0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Martin BUREAU / AFPFot. Martin BUREAU /...

W niedzielę 10 grudnia kończy się 16 Dni Przeciwdziałania Przemocy ze Względu na Płeć – cykliczna, coroczna kampania na rzecz podnoszenia świadomości na temat przemocy warunkowanej płciowo oraz jej przeciwdziałaniu. To także Międzynarodowy Dzień Praw Człowieka. Z tej okazji OKO.press rozmawia z dr. Moniką Ksieniewicz-Mil, która bierze udział w pracach nad unijną dyrektywą antyprzemocową jako członkini zarządu Europejskiego Lobby Kobiet – parasolowej organizacji zrzeszającej ponad 2 tys. organizacji kobiecych z całej Europy.

  • Dyrektywa antyprzemocowa jest konsekwencją – i wdrożeniem do unijnego systemu prawnego – Konwencji o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet i przemocy domowej, potocznie zwanej konwencją stambulską.
  • Praktycznie wszystkie jej punkty są już uzgodnione, z wyjątkiem artykułu 5, który dotyczy definicji zgwałcenia. Gra toczy się o to, czy w całej Unii zostanie wprowadzona definicja oparta na zgodzie na zachowania partnera.
  • Dyrektywa antyprzemocowa wprowadzi m.in. obowiązek zapewnienia bezpiecznych miejsc schronienia dla kobiet doświadczających przemocy.
  • Chodzi także o to, by w literę prawa tchnąć odpowiedniego ducha: szkolić policję, prokuraturę i sędziów, by nie lekceważyli przemocy, zmobilizować więcej zasobów w tych instytucjach do walki z tym problemem.

Prawa człowieka obowiązują 365 dni w roku, wszędzie i wszystkich. Za tydzień opublikujemy esej o gwałtach, jakich Hamas dopuścił się 7 października na Izraelkach i raport o atakowanych przez wojsko izraelskie szpitalach w Strefie Gazy.

Na zdjęciu: plac zabaw w schronisku dla kobiet-ofiar przemocy domowej, prowadzonym przez organizację pozarządową SOS Femmes, Chatillon pod Paryżem, 7 sierpnia 2019 roku.

Agata Czarnacka: Masz dla nas trochę dobrych wiadomości, z drugiej zaś alarmujesz. Co się właściwie dzieje?

Monika Ksieniewicz-Mil: Dyrektywa antyprzemocowa jest negocjowana w większości za zamkniętymi drzwiami. Jest bardzo ważna, a z różnych powodów nie mamy wiele czasu. W Polsce jesteśmy w takim politycznym czyśćcu: z jednej strony jeszcze w administracji trwa PiS, a z drugiej rysujący się na horyzoncie nowy rząd też może jeszcze nie mieć świadomości problemu i wykrystalizowanego stanowiska. Ale równolegle czas biegnie też po stronie europejskiej. W czerwcu 2024 roku czekają nas wybory do europarlamentu. Jeśli prace nad dyrektywą nie zostaną skończone przed nimi, to cały proces trzeba będzie zacząć od nowa. A to jest koronkowa robota: negocjowanie z tyloma państwami członkowskimi tak wrażliwego tematu.

Przeczytaj także:

Sporny artykuł 5

To pomówmy o tym, co się już udało wynegocjować. Dlaczego tak ważne jest, by nie zmarnować tej pracy?

W tej chwili jest już tylko jeden punkt sporny, a mianowicie chodzi o definicję przestępstwa zgwałcenia. Co do reszty nie ma problemów, najgorszy jest właśnie ten artykuł 5 projektowanej dyrektywy antyprzemocowej. Mówię „najgorszy“, bo zawarta w nim definicja zgwałcenia okazała się ostatnią kością niezgody.

Powiem, o co chodzi, na przykładzie Polski: choć kodeks karny był wielokrotnie nowelizowany, w tym gruntownie w 1967 roku, nadal obowiązuje definicja zgwałcenia z lat 30. A mamy 2023 rok, czyli jest to definicja po prostu starożytno-średniowieczna! A już na pewno przestarzała, nieprzystająca do warunków społecznych.

