0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. ADAM WAJRAK / Agencja Wyborcza.plFot. ADAM WAJRAK / A...

„Powtarza się często, że przyroda sobie poradzi, ale krótkoterminowo. Biorąc pod uwagę skalę dewastacji lasów, osuszania mokradeł, regulacji rzek, nie poradzi sobie w starciu z całą wielką machiną inwestycji, z ogromnymi pieniędzmi, które za tą machiną stoją. Cały system sprawiedliwości musi stanąć po stronie przyrody" – mówi Karolina Kuszlewicz, adwokatka zwierząt, pierwsza prawniczka w Polsce walcząca o prawa dzikich ryb, ptaków, wilków i niedźwiedzi.

„NIEDZIELA CIĘ ZASKOCZY” to cykl OKO.press na najspokojniejszy dzień tygodnia. Chcemy zaoferować naszym Czytelniczkom i Czytelnikom „pożywienie dla myśli” – analizy, wywiady, reportaże i multimedia, które pokazują znane tematy z innej strony, wytrącają nasze myślenie z utartych ścieżek, zaskakują właśnie.

Paweł Średziński, OKO.press: Odnoszę wrażenie, że o ile w sprawie zwierząt towarzyszących, psów czy kotów, rośnie świadomość tego, że należy im się opieka prawna, to dzikie zwierzęta wciąż są z tej opieki wykluczone. Jak wygląda ich sytuacja w świetle obowiązującej w Polsce legislacji?

Karolina Kuszlewicz: Wciąż brakuje precyzyjnych przepisów w tym zakresie. Brakuje świadomości, że należy chronić dzikie zwierzęta jako istoty wartościowe przez sam fakt, że już istnieją. W przypadku zwierząt towarzyszących mamy ewidentnie na salach sądowych postęp, który wynika z tego, że część sędziów wykazuje się podstawową wiedzą i empatią, ponieważ sami mają często zwierzęta w swoim otoczeniu. Jeśli chodzi o wszystkie inne zwierzęta, jest znacznie trudniej.

Chcę jednak wyraźnie podkreślić, że psy i koty w Polsce także nie mają ochrony, którą można by nazwać dobrą albo choćby przyzwoitą.

Według statystyk to najczęstsze ofiary przemocy.

Z uwagi na to, że znajdują się najbliżej człowieka, podlegają wszelkim aktom okrucieństwa.

Przeczytaj także:

Dzikie zwierzęta w prawniczym limbo

Wróćmy do dzikich zwierząt. Skoro nie żyją w naszych domach, to nie dotyczy ich „Ustawa o ochronie zwierząt”?

Bardzo często spotkać się można z myśleniem, że nie podlegają pod ustawę, w ogóle nie są objęte regułami humanitarnego traktowania. Istnieje tendencja, by zajmować się nimi od strony prawnej tylko w aspekcie środowiskowym, czyli znaczenia tych zwierząt dla danego ekosystemu. Jest to jednak zasadniczy błąd w rozumieniu przepisów, bowiem ustawa o ochronie zwierząt dotyczy wszystkich zwierząt kręgowych, zatem także zwierząt dzikich.

Aby w pełni odzwierciedlić zakres przynajmniej teoretycznej ochrony prawnej zwierząt dzikich, trzeba pamiętać zatem i o przepisach środowiskowych i o humanitarnych. To niesie za sobą cały szereg konsekwencji na salach sądowych – na przykład w zakresie stawianych oskarżonym zarzutów czy możliwości wykonywania przez organizację społeczną praw pokrzywdzonego.

Innymi słowy, ma to znaczenie praktyczne, ale prokuratury prowadzące postępowania często nie zdają sobie sprawy z tych niuansów. Wszędzie tam, gdzie w grę wchodzi powodowanie cierpienia zwierzęcia, należy przynajmniej sprawdzić, czy nie trzeba zamiast albo obok przepisów środowiskowych zastosować także „Ustawy o ochronie zwierząt”. To od strony karnej, a przecież jest jeszcze cała rozległa ścieżka administracyjna.

