.
Wątek antyniemiecki w propagandzie PiS to klasyka. Pomijając "dziadka z Wehrmachtu" Tuska (wynalazek Jacka Kurskiego w kampanii Donald Tusk kontra Lech Kaczyński 2005 roku), można znaleźć dziesiątki wypowiedzi, które mają wprowadzać elektorat w stan patriotycznego alertu.
„Polska nie potrzebuje od Niemiec lekcji demokracji" - komentował Kaczyński satyryczne komentarze tamtejszych mediów na swój temat. I z komiczną powagą dodawał: "Niemcy są nam winni bardzo dużo w każdym wymiarze, począwszy od moralnego, a skończywszy na ekonomicznym. Rachunek krzywd jest ogromny”.
Duda kompromitował się także atakując w serii tweetów największe światowe agencje i media (Reutersa, Associated Press, Financial Times, Washington Post, New York Times, Guardiana), że posługują się fake newsami w atakach na niego. Tym razem dotyczyło to wypowiedzi homofobicznych (patrz bzdura nr 4).
Na wiecu w Końskich Duda wydał zdumiewającą opinię o szczepionkach. Cytujemy słowo w słowo:
„Jeżeli chodzi o szczepionkę. Absolutnie nie jestem zwolennikiem jakichkolwiek szczepień obowiązkowych. Ja osobiście nigdy się nie zaszczepiłem na grypę, bo uważam, że nie.
Miałem oczywiście różne szczepienia jako dziecko i później jako dorastający chłopak, ale na grypę się nigdy nie szczepiłem i nie chcę się szczepić, i uważam, że szczepienia na koronawirusa absolutnie nie powinny być obowiązkowe".
Ta deklaracja Dudy przypomina wypisz wymaluj retorykę ruchu antyszczepionkowców, którego reprezentantem w Sejmie jest poseł Konfederacji Grzegorz Braun. Ruch STOP NOP (NOP to tzw. Niepożądany Odczyn Poszczepienny) zorganizował 6 czerwca 2020 w Warszawie protest w tej samej sprawie - przeciwko obowiązkowej szczepionce na COVID-19.
„Wolnościowy” odruch antyszczepionkowy jest popularny w środowiskach skrajnej prawicy, a pod obywatelskim projektem zniesienia obowiązku szczepień podpisało się w 2018 roku aż 121 tys. osób.
Podlizując się elektoratowi Konfederacji, by uzyskać jego poparcie w II turze wyborów 2020, Duda wykroczył jednak poza poziom dopuszczalnej w kampanii wyborczej przesady czy nawet populistycznej demagogii. Prezydent - bezspornie autorytet dla swego elektoratu, w którym znaczący udział mają osoby starsze, zwłaszcza po 60. roku życia - podał samego siebie jako wzór osoby, która się nie szczepi na grypę, "bo uważam, że nie”.
Cały przekaz prezydenta może zniechęcać osoby starsze do szczepienia na koronawirusa, gdy szczepionka będzie już dostępna.
„Jestem wstrząśnięty. Nie wiem nawet jak to skomentować, bo to brzmi jak zaproszenie do tańca demona antyszczepionkowego" – mówił OKO.press dr Paweł Grzesiowski, pediatra, specjalista ds. profilaktyki zakażeń. "Od lat jednym z głównych haseł polskich antyszczepionkowców jest zniesienie obowiązku szczepień, ale w rzeczywistości, ci ludzie próbują niszczyć ideę szczepień, podważając ich bezpieczeństwo i skuteczność. Z całą pewnością, polityczne wykorzystanie epidemii i szczepień w takim momencie kampanii wyborczej, to po prostu horror.
Za ten wyborczy gest zapłacą zdrowiem, a nawet życiem niezaszczepione dzieci i seniorzy" - mówił dr Grzesiowski.
Na wiecu wyborczym w Brzegu 13 czerwca 2020 Duda mówił o LGBT: "Próbuje się nam proszę państwa wmówić, że to ludzie. A to jest po prostu ideologia". I ciągnął w stylu "tęczowej zarazy" abp. Jędraszewskiego.
„Przez cały okres komunizmu w szkołach dzieciom wciskano komunistyczną ideologię. To był bolszewizm. Dzisiaj też próbuje nam się i naszym dzieciom wciskać ideologię, tylko inną, zupełnie nową. To jest taki neobolszewizm”.
Sztabowiec Dudy, poseł Przemysław Czarnek poszedł dalej, uznając, że LGBT „to nie są ludzie równi normalnym ludziom”.
Wymowa tych słów jest oczywista: wzbudzają niechęć do osób nieheteroseksualnych, kojarząc orientację z jakąś groźna ideologią (nie wiadomo zresztą na czym miałaby polegać). Wyrazem tej samej homofobicznej obsesji jest propozycja wpisania do Konstytucji zakazu adopcji dzieci dla par homoseksualnych „dla bezpieczeństwa dziecka, dla jego prawidłowego wychowania, dla strzeżenia przez polskie państwo praw dziecka i strzeżenia dobra dziecka”.
Sugestia jest klarowna: osoby LGBT czyhają na dzieci, które rodzą pary heteroseksualne i chcą je adoptować w jakiś złowrogich celach.
