Nieważne, czy chodzi o wróżkę, księdza, czy rewolucjonistę. To jest o ucieczce od bezradności, o szukaniu wytchnienia, o znalezieniu kilku stałych punktów zaczepienia w czasach permanentnej niepewności. Gdy zawodzą państwa, instytucje, autorytety, a jednocześnie rozpadają się stare więzy społeczne, ludzie będą szukać oparcia.
„Niedogmatyczne zaangażowanie w ezoterykę można traktować jako element strategii wytchnieniowej. Po prostu potrzebujemy odpoczynku, na wielu poziomach. Badania pokazują, że wielu ludzi pytanych o to, co robiliby, gdyby mieli więcej czasu, odpowiada, że by spało. Tak drenuje nas dziś kapitalizm” – mówi w rozmowie z Antonem Ambroziakiem dr hab. Dorota Hall, antropolożka kulturowa i socjolożka z Instytutu Filozofii i Socjologii PAN.
Anton Ambroziak, OKO.press: W latach 90-tych i na początku 2000 ezoteryka była przaśnym elementem kultury masowej: telemarketerzy sprzedający tanie obietnice lepszego życia, jak wróżbita Maciej, horoskopy w pismach kobiecych, sklepiki z magicznym kamieniami. To wszystko było folklorem przynależnym raczej kulturze ludowej. W ostatnich latach głównie za sprawą zodiakarstwa i tarota ezoteryka przeszła rebranding i silnie weszła na salony. Skąd ten zwrot?
dr hab. Dorota Hall: Polemizowałabym z tym, że mamy do czynienia z wielkim mainstreamowym zwrotem ezoterycznym. Na pewno ezoteryka stała się bardziej widoczna dla środowisk opiniotwórczych. Pojawiło się sporo tego typu nurtów w kręgach lewicowych, feministycznych, z czym wcześniej faktycznie nie mieliśmy do czynienia, przynajmniej nie na taką skalę.
Wydaje mi się, że tę opowieść musimy zacząć od przemian w obrębie akademii. W przypadku uniwersytetów możemy mówić nie tyle o zwrocie ezoterycznym, ile o zmianie, która postawiła w stan podejrzenia zachodni racjonalizm. Zaczęło się to chyba od wzrostu popularności myśli marksistowskiej w naukach humanistycznych i społecznych. Argumentowano, że nie istnieje prawda, która nie byłaby obciążona czyimś interesem; że za każdym, kto się wypowiada, stoi określona agenda. W czystej marksistowskiej wersji byłby to oczywiście interes ekonomiczny, ale już w postmarksistowskich wariacjach tych interesów związanych z władzą jest więcej.
Potem na uniwersytetach rozwija się postmodernizm, który również podmywa ideę obiektywnej prawdy. Zaczynamy intensywniej myśleć o sposobie wytwarzania wiedzy, a sam standard obiektywności uważamy za coraz bardziej zwodniczy. Dowartościowujemy kwestię usytuowania badaczy i badaczek, czyli to, że wypowiadając się o procesach społecznych, naświetlamy je zawsze z określonego punktu widzenia. W tym samym czasie rozwija się myśl dekolonialna, która wysadza wszystko, co powstało w centrum, i stawia przed trybunałem zachodnią dominację opartą na myśli oświeceniowej.
I właśnie pojawienie się tych trzech nurtów w akademii sprawiło, że oświeceniowa racjonalność, w tym prawda, czy nawet sama nauka, są poddawane ciągłej rewizji. Jednocześnie eksperymentuje się z tym, co wcześniej nie uchodziło. Na przykład z opisywaniem rzeczywistości społecznej w kategoriach, które tradycyjnie należały raczej do pola sztuki niż nauki. To rozedrganie wyszło poza akademię i rozlało się na całą kulturę. Równolegle mamy do czynienia z gwałtownym rozwojem mediów komunikacji społecznej, które sprzyjają namnażaniu rozmaitych perspektyw i naukowo wątpliwych światopoglądów. Tworzą one podatny grunt do tego, by interpretować świat w oderwaniu od tradycji oświeceniowej.
A dlaczego to w ciągu ostatniej dekady ezoteryka tak zyskała na znaczeniu, także w kręgach intelektualnych?
