Magdalena Biejat już oficjalnie jest kandydatką Lewicy na prezydenta. Podczas niedzielnej konwencji ani razu nie padło słowo „aborcja”. Dużo słychać było za to o Polsce powiatowej, zbyt dużych zyskach banków na kredytach hipotecznych, ochronie klimatu. Czy da to Lewicy wymarzone 5 proc.?
„Te wybory są w końcu o prawdziwych ludziach. O tych z Polski gminnej i powiatowej” – mówił podczas konwencji Lewicy 15 grudnia Krzysztof Gawkowski, wicepremier i minister ds. cyfryzacji.
„Te wybory są również o tym, jakiego prezydenta, jaką prezydentkę, wierzę w to, wybierzemy. Czy będzie to chłopak z siłowni? Czy może będzie to chłopak z pałacu? Ja wierzę głęboko, że będzie to dziewczyna z sąsiedztwa” – dodawał.
Biejat swoje inaugurujące wystąpienia rozpoczęła od zarysowania priorytetów kampanii:
„Dziś patrzymy w oczy wyzwaniom, które narastały przez dekady. Wojna za naszą wschodnią granicą, nierówności społeczne, kryzys mieszkaniowy, kryzys klimatu, wreszcie problemy ochrony zdrowia. Ale w tym chaosie jest coś, co jednak daje mi nadzieję, co sprawia, że wiem, że pokonamy te zagrożenia. To Wy. Każdy z Was, kto wierzy, że możemy wspólnie zbudować lepszą przyszłość. To właśnie Wy” – powiedziała.
Kim są ci „Wy”, na których Lewica zamierza się oprzeć? To ludzie, którzy „codziennie pracują na rzecz zmiany społecznej”, czyli między innymi związki zawodowe, ruchy kobiece, ruchy klimatyczne i inne organizacje pozarządowe. Biejat odwołała się do dwóch wydarzeń, które były w ostatnich latach przykładem sukcesu porozumienia różnych środowisk. Jeden to Pakt Senacki, w ramach którego udało się dwukrotnie pozbawić PiS większości w Senacie. W 2023 sama Biejat zdobyła 200 tysięcy głosów i mandat senatorski. Drugi – to wybory samorządowe w 2024 roku w Warszawie, w których doszło do precedensowego połączenia wszystkich partii lewicowych i najważniejszych ruchów miejskich.
„Zrobiliśmy wynik, który uznawano za niemożliwy” – powiedziała. Chodzi o 13,3 proc., które dało Lewicy trzeciej miejsce za KO i za PiS i 8 mandatów w radzie miasta. Również Magdalena Biejat jako kandydatka na prezydentkę Warszawy zdobyła prawie 13 proc., co było historycznie najlepszym wynikiem Lewicy w tych wyborach.
Kluczem zatem ma być porozumienie. I sama Magdalena Biejat prezentowała się jako osoba, która potrafi takie porozumienia wypracowywać.
"Muszę Wam się do czegoś przyznać. Nie lubię się kłócić. Po prostu tak mam. Nie mam potrzeby, żeby moje było zawsze na wierzchu. Nie zawsze muszę mieć ostatnie słowo.
Ja szukam porozumienia i od prostego poczucia dumy bardziej cenię skuteczność i realne rozwiązanie problemu. Wierzę, że najlepsze efekty osiąga się w polityce poprzez uczciwą i opartą na wartościach rozmowę. Poprzez szukanie kompromisu. Dla mnie konflikt da się rozstrzygnąć jeszcze zanim zacznie się walka" – zadeklarowała.
Rzeczywistość wygląda jednak tak, że jako kandydatka Lewicy będzie musiała się konfrontować nie tylko z kandydatami prawicy i centrum, ale prawdopodobnie także podejmie bratobójczą walkę z kandydatem partii Razem.
„Są też niestety sprawy, które wciąż leżą odłogiem. Wciąż są nierozwiązane, mimo starania lewicowej frakcji w rządzie. Dla mnie tematem numer jeden, największą bolączką społeczną, jest dzisiaj kryzys mieszkaniowy. I to jest sprawa, w której naprawdę trzeba uderzyć pięścią w stół, nawet jeśli się tego nie lubi” – mówiła Biejat. „Moja kadencja to ostateczne rozwiązanie problemu mieszkalnictwa w Polsce. Powtarzam. Moja kadencja to ostateczne rozwiązanie problemu mieszkalnictwa w Polsce”.