Duda idzie to śladem "homofobii wyborczej", którą posłużył się Kaczyński w haśle "Wara od naszych dzieci" z marca 2019 roku; przyniosło skutek w kampanii do Parlamentu Europejskiego.
Ta gra na lękach i homofobicznych odruchach zaciemnia realny problem adopcji, którego rządy PiS nie potrafią rozwiązać jeszcze bardziej niż poprzednie, w tym kwestię tysięcy dzieci wychowujących się w żyjących w ukryciu "tęczowych rodzinach", z biologicznym rodzicem (na ogół matką) i jego/jej partnerem/partnerką.
Tłumacząc się ze swoich homofobicznych odzywek Duda użył klasycznego języka tzw. nowoczesnej homofobii:
"Mnie różność i inność absolutnie nie przeszkadza. Ja nie zwracam uwagi kompletnie na to, jak żyją moi sąsiedzi, kim są moi sąsiedzi, dopóki ci sąsiedzi nie zaczną się zachowywać w sposób wyzywający i nie zaczną się swoim zachowaniem w jakiś sposób narzucać.
Ja uważam, że to, jakie są ich preferencje, co lubią, jeżeli realizują to w czterech ścianach swojego domu, jeżeli traktują to jako swoją sprawę prywatną, to mnie nic do tego. Podobnie jest zresztą ze mną, z moją żoną, to są nasze wewnętrzne relacje i my się z tymi relacjami na zewnątrz nie obnosimy i nikogo nie zmuszamy do tego żeby musiał te relacje, zwłaszcza intymne, obserwować.
Jestem absolutnym zwolennikiem różnorodności, ale różnorodności, gdzie tolerancja polega na tym, że również i ja, i moje poglądy, i moje przekonania, co do tego, co to znaczą normy obyczajowe i moralne są szanowane.
Oczekuję, że też będę szanowany. Zwłaszcza w sytuacji, kiedy to mniejszość usiłuje narzucić swoją wolę większości"
Duda wypowiedział absurdalną tezę, że uznanie praw osób nieheteroseksualnych (np. do legalizacji swoich związków partnerskich czy małżeństw) stanowi - jak to ujmują "nowocześni homofobi" - formę dyskryminacji osób heteroseksualnych (Ryszard Czarnecki wyraził to tak: "Wszelkie prawa ci ludzie w Polsce mają zagwarantowane, natomiast jeżeli domagają się czegoś więcej niż osoby heteroseksualne, to dlaczego? W tym momencie osoby heteroseksualne mogą się poczuć dyskryminowane").
Nowoczesna homofobia sprowadza się do tego, by "tolerować" inne orientacje, ale pod warunkiem, że osoby nieheteroseksualne będą żyły w ukryciu. Deklaracje Dudy, że nie obnosi się ze swoimi relacjami z żoną zostały ośmieszone m.in. przez pisarza i wyoutowanego geja, Jacka Dehnela, który przypomniał kampanijne zdjęcia Dudy całującego się z żonę. "Mój wzwód jest lepszy niż twój" - ironizował Dehnel.
Gdyby odbywał się plebiscyt na bzdurę o ustroju państwa, OKO.press zgłosiłoby ten cytat z orędzia Dudy z okazji 550. rocznicy polskiego parlamentaryzmu:
Nie można odmawiać zwycięskiej większości prawa do realizacji programu. Spełnianie zapowiedzi jest obowiązkiem względem obywateli. Podważanie tych zasad jest sprzeczne z podstawami demokracji przedstawicielskiej. Podmywa fundamenty parlamentaryzmu.
Prezydent podał zdumiewającą definicję demokracji przedstawicielskiej oraz "fundamentów parlamentaryzmu" sprowadzając je do "realizacji programu partii, która wygrała wybory".
Duda występuje w obronie PiS, które w reformach sądowniczych narusza zasadę praworządności, a zarazem twierdzi, że tak obiecało swoim wyborcom. Co zresztą nie jest prawdą - w programie PiS nie było tak drastycznych zmian (czytaj szczegółową analizę), była za to deklaracja, że wszystkie zmiany „nastąpić muszą z zachowaniem podstawowych konstytucyjnych gwarancji niezależności i niezawisłości”.
Duda zapomina, że fundamentem demokracji nie jest wola polityczna rządzących lecz przestrzeganie demokratycznych fundamentów, na czele właśnie z zasadą praworządności.
Definicja prezydenta zasługuje na miano bzdury i to groźnej. „Maksymę, która głosi, że większość ma prawo czynić w sferze rządzenia krajem wszystko, co zechce, uważam za bezbożną i godną pogardy” – pisał w 1835 roku Alexis de Tocqueville, klasyk myśli demokratycznej.
Z definicją prezydenta zgodziliby się za to tacy demokraci jak Orbán, Erdoğan i Putin. Wszyscy oni podważają fundamenty demokracji, m.in. trójpodział władz, i wprowadzają system nazywany autokracją wyborczą.
Na konwencji PiS 2 września 2018 sam Jarosław Kaczyński zaczerpnął z krynicy przemyśleń prezydenta: "Nasze zapowiedzi realizujemy. Nie uchybiliśmy demokracji, realizujemy to, co jest istotą demokracji, bo ona nie może polegać na manipulacji".