Ta definicja jest oparta na niezgodzie, to znaczy, że ofiara musi wyrazić swój sprzeciw co najmniej werbalnie, a najlepiej fizycznie, mieć jakieś zadrapania na ciele, a na pewno jeszcze ślady spermy w pochwie, i to wszystko musi dostarczyć prokuratorowi, żeby udowodnić, że ktoś ją zgwałcił.

Trudno mi sobie wyobrazić, żeby nie zdawać sobie sprawy z tego, jak to jest straszne dla osoby, która doświadczyła zgwałcenia i jest pod wpływem traumy, że jednocześnie musi w całym procesie policyjnym, sądowym, medycznym udowadniać, że została zgwałcona.

A alternatywą jest…

Mamy już nowoczesną definicję, która została zapisana w konwencji stambulskiej i stała się przez to definicją wzorcową dla dyrektywy unijnej. Opiera się nie na braku „nie“, ale na tym, czy pojawiło się, czy nie pojawiło się „tak“, czyli na dobrowolnie wyrażonej zgodzie na jakikolwiek akt seksualny, nie tylko na penetrację waginalną, bo oczywiście gwałt nie dotyczy tylko penetracji waginalnej.

Wiemy, że to był problem dla konserwatywnego rządu Mateusza Morawieckiego, ale nie sądziłam, że będzie to kłopot dla innych rządów w Europie.

Wciąż w Unii Europejskiej nie ma jednej definicji zgwałcenia. A jednocześnie mamy dyrektywę o zabezpieczeniu ofiar, więc dobrze byłoby ujednolicić również prawo karne. Wyobraźmy sobie, że ktoś gwałci kogoś w Polsce, po czym ucieka, dajmy na to, do Niemiec, albo do Szwecji. Mamy już wypracowaną współpracę organów ścigania, więc różne policje tropią tego sprawcę. I na przykład złapią go gdzieś w Szwecji, gdzie prawo dotyczące gwałtu jest tak progresywne, że prawdopodobnie polskie służby doprowadziłyby do ekstradycji do Polski. A u nas prawo jest słabe i mogłoby się okazać, że w ogóle nie stwierdzono przestępstwa. Tak duża rozbieżność prawa w zależności od jurysdykcji generuje spore problemy.

Wracając do definicji zgwałcenia:

w tej chwili 11 krajów utrzymuje definicję opartą na przymusie.

To między innymi Polska i Węgry, a z zachodnich krajów Włochy i Francja. W tej grupie mamy też, bez zaskoczeń, inne kraje dawnego bloku wschodniego, między innymi Bułgarię, Litwę, Rumunię, Słowację, Estonię i Łotwę. W trakcie pracy nad dyrektywą antyprzemocową Niemcy i Austria zmieniły swoje przepisy, ale zdecydowały się na podejście „nie oznacza nie”, które nadal nakłada na ofiarę ciężar wykazania, że oparła się werbalnej odmowie, czyli w praktyce wiele zostawiły interpretacji sądów.

Przy czym wiemy, że Niemcy to wciąż tradycyjny, patriarchalny kraj, więc to nie jest do końca zmiana, o którą chodzi. Cypr i Portugalia też zmieniły prawo, ale nie w pełni w zgodzie postanowieniami Konwencji Stambulskiej, ponieważ elementy siły przeważają nad zgodą w określonych przypadkach. Na pewno zostanie to podważone przez GREVIO, czyli międzynarodową grupę ekspertów, której konwencja stambulska powierza nadzór nad wdrażaniem jej zapisów przez kraje-sygnatariuszy.

Ale co do Polski mam duże nadzieje.

W poprzedniej kadencji Sejmu cała opozycja demokratyczna, która w październikowych wyborach uzyskała większość, głosowała za wniesionym przez Lewicę projektem Anity Kucharskiej-Dziedzic i Danuty Wawrowskiej zmieniającym definicję zgwałcenia. Jest więc szansa na zmiany.