Czy stosowanie wspomnianej ustawy jest łatwym zadaniem? Jej rozdział poświęcony dzikim zwierzętom jest bardzo skąpy i można odnieść wrażenie, że reguluje kwestie poboczne, takie jak preparowanie zwierzęcych zwłok.

Niestety, „Ustawa o ochronie zwierząt” jest niespójna i niekonsekwentna. Pomimo że zawiera rozdział zatytułowany „Zwierzęta dzikie”, tak naprawdę nie przewiduje żadnych regulacji dotyczących tych konkretnych zwierząt. Rozdział ten zbudowany jest zaledwie z trzech artykułów. Jeden mówi o tym, że zwierzęta dzikie stanowią dobro ogólnonarodowe i trzeba zapewnić im warunki do rozwoju, ale przepis ten jest bardzo ogólny, deklaracyjny. Dwa pozostałe artykuły – co jest naprawdę bulwersujące, bo chodzi przecież o „Ustawę o ochronie zwierząt” – mówią, jak wygląda procedura uzyskiwania zgody na preparowanie zwłok zwierząt dzikich i kolekcjonowanie takich wypreparowanych zwłok.

To nie ma nic wspólnego z zapewnianiem miejsca do życia dzikim zwierzętom i realizacją ich potrzeb.

W związku z tym w praktyce mamy lukę, a w niej szereg nieuregulowanych wystarczająco zagadnień prawnych związanych z humanitarnym traktowaniem zwierząt dzikich. Oczywiście sytuacja tych zwierząt jest pod wieloma względami radykalnie inna niż zwierząt gospodarskich czy towarzyszących, a jednak nasze prawo to pomija.

To jest zatem pierwszy problem: ochrona humanitarna zwierząt dzikich, rozumiana jako ochrona przed cierpieniem fizycznym i psychicznym jest absolutnie niedookreślona. Drugi zaś jest taki, że często takie zwierzęta są postrzegane wyłącznie jako część przyrody, jako część środowiska, bez zindywidualizowania wartości wynikającej z ich istnienia. Dopiero od niedawna budujemy w procesach kulturę pokazywania tego, że nawet jeśli mówimy o środowisku, o przyrodzie, mieszczą się w tym oprócz chronionych zwierząt, takich jak niedźwiedź czy wilk, również te gatunki, które nie podlegają ochronie gatunkowej, na przykład dzik. I one również mają swoją wartość, którą można by słowami Sądu Najwyższego nazwać „prawem do istnienia”. Zaczęliśmy przecierać szlaki myślenia o zwierzętach dzikich i ich potrzebach, ale to jest bardzo trudna droga.

Kto ma ratować ranną sarnę?

Obserwując zdarzenia związane z pomocą dzikim zwierzętom, które są ofiarami wypadków, można odnieść wrażenie, że tutaj też panuje chaos. Pamiętam przypadek łosia, który został najprawdopodobniej potrącony przez samochód i konał przez kilka dni pozbawiony opieki. Nikt nie chciał pomóc zwierzęciu.

To ewidentny brak w legislacji. Nie mamy dookreślonych reguł pomocy humanitarnej dla zwierząt dzikich. Czeka nas w Polsce poważna debata, by określić, gdzie jest granica pomagania i na jakich zasadach ta pomoc może być realizowana.

Poza tymi pięknymi historiami, gdy udaje się uratować dzikie zwierzę i zapewnić mu możliwość dobrego, zgodnego z jego naturą życia, zdarzają się przypadki bulwersujące. Na przykład niedźwiadka z lasów Podkarpacia, który trafił do jednego z ośrodków, a tam narażano go na bardzo wątpliwą pomoc. W rezultacie zwierzę, wyjęte ze swojego naturalnego siedliska i obfotografowane niczym pluszowy miś, wkrótce umarło. Nie potrafię ocenić słuszności tej akcji pod względem samej kondycji niedźwiedzia, ale dla mnie poważnym zgrzytem było oglądanie niemal na żywo dzikiego zwierzęcia, wyrwanego ze swojego środowiska, któremu nie zapewniono spokoju, uczyniono bohaterem social mediów. Z perspektywy oceny prawnej brak nam wyraźnych regulacji w takich przypadkach i wydaje mi się, że stanie się to w najbliższej przyszłości problemem palącym.