PiS-owską wizję „demokracji” jako jeden z pierwszych głosił b. minister spraw zagranicznych Witold Waszczykowski, zarówno w kraju, jak i na eksport w BBC: „A ja nie chcę demokracji przymiotnikowej, ja chcę demokrację normalną. Taką, gdzie kto ma program, który zdobędzie popularność społeczeństwa, wygrywa wybory, ma prawo ten program zrealizować”.
W prostszej wersji tę ustrojową bzdurę wyraził Marcin Wolski, nadworny satyryk PiS i szef TVP 2: „Jest jak w brydżu, rozdaje ten, kto bierze ostatnią lewę.
Zasady są proste: były wybory, wygrała ta partia, więc trzeba się z tym pogodzić i morda w kubeł”.
Podczas pogrzebu ofiar represji stalinowskich w sierpniu 2016 roku Andrzej Duda postanowił połączyć promocję "żołnierzy wyklętych" z oskarżeniem całej III Rzeczpospolitej i rządzących w niej elit, które - tak jak władze PRL - rzekomo wymazywały pamięć o "żołnierzach wyklętych":
Proszę państwa, o ile do 1989 roku rządził ustrój tych samych zdrajców, którzy zamordowali "Inkę" i "Zagończyka" to przecież po 1989 roku teoretycznie nie. To jak to się stało, że trzeba było 27 lat czekać, by Polska mogła pochować swoich bohaterów?
Odpowiedź na retoryczne pytanie Dudy jest prostsza niż by się zdawało: pogrzeb odbył się 27 lat po odzyskaniu przez Polskę suwerenności dlatego, że ciała „Inki” i „Zagończyka” odnaleziono dopiero w 2014 roku, a ich tożsamość potwierdzono dopiero:
Było to możliwe po uruchomieniu programu badawczego IPN „Poszukiwania nieznanych miejsc pochówku ofiar terroru komunistycznego 1944–1956”, zgodnie z listem intencyjnym z 2011 roku, podpisanym przez prezesa IPN Łukasza Kamińskiego, sekretarza Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa Andrzeja Kunerta oraz ministra sprawiedliwości rządu Donalda Tuska Krzysztofa Kwiatkowskiego. Czyli elit III RP.
Za rządów PiS (2005-2007), prezydentury Lecha Kaczyńskiego (2005-2010) oraz prezesury IPN Janusza Kurtyki (2005-2010) nie uruchomiono poszukiwań ciał żołnierzy wyklętych.
Zarzut prezydenta jest zatem nonsensowny, bo nie da się pochować ofiary zanim jej ciało zostaje odnalezione. A ostrze polityczne tej bzdury jest zupełnie nietrafione.
O żarówkach prezydent wypowiedział się w październiku 2018, w Berlinie na XIX Forum Polsko-Niemieckim, siedząc obok nieco zdetonowanego b. prezydenta Niemiec – Franka-Waltera Steinmeiera.
Wielu ludzi zadaje sobie pytanie, dlaczego UE zabrania tego, zabrania tamtego. Dlaczego na przykład w sklepie nie można w tej chwili kupić już zwykłej żarówki, można kupić tylko żarówkę energooszczędną? Nie wolno kupić, bo UE zakazała.
Bzdura jest potrójna. Po pierwsze, MOŻNA kupić zwykłą żarówkę. Wystarczy w Google wpisać „zwykła żarówka”:
Po drugie, unijny zakaz, na który zgodę wyraziły wszystkie państwa UE, jest decyzją racjonalną, bo żarówki energooszczędne są bardziej ekonomiczne - i co dziś szczególnie ważne - ekologiczne. Nie ma co głupio narzekać.
Po trzecie, żarówki mają być dowodem na „niedosyt demokracji”. Na deficyt demokracji w UE narzeka wielu analityków, ale przykład został wyjątkowo źle dobrany. Duda wyraził tu raczej rytualne dla eurosceptyków utyskiwanie, że cokolwiek Bruksela zrobi, nawet jak najsłuszniej, to musi być "dyktat" i zamach na suwerenność narodu (np. polskiego). Jak to ujmuje ideowy kolega Dudy Viktor Orbán, „dzisiaj w Brukseli znowu są grane imperialne marsze. Bruksela chce zbudować »europejskie imperium« rządzone przez biurokratów, których nikt nie wybierał w wyborach".
Przesłanką dla kompromitującej refleksji Dudy jest wiara, że "polskość" - ukazana jako zrodzona w cierpieniu i bohaterskiej martyrologii - jest nie do pogodzenia z uzgadnianiem reguł dla całej wspólnoty. Np. w kwestii żarówek.
Polacy i Węgrzy oddawali krew za wolność. Może dlatego, kiedy dziś w Europie głośno mówimy o suwerenności i niepodległości, to ta Europa czasem nie bardzo nas rozumie. My wiemy, ile suwerenność i niepodległość kosztuje. I nie pozwolimy ich sobie odebrać.
Będąc w sierpniu 2018 w Aucland Duda wylewnie dziękował Nowej Zelandii za przyjęcie w 1944 roku tzw. dzieci z Pahiatua - 733 wojennych sierot z Polski: "Mimo trudności, jakie niosła II wojna światowa, mimo tego, że nie przelewało się nikomu, Nowa Zelandia podzieliła się z tymi małymi Polakami tym, co miała. Mogli przeżyć i później się tutaj realizować”.
