0:000:00

0:00

Od ponad roku resort środowiska stara się wyłączyć ze Świętokrzyskiego Parku Narodowego (ŚPN) fragment terenu. Po co? Chodzi o to, by mogli go przejąć Oblaci z klasztoru na Świętym Krzyżu. Zakonnicy zabiegają o to od początku lat 90. XX w., znaleźli sojusznika w rządzie PiS.

Początkowo mowa była o 5 ha, ale w projekcie rozporządzenia z początku października 2020 roku ograniczono się do usunięcia z granic ŚPN 1,3 ha na Łyścu. Zaproponowano też włączenie do tego parku narodowego ponad 60 ha izolowanej enklawy leśnej pod Grzegorzowicami.

Jan Reklewski, dyrektor ŚPN, przekonywał, że planowane do wyłączenia grunty podlegają urbanizacji. „Nie przedstawiają istotnej przyrodniczej wartości, nie ma tam przedmiotów ochrony cennych dla parku. Cenne gatunki tam nie występują” – mówił kieleckiej „Wyborczej” na początku czerwca 2019 roku.

"Sprawdzam" powiedziało Stowarzyszenie MOST, które przebadało teren pod przyrodniczym kątem. Okazało się, że jest zupełnie inaczej, niż twierdzi dyrektor Reklewski.

Przeczytaj także:

Badania wykazały nie tylko obecność powszechnych gatunków roślin, zwierząt, porostów i grzybów, ale również tych rzadkich i zagrożonych wyginięciem. Udało się nawet znaleźć gatunek owada, którego dotąd nie odnotowano w ogóle Polsce - i to na trawniku przed Muzeum ŚPN.

"Nasza praca pokazuje, że pomysł wycięcia fragmentu ŚPN i przekazania go zakonnikom z klasztoru na Świętym Krzyżu nie ma żadnego uzasadnienia merytorycznego - jedynie polityczne" - mówi OKO.press Łukasz Misiuna, prezes Stowarzyszenia MOST.

W skład zespołu badawczego weszli: Andrzej Merkel, dr Robert Rozwałka i Przemysław Żurawlew – owady i pajęczaki (bezkręgowce); Dorota Bury – porosty; Piotr Chachuła – grzyby; dr Grzegorz Piątek, dr Joanna Duriasz – rośliny; dr Mateusz Ciechanowski wraz z zespołem – nietoperze; Łukasz Misiuna – ptaki.

Zdaniem Misiuny, jeśli teren przejdzie w ręce Oblatów, to nasilą się procesy dewastacyjne wynikające z ruchu pielgrzymkowego. Już teraz zakonnicy wykorzystują go do organizacji imprez masowych.

"Nie mam więc złudzeń: jeśli Oblaci przejmą te 1,35 ha, to definitywnie je zdewastują" - mówi Misiuna.

Niżej cała rozmowa z przyrodnikiem.

Robert Jurszo, OKO.press: Jaki teren objęły wasze badania?

Łukasz Misiuna, Stowarzyszenie MOST: Właściwie do końca sierpnia nie było jasne, jaki dokładnie obszar na Łyścu Ministerstwo Środowiska chce wyłączyć ze Świętokrzyskiego Parku Narodowego. Mowa była o 5 ha, które obejmują przyklasztorne polany i tzw. zachodnie skrzydło klasztoru, gdzie obecnie mieści się parkowe muzeum. Zdecydowaliśmy się na przeprowadzenie badań na całym tym obszarze.

Dopiero w projekcie rozporządzenia z początku października, które minister Michał Woś rozesłał do arbitralnie wybranych przez siebie organizacji w ostatnim dniu swojego urzędowania, mowa jest o tym, że resort chce wyłączenia wspomnianego zachodniego skrzydła, wraz z przylegającym do niego placem, z centralnie położonym trawnikiem oraz okalającymi go zadrzewieniami. Całość ma powierzchnię 1,35 ha.

Czarnym kolorem oznaczono fragment Świętkrzyskiego Parku Narodowego planowany do wycięcia z jego granic. Fot. Stowarzyszenie MOST

Wtedy przekierowaliśmy nasze siły badawcze właśnie tam. Nasz zespół badawczy spędził tam łącznie około miesiąca, przeprowadzając w tym czasie kilkanaście kontroli.

Co było celem tych badań i na czym polegały te badania?

Chcieliśmy sprawdzić, ile jest prawdy w słowach dyrektora ŚPN Jana Reklewskiego, że planowany do wykrojenia z parku narodowego obszar utracił swoje wartości przyrodnicze. Jeśli chodzi o metodykę naszych badań, to dla każdej z badanych przez nas grup systematycznych organizmów była ona odmienna.