Jednak zdarza się przecież, że pomoc udzielona dzikiemu zwierzęciu jest skuteczna – mimo wymienionych przez ciebie legislacyjnych braków dotyczących dzikich zwierząt.

Oczywiście i chwała za to organizacjom specjalistycznym, które współpracują z fachowcami, a także ośrodkom rehabilitacji zwierząt dzikich. Nie mamy jednak w Polsce jednolitego standardu postępowania ze zwierzętami potrzebującymi pomocy.

Czasem po prostu przyjedzie myśliwy i zwierzę dobije, a nikt się nie dowie, czy słusznie, czy nie.

Gminy często nie wiedzą, jak postępować z rannymi zwierzętami na swoim terenie.

Swego czasu pracowałam ze Śląskim Związkiem Gmin i Powiatów nad analizą sytuacji i przepisów pod kątem postępowania ze zwierzętami dzikimi na terenach miejskich i podmiejskich, gdzie dość często dochodzi do takich sytuacji. Przy braku jasnych regulacji w ustawie poszczególne gminy stosują różne modele. Jedne wykształciły kulturę pomocy dzikim zwierzętom, również pod presją społeczną i mają już swoje sztaby kryzysowe, procedurę opartą o umowę z ośrodkami rehabilitacji. Inne nie mają tych procedur, bo mówią, że nie mieści się to w ich kompetencjach. W dodatku Regionalne Izby Rachunkowe kwestionowały w pewnym momencie finansowanie przez gminy udzielania pomocy zwierzętom dzikim, twierdząc, że nie mieści się to w zadaniach własnych samorządu. Jeszcze inne gminy próbowały rozszerzać program opieki nad zwierzętami bezdomnymi o pomoc zwierzętom dzikim, co z kolei było kwestionowane przez wojewodów jako wykraczające poza ustawę.

Nie ma tutaj jednolitej praktyki, a jedyny wyraźny przepis w ustawie o ochronie zwierząt dotyczący potencjalnie udzielania pomocy zwierzętom dzikim znajdziemy w ustępach dotyczących zwierząt bezdomnych. Gmina co roku musi uchwalić plan opieki nad zwierzętami bezdomnymi i zapobiegania bezdomności. Musi się w nim znaleźć się obowiązkowo punkt o zapewnieniu całodobowej pomocy weterynaryjnej zwierzętom z wypadków drogowych. Nie ma w przepisach wprost informacji, że dotyczy to tylko zwierząt bezdomnych.

Tu znów następuje uznaniowość, ponieważ część gmin twierdzi, że pomoc zwierzętom dzikim nie mieści się w tym punkcie, a inne, że jak najbardziej jest nim objęta. Moim zdaniem ta druga interpretacja jest właściwa, bo jeśli na terenie danej gminy znajdzie się na przykład potrącona przez samochód sarna, to poza gminą, od strony formalnej, nie faktycznej, nie ma innego podmiotu, który mógłby temu zwierzęciu pomóc. Tym bardziej, że jedyny oprócz tego wynikającego z programu przeciwdziałania bezdomności przepis ustawy dotyczy kwestii bezzwłocznego uśmiercenia zwierzęcia, jeśli nie można mu pomóc. Może tego dokonać myśliwy, a do stwierdzenia tego stanu rzeczy uprawnionych jest szereg podmiotów, w tym sam myśliwy, a także policjant, przedstawiciel organizacji społecznej, lekarz weterynarii.

Tyle że nie każde potrącone czy ranne z winy człowieka dzikie zwierzę – bo nie mówię tu o sytuacjach, w których rządzą prawa przyrody – kwalifikuje się do zastrzelenia. Jednak gdy chodzi o proceduralne uruchomienie pomocy, czyli między innymi jej sfinansowanie przez państwo, zaczynają się problemy i różne gminy różnie do tego podchodzą.