Zamiast wspólnie zalać się łzami, pewien dziennikarz spytał, jak to się ma do odmowy przez Polskę przyjmowania uchodźców. Duda sięgnął po swą ulubioną formę językową (bzdurę) : "W Polsce nie ma żadnych działań antyimigranckich. My po prostu nie zgadzamy się, żeby przymusowo przywożono do nas ludzi i to wszystko. Polacy chcieli przyjechać do Nowej Zelandii i zdecydowali się na życie tutaj, to była ich decyzja. To zupełnie co innego niż przymusowa relokacja, czyli przymusowe przywiezienie do kraju i zmuszenie do tego, by w nim przebywać. Bo to jest zniewolenie".
Unijna procedura relokacji to zniewolenie. W Polsce nie ma żadnych działań antyimigranckich. My po prostu nie zgadzamy się na to, żeby siłą przywożono do nas ludzi, którzy nie chcą w Polsce mieszkać.
Trudno bardziej odkleić się od rzeczywistości.
Relokacja to transfer osób ubiegających się o azyl z Grecji i Włoch do innych krajów UE w wyniku decyzji Rady Unii Europejskiej z 2015 roku wydanej na podstawie art. 78.3 Traktatu o funkcjonowaniu UE. Mówi on o pomocy krajom członkowskim, które znajdują się w sytuacji kryzysowej w związku z napływem obywateli krajów trzecich. Rząd Ewy Kopacz w 2015 roku zobowiązał się do przyjęcia ponad 6 tys. osób, ale rząd PiS nie wykonał tego zobowiązania.
Wnioskujący o relokację uchodźca faktycznie nie ma prawa wyboru kraju, ale może wskazać, gdzie by chciał, bez gwarancji, że tam trafi. Gdy już dostanie decyzję, w każdym momencie może się odwołać lub zrezygnować i zostać w obozie w Grecji lub we Włoszech. Cała procedura jest dokładnie opisana w decyzjach Rady UE 2015/1523 i 2015/1601, też po polsku.
A jak już by przybył do Polski, to znajdzie się w UE. I - jak to bywa z nielicznymi uchodźcami, których Polska przyjmuje - mógłby ruszyć dalej... Gdzie tu zniewolenie?
Nawet rzęsisty deszcz nie ostudził Głowy Państwa, która w mowie na Defiladzie Niepodległości 15 sierpnia 2018 przesądziła, że czynnik nadprzyrodzony miał udział w zwycięstwie w wojnie polsko-bolszewickiej 1920 roku. Jeszcze w 2017 roku mówił językiem racjonalnym: "Przeświadczenie (podkr. - red.) o opiece Matki Boskiej dodało sił naszym żołnierzom", ale teraz rzekł tak:
Tutaj na przedpolach Warszawy 98 lat temu zdarzył się Cud nad Wisłą (pauza). Owszem. Z całą pewnością był tam na pewno element cudu
Prezydent miał potem moment rozterki przypisując tezę o cudzie „ludziom wierzącym”:
„Ludzie wierzący powiedzą: Pan Bóg stanął w obronie Polski, Matka Najświętsza wsparła swoich chłopców, swoje dzieci, żeby mogli się obronić przed sowiecką czerwoną nawałą, po to, żeby mogli obronić wolność, niepodległość, ale przede wszystkim obronić chrześcijaństwo i życie”.
Powrócił jednak do teologicznej interpretacji dziejów: „Wiemy wszyscy doskonale, że to tylko jeden z elementów sukcesu. Drugim był geniusz dowódców, męstwo żołnierzy, a przede wszystkim ich umiejętności”.
W sumie wychodzi na to, że cudowna ingerencja była, choć sama w sobie by nie wystarczyła. Bo Polak musiał pomóc Matce Najświętszej.
Oczywiście można wierzyć w cuda. Za bzdurę uznajemy jednak fakt, że prezydent dużego, podobno świeckiego państwa, wprowadza do oficjalnego przemówienia czynnik boski jako element wyjaśniający.
Inna rzecz, że wpisuję się to w politykę PiS zawierzania Czarnej Madonnie (i przy okazji Ojcu Rydzykowi) całego kraju przez premiera Morawieckiego, czy sektora energetycznego przez ministra Tchórzewskiego. OKO.press zastanawia się, skąd ta kondensacja kontaktów z Matką Boską - wszystkie trzy gesty miały miejsce w lipcu-sierpniu 2018. Granica kościół-państwo zaciera się w licznych wystąpieniach polityków w świątyniach, także w kampanii wyborczej Dudy w 2020 roku.
Trzeba jednak przyznać, że wiarę prezydenta w cuda podziela znaczna część Polek i Polaków. Jak wynika z sierpniowego (2018) sondażu IPSOS dla OKO.press, aż 51 proc. badanych "zgadza się opinią, że jedną z przyczyn sukcesu w Bitwie Warszawskiej 1920 roku było wsparcie Pana Boga i Matki Najświętszej".
Andrzej Duda, razem z ówczesną premier Beatą Szydło, 37. rocznicę Sierpnia 1980 obchodził w 2017 roku nie w Gdańsku lecz w Lubinie na Dolnym Śląsku. Prezydent dał w ten sposób wyraz polityce historycznej PiS, która pomniejsza rolę Porozumień Sierpniowych (a potem Okrągłego Stołu), a kładzie nacisk na heroiczną walkę z komunizmem.
