Gospodarka współdzielenia, o której w exposé mówił premier Mateusz Morawiecki, jest ideą ciekawą, wręcz utopijną, ale w pozytywnym sensie. Jednak bez kontroli przeistacza się w swoją własną karykaturę
Przedstawiając założenia nowego/starego rządu Mateusz Morawiecki położył silny nacisk na kwestie gospodarcze. Były to postulaty w wielu kwestiach silnie socjaldemokratyczne, odwołujące się do wartości takich jak wspólnotowość czy aktywna rola państwa w gospodarce.
Przynajmniej dwa razy premier wprost odwołał się do tytułu książki amerykańsko-włoskiej ekonomistki Mariany Mazzucato „Przedsiębiorcze państwo”. Morawiecki napisał wstęp do polskiego wydania. Mazzucato dyskutuje z twierdzeniem, że to sektor prywatny odgrywa kluczową innowacyjną rolę w gospodarce i pokazuje, jak ważne są środki publiczne w tworzeniu przełomowych technologii.
W wielu miejscach exposé premiera miało charakter technooptymistyczny. Zwłaszcza w miejscu, w którym Mateusz Morawiecki odwoływał się do tzw. sharing economy, czyli gospodarki współdzielenia.
Sharing economy, czyli po prostu gospodarka współdzielenia nie jest pomysłem nowym. Jest niemal tak stara jak ludzkość. Barbara Jaros z Uniwersytetu Ekonomicznego we Wrocławiu, w pracy „Koncepcja zrównoważonej konsumpcji” stwierdza, że gospodarka współdzielenia jest oparta po prostu na wspólnej konsumpcji.
Sharing economy obejmuje:
Wszystkie te rzeczy są znane naszej cywilizacji od dawna. Jednak nabrały powabu dzięki rozwojowi platform cyfrowych. To one stają się nowym miejscem wymiany, nowym rynkiem, dzięki aplikacjom spotyka się podaż i popyt. PwC w raporcie na ten temat zwraca uwagę, że do rozkwitu gospodarki współdzielenia przyczynił się przełom technologiczny nazywany przez nich SMAC (social, mobile, analytics, cloud), który pozwala na precyzyjne łączenie wolnych zasobów z zapotrzebowaniem.
Określenie stało się modne i zamieniło w mowę-trawę, za którą może kryć się niemal wszystko, co nie należy do tradycyjnych form kupna i sprzedaży. Jednak najczęściej tym mianem określa się aktywność gospodarczą takich firm jak Uber, BlaBlaCar czy Airbnb. Pierwsza platforma z założenia pomaga użyczyć miejsce we własnym samochodzie podczas przejazdów przez miasto, druga – służy do dzielenia się samochodem na dłuższych trasach, trzecia – umożliwia udostępnianie miejsca w domu przyjezdnym.
Według PwC w Polsce z platform sharing economy korzysta ok. 26 proc. dorosłych Polaków, a 40 proc. o nich słyszało. Według raportu do roku 2025 w pięciu kluczowych dla gospodarki współdzielenia sektorach (usługi finansowe i profesjonalne, transport, hotelarstwo i turystyka) globalnych przychód osiągnie 335 mld dolarów.
Gospodarkę współdzielenia określa slogan „nie potrzebuję wiertarki, potrzebuję dziury”. Jeżeli więc ktoś ma wiertarkę, w ramach sharing economy może ją pożyczyć lub wynająć. Nie musimy kupować własnej w sklepie. Zamiast „posiadam” – „używam”. I gdyby do tego ograniczyła się gospodarka współdzielenia, byłoby świetnie: potrzebujemy czegoś, to po prostu znajdujemy osobę, która to ma i może nam użyczyć. Taką osobę znajdujemy dzięki aplikacji na smartfona. Proste? Nie do końca.
Mateusz Morawiecki ma rację, że gospodarka współdzielenia może przyczyniać się do ograniczania marnotrawstwa zasobów, może podnieść wydajność i zmniejszyć obciążenia naszych portfeli. Skoro jedziemy nad morze i mamy trzy miejsca wolne w samochodzie, to dzięki odpowiedniej aplikacji możemy znaleźć osoby, które też tam jadą. Wspólnie zrzucamy się na paliwo, podróż jest więc tańsza dla każdego z nas. Jedziemy jednym samochodem zamiast dwoma, ograniczamy więc zużycie paliwa i oszczędzamy środowisko. Złośliwi mogliby powiedzieć, że lepiej jest jechać autobusem.
Gospodarka współdzielenia oparta o nowe technologie to również niższe koszty transakcyjne. Pomijamy pośredników, marketing, działy HR w tradycyjnych firmach. Usługa bądź towar wędruje od osoby, która nim dysponuje, do osoby, która jej potrzebuje.
Według raportu PwC rozkwitowi sharing economy sprzyjają zmiany w mentalności spowodowane między innymi większą świadomością ekologiczną.