Zabrać głos w sprawie ryb

Jeszcze trudniej upominać się o inne dzikie zwierzęta. Masz za sobą doświadczenie prawnej batalii o karpie, uznawane za gatunek hodowlany. Czy ryby, które żyją dziko w naszych rzekach i jeziorach, znajdują się w jeszcze trudniejszej sytuacji niż one?

Ryby, a szczególnie te dziko żyjące, to najbardziej zmarginalizowana grupa zwierząt. Niedawno miałam okazję brać udział w debacie organizowanej przez Fundację Green Rev Institute, podczas której przedstawiane były międzynarodowe śledztwa dotyczące okrutnego traktowania dzikich ryb podczas połowów. To jest wciąż przestrzeń niemal bez kontroli, a mówimy o milionach istnień.

Zwierzęta zaplątane w siatki, dogorywające, wyrzucane. Żadna z tych spraw, jak się okazuje, nie miała finału w sądzie.

Z mojego doświadczenia prawnego wynika także, że na ryby wciąż w Polsce nie patrzy się jak na istotną wartość w ramach ekosystemu rzecznego. Owszem, ubiegłoroczna katastrofa na Odrze przypomniała trochę o tym, że ryby w rzece są i stanowią niezbędny wręcz składnik ekosystemu, a w sytuacji katastrofy tracą środowisko do życia. Jednak w sensie prawnym walka o prawo ryb do życia w ich środowisku naturalnym dopiero się zaczyna i jest to ogromne wyzwanie, jakie stawiamy przed wymiarem sprawiedliwości.

Ostatnio prowadziłam sprawę dotyczącą dziko żyjących ryb dla Fundacji Greenmind. Okazało się, że Wody Polskie dzień po dniu, trzydziestokrotnie zatrzymywały przepływ wody na Wiśle za pośrednictwem tamy we Włocławku. Tempo opadania wód było tak szybkie, że ryby nie nadążały za ucieczką wody, a w rezultacie podjętych działań doszło według nas do masowej śmiertelności ryb. Ekstremalne było to, że powtarzano to działanie trzydzieści razy, pod rząd, niemal dzień po dniu.

W tej sprawie, podobnie jak w innych dotyczących dzikich zwierząt, konieczna jest współpraca z naukowcami. Bazowaliśmy na ekspertyzie specjalisty do spraw ekosystemu rzecznego. Oszacował on, że

w okresie od końca października do początku grudnia 2018 roku zginęło około pięciu milionów ryb.

Jeśli przełożylibyśmy to na jakikolwiek inny gatunek zwierząt w Polsce, byłoby to bulwersujące, ale z rybami było inaczej. Prokuratura po długim rozpatrywaniu umorzyła sprawę z przyczyn, które dla mnie są niezrozumiałe jako prawniczki. Prokuratura w swoim uzasadnieniu uznała, że dowody w tej sprawie były zbierane przez osoby cywilne w sposób nieskoordynowany, i to pomimo tego, że do akt sprawy świadkowie dostarczyli masę zdjęć i filmów. Byli to ludzie z różnych środowisk, zbulwersowani śmiercią ryb. Ekolodzy, aktywistki, wędkarze i wielu mieszkańców okolic Włocławka.

Złożyliśmy zażalenie na to postanowienie. Niestety sąd podtrzymał umorzenie. Wciąż walczymy o wznowienie postępowania, bo nie możemy pogodzić się z logiką prokuratury, że dowody zbierane przez obywateli w zasadzie pozbawione są wartości. Większość dramatów, które dotyczą dzikich zwierząt, jest nagłaśniana przez osoby zaangażowane społecznie, często z organizacji ekologicznych.

Jeśli nie znajdzie się organizacja, która działa lokalnie i nie zrobi medialnego szumu, to sprawą nikt nie chce się zająć?