Reinterpretacja historii jest tu ułatwiona, bo wydarzenie w Lubinie także miały miejsce 31 sierpnia, tyle że 1982 roku. Trwał stan wojenny. Pokojową manifestację dla upamiętnienia Porozumień Sierpniowych przerwały strzały. Zginęły trzy osoby, kilkadziesiąt zostało rannych.
Było to wyjątkowe wydarzenie, tragiczne lecz bez większego znaczenia dla historii, żaden moment zwrotny. "Władza ludowa zdelegitymizowała się wcześniej – wprowadzając stan wojenny 13 grudnia 1981. To, co się stało w Lubinie, było barbarzyństwem, ale wszystko wskazuje na to, że nie było zaplanowane. To były działania spanikowanych milicjantów, a nie taktyka władzy” – podkreśla historyk Piotr Osęka.
Lubin był jednym z ostatnich akordów masowych protestów po 13 grudnia, jesień 1982 i następne lata to czas defensywy dla podziemia. Władze „Solidarności” postawiły na pracę u podstaw.
Promowanie tragedii jako wydarzenia przełomowego jest bzdurą nie tylko z punktu widzenia prawdy historycznej. Jest też odwracaniem sensu najnowszej polskiej historii, w której sukces przynosiła taktyka negocjacji i obywatelskiego nacisku, a nie tragiczny w skutkach opór.
Przy okazji Duda przedstawia zafałszowaną - w kierunku heroizmu - wersję tragicznych wydarzeń.
Tamtego dnia, 35 lat temu, Lubin krwią podpisał Porozumienia Sierpniowe i przez krew zrobił wielki krok ku wolnej Polsce, w której wszyscy dzisiaj żyjemy
wasi rodzice wyszli wtedy na ulice Lubina i 31 (sierpnia) nie ugięli się pod kulami
Kiedy w październiku 2016 prokuratura podjęła decyzje o ekshumacjach wszystkich ofiar katastrofy smoleńskiej, sprzeciwiło się temu 17 rodzin. Napisali do prezydenta: „Liczymy na Pana pomoc. Po sześciu latach od tych strasznych dni stajemy samotni i bezradni wobec bezwzględnego i okrutnego aktu: nasi Bliscy mają być wyciągnięci z grobów”.
W odpowiedzi Duda wzniósł się 6 listopada 2016 roku na szczyty hipokryzji. Okazał empatię: "Doskonale rozumiem, że to jest trudny temat dla rodzin. To jest straszny ból, który może przez te sześć lat, w niektórych przypadkach, uległ zmniejszeniu, ale pewnie w niektórych nie”.
Opisał też obrazowo własne „bardzo bolesne” przeżycia:. „Nie straciłem nikogo z rodziny, ale straciłem przyjaciół. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego, który był dla mnie osobą niezwykle drogą, którego ogromnie szanowałem, jego żonę – Marię, która była wspaniałą kobietą, pierwszą damą”.
Wszystko to po to, by zaapelować: „Ja mogę tylko prosić rodziny o wyrozumiałość dla działań prokuratury". Ktoś by pomyślał, że postąpi odwrotnie: poprosi prokuraturę o wyrozumiałość dla rodzin.
Duda użył też wyjątkowo bzdurnego (a przy okazji okrutnego) argumentu. O ile potraktowanie ciał ofiar katastrofy zaraz po wypadku w 2010 roku odbyło się "bez poszanowania", to obecne ekshumacje wbrew woli rodziny, są... oddaniem szacunku ofiarom.
W wielu przypadkach bez poszanowania potraktowano zwłoki najważniejszych osób w państwie. Niestety dopiero teraz ten szacunek będzie mógł być oddany
2 grudnia 2016 OKO.press ujawniło, że w Ministerstwie Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej oraz Ministerstwie Sprawiedliwości trwają prace przygotowawcze do wypowiedzenia Konwencji Rady Europy o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet i przemocy domowej.
Skrajnie konserwatywny publicysta Jan Pospieszalski w swym programie "Warto rozmawiać" w TVP próbował wydobyć od Dudy deklarację, że trzeba tak zrobić. Duda odpowiedział, że Konwencji trzeba "przede wszystkim nie stosować" i wyjaśnił:
Wypowiedź Dudy jest podwójnie bzdurna i zarazem niebezpieczna.
Po pierwsze, jak tłumaczyła OKO.press Sylwia Spurek, zastępczyni RPO, wzywanie do niestosowania umowy międzynarodowej oznacza brak zrozumienia Konstytucji, która mówi, że ratyfikowana umowa międzynarodowa (jaką jest Konwencja o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet i przemocy domowej) stanowi część polskiego wewnętrznego porządku prawnego. Wszystkie umowy międzynarodowe mają rangę ustaw. Niestosowanie się do nich jest równoznaczne z łamaniem ustaw.
Po drugie, Duda przedstawia w oczywisty sposób nieprawdziwy obraz sytuacji i lekceważy poważny problem społeczny, jakim jest przemoc domowa, przemoc wobec kobiet i dzieci, w tym przemoc seksualna.