Przypomniała sztandarową obietnicę Lewicy, czyli program budowy przez samorządy mieszkań na tani wynajem. Ale Biejat-kandydatka złożyła także obietnicę w części, w której do tej pory jej ugrupowanie się nie zapuszczało, czyli rynek mieszkań własnościowych.
„Ceny szaleją. I to nie jest, proszę państwa, wynik jakiegoś układu planet, czy niewidzialnej ręki rynku. Konkretne firmy, konkretni ludzie zarabiają miliony na tym kryzysie. Zyski banków w ciągu ostatnich czterech lat urosły aż sześciokrotnie. Głównym źródłem tych zysków są kredyty hipoteczne, a konkretniej bardzo wysokie marże na tych kredytach. Jeśli płacimy 4 tysiące złotych raty kredytu, to aż 3 tysiące trafiają do banku. To jest absurd. Nie możemy tego dłużej tolerować. Raty muszą być niższe, a mieszkania tańsze. Dach nad głową każdej polskiej rodziny jest ważniejszy niż chciwość banków” – mówiła Biejat.
Jaki jest zatem pomysł Lewicy? Wprowadzenie maksymalnego limitu marż bankowych na kredytach hipotecznych. Magdalena Biejat obiecała, że do wprowadzenia tego postulatu wykorzysta inicjatywę ustawodawczą.
Propozycja limitu marż bankowych jest też zarazem alternatywą dla programu kredytu 0 proc. forsowanego przez PSL oraz Koalicję Obywatelską, ale – przynajmniej czasowo – wstrzymanego ze względu na złą prasę. Eksperci zarzucali, że program, podobnie jak jego poprzednik – bezpieczny kredyt 2 proc. – mógłby przyczynić się do wzrostu cen nieruchomości. Pokłosiem dyskusji wokół kredytu 0 proc. była dymisja odpowiedzialnego za przygotowywanie ustawy wiceministra rozwoju Jacka Tomczaka, którego kancelaria obsługiwała firmy deweloperskie, co miało być konfliktem interesów.
Do kredytu 0 proc. w swoim wystąpieniu nawiązał także Krzysztof Kukucki. „My nie zmieniamy zdania w zależności od koniunktury, nie zmieniamy zdania, jak akurat kampania napisze, że trzeba popierać taki czy inny kredyt” – mówił prezydent Włocławka.
Ustawa o marżach kredytowych była jednak jedyną tak konkretną propozycją przedstawioną w wystąpieniu Magdaleny Biejat. W części dotyczącej bezpieczeństwa padały raczej deklaracje niż postulaty. Polska „musi być silna militarnie i musi w razie potrzeby obronić się sama”, dlatego Lewica chce „utrzymania obecnego poziomu inwestycji w zbrojenia”. Bielat proponuje podpisanie przez wszystkich kandydatów porozumienia, które byłoby potwierdzeniem, że wszystkie siły polityczne zgadzają się co do tego i wyłączają temat obronności z kampanii wyborczej. Oprócz tego wspomniała także o potrzebie budowy systemu obrony cywilnej.
„Ale bezpieczeństwo to także bezpieczeństwo dnia codziennego. To też dostępne żłobki, mieszkania i szpitale. Państwo z silną armią, ale bez mocnej, dobrej, publicznej ochrony zdrowia to jest papierowy tygrys, kolos na glinianych nogach. Edukacja na wysokim poziomie, innowacyjność naszej gospodarki, nauki i przemysłu, krótkie łańcuchy dostaw dla polskiego rolnictwa, sprawny transport publiczny, godna zaufania ochrona zdrowia to są żelazne składowe naszego bezpieczeństwa” – mówiła kandydatka Lewicy.
Kilka słów poświeciła także na sprawy dotyczące środowiska.
„Nie musimy wybierać między ochroną klimatu a rozwojem Polski. Możemy postawić na sprawną, sprawiedliwą transformację energetyczną. Na tanią, czystą, zieloną energię i sieć polskich elektrowni atomowych. Wystarczy przestać spierać się z faktami i przyjąć, że era węgla się skończyła. Opieranie na nim polskiej energetyki to ślepa i niebezpieczna uliczka” – deklarowała.
Podobnych fałszywych alternatyw padało w wystąpieniu więcej. Nie musimy wybierać między rozwojem gospodarczym a prawami pracowniczymi, między postępem a tradycją, między prawami kobiet a wsparciem dla rodzin, między Polską a Unią Europejską. Były to wszystko jednak ogólniki, nawet w części dotyczącej „praw kobiet”, pod którym kryła się – niewymieniona z nazwy – aborcja.