W ostatniej dekadzie za najważniejszy trend, który kieruje nas w stronę astrologii czy tarota, można uznać psychologizację kultury. Nigdy wcześniej nie byliśmy tak bardzo zainteresowani sobą. To niekoniecznie bierze się z narcyzmu, jest raczej wynikiem głębokiego kryzysu kapitalizmu, w którym po prostu nie wyrabiamy. Mówię tu o wielkich uwarunkowaniach, z którymi próbujemy sobie radzić strategiami indywidualnymi. Nie dostajemy wsparcia strukturalnego poprzez usługi publiczne, trudno jest nam się osadzić w nowych modelach życia zbiorowego i rodzinnego, więc próbujemy radzić sobie w pojedynkę. Zamiast krytykować warunki, w których żyjemy, co jest zadaniem karkołomnym i frustrującym, próbujemy przezwyciężyć własne nieprzystosowanie do kapitalizmu XXI wieku. Stąd zwrot ku rozmaicie rozumianej poradzie psychologicznej.
I tutaj mamy do czynienia z bardzo ciekawą sytuacją, bo sama psychologia proponuje dziś niezwykle szeroki wachlarz terapii, których działania za dobrze nie rozumiemy. Tradycyjnie postrzegana kozeta, czyli psychoanaliza, dawała się jeszcze pojąć i wytłumaczyć w sposób racjonalny. Chodziło o przyglądanie się uwarunkowaniom, rozwikływanie wewnętrznych konfliktów, naświetlanie tego, co pozostawało w cieniu.
Zauważ jednak, że dzisiaj rekordy popularności biją zupełnie inne nurty, np. psychoterapia oparta na pracy z ciałem. Somatyczne uwalnianie traum ma solidne podstawy, jego skuteczność jest oparta na dowodach. Ale z perspektywy osoby, która poddaje się na przykład terapii EMDR [red. – działanie terapeutyczne wykorzystujące ruch gałek ocznych], wygląda to dość magicznie, w sposób zakrawający na szarlatanerię. Nie zawsze rozumiemy, jak to działa, nie zawsze w to wnikamy, po prostu chcemy sobie jakoś pomóc. Jednocześnie rozregulowany rynek terapeutyczny oferuje szereg usług o wątpliwej proweniencji, których część z nas nie bardzo potrafi odróżnić od terapii o udokumentowanej skuteczności. To dlatego, że ich forma, jak dziwaczna by nie była, nie świeci ostrzegawczym światłem na tle naukowo uprawomocnionych metod. I to otwiera przestrzeń do takich praktyk, jak porada tarocistki, czy porada astrologa – nie musimy rozumieć, ba – nie musimy nawet wierzyć. Potrzebujemy poczuć się lepiej albo znaleźć jakąś nową metaforę, nowy rodzaj obrazowania.
W tekście Agaty Czarnackiej o tarocie, opublikowanym na łamach OKO.press, czytamy, że tarot daje nam nowy język do rozumienia siebie. Nie musimy brać żadnej wróżby na serio, nie musimy też brać wszystkiego, co usłyszymy od tarocistki. Chodzi o to, że przeglądając się w kartach, próbujemy inaczej opowiedzieć siebie i czujemy, że ta opowieść nas wzbogaca.
Mówisz, że do ezoteryki niepotrzebna jest wiara, że chodzi raczej o zabawę poznawczą. A ja mam wrażenie, że ezoteryka nie jest tylko przedłużeniem kultury terapeutycznej, ale wypełnia dziurę po religii i wiele osób traktuje ją równie doktrynalnie.
To akurat nie wydaje mi się takie proste. Według mnie nie istnieje jednoznaczna zależność: upadają stare religie, więc kwitnie nam nowa duchowość; korzystamy z astrologii, bo rozluźniamy więzy z Kościołem katolickim. W Polsce nigdy nie było tak, żeby za powszechnymi praktykami religijnymi szedł restrykcyjny, dogmatyczny światopogląd. Najpowszechniejsza była religijność ludowa. Mam nadzieję, że ludowość nie kojarzy nam się już z dezawuacją, czyli nie myślimy o „ciemnym ludzie”, który nie rozumiał zasad panujących w Kościele. Gdy mówię o religijności ludowej, mam na myśli tendencję do włączania wątków magicznych w chrześcijaństwo. W tradycji etnograficznej mówiło się nawet o „magii chrześcijańskiej”.