A dlaczego to takie ważne?

Bo w tej chwili losy artykułu 5 wiszą na włosku. Austria, Francja, Niemcy i Węgry głośno lobbują za tym, by pozostawić dyrektywę antyprzemocową bez tego artykułu. Z kolei Belgia, Grecja, Włochy, Irlandia, Luksemburg, Chorwacja, Litwa, Hiszpania, Szwecja i Portugalia chcą przywrócenia artykułu w kształcie zgodnym z wytycznymi Konwencji Stambulskiej. Potrzeba kolejnych pięciu krajów, które łącznie z wymienionymi będą reprezentować 60 procent populacji UE, by większością kwalifikowaną zapewnić, że ten artykuł przejdzie.

Właśnie z powodów populacyjnych tak wielkie znaczenie może mieć zmiana stanowiska Niemiec, Francji lub Polski.

Tak naprawdę chodzi o to, że osoby narażone na seksualną przemoc – a są to głównie kobiety, choć nie tylko – po prostu nie mogą dłużej czekać. Oficjalne statystyki włączone przez rząd Prawa i Sprawiedliwości do sprawozdania z realizacji Krajowego Programu Przeciwdziałania Przemocy w Rodzinie za rok 2022 mówią, że około 50 tysięcy osób doznało przemocy fizycznej, około 60 tysięcy doznało przemocy psychicznej, a raportowanej oficjalnie przez policję przemocy seksualnej doświadczyło… 1700 osób. W kraju liczącym 37 milionów ludzi.

Pytałam specjalistów, skąd takie dane, czy naprawdę u nas jest tak super pod tym jednym względem. Mecenas Grzegorz Wrona, ekspert grupy GREVIO z ramienia Polski, powiedział mi, że wszystko zależy od tego, jak działają służby. No i właśnie działają w taki sposób, że przestępstwo zgwałcenia oficjalnie w Polsce niemal nie występuje – na papierze. Dlatego zmiana świadomości służb, przede wszystkim służb, które niosą pomoc osobom doznającym przemocy, jest bardzo ważna.

Zmiana prawa powinna pociągać za sobą zmianę mentalności.

Powinna, ale niestety nie zawsze tak jest. Po tym, jak zamieściłam na Facebooku petycję Europejskiego Lobby Kobiet w sprawie zmiany definicji zgwałcenia, zaczęły się do mnie zgłaszać różne osoby. Dziewczyna z Warszawy poskarżyła mi się, że spróbowała zgłosić na policję, że stalkuje ją były chłopak. Choć przepisy dotyczące stalkingu weszły w życie w 2011 roku, a od niedawna prawo chroni przed sprawcą przemocy, który nie jest już aktualnym mężem/partnerem, policja odprawiła ją z kwitkiem, mówiąc, że nie ma podstaw, by wszcząć postępowanie! W Warszawie, a nie w małej mieścinie na krańcach Polski! Służby powinny być non stop szkolone nie tylko z tego, jak zmienia się prawo w zakresie litery prawa, ale też tego, o czym to prawo mówi w odniesieniu do życia.

Jak mówi mecenas Wrona: jeśli kobieta idzie na policję, to policja pyta, czy była zgwałcona. I ona na to: no, nie, nie byłam. Byłam pobita, byłam szarpana, byłam wyzywana, ale nie byłam zgwałcona. Ale gdyby ją zapytano, czy uprawia dobrowolnie seks z mężem, to zapewne by już powiedziała, że nie. Dlatego, że na przykład mąż może wymuszać współżycie, mówiąc, że to jest jej obowiązek, może stosować różne techniki manipulacyjne, z których kobieta uwikłana w przemoc nawet sobie nie zdaje sprawy. Może się obawiać, że jej odmowa odbije się potem na dzieciach, bo mąż pobije dzieci albo wpadnie w szał i jeszcze bardziej ją pobije. Więc zamyka oczy i myśli o Anglii, bo co ma robić.