Nie udało się bowiem do tej pory dowieźć dwóch propozycji, z którymi to Lewica była najmocniej kojarzona. Legalna aborcja do 12 tygodnia została już oficjalnie oflagowana jako mrzonka przez samego premiera Donalda Tuska. Projekt o związkach partnerskich, za który osobiście odpowiada lewicowa ministra Katarzyna Kotula, został mocno okrojony i nadal nie wiadomo, w jakiej formie wyjdzie z rządu.
O ile jeszcze w kampanii w wyborach samorządowych Lewica próbowała z aborcji i związków partnerskich uczynić temat, o tyle podczas tej konwencji obie te kwestie niemal wyparowały. „Macierzyństwo to piękne, ale i trudne zadanie, do którego nikt nie powinien być zmuszany” – powiedziała Magdalena Biejat. I na tym zakończyła wątek. Nie padły żadne dalsze obietnice. Nikt inny, poza samą kandydatką, nie poruszył podczas konwencji tego tematu.
O związkach partnerskich wspomniał półgębkiem Krzysztof Gawkowski. Powiedział, że są w „DNA Lewicy” i że Lewica będzie o nie nadal walczyć.
Dlaczego schodzą na dalszy plan? Tematyka całej konwencji wskazywałaby, że Lewica chce walczyć z łatką formacji, która skupia się na tzw. polityce tożsamościowej. Chce odwołać się do jak najszerszego grona. Z pewnością chodzi jednak też o strategię, by nie mówić o tym, co nie wyszło, ale nauczyć się opowiadać o swoich sukcesach. Czyli zwalczyć inną ciążącą Lewicy łatkę – formacji, która jest w tym rządzie pozbawiona sprawczości.
I na tym skupiały się trzy wystąpienia poprzedzające przemowę Magdaleny Biejat.
„Polityka społeczna – renta wdowia, Wigilia wolna od pracy. Największe w historii Polski wydatki na ochronę zdrowia. Już w pierwszym tygodniu po wyborach i po zaprzysiężeniu Sejmu in vitro finansowane z budżetu państwa. Program mieszkaniowy mieszkań na wynajem w 2025 roku i w latach kolejnych ponad 3 miliardy złotych. A to tylko początek. Przypominam Wam 30 i ponad procent podwyżek dla nauczycielek i nauczycieli. 20 procent podwyżek dla budżetówki. Wielkie, olbrzymie pieniądze na naszą obronność. Nasze bezpieczeństwo. Najwięcej w historii Polski wydatków na cyberbezpieczeństwo. Nowość i odpowiedzialność. Budujemy fabryki sztucznej inteligencji. Rozwijamy komputery kwantowe. Przygotowaliśmy pierwszą w Polsce strategię cyfryzacji Polski. To już zrobiliśmy. A to dopiero rok” – wymieniał Krzysztof Gawkowski wicepremier i minister ds. cyfryzacji.
Nietrudno jednak zauważyć, że o część z tych rzeczy z nikim nie trzeba było się bić, bo stanowiły trzon obietnic koalicjantów (in vitro, nakłady na obronność, podwyżki dla budżetówki i nauczycieli). Wokół części unosi się nieprzyjemny zapach afer – kto, słysząc o sztucznej inteligencji, nie pomyśli o głośnym kryzysie wokół Ideas NCBiR, za który odpowiadają politycy Lewicy? Wreszcie – część z wymienionych sukcesów ma się dopiero zmaterializować (więcej pieniędzy na budowę mieszkań).
Wszystkie te potknięcia, zawody i niedostatki będą w tej kampanii wypominane Lewicy nie tylko przez media, komentatorów i polityków prawicy, ale także przez partię Razem.
Oprócz Krzysztofa Gawkowskiego Lewica zdecydowała się wpuścić także na scenę dwie osoby, które były przymierzane do zostania kandydatami na prezydenta. Jedna z nich to Agnieszka Dziemianowicz-Bąk, ministra pracy, rodziny i polityki społecznej, która uchodzi w tym momencie za najbardziej sprawczą polityczkę Lewicy. Podczas krótkiego przemówienia starała się ograniczać do tego, co rzeczywiście zostało przez ten ostatni rok załatwione. Mówiła o rencie wdowiej, ustawie o urlopach macierzyńskich dla rodziców wcześniaków i chorych dzieci, programie aktywny rodzic.