A dlaczego akurat w Polsce? W przeciwieństwie do protestantyzmu sama struktura i doktryna katolicyzmu na to pozwalają. Katolicyzm dopuszcza przecież pośrednictwo świętych, widzialne znaki oddziaływania Boga w świecie, obecność Ducha Świętego. Gdy myślimy o pielgrzymkach do sanktuariów, to przecież nie chodzi w nich tylko o zbiorowe doświadczenie, ale o namacalny kontakt z wyższą instancją, np. poprzez ucałowanie obrazu. Mamy też silnie rozwiniętą wrażliwość mirakularną, czyli orientację na działanie i samo istnienie cudów. To wszystko rozwijało się zarówno w centrum polskiego katolicyzmu, jak i na jego obrzeżach.
Zwłaszcza w okresie komunizmu, za czasów kardynała Stefana Wyszyńskiego, kultywowano ludowy Kościół, żeby zachować jego jedność i siłę. Do dziś zresztą ponosimy tego konsekwencje, bo na tamtym etapie zabrakło żywych intelektualnych debat w Kościele, co poskutkowało jego instytucjonalną sztywnością.
Z drugiej strony, Kościół od lat próbował wyplenić kulty, które rozwijały się gdzieś poza hierarchią. W XIX wieku biskup kielecki rozsyłał listy do dziekanów poszczególnych diecezji pod jego jurysdykcją, w których zwracał uwagę na bezrozumne przywiązanie ludu do rozmaitych prywatnych objawień i zalecał zapobiegać temu zjawisku. Mieliśmy też przykłady z ostatnich 20 lat, gdy wierni pielgrzymowali pod wierzby, na których miała im się ukazywać Matka Boska.
W 2023 był też słynny cud w Parczewie, gdy mieszkańcom w koronie drzewa przy jednym z bloków miała objawić się Matka Boska lub Jezus. Drzewo stało się miejscem pielgrzymek i modlitw, choć oficjalnie kuria nie dopatrzyła się tam zjawiska nadprzyrodzonego.
Tak, czasem to były oddolne poruszenia, a czasem stemplował je lokalny ksiądz – również zanurzony w myśleniu magicznym – dodając całej sytuacji wiarygodności. W Polsce w ramach katolicyzmu wytworzyła się więc dyspozycja, żeby korzystać z wrażliwości innej niż rozumowa, a oficjalna aprobata Kościoła była tu drugorzędna.
20 lat temu brałam udział w dużym europejskim projekcie badawczym, który dotyczył religijności. W sondażu zrealizowanym na reprezentatywnej próbie mieszkańców poszczególnych krajów pojawiło się pytanie, czy wierzysz w działanie krzyży, świętych obiektów, obrazów itd. W Polsce ponad połowa osób odpowiedziała, że tak. W wynikach widać było lekką korelację z urbanizacją: im większe miasto, tym niższy odsetek takiej wiary, ale to nie była silna zależność. Bo też trzeba powiedzieć, że wzorce ludowej religijności rozlały się szeroko na wszystkie warstwy społeczne już w okresie międzywojnia, jeśli nie wcześniej. I nie były w Polsce przynależne tylko tradycyjnemu chłopstwu. W tym badaniu pojawiło się też pytanie o to, czy wierzysz w dobroczynne oddziaływanie amuletów. Pokrewne pytanie dotyczyło stosunku do astrologii. Wtedy 1/4 respondentów w Polsce twierdziła, że wierzy w działanie amuletów, a co piąta osoba wierzyła w astrologię. Jednocześnie 95 proc. badanych określało się jako rzymscy katolicy. A korelacja pomiędzy wiarą w działanie tradycyjnych świętych obiektów i wiarą w działanie amuletów była bardzo silna.