Tylko że to jest właśnie gwałt, nawet według litery obecnego prawa, gdzie zgwałcenie jest wtedy, gdy ktoś „przemocą, groźbą bezprawną lub podstępem doprowadza inną osobę do obcowania płciowego“. Gwałt małżeński jest w Polsce karalny.

Karalny, ale nie karany.

Bo do tego trzeba byłoby, żeby służby były wyczulone na to, co słyszą – społeczne, sądowe, policyjne, wszystkie, które zajmują się ofiarami przemocy. Funkcjonariusze muszą zacząć sobie zdawać sprawę z tego, jak wygląda cykl przemocy, że co jakiś czas następuje tzw. okres miodowego miesiąca, przez co krzywdzona osoba zaczyna wierzyć, że „on się zmieni”. Przecież to są elementarne rzeczy, ale nie wiedzą tego ani policjanci, ani sądy. Sądy nadal dają kary w zawieszeniu gwałcicielowi albo wręcz umarzają sprawy, uzasadniając, że skoro ofiara zamarła, to było przyzwolenie na seks! Zmrożenie to fizjologiczna reakcja organizmu na obezwładniające doświadczenie przemocy, fizycznie nie można się ruszyć!

A to nie wszystko. Zdarzyło się nawet, że sąd napisał, że nie było gwałtu, bo była prezerwatywa. Jak w ogóle coś takiego można napisać? Reasumując, prawo jest po stronie ofiar, tylko samo prawo jakby o tym nie wie.

Słucham?

Jeżeli przez prawo rozumieć też cały aparat wymierzania prawa – policję, prokuraturę i sądy, to naprawdę wydaje mi się, że mój gorzki żart jest uzasadniony.

Punkt konsultacyjny wszystkiego

Konwencja stambulska powinna tu sporo zmienić, bo rzeczywiście jest to chyba pierwszy dokument, w którym zmiana świadomości prawnej potraktowana została co najmniej równie poważnie, jak zmiana przepisów prawa. To wróćmy do dyrektywy, bo przecież proces jej powstawania jest bezpośrednią konsekwencją ratyfikacji konwencji stambulskiej przez Unię Europejską.

Tak. To jest przykład, jak ewoluuje Unia. W 2011 roku podczas III Europejskiego Kongresu Kobiet, który miał miejsce w Warszawie, ówczesna komisarz Unii Europejskiej ds. Sprawiedliwości, Praw Podstawowych i Obywatelstwa Viviane Reding mówiła, że nie potrzeba osobnej dyrektywy antyprzemocowej, bo wszystkie akty prawne dotyczące przemocy chronią również kobiety, więc wystarczy dyrektywa antyprzemocowa o minimalnym standardzie ochrony ofiar, nad którą właśnie wtedy pracowano.

Życie pokazało coś zupełnie innego: statystyki dotyczące przemocy wobec kobiet wciąż są alarmujące, więc przepisy krajowe ewidentnie nie wystarczają, a dzięki konwencji stambulskiej widać też wyraźnie, jak rozstrzelone są normy prawne dotyczące przemocy w różnych krajach. Rozbieżne definicje zgwałcenia to jedno, ale wyobraź sobie, że na przykład Litwa, która ma skądinąd bardzo dobre prawo dotyczące przemocy, do dziś nie wprowadziła ochrony przed gwałtem małżeńskim! Z kolei w Polsce zakaz gwałtu w małżeństwie to spadek po niemieckim zaborze i Bismarcku.

Ratyfikacja konwencji stambulskiej przez Unię Europejską pokazała, że dyrektywa antyprzemocowa jest potrzebna.

A jakie są główne założenia dyrektywy, te, które już wynegocjowano i nie podlegają takim sporom jak definicja gwałtu?

Najważniejsza sprawa to jest to, żeby w całej Unii Europejskiej były zapewnione w wystarczającej liczbie bezpieczne miejsca schronienia dla osób doznających przemocy. Chodzi też o to, by osoba doznająca przemocy mogła się tam zwrócić i otrzymać prawdziwą pomoc, a nie pozorowaną, a niestety tak to często wygląda także w Polsce. Dziś istnieją miejskie ośrodki pomocy rodzinie i punkty konsultacyjne.