Sharing economy jest dzieckiem jeszcze jednego procesu – stagnacji płac w gospodarce, zwłaszcza amerykańskiej, gdzie od lat 70. płace klasy średniej w zasadzie stoją w miejscu, a jej część eroduje na skutek procesów globalizacji, robotyzacji i polityk podatkowych rządu. Do tego dochodzi ogromny bagaż kredytowy młodych ludzi (a to głównie oni są konsumentami sharing economy) oraz ich prekaryzacja. Tańsze noclegi znalezione przez AirBnB pozwalają zachować pozór tego, co rodzice dzisiejszych millenialsów dostawali w hotelach. Są też rodzajem doznania i wymiany doświadczeń między gospodarzem i gościem, ale nie może nam znikać z oczu również aspekt ekonomiczny: wielu młodych na Zachodzie (w przeciwieństwie do ich rodziców, kiedy byli w ich wieku) po prostu nie stać na hotele czy posiadanie samochodów.
86 proc. respondentów PwC zgadza się, że dzięki sharing economy mogą sobie pozwolić na więcej. Zatem gospodarka współdzielenia to rodzaj pokryzysowego „wypełniacza”, namiastki posiadania dla młodych, których na prawdziwe posiadanie nie stać. Wielu nie ma wyboru między bardziej ekologicznym i świadomym używaniem rzeczy a „konsumpcją własności”. Dla sporej części młodych jest to wybór między używaniem a nieużywaniem w ogóle.
Jest jeszcze jedna sprawa. Platformy takie jak Uber spychają w prekariat swoich użytkowników. „Uber od samego początku deklaruje, że nie jest firmą oferującą przewozy osobowe, a jedynie świadczącą usługi informatyczne – co zresztą było przedmiotem kilku postępowań sądowych. Status platformy technologicznej gwarantuje zwolnienie ze wszelkich regulacji dotyczących taksówek – zarówno na poziomie narodowym, jak i lokalnym, miejskim – a także dotyczących np. praw antydyskryminacyjnych” – pisze ekspert ekonomii cyfrowej Jan J. Zygmuntowski w książce „#FutureInsights: Technologie 4.0 a przemiany społeczno-gospodarcze”. Tymczasem w środę 20 grudnia Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej orzekł, że Uber jest firmą transportową.
Marża Ubera wynosi ok. 25 proc. Korzystają na tym właściciele i venture capital, finansujący przedsięwzięcie. Choć Uber jest wart ok 70 mld dolarów, wciąż przynosi straty. Dlaczego? Wielu ekspertów zarzuca mu stosowanie cen dumpingowych po to, aby wygryźć konkurencję i zmonopolizować rynek. Po tym zabiegu będzie mógł znowu podwyższać ceny. Uber znany jest również z unikania opodatkowania.
Innym przykładem zniekształcenia gospodarki współdzielenia jest Airbnb, platforma, dzięki której można wynajmować pokoje lub całe mieszkania dla turystów. Szacuje się, że zyski hoteli w USA z powodu upowszechnienia się ekonomii współdzielenia spadły o 8-10 proc. Tracą nie tylko tradycyjne hotele, ale też pracownicy - gospodarka współdzielenia rujnuje tradycyjne formy zatrudnienia, w których obowiązują takie standardy jak określone godziny pracy, urlopy, przynależności do związków zawodowych. To nie koniec zarzutów.
„Ogromne zyski, jakie właściciele mieszkań osiągają dzięki turystom, przyczyniły się do procesu gentryfikacji całych osiedli i bloków. Podnoszenie czynszów i rosnące nienaturalnie ceny mieszkań sprawiły, że w atrakcyjnych dla odwiedzających miastach, takich jak Paryż, Barcelona czy Nowy Jork, doszło do zepsucia rynku nieruchomości i spadku oferowanej podaży domostw, co istotnie wpłynęło na poziom życia mieszkańców” – pisze Jan J. Zygmuntowski.
I choć pryncypialnie rzecz ujmując, ani Uber, ani Airbnb nie zaliczają się do sharing economy większość analityków i dziennikarzy tak właśnie je postrzega. I to właśnie tego typu platformy są najbardziej niebezpieczne społecznie i gospodarczo. Nie trudno wyobrazić sobie pracowników przyszłości, którzy wynajmują mieszkanie, jednocześnie podnajmują je w Airbnb i jeżdżą na Uberze, aby dorobić. Takie życie to bezustanna pogoń za zleceniami, bez pewności wynagrodzenia, bez zabezpieczonych praw pracowniczych, bez standardowych godzin pracy; koszmar prekariatu dopchniętego kolanem do ściany. Można sobie wyobrazić przyszłość (a być może i wiele osób tak właśnie żyje), gdzie bez stałego zatrudnienia ludzie starają się czerpać zyski z kolejnych obszarów swojego życia, żebym móc związać koniec z końcem.
Taki scenariusz jest możliwy, ale nie jest konieczny. Możliwe jest również stworzenie regulacji, które ograniczą potencjalny wyzysk i pochłanianie części gospodarki przez wielkie korporacje, które podszywają się lub wykorzystują ideę gospodarki współdzielenia, aby działać na przekór jej założeniom.
Analityk nierówności społecznych i rynku pracy związany z Fundacją Inicjatyw Społeczno-Ekonomicznych, prekariusz, autor poczytnego magazynu na portalu Facebook, który jest adresowany do tych, którym nie wyszło, czyli prawie do wszystkich. W OKO.press pisze o polityce społecznej i pracy.
Analityk nierówności społecznych i rynku pracy związany z Fundacją Inicjatyw Społeczno-Ekonomicznych, prekariusz, autor poczytnego magazynu na portalu Facebook, który jest adresowany do tych, którym nie wyszło, czyli prawie do wszystkich. W OKO.press pisze o polityce społecznej i pracy.
Komentarze