0:000:00

0:00

31 marca obchodzimy międzynarodowy Dzień Widzialności Osób Transpłciowych (czyli tych, których tożsamość płciowa nie odpowiada płci nadanej przy urodzeniu). To ważny dzień, bo osoby transpłciowe wciąż są szczególnie narażone na dyskryminacje i zmuszanie do niewidzialności.

Jak wynika z badań przeprowadzonych przez Kampanię Przeciw Homofobii w tej grupie co druga osoba została zaatakowana z powodu swojej tożsamości płciowej. KPH w Dniu Widzialności rusza z kampanią #JestemPrzeciwTransfobii i sprzedażą koszulek. Dochód będzie przeznaczony na pomoc osobom transpłciowym.

Dzień widoczności to jednak nie tylko okazja do piętnowania przemocy i transfobii, ale też do tego, żeby dostrzec, jak wspaniałe transpłciowe osoby mamy na co dzień wokół siebie - w pracy, w sądziedztwie, w rodzinie.

To szczególnie ważne, bo według badań KPH to one najczęściej spośród wszystkich osób LGBT są zmuszone całkowicie ukrywać swoją tożsamość w pracy i w rodzinie, a kiedy się ujawnią tracą kontakt z bliskimi osobami (3,5 proc. - z wszystkimi, 6 proc. z większością, 4,5 proc. z połową).

"Strefy anty-LGBT, krążące po miastach ciężarówki nienawiści i prezydenckie weto ustawy o uzgodnieniu płci, to nie są warunki sprzyjające widzialności" - pisze KPH, która przedstawia sylwetki dziewięciu transpłciowych bohaterek i bohaterów, które zdecydowały się być widzialne.

OKO.press rozmawiało z kilkorgiem z nich: Anią, ratowniczką i działaczką z Poznania, Elliotem, studentem z Warszawy i Kasią, programistką i mamą dwuletniego Stasia.

Przeczytaj także:

Kasia: widzą mnie kolejny raz, jak kupuje bułki i staję się neutralna

Jestem Kasia, mam 37 lat, jestem programistką, mam żonę i synka. Wyautowałam się siedem lat temu. Na początku trochę poszukiwałam, jako gender fluid [osoba niebinarna], od trzech lat używam już imienia Kasia. Zdążyłam już być dość widoczna.

W zeszłym roku wzięłam z partnerką ślub w urzędzie, obie w kieckach. Rozeszło się, że w Łodzi lesbijki wzięły ślub. To zgodne z prawdą, ale niestety nie z prawem.
Kasia, osoba transpłciowa, programistka, mama Stasia. Fot. KPH

Mogłyśmy się pobrać tylko dlatego, że w dokumentach mam nadal męskie oznaczenie płci. Chcemy być małżeństwem i rodziną z wszystkimi jej przywilejami, ale tym ślubem postawiłyśmy się też w trudnej sytuacji. Planuję tranzycję i korektę dokumentów, więc zgodnie z polskimi procedurami muszę pozwać rodziców, nie mogę też być w związku małżeńskim. System nie da się zhakować, nie przepuści żadnego małżeństwa jednopłciowego.

Co zrobimy? Czy zdecydujemy się na batalię sądową przez wszystkie instancje? Jeszcze nie wiem. Dopiero w zeszłym roku zaczęłam terapię, przygotowuję się do brania hormonów. Dość to wszystko późne u mnie, jak widzisz, ale musiałam do pewnych rzeczy dojść, zrozumieć. To zabrało trochę czasu.

Na początku się bałam, że moja widzialność będzie zagrażać mojej rodzinie. Krok po kroku zaczęłam myśleć o swoim życiu jako o formie aktywizmu, dawania świadectwa, że można być osobą transpłciową, mieć rodzinę i żyć normalnie. Udało nam się z partnerką trafić nawet do „Dzień Dobry TVN".

Chcemy, żeby ludzie widzieli, że nie jesteśmy przybyszami z kosmosu, tylko normalną, kochającą się parą. Myślę, że im więcej nas widać, im więcej ludzie o nas wiedzą, tym większa jest akceptacja i tym bardziej stajemy się neutralne.

Potrzebujemy masy krytycznej, wszystkich kolorów tęczy

Od kiedy jest pandemia i chodzimy w maskach, jest łatwiej. Nie jestem rozpoznawana jako osoba transpłciowa, tylko kobieta - tak, jak bym chciała. Wtapianie się w tłum to dla mnie stan idealny. Kiedy jestem bez maseczki widzę jednak, po twarzach i spojrzeniach, że ludzie czasami rozpoznają we mnie osobę trans i nie wiedzą, jak się zachować.