Drugą z postaci symbolizujących sprawczość, choć nieporównywalnie mniej rozpoznawalną niż Dziemianowicz-Bąk, był Krzysztof Kukucki. Były wiceminister rozwoju odpowiedzialny za mieszkalnictwo, który pożegnał się z rządem po tym, jak wiosną tego roku wygrał w wyborach na prezydenta Włocławka. To jego rodzinne miasto, gdzie jeszcze przed podjęciem pracy w ministerstwie z powodzeniem wdrażał program budowania mieszkań na wynajem.
Kukucki mówił o problemach demograficznych, które powiązane są z niską dostępnością mieszkań, ale także słabym dostępem do usług publicznych, w tym do ochrony zdrowia. Stąd Lewica ma postulować przeznaczane co najmniej 8 proc. PKB na zdrowie. Jak to zamierza osiągnąć? Nie wiemy, bo nikt podczas konwencji nie rozwinął tego postulatu.
Ze strony prezydenta Włocławka padła jednak jedna dosyć konkretna deklaracja (druga – licząc razem z propozycją ustawy o marżach). To ustawa deglomeracyjna, zakładająca m.in. wprowadzenie standardu dostępności usług publicznych w obrębie nie dalej niż 50 km od miejsca zamieszkania. Jej celem jest wzmocnienie miast średniej wielkości, zapobieganie ich wyludnianiu się. Ta obietnica była okazją do wbicia szpilki Rafałowi Trzaskowskiemu.
"Wiecie, sztabowcy jednego z kandydatów, takiego, który dysponuje rocznym budżetem 30 miliardów złotych, wcale nie mało, podpowiedzieli mu, że jak powiesz, że na te 139 miast tracących funkcje społeczno-gospodarcze powiesz, że utworzysz fundusz 2 miliardów, to to załatwi.
On dysponuje 30 miliardami, a dla 139 miast rzuca się 2 miliardy i mówi się »sprawa załatwiona«. To tylko pokazuje, jak sztabowcy tego kandydata nie znają problemów zwykłych obywateli, zwykłych Polek i Polaków, jak daleko są od rzeczywistości. Jak bardzo im się wydaje, że granice Polski kończą się na granicach administracyjnych Warszawy" – mówił Krzysztof Kukucki, nawiązując do wyborczej obietnicy, którą Trzaskowski złożył 7 grudnia w Gliwicach.
Kandydat KO zapowiedział wtedy stworzenie „mapy polskiej nierówności” i powołanie prezydenckiego funduszu inwestycyjnego, który ma te nierówności samorządowe niwelować.
„Bo ma odwagę. Bo ma klasę. Bo patrzy w przyszłość i nie boi się wyzwań” – sportretował Magdalenę Biejat na portalu X (dawniej Twitter) wiceminister nauki Maciej Gdula. W kontekście szans kandydatki Lewicy w wyborach prezydenckich trzeba przyznać, że Biejat faktycznie nie może bać się wyzwań.
Wybory prezydenckie są bowiem dla Lewicy wyjątkowo trudne. Dwie główne partie myślami są już przy drugiej turze. I zapewne będą próbowały skupić debatę publiczną wokół tematów, które będą dla nich wygodne. Można założyć, że kampania będzie kolejnym starciem dwóch wielkich obozów politycznych, partii Kaczyńskiego i partii Tuska, które niewiele miejsca i czasu antenowego zostawią dla pozostałych. Zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę zasoby finansowe PiS-u i KO.
A większość lewicowych wyborców zapewne i tak już zdecydowała, że w tych wyborach zagłosuje na Rafała Trzaskowskiego, bo tak zrobili w poprzednich wyborach.
W dodatku nad Lewicą ciąży „klątwa dwóch procent” – wokół tej wartości oscylował wynik lewicowych kandydatów (Magdaleny Ogórek i Roberta Biedronia w 2015 i 2020 roku).
Dlatego gromkie okrzyki, że Biejat walczy o wejście do drugiej tury, służą tylko temu, żeby wyborcy nie nabrali przekonania, że Lewica oddaje kampanię walkowerem.
„Jeśli Magda Biejat zrobi przyzwoity wynik, 5 proc., wszyscy będą szczęśliwi, że klątwa została złamana” – mówi OKO.press osoba z zaplecza Lewicy.
W wyjątkowo sprzyjających okolicznościach Biejat mogłaby zawalczyć o trzecie miejsce ze Sławomirem Mentzenem i Szymonem Hołownią. Ale zwłaszcza ten pierwszy musiałby popełnić jakiś niewyobrażalnie wielki błąd albo wyborcy Konfederacji musieli już w kwietniu zakochać się w Karolu Nawrockim. Natomiast rywalizacja wicemarszałkini Senatu z dołującym marszałkiem Sejmu nie wydaje się aż tak nieprawdopodobna.