Statystyki nie zostawiają wątpliwości – przemoc w rodzinie jest powszechna. Według danych policyjnych 93 proc. sprawców przemocy domowej to mężczyźni, natomiast w niemal 90 proc. ofiarami są kobiety i dzieci. W 2015 roku ofiarami przemocy w rodzinie padło 97 501 osób, w tym 69 376 kobiet (dane z policyjnej „Niebieskiej karty”).
Według szacunków Centrum Praw Kobiet rocznie w wyniku przemocy domowej ginie 400-500 kobiet. Chodzi tu nie tylko o zabójstwa, ale też pobicia ze skutkiem śmiertelnym i samobójstwa zdesperowanych kobiet. Jak wynika z raportu Fundacji STER przemocy seksualnej doświadczyło 87 proc. Polek.
To tylko kilka liczb, które ilustrują skalę cierpień i nieszczęść w polskich rodzinach. Wypowiedź prezydenta wyraża lekceważenie dla tego problemu. Może mieć efekt usypiający dla wymiaru sprawiedliwości i zmniejszać wrażliwość społeczną na te kwestie.
Prezydent Duda odegrał czołową rolę w demontażu zasadniczej dla praworządnego państwa instytucji, jaką jest Trybunał Konstytucyjny. Poparł to mnóstwem wypowiedzi, w których wyrażał z wielkim przekonaniem z gruntu nieprawdziwe opinie na temat roli TK w systemie polskiego prawa.
Trybunał jest związany domniemaniem zgodności z konstytucją ustaw, które uchwalił parlament. I nie ma innej drogi.
Linia rozumowania Dudy (i całego PiS) polegała na tricku - skorzystania z izolowanego zapisu prawnego, bez uwzględnienia sensu prawa. Skoro artykuł 197 Konstytucji RP stanowi, że „organizację Trybunału Konstytucyjnego oraz tryb postępowania przed Trybunałem określa ustawa”, to - mówił Duda/PiS - Trybunał musi przestrzegać ustaw. Jednocześnie PiS-owska większość przyjmowała w czasie podboju TK ustawy bez vacatio legis, czyli wchodzące w życie natychmiast. W intencji rządzących uniemożliwia to kontrolę ich konstytucyjności, czyli sprowadza rolę TK do zera, a TK i tak musi ich przestrzegać.
To wszystko jest jednak sprzeczne z zasadniczym artykułem 195 ustęp 1 Konstytucji: „podczas sprawowania urzędu sędziowie Trybunału Konstytucyjnego są niezawiśli i podlegają tylko Konstytucji”.
Ten przepis – zwany „stosowaniem Konstytucji wprost” – sędziowie Trybunału Konstytucyjnego zastosowali, by orzekając o zgodności z Konstytucją ustaw PiS (np. tej z 22 grudnia) nie powstała sytuacja, w której Trybunał orzekałby o konstytucyjności ustawy na podstawie tejże ustawy. To byłby nonsens, czyli bzdura.
Prezydent jako doktor prawa powinien znać hierarchię norm i wiedzieć, że przepisy Konstytucji są najważniejszym źródłem prawa w Rzeczypospolitej.
Bzdura konstytucyjna prezydenta sprowadza się do tego, że przyjmowane przez Sejm ustawy miałyby zostać poza kontrolą Trybunału Konstytucyjnego. Wręcz odwrotnie, to TK jest przez nie kontrolowany. Na tej samej zasadzie PiS chciał skrócić - ustawą - kadencję I Prezes Sądu Najwyższego, choć Konstytucja określa czas jej trwania.
Takimi trickami prawnymi PiS - wspierany przez bzdury Dudy - rozmontował jednak podstawy praworządnego państwa, które mają zabezpieczać demokrację przed nadmiernymi zakusami większości sejmowej (patrz też bzdura 2).
Gdyby organizowany był plebiscyt na bzdurę roku 2016 w polityce zagranicznej, Duda miałby spore szanse ze swoją reakcją na przemówienie prezydenta Obamy po ich spotkaniu 8 lipca 2016 w ramach szczytu NATO.
Rzecz była kłopotliwa. Obama w bezprecedensowy sposób pouczył stojącego obok Dudę mówiąc o amerykańskim "zaniepokojeniu [concern] pewnymi działaniami i impasem w sprawie polskiego Trybunału Konstytucyjnego".
Kurtuazyjnie podkreślił, że "szanuje suwerenność Polski", ale "wezwał wszystkie strony [all parties], aby wspólnie pracowały nad utrzymaniem [sustain] polskich instytucji demokratycznych".
"To właśnie czyni nas demokracjami, nie tylko słowa zapisane w konstytucjach, czy to, że głosujemy w wyborach, ale instytucje, na których polegamy każdego dnia, takie jak rządy prawa [rule of law], niezależne sądownictwo i wolna prasa" - mówił Obama.
Opisując reakcję Obamy, Duda zareagował po swojemu, jakby zapomniał, co usłyszał, choć minął tylko jeden dzień.
Prezydent Obama jest bardzo doświadczonym politykiem. Wie, że w demokracji i takie rzeczy się zdarzają (...) On zagrożenia dla demokracji w Polsce nie widzi.
Duda kompletnie zmienił sens słów Obamy, który nie wykazał się przecież - w najmniejszym stopniu - zrozumieniem dla kłopotów rządu z praworządnością, wręcz przeciwnie nazwał rzeczy po imieniu i z wyższością światowego mocarstwa dał Dudzie lekcję demokracji.
