0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Dawid Zuchowicz / Agencja Wyborcza.plFot. Dawid Zuchowicz...

„Gdyby Platforma Obywatelska wystawiła krzesło z ich logo, to wygrałoby te wybory” – powiedział jakiś czas temu Jacek Ozdoba, polityk Suwerennej Polski, pytany o szanse Tobiasza Bocheńskiego, kandydata PiS na prezydenta Warszawy. Dziś te słowa wydają się jeszcze bardziej uzasadnione niż jeszcze pięć lat temu.

Przeczytaj także:

22 października 2018 roku w kioskach wylądował „Newsweek”, na którego okładce widniały twarze Rafała Trzaskowskiego i Patryka Jakiego z wielkim napisem „Teraz dogrywka”. Zwycięstwo kandydata KO 21 października, czyli już w pierwszej turze (dostał ponad 56 proc. głosów) było wtedy zaskoczeniem. Średnia sondażowa PiS w tamtym okresie wynosiła ok. 40 proc., partia, pomimo targających nią afer i mocnego oporu obywatelskiego wokół kwestii sądownictwa, mocno trzymała się w siodle.

Patryk Jaki, który był konkurentem Trzaskowskiego, prowadził bardzo intensywną kampanię, za którą w dużej mierze odpowiedzialny był Dariusz Matecki. W elektoracie ówczesnej opozycji emocja antypisowska była podszyta strachem, że kandydat PiS mógłby stanowić realne zagrożenie. W pamięci wyborców świeże było wciąż wspomnienie po kampanii Bronisława Komorowskiego, który też miał przegrać tylko przez potrącenie na pasach zakonnicy w ciąży.

Ostatecznie zwarcie PiS-anty-PiS dało Trzaskowskiemu pewne zwycięstwo. Jaki nieznacznie poprawił wynik Jacka Sasina z 2014 roku, zdobywając 28,5 proc. Polaryzacja całkowicie zgniotła pozostałych kandydatów. Na trzecim miejscu uplasował się Jan Śpiewak (kandydat części ruchów miejskich i Partii Razem) z wynikiem niecałych 3 proc. Zaraz za nim – Marek Jakubiak (wtedy Kukiz'15) z podobnym rezultatem.

W 2024 roku faworytem jest ponownie Trzaskowski, dodatkowo wzmocniony udaną, choć przegraną kampanią na prezydenta Polski w 2020 roku. Tym razem zaskoczeniem będzie nie pierwsza, a druga tura. Ale krajobraz wokół niego bardzo się zmienił. PiS zdążył wygrać wybory parlamentarne (2019), przegrać wybory parlamentarne (2023), a pozostałe partie zjednoczyć się (lewica) lub w ogóle powstać (Konfederacja).

Czy wystarczy „Po prostu Warszawa”?

Oficjalne hasło kampanii Rafała Trzaskowskiego to „Po prostu Warszawa”. Polityk tłumaczy, że wynika ono z faktu, że inni kontrkandydaci tylko obiecują, a on stolicę rzeczywiście zmienia. W jego programie pojawiają się co prawda nowe propozycje – takie jak np. przeznaczenie 117 milionów na inicjatywę „Warszawa chroni”, w ramach której budowane będą schrony i organizowane szkolenia przysposobienia obronnego.

Jednak znakomitą większość postulatów sprowadzić można do obietnicy, że w miasto po prostu będzie zarządzane.

Skończymy remonty, zbudujemy w paru miejscach naziemne przejścia dla pieszych, zazielenimy kilka skwerów, otworzymy zaplanowaną dawno temu trzecią linię metra, oddamy do użytku centra kultury, które praktycznie już wybudowano, wymienimy resztę kopciuchów.

Zgodnie z teorią krzesła Trzaskowski do zwycięstwa nie musi wymyślać karkołomnych stu konkretów, z których niespełnienia będzie musiał się tłumaczyć wyborcom.

Z programu „umiarkowanego postępu w granicach prawa” próbuje w tej kampanii uczynić atut, nie objaw lekceważenia. Pewność wygranej wyraża się jednak nie tylko w powściągliwości programowej, ale też w ignorowaniu debat (Trzaskowski stawił się dopiero w TVP Info, choć jego kontrkandydaci odpowiadali też na zaproszenia innych zasięgowych mediów).