W przypadku ptaków prowadzono zwykłe obserwacje przy pomocy lornetki oraz nasłuchy. Nietoperze łapaliśmy w specjalne sieci chiropterologiczne (po czym wypuszczaliśmy) i prowadziliśmy nasłuchy detektorami ultradźwiękowymi. W przypadku porostów wystarczyła dokumentacja fotograficzna, choć niektóre gatunki wymagały analizy mikroskopowej. Tak samo w przypadku grzybów. Jeszcze prostsza sprawa była z roślinami, bo w ich przypadku wystarczyło oznaczanie w terenie.

Najbardziej specjalistyczne i wymagające były badania dotyczące bezkręgowców, przede wszystkich owadów. Posługiwaliśmy się m.in. specjalnymi pułapkami wypełnionymi roztworem glikolu, który konserwował owady, które do nich wpadły. Potem, po wyłowieniu, w warunkach laboratoryjnych i pod mikroskopem zwierzęta były oznaczane. I właśnie te znaleziska okazały się być najbardziej wartościowe.

Jakie gatunki udało się znaleźć?

Na razie największe nasze odkrycie to Aleochara stichai. Ten owad nie ma nawet polskiej nazwy i jest pierwsze stwierdzenie tego gatunku w naszym kraju.

Jest rzadki, może pięć osób na świecie jest w stanie go poprawnie oznaczyć. I choć brzmi to nieprawdopodobnie, to znaleźliśmy go na tym trawniku przed Muzeum ŚPN.

Na razie udokumentowaliśmy 116 gatunków samych chrząszczy, z tego ponad 30 jest ekstremalnie rzadkich w skali Polski. Dla części z nich są to w ogóle pierwsze stwierdzenia w tym parku narodowym i w Górach Świętokrzyskich. Część z nich to gatunki z czerwonej listy, jak biegacz gładki. Ale niektóre z nich są tak rzadkie w Polsce – Atheta sordidula [brak polskiej nazwy – red.] - że nawet nie wymienia ich rozporządzenie ministra środowiska zawierające listę gatunków chronionych.

W chwili obecnej na oznaczenie czeka jeszcze około 800 okazów z naszych pułapek, więc nie wiemy, jakie jeszcze gatunki wśród nich znajdziemy.

Co tam jest jeszcze interesującego, poza owadami?

Na pewno porosty. Jest tam biedronecznik zmienny, w kraju narażony na wymarcie. Jest również szarzynka skórzasta - narażona na wyginięcie w całej Polsce a na obszarze Gór Świętokrzyskich uznawana za znajdującą się na granicy wymarcia. A także tarczownica pogięta, która w Górach Świętokrzyskich ma status regionalnie wymarłej a w Polsce jest kwalifikowana jako narażona na wyginięcie.

Mamy tu też m.in. gatunki grzybów wymierające w Polsce - woszczynkę purpurową i Phlebia centrifuga [brak polskiej nazwy – red.] - oraz cylindrowca białawego i Pluteus diettrichii [brak polskiej nazwy – red.], obydwa bardzo rzadkie w naszym kraju.

Nie mogliśmy kompletnie zinwentaryzować ptaków, bo było już poza sezonem lęgowym. Udało nam się zidentyfikować dzięcioła czarnego, dzięcioła zielonosiwego i muchołówkę małą, a więc gatunki chronione w ramach Natury 2000. Z rzadkich ssaków mamy tu popielicę szarą, gatunek z „Polskiej czerwonej księgi zwierząt”, i mopka zachodniego, nietoperza wymienionego w Dyrektywie Siedliskowej.

W sumie, poza wymienionymi tutaj różnymi „rzadkościami”, stwierdziliśmy też obecność około 50 gatunków pospolitszych ze wszystkich grup systematycznych świata ożywionego, które w Polsce są objęte ochroną ścisłą lub częściową.

W naszej ocenie te wszystkie dane są wystarczające, by zachować ten teren w obrębie parku narodowego.

Dodam, że jesteśmy w trakcie kończenia prac nad publikacją naukową z tych badań, bo nie mają one precedensu w dotychczasowej historii ŚPN.

Czyli słowa Reklewskiego o „bezpowrotnej utracie wartości przyrodniczej” tego obszaru są nieuzasadnione?

Absolutnie nieuzasadnione. Nie spodziewaliśmy się tak bogatych wyników z zaledwie 1,35 ha.

Nasza praca pokazuje, że pomysł wycięcia i przekazania zakonnikom z klasztoru na Świętym Krzyżu nie ma żadnego uzasadnienia merytorycznego – jedynie polityczne.

Jeśli jednak dyrektor Reklewski jest tak bardzo przekonany o tym, że faktycznie doszło w Świętokrzyskim Parku Narodowym do straty przyrodniczej, to sprawą powinny zająć się organy ścigania. Dlatego jako Stowarzyszenie MOST planujemy zawiadomić prokuraturę o możliwości popełnienia przestępstwa, bo przecież trzeba ustalić, jak do tego doszło i kto ponosi za to odpowiedzialność.