O co zatem Biejat realnie będzie walczyć? Przede wszystkim o to, żeby jak największa część wyborców Lewicy w pierwszej turze jednak zagłosowała na nią, a nie na Rafała Trzaskowskiego. Skoro Trzaskowski i tak wejdzie do drugiej tury, to w pierwszej bez większego ryzyka, można oddać głos na kogoś innego. To inna sytuacja niż w wyborach w 2020 roku, kiedy nie można było przesądzić, ile procent nagle dołączający do rywalizacji Trzaskowski zdobędzie.
Lewica liczy zwłaszcza na głosujące kobiety. Od pewnego czasu widać tę tendencję – kobiety głosują na kobiety. Nasiliła się ona po czarnych protestach i strajkach w 2020 roku. Wyborczynie są skłonne szukać kandydatek nawet na niższych miejscach na liście, jeśli nie dostały one „jedynki”. Właśnie na to liczy Lewica – na pewną solidarność, przekonanie, że w nowoczesnym kraju nie można sobie pozwolić, by w tak ważnych wyborach liczyli się wyłącznie mężczyźni.
Jednak to nie procent oddanych głosów będzie dla Lewicy najważniejszy (choć jeśli będzie on powtórzeniem poprzednich prezydenckich wyników, może Lewicę naprawdę skrzywdzić).
A zatem o co jeszcze walczy Lewica? O kwestie mniej wymierne i trudniej mierzalne, co nie znaczy, że mniej ważne.
A najważniejsza z nich to odróżnienie się od Koalicji Obywatelskiej. Trzaskowski zbiera głosy elektoratu Lewicy, bo ten uważa go za lewicowego polityka. Donald Tusk trzyma wśród siebie kilkoro polityków (np. Barbarę Nowacką), którzy i które również przyciągają głosy wyborców Lewicy. Zadaniem Lewicy będzie przedstawienie powodów, dla których to jednak Lewicę powinni poprzeć. „Liberałowie tylko o tym mówią, a my to załatwimy” – zdanie powtarzane przez lewicowych polityków straciło sens, odkąd Lewica znalazła się w rządzie. Aborcja? Lewica nie załatwiła. Rozdział kościoła od państwa? Też niewiele o tym słychać.
Ale Nowa Lewica chce pozostać partią pierwszego wyboru dla lewicowych wyborców i zmarginalizować partię Razem przed wyborami parlamentarnymi. Dlatego start Adriana Zandberga byłby dużym kłopotem.
Chce też zakorzenić się wśród młodszych, ale nie najmłodszych kobiet, raczej tych 30-letnich.
W kampanii będzie testować tematy i strategie, które mają pomóc oderwać się od wizerunku partii przejętej wyłącznie kwestią aborcji i praw osób LGBT (zwłaszcza że nie ma tu sukcesów, którymi mogłaby się chwalić, inaczej niż w polityce społecznej).
Sukcesem byłoby wprowadzenie do debaty publicznej tematu lub rozwiązania na stałe kojarzonego odtąd z Lewicą. Czymś takim już jest mieszkalnictwo. Być może kredyty, krytyka banków stanie się też taką sprawą.
Chce pokazać szersze grono polityczek i polityków z roczników 80.
Osobistym celem politycznym Magdaleny Biejat jest zdobycie dobrej pozycji startowej przed wyborami na prezydenta stolicy (po ewentualnej wygranej Rafała Trzaskowskiego).
Magdalena Biejat trafiła do parlamentu w 2019 roku. Jej wynik był sporym zaskoczeniem, bo nieznana szerzej działaczka pozarządowa startująca z listy partii Razem „przeskoczyła” dwie inne kandydatki. Z drugim wynikiem na liście (19,5 tys.) zgarnęła mandat, którego miała nie zdobyć, bo Lewica liczyła raczej na trzy mandaty, a Biejat była czwarta na liście.
Jak na tamten moment prowadziła innowacyjną kampanię, bo była bardzo aktywna na dopiero zdobywającym polityczny rys Instagramie. Szukała też poparcia wśród osób, które niekoniecznie mają lewicowe poglądy, ale oczekiwały zmiany w polskiej polityce. Poparła ją np. konserwatywna publicystka Kataryna.