Wracamy do kampanii wyborczej 2020. Andrzej Duda został namaszczony przez partię jako ten, który - jak to ujął Kaczyński w liście do członków PiS - "w ciągu minionych 5 lat z pełnym zaangażowaniem umiejętnie prowadził zainicjowany przez PiS proces pozytywnych zmian w naszym kraju" i jest "współtwórcą dobrej zmiany, czyli reform w sferze polityki gospodarczej, polityki zagranicznej i bezpieczeństwa, w dziedzinie oświaty i kultury oraz polityki historycznej”.
Aby ratować zagrożony wynik wyborów Duda z rozmachem godnym premiera Morawieckiego (a czasem nawet większym) wychwalał osiągnięcia rządu, czyli - jak się okazało - swoje własne.
Roztoczył wizję wzrostu zarobków, jakiego nie widział świat, a już na pewno nie widziała Polska po 1989 roku:
Średnia płaca wzrosła o 20 proc., tego nie było od 1989 roku – tak ogromnego wzrostu w ciągu czterech lat
Duda twierdzi, że wzrost 20 proc. zarobków za rządów PiS (21015-2019) jest rekordem wolnej Polski. Poziom jego kompetencji wyraża się już w tej liczbie 20 proc., bo faktycznie zarobki wzrosły o 26,1 proc.
Czyli nawet pochwalić się nie umie.
W dodatku nawet przy 26 proc. Duda myli się, i to bardzo: bo wyższy wzrost wystąpił aż... 9 razy. Pięciokrotnie na początku transformacji, co jest trudno porównywalne z uwagi na inflację. Szybszy wzrost wystąpił też w czterech czterolatkach od 2004 do 2011 roku, kiedy po wejściu Polski do UE zarobki poszybowały:
„Te pieniądze [z 500 plus] stały się ważnym kołem zamachowym polskiej gospodarki i spowodowały, między innymi one, czy może przede wszystkim one, że w ciągu tych ostatnich pięciu lat ta gospodarka tak znakomicie funkcjonowała, mieliśmy takie fenomenalne wzrosty gospodarcze, które stawiały nas na pierwszych miejscach w świecie i w absolutnej czołówce europejskiej”.
Nie wiemy, jak Andrzej Duda definiuje „pierwsze miejsca”, ale na pewno nie jest to kategoria tak szeroka, by obejmowała miejsce nr 58., jakie zajmujemy wg szacunków MFW z naszym czteroprocentowym wzrostem PKB.
Większy wzrost gospodarczy cechuje przede wszystkim kraje nisko rozwinięte, z którymi nie możemy się nawet ścigać, ale pytanie pozostaje: po co wygadywać takie bzdury?
Pytanie retoryczne, wiadomo: żeby wygrać wybory.
Nawet gdy Duda mówi o konsekwencjach kryzysu poepidemicznego przedstawia go jako ogromny sukces polityki rządu PiS, czyli swój własny (patrz - wyżej, bzdura nr 16). Wypowiedź nie jest szczytem precyzji, ale nie wymagajmy od prezydenta zbyt wiele:
Oczywiście to PKB według prognozy nie jest dodatnie, ale jest kilka razy mniej negatywne niż to, co w innych wielkich krajach UE
Gdy prezydent mówi, że „[nasze PKB] jest kilka razy mniej negatywne niż to, co w innych wielkich krajach UE”, to po prostu nie ma racji.
Wszystkie gospodarki UE wpadają w recesję i notują spadki. Polska faktycznie zaliczy najmniejszy spadek wśród krajów UE. Ale ten spadek nie jest „kilka razy mniej negatywny” niż w innych krajach UE.
KE prognozuje, że w 2020 roku polska gospodarka skurczy się o 4,6 proc. Druga jest Dania - minus 5,2 proc, trzecia Szwecja - minus 5,3 proc. Najgłębsza recesja wystąpi we Włoszech (-11,2 proc.), Hiszpanii (-10,9 proc.) i Chorwacji (-10,8 proc.). Nasz wynik jest więc liczbowo zaledwie 2,4 razu lepszy niż najgorszy wynik Włoch. Trudno uznać, że to "kilka razy".
Warto też spojrzeć na różnicę między wzrostem w 2019 roku a prognozą na rok 2020 - jak bardzo prognoza odbiega od zeszłorocznego wzrostu. Tutaj Polska nie jest już unijnym liderem:
Przodują Szwecja, Niemcy i Finlandia. Polska jest na siódmym miejscu.
Prezydent chwali się, że dane KE oznaczają, że Polska wróci na ścieżkę wzrostu z lat 2016-2019. I ma rację. KE prognozuje również sytuację w 2021 roku. Wówczas wzrost polskiego PKB ma wynieść 4,1 proc. To tyle samo co w 2019, chociaż nieco mniej niż w 2018 (5,3 proc.) i 2017 (4,9 proc.).
Warto jednak spojrzeć na inne kraje. Okazuje się, że
pod względem wzrostu prognozowanego na 2021 rok Polska jest w UE na 26. miejscu. Wyprzedzamy jedynie Finlandię.