Dopóki się nie zrobi z tego afera, te sprawy nie mają szans. Z drugiej strony, jeśli wrócimy do uzasadnienia umarzającego postępowanie, wynika z niego, że wymiar sprawiedliwości nie ma zaufania do obywateli. Jeśli na miejscu nie pojawią się służby, urzędnicy ze stosownych instytucji, nie zrobi się pomiarów, to takie sprawy nadal nie będą przedmiotem postępowań w sądzie.

Sprawy dotyczące zwierząt są w ogóle trudne dowodowo. W przypadku zwierząt towarzyszących często organizacja ratująca zabezpiecza dowody, na przykład wioząc psa na obdukcję. Przy katastrofach z udziałem dzikich zwierząt to znacznie trudniejsze. Może być tak, że służby nie zabezpieczają dowodów, żeby winni uniknęli odpowiedzialności. Przecież właśnie to obserwowaliśmy w sprawie zeszłorocznej katastrofy na Odrze. Specyfiką spraw z udziałem żywych organizmów bądź tworów przyrody jest dynamika. Jeśli służby zawiodą, a sądy nie zaufają materiałowi dostarczonemu przez obywateli, trzeba będzie na koniec uznać, że nic się nie stało. A to pole dla bezkarności.

I znowu Wody Polskie...

Od pięciu lat jesteś też głosem dzikich ptaków – zajmujesz się inną sprawą dotyczącą Wisły, związaną ze zniszczeniem lęgów gatunków chronionych prawem na obszarze Natura 2000.

Przy tej sprawie również współpracuję z Fundacją Greenmind. Dotyczy ona tych samych instytucji zarządzających tamą we Włocławku. W maju 2018 roku, nie zważając na apele organizacji ekologicznych, podniesiono poziom na Wiśle o metr, żeby spławić jedną barkę. Maj to miesiąc lęgowy ptaków. Łachy na rzece są pełne jaj, co powinno być oczywiste na obszarze Natura 2000, który specjalnie chroni ptaki. Teraz trwa proces z artykułu 181 Kodeksu karnego przed sądem pierwszej instancji o zniszczenie w środowisku o znacznych rozmiarach na obszarach Natura 2000. Dzięki naszej aktywności sprawa toczy się dodatkowo także w oparciu o „Ustawę o ochronie zwierząt”.

To wydarzenie wskazuje moim zdaniem na kompletne bagatelizowanie przez zarządzających tamą tego, że rzeka jest zamieszkana przez żywe dzikie organizmy. Nie chciałabym teraz w szczegółach komentować tej sprawy, bo jest w toku, ale na sali sądowej miewam poczucie, że nikt za nic nie jest odpowiedzialny. Ludzie apelowali, środowiska ekologiczne grzmiały i błagały Wody Polskie o niedokonywanie tego zrzutu. Pisano do Regionalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska i wszelkich możliwych instytucji i nikt nic nie zrobił. Jakby telefony przestały istnieć.

Mam wrażenie, że odbyło się to na zasadzie „zmieścisz się, śmiało”. No i zmyło lęgi.

Podobnie jak w sprawie Odry państwo i podległe mu służby zawiodły. Przecież poza postępowaniem karnym, które teraz opisuję, wszczęte zostało postępowanie szkodowe w związku ze zniszczeniem lęgów, które ma za zadanie prowadzić RDOŚ. I co zrobił ten urząd wprost powołany do ochrony przyrody? Uznał, że nie doszło do żadnej istotnej szkody. Podobnie Generalna Dyrekcja Ochrony Środowiska.

Dopiero sądy uchyliły te błędne decyzje. Naczelny Sąd Administracyjny nakazał ponowne zbadanie sprawy szkodowej. Minęło niemal pięć lat od czasu tego zniszczenia i wciąż nie ma nowej decyzji RDOŚ. To jest tragiczna niewydolność systemu. Przynajmniej Prokuratura Okręgowa we Włocławku zareagowała poważnie, wnosząc akt oskarżenia w sprawie karnej. Na ławie oskarżonych zasiadły trzy osoby pełniące w 2018 roku funkcje kierownicze w Wodach Polskich we Włocławku

To bodaj największy tego typu proces w Polsce, próba pociągnięcia do odpowiedzialności zarządzających wodami. Cieszy mnie to, że ma swój ciąg dalszy. Mogło się przecież skończyć jak w przypadku ryb. Tutaj prokuratura wnosząc oskarżenie oznajmiła, że państwo mówi „stop" takim praktykom.

