"Historia zatacza koło. Sto lat temu kobiety uzyskały prawa wyborcze. Dziś tworzy się nowy, solidarny ruch kobiecy, gotów stoczyć wielką walkę o prawa człowieka" - mówi OKO.press Agata Kobylińska. "Wcześniej tego unikano. Tym razem jasno powiedziałyśmy, że nie życzymy sobie, by o naszych losach decydowali biskupi" - podkreślają aktywistki Czarnego Piątku
W wyjeździe na Czarny Piątek pomogli nam mężczyźni z inicjatywy Radykalne Koguty Domowe. Zrobili dla nas dwa tysiące kanapek i opiekowali się dziećmi pod naszą nieobecność - mówi OKO.press Katarzyna Kołodziejczyk, aktywistka z Radomia.
OKO.press dużo miejsca poświęciło Czarnemu Piątkowi, zapowiadając to wydarzenie, analizując je, publikując relacje uczestniczek. (Czytaj tu, tu i tu)
Tym razem oddajemy głos sześciu aktywistkom ruchów kobiecych, które organizowały protesty u siebie, jednocześnie same wybrały się na Czarny Piątek do Warszawy. Bały się, że ich wyjazd "rozleniwi ludzi na miejscu, ale na szczęście frekwencja w naszym mieście też dopisała".
Czarny Piątek - połączenie antyklerykalnego i politycznego buntu z budowaniem "siostrzanej i braterskiej więzi protestujących" - tworzy nową jakość w Polsce czasów PiS. Przeczytajcie, sami zobaczycie.
Tekst jest ilustrowany zdjęciami z Czarnego Piątku, które dla OKO.press robili Agata Kubis i Tomasz Stępień.
Katarzyna Kołodziejczyk, Radom, Radomska Inicjatywa Kobieca
Jestem radomianką w jedenastym pokoleniu. Organizować zaczęłyśmy się w październiku 2016 r., podczas pierwszej fali Strajku Kobiet. Tak powstała Radomska Inicjatywa Kobieca. Wcześniej się w gruncie rzeczy nie znałyśmy.
Dziś panuje między nami siostrzana więź. Bardzo się nawzajem wspieramy.
Są między nami różnice zdań, dyskutujemy, ale koniec końców działamy murem.
To świetnie naoliwiona maszyna. Współpracujemy z Centrum Praw Kobiet i wspólnie walczymy z przemocą w rodzinie i wobec kobiet. Chciałybyśmy z tego stworzyć ogólnopolski program. Dożyłyśmy naprawdę trudnych czasów. W 2018, który jest Rokiem Kobiet, odbiera się nam nasze podstawowe prawa.
W poniedziałek 19 marca wybrałyśmy się do Warszawy na zaproszenie jednej z radomskich posłanek Platformy Obywatelskiej na obrady sejmowej Komisji Sprawiedliwości i Praw Człowieka, którym przewodniczył poseł Stanisław Piotrowicz. I nie dopuścił nas do głosu. Jeden z parlamentarzystów opozycji chciał nam oddać swój głos, ale też go przyblokowano.
Mamy duże wsparcie od posłanek Nowoczesnej, za to posłowie PiS i Kukiz ’15 traktują nas z pogardą i kpiną. Język, jakiego używają, jest naprawdę poniżej poziomu i godności wybranego przez ludzi reprezentanta.
W gruncie rzeczy najbardziej nas boli bardzo dewaluujące słowo „dziewczynki”. Ten protekcjonalny ton jest nie do zniesienia.
Uznałyśmy, że lepiej jest przyjechać na Czarny Piątek do Warszawy niż organizować protest w Radomiu, albowiem w kupie siła. Jestem szczęśliwa, że mogłam zabrać głos pod siedzibą PiS przy Nowogrodzkiej. Marsz wyzwolił w ludziach budujące emocje. Aż trudno to opisać.
We wzięciu udziału w proteście pomogli nam mężczyźni z inicjatywy Radykalne Koguty Domowe. Zrobili dla nas dwa tysiące kanapek i opiekowali się dziećmi pod naszą nieobecność.