Tak było w pobliskich sklepach. Ale kiedy ludzie widzą mnie kolejny raz, jak kupuję bułki i gadam z kasjerką, ich nastawienie się zmienia. Zaczynają mnie traktować jako kolejny element codzienności.

Dlatego uważam, że w naszym społeczeństwie potrzebna jest masa krytyczna, żeby wszystkie kolory tęczy były widoczne nie tylko od święta albo w telewizji. Ludzie czasem zaskakują. Poszłam raz do krawcowej szyjącej biustonosze, oczywiście z polecenia.

Wchodzę, a tam ściany pełne portretów Jana Pawła. Myślę: no to mam przerąbane. Zaczęłam się tłumaczyć, że ja w takiej sytuacji, a pani powiedziała tylko: dobra, wymiary proszę podać. Potem już było: o, moja synowa też Kasia. I zaraz byłyśmy dogadane. Okazało się, że to ja byłam bardziej uprzedzona niż ona.

Państwo nawet nie udaje, prowadzi przeciwko nam otwartą wojnę

Co jest w moim życiu w Polsce najbardziej uciążliwe? Na pewno państwo, które nawet nie udaje, że chce być neutralnym forum obywateli, tylko otwarcie, ramię w ramię z Kościołem, bierze udział w walce przeciwko wszystkim kolorom tęczy. Nie otrzeźwiało nawet, kiedy na marszu równości w Lublinie próbowano podłożyć ładunek wybuchowy. Myślałam, że ktoś się zorientuje, że kurde, musimy się wziąć za skrajną prawicę, bo zaraz będzie krew na ulicach. Nie, przychodzi kampania prezydencka 2020 i główne hasło to atak na osoby LGBT.

Do tego przestępstwa z nienawiści przeciwko nam nie są ścigane z urzędu, nie mamy sensownej procedury uzgodnienia płci, a zabiegi nie są refundowane. To kilkadziesiąt tys. zł, ci których nie stać żyją w zawieszeniu.

Boli mnie też to, co robi opozycja. Trzaskowski i Hołownia uznali, że związki partnerskie może jeszcze, ale adopcja? W żadnym wypadku. Bardzo nas to z partnerką zabolało. Mamy dziecko, znamy wiele takich rodzin. Jak mamy to rozumieć? Że jako tęczowa para nie nadajemy się? Zaszkodzimy własnemu dziecku?

Bardziej bym się bała tego, co zrobi z nim polska szkoła. Pod panowaniem Czarnka robi się coraz bardziej szkodliwa. Mamy z partnerką duże obawy.

Uczę się szwedzkiego, musimy myśleć o rodzinie

Zależy od nas tylko procent tego, jaką wiedzę będzie zdobywać nasze dziecko, jakich spotka rówieśników, jak będzie funkcjonować. Szczególnie chłopcy dostają bardzo toksyczne męskie wzorce, które wykluczają wszystko, co tęczowe. Nie chcemy, żeby Staś był krzywdzony przez to, jaka jestem.

Walczymy o polską tolerancję, angażujemy się w ruch feministyczny, ekologiczny, rąk nam już do wszystkiego brakuje. Ale ile może zrobić jedna para? Zastanawiamy się nad wyjazdem do Szwecji. Od kilku miesięcy uczę się języka. Znamy wiele par, które wyjechały na Zachód. Żyje się tam inaczej, mniej jest frustracji, więcej akceptacji. Musimy myśleć o naszej rodzinie.

W czym widzę nadzieję? W tym czego prawica najbardziej się lęka - młodzież jest coraz bardziej lewicowa, tolerancyjna i tęczowa. Jakakolwiek prawicowa polityka szkolna czy historyczna to już za mało. Młodzi biorą z internetu wzorce, dzięki którym czują się bardziej wolni, mniej krępowani absurdalnymi zakazami i nakazami. To dobry prognostyk. Nawet wśród dziadersów i boomersów po sprawie Margot jest więcej zrozumienia. Za osobami tęczowymi wstawiło się wiele osób, których bym o to nie podejrzewała. To jedyny plus tych ataków, które przekraczały wszelką miarę.

Na poziomie społeczeństwa, jest nadzieja, ale na poziomie instytucji, nie widzę żadnej.

Elliot: chcę być widoczny dla tych, którzy się boją

Mam na imię Elliot, jestem z Warszawy, mam 21 lat i jestem studentem psychologii, działam też jako aktywista, między innymi w Kampanii Przeciw Homofobii.

Chcę być widzialny dla tych, którzy nie mogą - bo boją się reakcji rodziny, przemocy, samotności, braku akceptacji. Chcę żeby zobaczyli, że któregoś dnia, kiedy poczują się bezpiecznie, będą mogli wyjść z szafy, że można tak żyć.