Inną kwestią jest możliwość upomnienia się o prawa dzikich zwierząt przez organizacje pozarządowe. O ile w przypadku „Ustawy o ochronie zwierząt”, która dotyczy humanitarnych aspektów, czyli powodowania cierpienia zwierzęcia, organizacje prozwierzęce mogą wykonywać prawa strony, to w sytuacji przestępstwa z Kodeksu karnego dotyczącego zniszczeń w środowisku zwierzęcym, wspomniana ustawa już nie działa. W rezultacie walcząc o sprawę zalania lęgów ptaków, najpierw przez półtora roku walczyliśmy o to, żeby przekonać sąd, by włączył nas do sprawy. Ostatecznie jesteśmy oskarżycielami posiłkowymi, co daje nam między innymi prawo zadawania pytań świadkom, czy wniesienia apelacji.

To niezwykle ważne, ponieważ sprawy dotyczące dzikich zwierząt mają swoją specyfikę. Ich prawidłowe rozpoznanie wykracza dalece poza wiedzę z zakresu nauk prawnych. Potrzebna jest nieraz zaawansowana wiedza przyrodnicza, a sąd i prokuratura z istoty rzeczy jej nie posiadają. Dlatego tak ważna jest obecność na sali osób, które mogą stawić czoła tezom świadków, negujących szkody. W tym przypadku dostarczają tę wiedzę przedstawiciele Fundacji Greenmind, naukowo zajmujący się biologią ptaków.

Jednak nasz udział w tej sprawie karnej, jak i innych dotyczących dzikich zwierząt, nie jest oczywisty, bo brakuje przepisów wprost gwarantujących organizacjom prawo strony. Jestem pewna, że nasza obecność na sali sądowej wzbogaca proces, bowiem przed każdą rozprawą przygotowujemy się w oparciu o dane i informacje z zakresu biologii ptaków i funkcjonowania ekosystemu rzecznego na tamtym odcinku. Pewne pytania, moim zdaniem istotne, w ogóle by nie padły, gdy nie obecność specjalistycznej organizacji. Niemniej przez półtora roku spotykaliśmy się z niezwykłym wręcz oporem sądu, który nie chciał uznać nas za stronę.

Wilczyce skazane przez telefon

Oprócz ptaków i ich zalanych lęgów zajmujesz się również sprawą zastrzelonych wilczyc z Brzozowa.

Sprawa dotyczy wydania przez Generalnego Dyrektora Ochrony Środowiska zgody na zabicie do trzech wilków na wniosek burmistrza Brzozowa. Jest bulwersująca, bo proces wydawania zgody, która jest odstępstwem od zakazu zabijania zwierząt pod ochroną gatunkową ścisłą i mających najwyższy status ochrony w Polsce, przebiegł w iście sprinterskim tempie. Mówimy o gatunku, którego nie można zabijać, chyba że zajdą nadzwyczajne okoliczności. Ale wtedy należy je wykazać i wnieść wniosek o odstępstwo.

Wspólnie z trzema organizacjami, Fundacją Dziedzictwo Przyrodnicze, Fundacją „Niech żyją!” i Pracownią na rzecz Wszystkich Istot złożyliśmy wnioski o dostęp do dokumentacji związanej ze sprawą. Potwierdziły się najgorsze z możliwych scenariuszy. Burmistrz Brzozowa i GDOŚ porozmawiali ze sobą przez telefon, a w rezultacie błyskawicznie została wydana ustna decyzja, przekazana przez telefon, że można zastrzelić do trzech zwierząt gatunku wilk. W ślad za nią nie został sporządzony protokół. Powinien być obowiązkowo spisany, żeby osoba, która dostaje to zezwolenie, znała ramy, w jakich ma się poruszać. Na przykład wiedziała, w jakim wieku są zwierzęta, znała ich inne ich cechy charakterystyczne, żeby po prostu nie zabiła innych wilków.