Nie chcemy iść na kompromis w sprawie tej drakońskiej ustawy. Uważam, że bardzo krzywdzi ona kobiety. Retoryka PiS, że chcemy mordować niepełnosprawne dzieci, jest oburzająca! Większość z nas wcale nie jest za aborcją. Ale chcemy, żeby państwo gwarantowało kobiecie wolność wyboru w tej sprawie. Więcej: oczekujemy, że państwo będzie kobietę w jej decyzji wspierało. Także wtedy, kiedy zdecyduje się urodzić niepełnosprawne dziecko.
Proszę pamiętać, że ośmiu na dziesięciu mężczyzn, którym takie dziecko przyjdzie na świat, opuszcza swoje partnerki. Dlatego to, że mężczyźni z taką stanowczością wypowiadają się na ten temat w Sejmie jest po prostu groteskowe.
Państwo broni życia do momentu narodzin. A potem przestaje się człowiekiem interesować. Zasiłki dla opiekunów są zatrważająco niskie. Odbiera się dofinansowanie do pieluch, a minister zdrowia podjął decyzję o ograniczaniu wydatków na leki dla wcześniaków.
Aleksandra Knapik, Łódzkie Dziewuchy Dziewuchom
Łódzkie Dziewuchy Dziewuchom nie mają dużego wsparcia finansowego. Dlatego naszym największym kapitałem jest nasza społeczna praca, którą wykonujemy kosztem życia rodzinnego, sportu, czy hobby.
Pod siedzibą łódzkiego PiS protestowało w Czarny Piątek 23 marca około trzech tysięcy osób. Na tyle oszacowaliśmy wspólnie z policją liczebność wiecu. Wsparcia udzieliła nam między innymi Fabryka Równości. My natomiast wynajętym autokarem udałyśmy się do Warszawy. Jestem bardzo zadowolona z przebiegu demonstracji. Wielu ludzi się zdecydowało wziąć udział, więcej niż w październiku 2016 roku. Czuć było naprawdę dobrą energię.
W przemówieniach pod Sejmem i siedzibą PiS przełamano wreszcie tabu: pojawiły się głosy o szkodliwym zaangażowaniu Kościoła.
Wcześniej tego tematu unikano. Tym razem jasno powiedziałyśmy, że nie życzymy sobie, by decydowali o naszych losach biskupi.
Ważnym elementem piątkowych protestów było to, że tego wydarzenia nie zawłaszczyli politycy. Dotąd, gdy pojawił się na trybunie jakiś polityk albo polityczka, media całą uwagę na nich koncentrowały. Tym razem oddano pole organizacjom kobiecym i ich działaczkom.
Dzięki wolontariuszom ochraniającym marsz czułam się bezpiecznie. W Łodzi też nie było problemu z przemocą. Policja przeciwników Czarnego Protestu oddzielała kordonem. Kontrmanifestantów była garstka, za to mieli znakomite nagłośnienie. I nadawali wcześniej zarejestrowane przemówienia. Chcieli nas zagłuszyć.
To, co mnie w Warszawie najbardziej zasmuciło -to bardzo surowe potraktowanie przez policję dziewczyn, które chciały odpalić świece dymne.
Funkcjonariusze wykazali się wyjątkową nadgorliwością, od której stronią kiedy racami rzucają kibice, albo kiedy dzieje się to na Marszu Niepodległości.
W nocy przed protestem grupa admińska wyłączyła możliwość komentowania na naszym profilu na Facebooku. Chcieliśmy w ten sposób uchronić się przed hejtem. I udało się. Jak zwykle pojawiły się jakieś drobne wulgaryzmy. Ale nikt nas nie prowokował.
Agata Kobylińska, Łódzkie Dziewuchy Dziewuchom
U nas najbardziej aktywnych osób jest 11, wielu innych nas wspiera. Natomiast jako pierwsze w Polsce spośród grup Dziewuchy Dziewuchom zarejestrowałyśmy się jako stowarzyszenie, 8 lutego. I zaczynamy wielką operację pozyskiwania środków finansowych. Zaczynamy wypełniać pierwsze wnioski. Wcześniej uzyskiwaliśmy drobne kwoty ze zbiórek publicznych rejestrowanych w MSWiA i na pomagam.pl. Pieniądze szły na druk ulotek czy baterie do megafonów. Ale tak naprawdę wartością jest wkład naszej pracy.
Ostatnio dostałyśmy ogromne wsparcie od Ogólnopolskiego Strajku Kobiet. Dzięki temu mogliśmy pokryć koszty transportu do Warszawy dla 60 osób.