Czy dla mnie to było łatwe? Nie, na początku czułem się nieswojo z queerową tożsamością. W zrozumieniu siebie pomagało mi czytanie artykułów o tematyce queer, również tych naukowych związanych z queer studies, ale niektórych procesów nie da się przyspieszyć. Teraz wiem już na pewno, kim jestem i motywuje mnie to, żeby nie bać się robić co chcę ze sobą, swoją ekspresją i wyglądem.

Czy były przeszkody? Jasne. Moja rodzina. Matka nie jest zbyt akceptująca. Często, kiedy chciałem zrobić coś, co pozwoliłoby mi lepiej czuć się ze sobą, powstrzymywała mnie myśl o tym, co ona potem powie albo zrobi.

Pewniej niż w domu czułem się w szkole. Wyautowałem się pod koniec liceum. Wcześniej przy okazji lekcji zrobiłem projekt o historii osób LGBT, nie było żadnych nieprzyjemnych reakcji, więc poczułem się bezpiecznie. Klasa mnie zaakceptowała, nauczyciele okazali wsparcie. Wychowawca zaoferował, że sam porozmawia z innymi nauczycielami, żeby wiedzieli, jak się do mnie zwracać. Bardzo mi pomógł.

Nieludzkie warunki korekty płci, mama bierze prawnika z Ordo Iuris

Co mnie w Polsce boli?

Na pewno słuchanie coraz gorszych wiadomość - kolejna ustawa przeciwko LGBT pod osłoną "ratowania rodziny", pomysły zdefiniowania płci jako tej przyrodzonej i niezmiennej. To wszystko mnie przeraża. Boję się też przyzwolenia na przemoc, które płynie wprost od polityków.

Miałem ostatnio nieprzyjemną sytuację. Ktoś za mną szedł, potem zaczął gonić. Chyba chciał mi coś zrobić, motywem mogła być tylko moja tożsamość. Udało mi się uciec.

Nie mogę jednak uciec przed uciążliwościami, takimi, jak tłumaczenie w każdym urzędzie, dlaczego wyglądam zupełnie inaczej niż to wynika z moich danych.

Złożyłem pozew przeciwko moim rodzicom, to ten nieludzki warunek, żeby przeprowadzić jakąkolwiek korektę płci. Od roku czekam, żeby sprawa się ruszyła. Moja mama wzięła sobie prawnika z Ordo Iuris.

Cała nadzieja w moim pokoleniu

Czy coś budzi moją nadzieję?

Na pewno moje pokolenie. Większość akceptuje osoby LGBT i nie podoba im się to, co się teraz dzieje. Spotkałem się z akceptacją w szkole, na uczelni też nikt nie robi problemów. Na początku pierwszego semestru wysłałem maile do profesorów i sekretariatu, tłumacząc, dlaczego przedstawiam się inaczej niż w dokumentach. Nie spotkałem się z żadną złą reakcją. Pandemia oczywiście sprzyja wtopieniu się w tłum. Jestem tylko kafelkiem na zoomie w tłumie studentów, mogę być kim chcę.

Chciałbym, żeby osoby, które nie są transpłciowe były świadome, że bycie trans wiąże się z wieloma trudnościami i przykrymi doświadczeniami. Dobrze jest być wysłuchanym, usłyszeć słowa wsparcia i zrozumienia zamiast kolejnych krzywdzących komentarzy.

Anna Maria: nasza transpłciowość to nie wszystko

Mam na imię Anna Maria, mam 51 lat, jestem ratowniczką kwalifikowaną i aktywistką społeczną z Poznania, członkinią prezydium Poznańskiej Rady Działalności Pożytku Publicznego i przewodniczącą Komisji Dialogu Obywatelskiego przy Pełnomocniczce Prezydenta Poznania do spraw Polityki Równościowej.

Dlaczego zdecydowałam się być widzialna? Jeśli chciałam żyć w zgodzie ze sobą, nie miałam szczególnego wyboru. Trudno jest przejść niezauważonym, zwłaszcza gdy jest się transkobietą.

Moje wychodzenie z szafy to był cyrk na kółkach, miałam w głowie mnóstwo stereotypów

Czy przyszło mi to łatwo? Skąd. Najpierw musiałam zrozumieć, kim jestem, zaakceptować to i się ze sobą oswoić. Trwało to miesiącami. Zanim zdecydowałam się wyjść w nowym wcieleniu z otwartą przyłbicą musiałam też zminimalizować skutki uboczne, zadbać o wiele kwestii - rodzinnych, zawodowych, zmianę środowiska.