W Brzozowie wszystko odbyło się na telefon, szybko zabito dwie młode, jedenastomiesięczne wilczyce, nie dokonując w mojej opinii dokładnego rozpoznania wniosku. Protokół został sporządzony dopiero po naszym zapytaniu, a następnie odstąpiono od zabicia trzeciego wilka, co było, jak się wydaje, rezultatem presji społecznej.

Ta sprawa jest niezwykle niebezpieczna dla całego systemu ochrony dzikich zwierząt w Polsce. Pokazuje, jak osłabia się ochronę wilka. Moim zdaniem decyzja była wydana w oparciu o przekonania, wyobrażenia, słynny film z pilarzami, na którym pojawiły się wilki. Tam fakt, że nie uciekały przed osobami pracującymi w lesie miał świadczyć o rzekomym niebezpieczeństwie. Zignorowano, że były to młode zwierzęta, być może z rozbitej grupy rodzinnej, które były ciekawskie. Nie ma też śladów konsultacji z ekspertami zajmującymi się badaniami nad wilkami. Ta sprawa rodzi niebezpieczeństwo, że w przyszłości może dochodzić do zastosowania podobnej procedury. Dlatego chociaż nie przywrócimy wilczycom życia, chcemy zapobiec powtórce takich zdarzeń i podjęliśmy walkę sądową.

Niedźwiedzie bez precedensu

Do grona zwierząt, w obronie których stajesz dołączyły też niedawno niedźwiedzie.

Przy rybach, ptakach, czy wilczycach nie byliśmy w stanie zapobiec tragedii. To były działania post factum. W przypadku niedźwiedzi wspólnie z Fundacją Dziedzictwo Przyrodnicze postanowiliśmy zadziałać odpowiednio wcześnie, zatrzymując wycinkę w jednym z wydzieleń leśnych w Bieszczadach, gdzie niedźwiedzie mają swoje gawry. Chcieliśmy podjąć interwencję prawną, zanim wejdą tam pilarze. Wiedzieliśmy o tym, jak wygląda praktyka wycinki w rejonie gawrowania z wydzielenia w pobliżu, gdzie również były gawry. Jedynym sposobem zabezpieczania tych miejsc były biało-czerwone taśmy używane przy wypadkach lub do odgrodzenia chodnika, na który mogą z dachu spaść sople lodu. Tak jakby otaśmowanie trzech metrów wokół drzewa nie naruszyło spokoju i siedliska zwierząt.

Leśnicy wiedzą, że niedźwiedzie potrzebują większej przestrzeni, a hałas pochodzący z wycinki zaburzy ich zimowy odpoczynek, co może mieć tragiczne skutki. Do tego wydzielenie znajduje się w sąsiedztwie Bieszczadzkiego Parku Narodowego.

Tym razem poszliśmy z tą sprawą do sądu cywilnego w Krośnie, który rozstrzyga głównie w sprawie dóbr materialnych między ludźmi. Jednak nasz pozew daje wiele możliwości działania, bo mamy do czynienia z siedliskiem niedźwiedzi, gatunku priorytetowego dla Unii Europejskiej, objętego w Polsce ochroną ścisłą. W każdej takiej sprawie złożonej do sądu cywilnego można wystąpić z wnioskiem o zabezpieczenie. W tym przypadku wniosek dotyczył wstrzymania wycinki w wydzieleniu leśnym. Do tej pory wygraliśmy dwie potyczki.

Podkreślę, że po jednej stronie jest emanacja państwa ze swoją największą siłą, czyli Lasy Państwowe, które mogą liczyć na bycie reprezentowanymi przez Prokuratorię Generalną. Po drugiej są niedźwiedzie, które nic nie mogą, i Fundacja Dziedzictwo Przyrodnicze, z którą próbujemy zapewnić ochronę temu gatunkowi zwierząt w oparciu o współpracę z najlepszymi ekspertkami i ekspertami. To postępowanie będzie miało wpływ na orzekanie w podobnych sprawach i być może da nadzieję na rzeczywistą ochronę niedźwiedzi i ich siedlisk.