Jeśli spojrzeć na różnicę między prognozowanym wzrostem 2020 a 2021, jesteśmy ostatni. Polska gospodarka odbije o 8,7 pkt proc. W Chorwacji, Francji, Hiszpanii i we Włoszech to odbicie będzie wynosiło około 18 pkt proc. Wzrost w tych krajach wyniesie ok. 7 proc.
Znów – nic nadzwyczajnego. Kolejność prognozowanego wzrostu w 2021 jest prawie dokładnie odwrotna od tej z 2020 roku. Im ktoś głębiej spadł w 2020, tym mniej będzie musiał nadrabiać w kolejnym roku. I takie wyjaśnienie usłyszymy od rządzących, gdy okaże się, że Polska pod względem wzrostu jest na końcu Europy. Wówczas liczyć będzie się kontekst, odcienie szarości i całe otoczenie gospodarcze. Teraz, gdy jest okazja do przechwałek to wszystko nie liczy się wcale - pisało OKO.press.
Ocena tygodnika "W sieci" (obecnie "Sieci") braci Jacka i Michała Karnowskich zdumiewa przesadą.
Państwa pismo umacnia w Polakach ideę wolności jako wielkiego dobra, z którym wiążą się odpowiedzialność, prawda, powinności moralne, solidarność, troska o bliźnich.
Jak można tak wychwalać pismo, które ma oczywistą propagandowo-polityczną funkcję i prowadzi tyle hejterskich nagonek na opozycję? To zdziwienie bzdurną wypowiedzią o tygodniku "w Sieci" nieco maleje, gdy zobaczymy, że pismo pełni w systemie wiedzy-władzy PiS szczególna rolę. Jest oficjalnym stemplem ideowo-politycznym, czego wyrazem jest przyznawanie tytułu "Człowieka wolności".
O ile w czasach przed dobrą zmianą tytuł przyznawano osobom mniej ważnym (w 2013 roku - Krzysztofowi Szwagrzykowi, a w 2014 - Jarosławowi Markowi Rymkiewiczowi), o tyle od 2015 roku nagroda trafia do najbardziej zasłużonych:
Innymi słowy, wychwalając pod niebiosa "Sieci", Duda wypowiada się pośrednio o sobie samym, jako "człowieku wolności". Co prowadzi nas do ostatniego plebiscytu - na "auto-bzdurę", czyli najgłupszą wypowiedź o samym sobie.
Już w inauguracyjnym przemówieniu w sierpniu 2015 w Sejmie apelując o "odbudowanie wspólnoty" Duda uderzył w patetyczne tony ("Budujmy wzajemny szacunek - tylko wtedy, gdy jesteśmy wspólnotą, możemy naprawić Polskę. A Polska i Polacy potrzebują tej naprawy w wielu obszarach") i objął nimi także swoją własną osobę:
"Chcę zadeklarować, że będę w tym zakresie niezłomny".
Ta wielokrotnie wyśmiewana zapowiedź, okazała się z gruntu fałszywą prognozą. Prezydent został raczej mistrzem politycznego hejtu. Duda wraca jednak do tamtej narracji podkreślając swoje walory, np. niezależność:
Podczas jednego z przemówień w kampanii wyborczej 2020 Dudy rozległ się grzmot zbliżającej się burzy. "Właśnie - przerwał prezydent i odegrał pantomimiczną scenkę biorąc się pod boki - Ma się tę moc? Ma się?" - powiedział.
Prezydent często też podkreśla majestat swego urzędu i swojej osoby nadużywając formuły "ja, jako prezydent".
Duża jest tu dawka próżności i miłości własna. Duda potrafi zwierzyć się narodowi z tego, jak sam siebie podziwia. Na przykład w słynnym monologu
" target="_blank" rel="noopener nofollow noreferrer">Ja się uczę cały czas. Zobacz, to tylko 40 sekund.
Propaganda
Wybory
Andrzej Duda
Jarosław Kaczyński
Rafał Trzaskowski
Kancelaria Prezydenta
Prawo i Sprawiedliwość
Kampania prezydencka 2020
Założyciel i redaktor naczelny OKO.press (2016-2024), od czerwca 2024 redaktor i prezes zarządu Fundacji Ośrodek Kontroli Obywatelskiej OKO. Redaktor podziemnego „Tygodnika Mazowsze” (1982–1989), przy Okrągłym Stole sekretarz Bronisława Geremka. Współzakładał „Wyborczą”, jej wicenaczelny (1995–2010). Współtworzył akcje: „Rodzić po ludzku”, „Szkoła z klasą”, „Polska biega”. Autor książek "Psychologiczna analiza rewolucji społecznej", "Zakazane miłości. Seksualność i inne tabu" (z Martą Konarzewską); "Pociąg osobowy".
Założyciel i redaktor naczelny OKO.press (2016-2024), od czerwca 2024 redaktor i prezes zarządu Fundacji Ośrodek Kontroli Obywatelskiej OKO. Redaktor podziemnego „Tygodnika Mazowsze” (1982–1989), przy Okrągłym Stole sekretarz Bronisława Geremka. Współzakładał „Wyborczą”, jej wicenaczelny (1995–2010). Współtworzył akcje: „Rodzić po ludzku”, „Szkoła z klasą”, „Polska biega”. Autor książek "Psychologiczna analiza rewolucji społecznej", "Zakazane miłości. Seksualność i inne tabu" (z Martą Konarzewską); "Pociąg osobowy".
Komentarze