Brak zwycięstwa w pierwszej turze będzie zatem zaskoczeniem. Ale nie tylko.

Oznaczałoby to dodatkowy, niemały kamyczek do worka wątpliwości wokół kandydatury Trzaskowskiego w wyborach prezydenckich w 2025 roku. Objęcie przez Szymona Hołownię fotela marszałka Sejmu zmieniło dynamikę sondażową i wyrównało szanse rywali z 2020 roku. Niektóre badania zaczęły nawet wskazywać, że to Hołownia, a nie Trzaskowski mógłby wejść z kandydatem PiS do drugiej tury.

Uśmiechnięta prawica w kryzysie tożsamościowym

Jeśli coś może zaszkodzić Trzaskowskiemu i obniżyć jego poparcie, to kandydat Prawa i Sprawiedliwości. Ale nie dlatego, że jest silny. Przeciwnie,

pozycję Trzaskowskiego osłabić może tylko słabość reprezentanta Zjednoczonej Prawicy.

Tobiasza Bocheńskiego Jarosław Kaczyński wyznaczył do boju według znanej receptury. Do dużego miasta ma iść młody, dynamiczny, niekojarzący się nadmiernie z PiS-owskim betonem. W mediach szybko rozniosła się pogłoska, że jeśli były wojewoda zrobi w stolicy dobry wynik, to może zostać kandydatem PiS w wyborach na prezydenta Polski. Z góry było wiadomo, że zadanie nie będzie łatwe, bo w wyborach parlamentarnych w październiku 2023 roku Zjednoczona Prawica dostała tu 20 proc.

Z Patrykiem Jakim łączy go to, że obaj nie są z Warszawy. Na tym podobieństwa się kończą. Bocheński nie kandydował wcześniej w żadnych wyborach, stanowiska byłego wojewody łódzkiego i mazowieckiego zajmował z politycznego nadania. Nie jest politykiem ogólnopolsko znanym, ani nawet znaczącym w partii. Sami politycy PiS od początku byli sceptyczni co do tego pomysłu. Marcin Mastalerek mówił publicznie, że to kandydat kilkunastoprocentowy i będzie bił się o miejsce z kandydatami Lewicy i Trzeciej Drogi.

Bocheńskiemu na pewno nie ułatwia fakt, że Zjednoczona Prawica jest w kryzysie i zwaśnione frakcje toczą publiczny spór

Wyśmiewany był bowiem nie tylko przez szefa gabinetu politycznego prezydenta, ale także przez Janusza Kowalskiego z Suwerennej Polski, który nie mógł uwierzyć w to, że Bocheński proponuje wprowadzenie w szkołach wegepiątków.

Ten „lewacki” pomysł został zresztą symbolem narracyjnego rozchwiania kampanii kandydata PiS, który chcąc stać się fajnopolacką, uśmiechniętą wersją PiS-owca, stał się podobny zupełnie do nikogo. Z jednej strony proponuje zastopowanie „ideologicznej wojny z kierowcami”, z drugiej – darmową komunikację miejską dla osób płacących podatki w stolicy. Oprócz tego w Warszawie powstać ma jako jednostka samorządowa Centrum Rozwoju Kobiet, Kluby Mam, Społeczna Agencja Najmu. Będzie więcej parkingów, ale i więcej parków. Będą dofinansowania czynszów, a także bon na 2000 zł na prywatne wsparcie psychologiczne dla dzieci i młodzieży. Starsze osoby popołudniami będą mogły towarzysko udzielać się w udostępnianych im specjalnie przedszkolach i żłobkach. A młodzi zabawią się w nowej kulturalno-rozrywkowej dzielnicy Pantha Rei nad Wisłą.

Efekt jest taki, że w anonimowych rozmowach z mediami sami politycy PiS żartują, że wolą zagłosować na Przemysława Wiplera.

Jaka będzie siła zjednoczonej lewicy?

Słaby kandydat PiS-u to mniejsza motywacja wyborców liberalno-progresywnych do pomagania największemu graczowi. To otwiera drogę dla reprezentantów pozostałych sił rządowej koalicji.