Ale… gdybym była ofiarą przemocy i szukałabym w internecie jakiegoś punktu zaczepienia, czy przyszłoby mi do głowy, że akurat jakiś tam krajowy punkt konsultacyjny mi pomoże? Skąd ja mam to wiedzieć?

Konwencja stambulska, jeśli dobrze pamiętam, nazywa to schronieniem przeciwko przemocy wobec kobiet. To wbrew pozorom nie jest błahy problem, bo właśnie na tym poziomie zaczyna się proces zniechęcania osób doznających przemocy do szukania wsparcia. Część pójdzie dalej, ale część nie, po prostu dlatego, że nie ma takiego wyraźnego wskazania, że tu właśnie jest miejsce, do którego ja jako osoba doznająca przemocy wobec kobiet mogę się zgłosić.

W punktach konsultacyjnych jest wszystko w jednym miejscu: wsparcie dla osób zmagających się z uzależnieniami czy w kryzysie bezdomności i dla osób doznających przemocy w rodzinie, czy też przemocy domowej. To są zupełnie różne problemy i nie każdy znajdzie w sobie hart ducha, by się przez to przebić. Czyli mamy kolejny poziom selekcji.

Kolejna kwestia to realna ochrona dla osób, które już zgłosiły przemoc. Konwencja stambulska zaleca stworzenie wyspecjalizowanych pionów wymiaru sprawiedliwości nastawionych na to, by zapewnić jak najszybciej bezpieczeństwo, ale też wsparcie psychologa i całego systemu opieki społecznej, na przykład – żeby zapewnić bezpieczeństwo dzieciom, żeby osoba zgłaszająca przemoc, która często wystawia się tym samym na całe mnóstwo zawirowań życiowych, nie straciła pracy. Chodzi o to, żeby cały system pomagał osobie doznającej przemocy w stanięciu na nogi, także wtedy, kiedy sprawca, dajmy na to, trafia do więzienia albo ma zakaz zbliżania się, a kobieta, bo to jednak najczęściej jest kobieta, zostaje bez środków do życia albo sama z zadaniami, które ją przerastają. Chodzi o to, by sprawcę kierować na działania korekcyjne czy edukacyjno-psychologiczne, bo tego też brakuje, choć znowu – wiele się o tym mówi na papierze.

Idźmy dalej. Sprawa znajduje się w sądzie – i co teraz? Polska znana jest z przewlekłości postępowań sądowych. Od niedawna mamy przynajmniej tyle, że sąd cywilny ma trzy miesiące na wydanie nakazu opuszczenia lokalu czy zakazu zbliżania się. Ale tak naprawdę, biorąc pod uwagę specyfikę tej problematyki, w każdym sądzie powinna być wyspecjalizowana jednostka tylko do przemocy domowej. I u nas tego nie ma.

Natomiast w Hiszpanii już funkcjonują modelowe rozwiązania według zaleceń konwencji, istnieje wyspecjalizowany pion wymiaru sprawiedliwości, która się tylko tym zajmuje, żeby chronić osoby naprawdę, a nie w pozorowany sposób.

Mechanizm GREVIO, który monitoruje wdrażanie konwencji stambulskiej, odnotowuje, że na poziomie deklaratywnym niby to wszystko w Polsce jest, ale jak popatrzy się na statystyki – jaka jest skala potrzeb, a ilu jest, przypomnijmy, na 36-milionowy kraj, to niestety widać, że nic nie widać. To jest wsparcie, które jest tylko na papierze.

Ale dobrze, że jest choćby na papierze – przez to nie ma powodów, żeby Polska torpedowała dyrektywę antyprzemocową.