Lasy Państwowe odwołały się od wniosku o zabezpieczenie. Jak to argumentowały?

Powołały się przede wszystkim na argumenty finansowo-gospodarcze, na to, że mają umowę z wykonawcami wycinki na sprzedaż drewna i że takie zabezpieczenie oznacza straty finansowe. Zastrzegły, że ewentualnie zaakceptują wstrzymanie wycinki, jeśli Fundacja Dziedzictwo Przyrodnicze wpłaci 100 tysięcy złotych w ramach kaucji! Sąd nie podzielił argumentacji leśników, zauważając, że sprawa dotyczy ochrony przyrody i tego, czy niedźwiedzie są odpowiednio chronione, a nie tego, ile pieniędzy stracą leśnicy. Wiemy, że Lasy Państwowe z Prokuratorią będą dążyły do uchylenia zabezpieczenia i upadku naszego pozwu.

To sprawa, jeśli chodzi o niedźwiedzie, niemająca precedensu. Przed nami długa droga, ale mamy szansę wypracować nowe standardy ochrony przyrody, zwłaszcza w miejscach, gdzie człowiek naprawdę powinien powstrzymać się z ingerencją. Stromo nachylony stok w Puszczy Karpackiej, z wielkim drzewami, to nie miejsce na wycinkę. Człowiek zabrał już za dużo przestrzeni przyrodzie.

Są miejsca, w których pierwszeństwo powinniśmy zostawić dzikim zwierzętom i naturalnym procesom.

Standard zaczyna działać

A jednak są sytuacje, w których podejście do ochrony gatunkowej się zmienia. Mam tu na myśli ptaki w miejskiej przestrzeni.

W stosunku do ptaków, których siedliska zagrożone są na przykład termomodernizacją udaje się już obecnie takie działania zatrzymać. Nie zawsze, ale na skutek interwencji organizacji nowy standard zaczyna działać. Chcę tego samego w odniesieniu do wszystkich zwierząt objętych „Ustawą o ochronie przyrody”.

Czy jest szansa na to, że dzikie zwierzęta będą coraz częściej dostrzegane przez polski wymiar sprawiedliwości?

Myślę, że to dopiero przed nami, żeby wszyscy składający się na wymiar sprawiedliwości, również prawnicy i prawniczki dostrzegli dzikie zwierzęta i ich potrzeby oraz to, że jest to tak samo istotny obszar ochrony jak innych grup zwierząt. Powtarza się często, że przyroda sobie poradzi. Ale biorąc pod uwagę skalę dewastacji lasów, osuszania mokradeł, regulacji rzek, nie poradzi sobie w starciu z całą wielką machiną inwestycji, z ogromnymi pieniędzmi, które za tą machiną stoją. Cały system sprawiedliwości musi stanąć po stronie przyrody. Prawo, nauka oraz zaangażowane społeczeństwo obywatelskie działające łącznie mają poważny potencjał zmiany i dania odporu zakusom niszczycieli.

młoda kobieta z ciemnymi długimi włosami
Karolina Kuszlewicz, adwokatka, specjalizuje się sprawach dotyczących praw zwierząt, prowadzi Kancelarię nad Wisłą. Fot. Bart Staszewski, źródło

Udostępnij:

Paweł Średziński

Publicysta, dziennikarz, autor książek poświęconych ludziom i przyrodzie: „Syria. Przewodnik po kraju, którego nie ma”, „Łoś. Opowieści o gapiszonach z krainy Biebrzy”, „Puszcza Knyszyńska. Opowieści o lesunach, zwierzętach i królewskim lesie, a także o tajemnicach w głębi lasu skrywanych” i „Rzeki. Opowieści z Mezopotamii, krainy między Biebrzą i Narwią leżącej”.

Komentarze