Trzecia Droga zrezygnowała z wystawiania swojego kandydata w Warszawie, zamiast tego wynegocjowała stanowisko wiceprezydentki dla Adriany Porowskiej. W tej sytuacji na placu boju pozostała Lewica, której nie udało się dopiąć wspólnego startu w wyborach samorządowych z Koalicją Obywatelską.

Tym większy jest jej strach przed samorządową porażką i większa motywacja, by jakoś odegrać się na większym koalicjancie.

Wybory w Warszawie, gdzie Lewica ma poparcie zdecydowanie wyższe niż przeciętnie w skali kraju, są jej punktem honoru. Tym razem idzie zjednoczona jak nigdy wcześniej i po raz pierwszy listy do samorządu tworzą wspólnie Nowa Lewica (SLD i Wiosna), Lewica Razem, Polska Partia Socjalistyczna, Unia Pracy oraz ruchy miejskie (przede wszystkim Miasto jest nasze). Ta okoliczność powinna pozytywnie wpływać na wynik Magdaleny Biejat. W 2018 roku w wyborach w Warszawie kandydatów lewicowych było aż czworo (Jan Śpiewak, Jacek Rozenek, Justyna Glusman, Agata Nosal-Ikonowicz), ich łączne poparcie nie przekroczyło jednak 7 proc. Lewica, już zjednoczona, w wyborach parlamentarnych w 2019 roku zgarnęła w Warszawie 18 proc., w 2023 r. spadła do 13 proc. Było to jednak odbicie jej ogólnego kryzysu. W skali kraju jej poparcie też opadło – z 12,5 na 8,6 proc.

Planem minimum dla kandydatki Lewicy będzie zatem pułap warszawskich 13 proc.

Czynnikiem zdecydowanie utrudniającym zadanie jest fakt, że Trzaskowski cieszy się nieporównywalnie lepszą rozpoznawalnością, regularnie jest w czołówce rankingów zaufania społecznego, a do tego należy do progresywnego skrzydła Platformy Obywatelskiej.

W Warszawie zatem Lewica była zmuszona postawić na strategię, po którą niechętnie sięgała w kampanii parlamentarnej, czyli pójście na konfrontację z KO.

Nieprzypadkowo to zadanie powierzono wiceszefowej partii Lewica Razem, która nie należy do koalicji rządowej.

Konfrontacje te przybierały charakter bardziej osobistych, jak wtedy, gdy Magdalena Biejat zwróciła się do premiera Donalda Tuska o to, by Warszawie zwrócono 11 mld złotych i pytała, czy Rafał Trzaskowski poprze taki wniosek. Wielokrotnie podkreślała także, że obecny prezydent ma inne ambicje i w ratuszu zamierza spędzić jeszcze tylko rok. Ale ataki te nie były mocne, co najwyżej zaczepne. Ruchom miejskim, choćby tak aktywnemu w tej kampanii MJN zdarza się przecież używać zdecydowanie mocniejszego języka i argumentów. Lewica musiała jednak balansować przekaz. Z badań, którymi dysponują partie, wynika też, że wyborcy obecnej koalicji nie lubią kłótni i mają w sobie podskórny lęk, że rząd mógłby się przez nie rozpaść, torując drogę do powrotu PiS do władzy.

Zatem Lewica postawiła zdecydowanie mocniej na podkreślanie, że ma inną, odważniejszą wizję polityki miejskiej.

W kampanii najbardziej eksponowała program mieszkaniowy. Nie tylko obiecywali szeroko zakrojone plany budowy mieszkań komunalnych (10 tysięcy w pięć lat), ale prezentowali założenia modelowych osiedli (Marszałkowska Dzielnica Mieszkaniowa) i złożyli w Sejmie projekt ustawy antyflipperskiej. Przedstawili alternatywny wobec aktualnego plan rozwoju transportu publicznego w Warszawie. Budowa III linii metra ma być wstrzymana, a na tym odcinku puszczone połączenia tramwajowe. Ruszyć za to miała czwarta linia. Buspasy opleść miały całe miasto, podobnie jak ścieżki rowerowe. Sama Biejat pod koniec kampanii zagrała na silent disco, a nawet wskoczyła do Wisły, promując pomysł budowy letnich kąpielisk przepływowych na rzece.