Tak. A kiedy ją przyjmie, to tylko wzmocni zapisy Konwencji, bo pojawi się wymóg rzeczywistego ich wdrażania. Na przykład nieustające edukowanie wszelkich służb mogłyby przyczynić się do tego, że osoba, która doznaje przemocy seksualnej i ją zgłasza, naprawdę otrzyma profesjonalną pomoc i wszelkie możliwe wsparcie.

Dziś też kłopotem jest to, że mamy odpowiednie ustawy, ale często zupełnie brak zaplecza pozwalającego to prawo realizować. Niedawno znowelizowano ustawę o przemocy w rodzinie. Pamiętasz? Tak zwana „ustawa Kamilka“, która stanowi, że służby mogą natychmiast wyciągnąć dziecko z systemu rodzinnego, gdzie jest zagrożenie życia. Niestety prawodawca nie przewidział dokładnie, jak to miałoby przebiegać. Nie ma wystarczającej liczby rodzin zastępczych, nie mówiąc o pogotowiu opiekuńczym, w ogóle nie ma miejsc. Więc zapis jest, teoretycznie chronimy dzieci, może kolejny Kamilek nie zostanie zabity w domu, ale gdzie ten Kamilek się podzieje? Takie kompleksowe akty prawne, jak konwencja stambulska czy wzorowana na niej dyrektywa antyprzemocowa, mają zapobiegać podobnym brakom w wyobraźni.

Na pewno pojawią się głosy, że nas na to nie stać.

Ale skąd! Są środki na poziomie krajowym, są środki na poziomie europejskim. Jest bardzo dużo możliwości, tylko jakoś nikt tego nie robi. W Krajowym Programie Przeciwdziałania Przemocy w Rodzinie jest zapis, że każda gmina w Polsce powinna mieć swój gminny projekt przeciwdziałania przemocy i swoją własną, choćby malutką kampanię na ten temat. A czy ktoś słyszał o jakiejś kampanii w małym mieście? Nie. Najczęściej widać kampanie świadomościowe dotyczące segregacji śmieci. Powiem więcej: to działa. Jakoś wszyscy teraz segregujemy śmieci. To skoro już wszyscy umieją segregować śmieci, może zajmijmy się informowaniem obywateli i obywatelek o tym, na czym polega przemoc i jak jej przeciwdziałać? I to od małego, bo to jest najbardziej skuteczne.

*Dr Monika Ksieniewicz-Milz wykształcenia filozofka. Ekspertka równościowa. W imieniu polskiego rządu brała udział w m.in. w pracach nad powstaniem Europejskiego Instytutu ds. Równości Płci UE i Konwencją Stambulską Rady Europy. Od 2023 roku członkini zarządu Europejskiego Lobby Kobiet.

Link do petycji EWL do rządu w sprawie poparcia dyrektywy antyprzemocowej UE.

„NIEDZIELA CIĘ ZASKOCZY” to cykl OKO.press na najspokojniejszy dzień tygodnia. Chcemy zaoferować naszym Czytelniczkom i Czytelnikom „pożywienie dla myśli” – analizy, wywiady, reportaże i multimedia, które pokazują znane tematy z innej strony, wytrącają nasze myślenie z utartych ścieżek, niepokoją, zaskakują właśnie.

;
Na zdjęciu Agata Czarnacka
Agata Czarnacka

Filozofka polityki, tłumaczka, działaczka feministyczna i publicystka. W latach 2012-2015 redaktorka naczelna portalu Lewica24.pl. Była doradczynią Klubu Parlamentarnego SLD ds. demokracji i przeciwdziałania dyskryminacji oraz członkinią Rady Polityczno-Programowej tej partii. Członkini obywatelskiego Komitetu Ustawodawczego Ratujmy Kobiety i Ratujmy Kobiety 2017, współorganizatorka Czarnych Protestów i Strajku Kobiet w Warszawie. Organizowała również akcję Stop Inwigilacji 2016, a także obywatelskie protesty pod Sejmem w grudniu 2016 i styczniu 2017 roku. Stale współpracuje z Gazetą Wyborczą i portalem Tygodnika Polityka, gdzie ma swój blog poświęcony demokracji pt. Grand Central.

Komentarze