Pewnie mało kto już to pamięta, ale w 2020 roku PiS odwołał Biejat z funkcji przewodniczącej sejmowej komisji polityki społecznej. Poszło… o jej poglądy na aborcję i to, jak Biejat definiuje rodzinę. „Poglądy polityczne, które prezentuje pani poseł Magdalena Biejat w licznych wywiadach dziennikarskich, między innymi w sprawie modelu rodziny, nie są podzielane przez większość naszego społeczeństwa” – uzasadniała odwołanie Teresa Wargocka z PiS.
To był styczeń 2020. Jesienią TK zaostrzył prawo aborcyjne, na ulice wyszły dziesiątki tysięcy osób, a PiS zaliczył największy spadek poparcia w czasie swoich rządów.
Biejat była wówczas jedną z posłanek, które legitymacją poselską chroniły protestujące osoby, wyciągały je z komisariatów, zapewniały pomoc prawną. Jeden z nieumundurowanych policjantów prysnął jej gazem pieprzowym w twarz. Śledztwo w tej sprawie prokuratura umorzyła we wrześniu 2024.
W 2023 tłok na lewicowej liście do Sejmu był większy, a sondaże pokazywały, że mandatów może być mniej. Biejat dostała więc propozycję, by zostać kandydatką Lewicy do Senatu w ramach paktu senackiego. I znalazła się w centrum politycznej awantury. Bo pretensje do kandydowania z tego samego okręgu zgłosił Roman Giertych. Obecny poseł KO próbował zdyskredytować kandydatkę, twierdząc, że pomaga ona PiS-owi. Negocjatorzy paktu senackiego nie dali się przekonać, że były szef Młodzieży Wszechpolskiej pozwalający sobie na pogardliwe komentarze wobec osób LGBT będzie w stolicy lepszym kandydatem niż znana warszawska posłanka o progresywnych poglądach.
Biejat zdobyła prawie 205 tysięcy głosów w okręgu nr 45 (Bemowo, Ochota, Ursus, Włochy, Wola).
Wiosną 2024 roku Biejat wystartowała w warszawskich wyborach samorządowych jako kandydatka Lewicy na prezydenta miasta. W kampanii podkreślała, że Lewica ma odważniejszą wizję polityki miejskiej niż Rafał Trzaskowski. Obiecywała budowę 10 tysięcy mieszkań komunalnych w pięć lat. Zdobyła niemal 100 tysięcy głosów (12,86 proc.), a lewicowa opinia publiczna do dziś się dzieli: sukces to czy porażka?
Kandydatka Lewicy jest z wykształcenia socjolożką. Zanim została pełnoetatową polityczką, pracowała w organizacjach pozarządowych m.in. Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka, Fundacji im. Batorego, „Stoczni”.
W rozmowie z OKO.press w sierpniu 2023 Magdalena Biejat powiedziała, że jej politycznymi wzorcami są: Jacinda Ardern, była premierka Nowej Zelandii i amerykańska polityczka Stacey Abrams z Georgii.
Wybory
Magdalena Biejat
Agnieszka Dziemianowicz-Bąk
Krzysztof Gawkowski
Rafał Trzaskowski
Adrian Zandberg
Nowa Lewica
kampania prezydencka
Krzysztof Kukucki
Wybory prezydenckie 2025
Absolwentka Prawa i Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego. Publikowała m.in. w Dwutygodniku, Res Publice Nowej i Magazynie Kulturalnym. Pisze o praworządności, polityce i mediach.
Absolwentka Prawa i Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego. Publikowała m.in. w Dwutygodniku, Res Publice Nowej i Magazynie Kulturalnym. Pisze o praworządności, polityce i mediach.
Redaktorka, publicystka. Współzałożycielka i wieloletnia wicenaczelna Krytyki Politycznej. Pracowała w „Gazecie Wyborczej”. Socjolożka, studiowała też filozofię i stosunki międzynarodowe. Uczy na Uniwersytecie SWPS. W radiu TOK FM prowadzi audycję „Jest temat!” W OKO.press pisze o mediach, polityce polskiej i zagranicznej oraz prawach kobiet.
Redaktorka, publicystka. Współzałożycielka i wieloletnia wicenaczelna Krytyki Politycznej. Pracowała w „Gazecie Wyborczej”. Socjolożka, studiowała też filozofię i stosunki międzynarodowe. Uczy na Uniwersytecie SWPS. W radiu TOK FM prowadzi audycję „Jest temat!” W OKO.press pisze o mediach, polityce polskiej i zagranicznej oraz prawach kobiet.
Komentarze