Wipler, czyli skrajna prawica z ludzką twarzą

Na zdecydowanie bardziej frontalny atak wobec urzędującego prezydenta zdecydowała się Konfederacja. Podczas konwencji przedwyborczej ze sceny nazywano go leniem, eurokratą, tragedią stolicy. Sama konwencja nosiła tytuł „Sen o Warszawie” i, jak wielokrotnie tego wieczoru dopowiadano, była to Warszawa bez Rafała Trzaskowskiego. „I wiecie co? I był to k... piękny sen!” – mówił Dariusz Kacprzak, zastępca burmistrza Pragi-Północ i działacz Bezpartyjnych Samorządowców, których część przystąpiła do samorządowej koalicji z Konfederacją.

Kandydatem skrajnej prawicy jest Przemysław Wipler, który startuje na prezydenta Warszawy nie po raz pierwszy

W 2014 roku wynikiem 4,2 proc. ustanowił rekord poparcia dla kandydata partii korwinistycznej w tym wyścigu, wliczając w to naturalnie wszystkie starty samego Janusza Korwin-Mikkego.

W tym roku dojdzie do bratobójczej walki.

Korwin, zmarginalizowany oraz wypchnięty z Konfederacji i z Nowej Nadziei (ex KORWiN), postanowił wystartować samodzielnie, ale z poparciem braunistów.

Nestor skrajnej prawicy cieszy się ogromną rozpoznawalnością, jest jednak zdecydowanie w fazie schyłkowej swojej kariery politycznej. W wyborach parlamentarnych w okręgu podwarszawskim pokonało go nazwisko Kariny Bosak. Zabrała mu mandat z drugiego miejsca, pomimo tego, że z powodu zaawansowanej ciąży nie prowadziła nawet kampanii. Jeszcze mniejszym zagrożeniem będzie Romuald Starosielec, koronasceptyk i zwolennik zburzenia Pałacu Kultury, przedstawiciel politycznego planktonu skrajnej prawicy.

W kampanii Wipler prezentuje z jednej strony typowo prawicowe postulaty negatywne jak zakaz zwężania ulic, sprzeciw wobec Strefy Czystego Transportu, czy obcięcie etatów urzędniczych. Odnosił się także do kryzysu mieszkaniowego. Tu wyjściem ma być po prostu wydawanie przez miasto większej liczby pozwoleń na budowę. Dzięki temu deweloperzy zaczną więcej budować i dojdzie do załamania cen na rynku.

Do tej typowo korwinistycznej narracji dołączał jednak także bardziej prospołeczne postulaty, czyli zwiększanie inwestycji w usługi publiczne takie jak transport (przede wszystkim metro i tramwaje). Podobnie jak Bocheński starał się omijać tematy nazywane przez prawicę „obyczajowymi” i „ideologicznymi”.

Różnicę w strategii Konfederacji w kreowaniu wizerunku pod wielkomiejski elektorat widać było podczas debaty wyborczej w TVP Info

Janusz Korwin-Mikke rzucał w Trzaskowskiego świerszczem i na autopilocie bredził coś o komunistach, jedzeniu robaków i seksualizacji dzieci. Przemysław Wipler mówił o tym, że trzeba radykalnie podnieść wynagrodzenia nauczycieli i wyśmiewał, że Warszawa wywozi swoje śmieci pod Legnicę, czym wytwarza ogromny ślad węglowy.

Kandydatowi Konfederacji sprzyjać będzie brak kandydata Trzeciej Drogi oraz słabość Tobiasza Bocheńskiego

Nie będzie więc zaskoczeniem, jeśli uda mu się przebić 7-procentowy wynik Konfederacji w Warszawie z października 2023. To by z pewnością wzmacniało jego pozycję w partii, o której i tak mówi się, że była przez niego sterowana z tylnego siedzenia. Byłoby też potwierdzeniem, że opłacalna jest strategia przeorientowywania się w stronę prawicowego centrum. Jedno jest raczej pewne. Warszawa nie jest testem dla Przemysława Wiplera, który otwarcie promuje kandydaturę Sławomira Mentzena w wyborach prezydenckich w 2025 roku.

;

Udostępnij:

Dominika Sitnicka

Absolwentka Prawa i Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego. Publikowała m.in. w Dwutygodniku, Res Publice Nowej i Magazynie Kulturalnym. Pisze o praworządności, polityce i mediach.

Komentarze