Bardzo się cieszę z rezultatu piątkowego marszu. Gdzieś głęboko wierzyłam w sukces i to, że uda się zmobilizować tak wielu ludzi, pomimo tego że w komentarzach na Facebooku pojawiło się sporo malkontentów bagatelizujących sens protestu. Do samego niemal końca trzymałyśmy w tajemnicy naszą inicjatywę #jedziemynaWarszawę, żeby łodzianie nie zniechęcali się do protestowania na Piotrkowskiej. W media społecznościowe wrzuciliśmy to dopiero w czwartek popołudniu.
Cały czas się bałam, że nasz wyjazd rozleniwi ludzi na miejscu, ale na szczęście frekwencja w naszym mieście też dopisała. Bardzo irytują mnie ciocie i wujkowie „dobra rada”, którzy z wygodnej kanapy atakują w Internecie i teoretyzują, jak to oni by protest zorganizowali.
W Warszawie osiągnięto w piątek dwie ważne rzeczy. Przede wszystkim pojawił się wątek opresyjności Kościoła. Widziałam transparenty wymierzone w kler, których nie było podczas protestu w październiku 2016 roku. Zalążkiem tego była poprzednia niedziela i akcja „Wieszak dla biskupa”. Coś się w ludziach zmienia. Bardzo bliska mi osoba, która wierzy, ale rzadko praktykuje, po piątkowym marszu powiedziała mi: „Agata, w tym roku choćby nie wiem co, nie pójdę święcić jajek. Koniec z hipokryzją!”.
Drugim osiągnięciem było zbudowanie wspólnoty. Organizacje kobiece i demokratyczne pokazały swoją siłę i to, że potrafią działać razem. Poznałam wreszcie działaczki, z którymi wcześniej tylko korespondowałam.
Historia zatacza koło. Sto lat temu kobiety uzyskały w Polsce prawa wyborcze. A dziś tworzy się nowy, solidarny ruch kobiecy, gotowy stoczyć wielką walkę o prawa człowieka.
Ujawniła się więź pokoleniowa. Starsze działaczki dają młodszym doświadczenie, a młodsze starszym jakąś świeżość.
Anna Bolik-Kun, Dziewuchy Dziewuchom, Węgorzewo
Po raz pierwszy w naszym miasteczku mieliśmy ostatnio do czynienia z tak potężną akcją propagandową naszych przeciwników. Wokół kościoła ustawiono rusztowania, na których zawieszono plakaty przedstawiające poszarpane płody. A zrobiono to tuż przed niedzielą, w którą odbywało się bierzmowanie, więc autorzy tej kampanii chcieli sprowokować i zmusić jak najwięcej przypadkowych osób do obejrzenia tej strasznej wystawy. Na szczęście społeczność Węgorzewa szybko zareagowała i plakaty po interwencji u proboszcza zdjęto.
Jestem pod dużym wrażeniem ludzi i ich mobilizacji. Bo nieopodal jest przedszkole i na ten widok narażone były zupełnie nieprzygotowane do tego dzieci. Zgłosiliśmy zawiadomienie o promowaniu nieprzyzwoitych treści i w poniedziałek przez cały dzień policja zbierała zeznania.
Przed wyjazdem do Warszawy oplakatowałyśmy całe miasteczko, żeby ludzie wiedzieli, że w piątek odbędzie się Czarny Protest. Po drodze do stolicy zabrałyśmy ze sobą koleżanki z Ełku i Giżycka. Na miejscu przeżyłam coś, czego wcześniej nie doświadczyłam.
Może wizyta Papieża była czymś podobnym, ale nie aż na taką skalę. W proteście uczestniczyły całe rodziny. Kiedy przy rondzie De Gaulle’a połączyły się obydwa pochody i zobaczyłam to morze ludzi, zrozumiałam jaka w nas jest siła.
To musiało też zrobić wrażenie na przeciwnikach. Do teraz żyję emocjami z piątku.
Za bardzo nie umiem analizować na chłodno. Jestem niepoprawną optymistką i wierzę że to się dobrze skończy, że nasz protest odniesie skutek. Nie można przecież dalej deptać naszych praw! Komuna przy tym to był pikuś. Wierzę w to co robię i w to, że właściwą ścieżką podążam.