Natomiast twierdzenie o „bezpowrotnej utracie wartości przyrodniczej” jest również bezzasadne z tego względu, że dla tego terenu nie mamy danych porównawczych z przeszłości. Dopiero my zrobiliśmy tak dokładne i kompleksowe badanie.

Poza tym, wystarczyłoby ograniczyć ruch turystyczny do poziomu sprzed pięciu czy dziesięciu lat w tym fragmencie parku, by jego sytuacja przyrodnicza zaczęła się stopniowo poprawiać.

Ale na to raczej nie będzie szans, jeśli ostatecznie ten teren przejmą zakonnicy.

Będzie odwrotnie: nasilą się procesy dewastacyjne wynikające z ruchu pielgrzymkowego. Teraz, póki ten teren jest jeszcze w granicach parku, zakonnicy jeszcze się z czymkolwiek liczą.

Ale z tym i tak jest z roku na rok coraz gorzej, bo przecież ten plac jest wykorzystywany przez Oblatów do imprez masowych. W tym dla motocyklistów czy samochodów rajdowych, z konkursem na najgłośniejszy wydech. To wszystko powoduje zanieczyszczenie hałasem, spalinami, odpadami a w przypadku imprez wieczornych – również światłem.

Po każdej takiej imprezie masowej na tym terenie i kilkanaście metrów w głąb otaczającego go lasu pozostają butelki i puszki po alkoholu, foliowe opakowania, ubrudzony odchodami papier toaletowy i fekalia. A dyrekcja ŚPN nic z tym nie robi.

Wpływa to negatywnie także na otoczenie w odległości nawet kilku kilometrów, bo to przecież nie jest izolowana od reszty parku narodowego przestrzeń. Niewykluczone, że w miejscu obecnego muzeum, jeśli zakonnicy je przejmą, powstanie dom pielgrzyma, bo wstępnie o takich planach mówił superior Marian Puchała. Czyli de facto hotel.

Pomijam już inne szkodliwe rzeczy, które robią tam zakonnicy – jak sadzenie nawłoci kanadyjskiej, która jest gatunkiem inwazyjnym, czy wyrzucanie pokosu z koszonych łąk do lasu, czyli prosto w siedlisko chronione.

Nie mam więc złudzeń: jeśli Oblaci przejmą te 1,35 ha, to definitywnie je zdewastują.

Dlaczego zakonnicy potrzebują pomocy rządu, by przejąć fragment parku?

By odpowiedzieć na to pytanie, trzeba się cofnąć w przeszłość. Do początku XIX w. na Świętym Krzyżu był tu klasztor Benedyktynów. Ale w 1819 roku – dekretem arcybiskupa warszawskiego Franciszka Malczewskiego i za zgodą papieża Piusa VII – został skasowany. Wtedy przestał być własnością Kościoła. Potem urządzono tu kolejno: „poprawczak” dla księży i więzienie.

Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości zachowano funkcję więzienną dawnego klasztoru. Oblaci przybyli tu w 1936 roku, ale objęli tylko część klasztoru – bez tej, do której obecnie zgłaszają pretensje. Podczas II wojny światowej Niemcy zrobili tu obóz dla jeńców radzieckich.

Po wojnie w zachodnim skrzydle klasztoru ulokowano schronisko PTTK. W 1961 pieczę nad nieruchomością przejął ŚPN, który przeprowadził tu remont i stworzył muzeum. Po upadku komunizmu zakonnicy starali się o przejęcie nieruchomości.

W 2002 roku złożona z przedstawicieli Kościoła i MSWiA Komisja Majątkowa uznała roszczenia Kurii Sandomierskiej do klasztornego zachodniego skrzydła za bezpodstawne. Decyzję uznano za ostateczną.

Ale zakonnicy nigdy nie zrezygnowali, a sojuszników znaleźli w politykach Prawa i Sprawiedliwości. Jednak w 2017 roku minister Szyszko uznał, że nie można przekazać oblatom ze Świętego Krzyża tzw. zachodniego skrzydła klasztoru na zawsze. Bo trwały zarząd można jedynie ustanowić na rzecz „państwowej lub samorządowej jednostki organizacyjnej nieposiadającej osobowości prawnej”, a zakon nią nie jest.

Przygotowywane przez Ministerstwo Środowiska rozporządzenie obchodzi tę trudność - przez zmianę granic ŚPN.
;

Udostępnij:

Robert Jurszo

Dziennikarz i publicysta. W OKO.press pisze o ochronie przyrody, łowiectwie, prawach zwierząt, smogu i klimacie oraz dokonaniach komisji smoleńskiej. Stały współpracownik miesięcznika „Dzikie Życie”.

Komentarze