Nie ukrywam, moje wychodzenie z szafy to był cyrk na kółkach. Mój strój, zachowanie, mimika - wszystko było przesadzone. Bardzo chciałam być odbierana jako kobieta, więc robiłam wszystko, żeby wyglądać tak, jak wydawało mi się, że powinnam. Tylko że wychowałam się według tradycyjnego podziału ról i miałam w głowie mnóstwo stereotypów na temat kobiecości podkoloryzowanych fetyszami.

Na szczęście miałam przy sobie fajne przyjaciółki, które umiały powiedzieć: Ania, przestań się wydurniać. Wytłumaczyły, że nie muszę zawsze chodzić w takiej mini, że jak się pochylę, to wszystko widać, ani w lateksowych strojach i pełnym makijażu. Że kobieta może też chodzić w dresie i płaskich butach, bo co innego klub, a co innego wyjście do sklepu.

Dialog to też wchodzenie w cudze buty

Zawsze dążyłam do tego, żeby moja transpłciowość była tylko jednym elementem mojego życia i mojej tożsamości. W pracy jestem po prostu Anią i najczęściej nikt nie ma z tym problemu. Pracuje z urzędnikami samorządowymi, w ramach KDO konsultujemy roczne i wieloletnie programy współpracy miasta z NGO'sami. Skupiam się na działaniu i pomocy osobom zagrożonym wykluczeniem - osobom w kryzysie bezdomności, uzależnionym, uchodźcom.

Dla nich też moja tożsamość nie jest problemem, bo mamy przestrzeń na dialog. Wiem, że nie mogę wyłącznie wymagać zrozumienia, sama też muszę spróbować wejść w cudze buty, być otwarta.

Wspieram m.in. imigrantów rumuńskiego pochodzenia. Widzą mnie, słyszą mój głos, pytają, a ja odpowiadam. W końcu pada pytanie: a jesteś szczęśliwa? Tak. No to super. I temat zamknięty.

Polityka niszczy dialog, widzę jakie są skutki

Wtedy, żeby czegokolwiek się dowiedzieć jeździłam z Chodzieży do Warszawy, nie było tylu organizacji oferujących wsparcie ani łatwego dostępu do wiedzy.

Łatwiej było jednak przejść proces po cichu i zniknąć, jeśli się chciało. Nie było tyle szumu, w sądach nie pojawiali się prokuratorzy, nikt się nie interesował. Dzisiaj rzuca się nam więcej kłód pod nogi. Jeden minister powie, że transkobietą się zostaje, żeby iść szybciej na emeryturę, ktoś inny gada o tabletkach na zmianę płci. Polityka niszczy możliwość dialogu.

Widzę jakie ma to skutki. W II klasie jednego technikum wyautowała się trans dziewczyna. Miałam z klasą i z nauczycielami spotkanie online, żeby o tym porozmawiać.

Jedna osoba w klasie była absolutnie na nie. Reszta próbowała z nią rozmawiać, ale ona nie dopuszczała nawet dialogu. Nie miała konkretnych argumentów, nie analizowała problemu, ta niezgoda była w nią prawie wdrukowana.

Dla każdej rodziny to przeżycie, kiedy autuje się dziecko albo partner czy partnerka, teraz dostarcza im się wyłącznie argumentów przeciw. Bo skoro takie ważne osoby, jak minister czy prezydent to mówią, to coś w tym musi być, prawda? To utrudnia, a czasem uniemożliwia wzajemne zrozumienie.

Nadzieję budzi we mnie to, że jest o nas coraz głośniej. Coraz więcej jest widocznych osób trans, które są też aktywne na innych polach. Działają, wspierają, pełnią różne funkcje z pasją i oddaniem. Mam nadzieję, że ten dzień będzie zachętą dla innych osób, żeby się nie bały, pokazywały, że nie jesteśmy promilem, jest nas sporo, a poza naszą transpłciowością mamy wiele innych cech, pasji i talentów. To buduje pozytywny obraz i ułatwia postrzeganie zjawiska transpłciowości przez pryzmat ludzi, a nie ludzi przez pryzmat zjawiska. To jedyny sposób, żeby budować w społeczeństwie dobre relacje.

;

Udostępnij:

Marta K. Nowak

Absolwentka MISH na UAM, ukończyła latynoamerykanistykę w ramach programu Master Internacional en Estudios Latinoamericanos. 3 lata mieszkała w Ameryce Łacińskiej. Polka z urodzenia, Brazylijka z powołania. W OKO.press pisze o zdrowiu, migrantach i pograniczach więziennictwa (ośrodek w Gostyninie).

Komentarze