W Węgorzewie wszyscy się znają. Człowiek cały czas narażony jest na stygmatyzację. Pewne koleżeńskie znajomości nie przetrwały próby jaką było moje zaangażowanie się w Dziewuchy Dziewuchom. Z drugiej strony zyskałam też nowych przyjaciół.
Żyję już wystarczająco długo na świecie, by nie być zobowiązaną doraźną poprawnością oraz, by nie naginać swoich poglądów.
Iwona Gałązka, Ogólnopolski Strajk Kobiet, Opole
W Opolu ludzie zaczęli się gromadzić w piątek około 17.00 na Placu Wolności, gdzie zwykle odbywają się wszelakie protesty. Zebrało się około 50 osób. Akcja ta nie była nigdzie wcześniej zgłaszana. Oprócz haseł wspierających Czarny Protest w Warszawie wykrzyczano głośno to, co kuleje w opiece okołoporodowej. My w tym czasie byłyśmy już w stolicy. To, że opolanie wyszli spontanicznie protestować, dodało nam odwagi. To był mój pierwszy warszawski marsz, w którym uczestniczyłam. Wcześniej zajmowałam się organizowaniem protestów w Opolu. Na miejscu poczułam ogromne wsparcie. Spotkałam znajomych, ale też wiele obcych osób.
Zapanowało siostrzeństwo i braterstwo. Ludzie uśmiechali się do siebie, łapali za dłonie, przytulali. To było naprawdę wspaniałe.
W pamięci pozostanie na pewno końcowe przemówienie Marty Lempart, liderki Ogólnopolskiego Strajku Kobiet. Ale wcześniejsze przemowy działaczek pod Sejmem też były przełomowe. Bo to nie są hasła ostrzegawcze. Nie odpuścimy dopóki Polki nie będą miały prawa do decydowania o sobie.
Wcześniej w mediach społecznościowych pojawiły się – jak zwykle – hejterskie komentarze. Mamy swoich wytrwałych trolli, którzy usiłują zakłócić nasze lokalne wydarzenia, np. warsztaty edukacyjne oraz Herstorię, czyli zajęcia z historii kobiet i ruchu kobiecego.
Kolejny protest odbędzie się pewnie 11 kwietnia, kiedy Komisja Sprawiedliwości i Praw Człowieka będzie się zajmować tym drakońskim projektem ustawy antyaborcyjnej. Tymczasem robimy warsztaty, szczególną uwagę skupiając na dziewczynkach. Będziemy wkrótce czytać im feministyczne bajki o superbohaterkach.
Z piątkowego protestu zapamiętam szczególnie jeden incydent. Kiedy nasze koleżanki próbowały odpalić świece dymne, na początku policjanci nie reagowali. Ale chyba musiał przyjść jakiś rozkaz z góry, bo w pewnym momencie funkcjonariusze zaczęli brutalnie wyciągać dziewczyny z tłumu. Ale marsz się solidarnie zatrzymał.
Padły hasła zaadresowane do zatrzymanych działaczek typu „czekamy na was!”, a do policjantów „zdejmij mundur, przeproś matkę” oraz „gdzie byłeś w listopadzie?”, co było oczywiście nawiązaniem do bierności służb w czasie Marszu Niepodległości.
To, że wspólnota protestujących postawiła opór jest szczerze wzruszające.
Ewelina Stach, Ogólnopolski Strajk Kobiet, Sławno
W Koszalinie w piątek protestowało około 200 osób. Wiec został zorganizowany przez lokalny KOD, a także Dorotę Chałat ze Stowarzyszenia Era Kobiet, która udziela się też w Kongresie Kobiet i OSK. Z kolei w Słupsku różne spontaniczne grupy połączyły się we wspólnym proteście. Było ich około setki.
My wybrałyśmy się do Warszawy autokarem z dziewczynami ze Szczecinka, Koszalina, Słupska i Sławna. W sumie 20 osób. Miałyśmy problemy po drodze i dotarłyśmy spóźnione prawie półtorej godziny. Bardzo fajnie, że koleżanki z Warszawy nakarmiły nas kanapkami i ciepłą herbatą. To było poruszające, dało poczucie wspólnoty.
Jeśli chodzi o warstwę polityczną, to po raz kolejny okazało się, że mamy siłę i moc, i potrafimy się zebrać. I udaje nam się zaangażować coraz więcej osób. Jestem pewna, że przy następnej okazji do Warszawy przyjedzie nas więcej.
Komentarze