To oznacza, że w lata 90-te i 2000 weszliśmy jako katolicy otwarci na praktyki, które są pozadoktrynalne, a jednocześnie zgodne z ludową wrażliwością, o której mówiłam wcześniej. Nie mam aktualnych badań na ten temat, ale myślę, że niewiele się zmieniło, jeśli chodzi o to otwarcie.
Zmienił się stosunek do wiary i samego Kościoła katolickiego.
Oczywiście nie będę protestować i twierdzić, że nie ma trendów sekularyzacyjnych, one ewidentnie są i istnieją dobre powody, żeby były. Gdy jednak patrzysz na statystyki, to widzisz, że nadal blisko 90 proc. osób w Polsce deklaruje się jako rzymscy katolicy. Spada regularny udział w mszach świętych, ale nadal mamy rzeszę ludzi, którzy są blisko Kościoła. Między innymi dlatego uważam, że upowszechnienie ezoteryki nie jest czymś, co dzieje się, bo Kościół upada. Może być też tak, że to zainteresowanie wychodzi z religii, a nie jest jej przeciwne. Wizja nowej duchowości jako zjawiska, które występuje w kontrze do religii, broni się na gruncie protestanckim, ale nie u nas.
Czy Polska ma szczególną historię ezoteryki?
W okresie międzywojennym nie ustępowaliśmy temu, co działo się w innych krajach Europy. Działały na przykład środowiska teozoficzne i antropozoficzne, czyli zorientowane na mistyczny kontakt człowieka ze światem nadprzyrodzonym, czerpiące inspirację z buddyzmu, hinduizmu oraz europejskiego gnostycyzmu. Organizowane były zjazdy ezoteryczne, a parapsychologią parali się profesorowie uniwersyteccy, bo jeszcze wówczas wierzono, że zjawiska takie jak mediumizm da się ostatecznie wyjaśnić na gruncie naukowym.
Po II Wojnie Światowej doszło do radykalnego cięcia, bo w komunistycznej Polsce zwalczano przejawy „irracjonalizmu”, tak to nazywano. W latach 50-tych Jerzy Prokopiuk, ikona w kręgach ezoterycznych, nie uniknął aresztu i prześladowań. W latach 60-tych ezoteryka zaczęła się jednak odradzać w ramach nurtu, który był do zaakceptowania dla władzy. Był to mariaż ezoteryki z nauką, charakterystyczny zresztą dla całego bloku wschodniego. W 1973 roku podczas Międzynarodowego Kongresu Badań Psychicznych w czeskiej Pradze parapsychologię przemianowano na psychotronikę. W Warszawie zaczęło działać Polskie Towarzystwo Psychotroniczne, oficjalnie zarejestrowane stowarzyszenie, które badało niewyjaśnione zjawiska, takie jak UFO, a jednocześnie prowadziło kursy astrologii czy radiestezji. W latach 80-tych, na szerszą skalę niż wcześniej, do Polski dotarło zainteresowanie duchowością Dalekiego Wschodu, szczególnie Indii.
To nie jest więc tak, że ezoteryka nagle spadła nam z nieba w XXI wieku. Ona raczej dostosowała się do dzisiejszych warunków: funkcjonuje w obrocie rynkowym, jest łatwo dostępna, rozpowszechnia się za sprawą mediów społecznościowych, dociera do nas podobnymi kanałami co alternatywna medycyna czy fake newsy.
Przejdźmy do zagrożeń. Będzie z tezą, bo ja w tym zwrocie w stronę ezoteryki czy nowej duchowości widzę raczej masowy eskapizm niż poszukiwanie samopomocy. Jak ty interpretujesz to wzmożone zainteresowanie?
O jednej rzeczy już wspominałam: indywidualnie próbujemy rozwiązywać problemy, które są wspólnotowe. Nie jesteśmy w stanie obalić kapitalizmu, czy też mamy poważne trudności ze zwalczeniem patriarchatu, więc próbujemy na różne sposoby leczyć nasze niedopasowanie. A sensu i nadziei szukamy w astrologii czy kartach tarota.
To brzmi nadal jakoś lekko, bo gdy uważasz, że twoje złe samopoczucie determinuje retrogradacja, trudności w relacji wynikają z zamkniętej czakry, a kosmogram wskazuje, że lepszy czas będzie dopiero za dwa lata, to nie tylko zaprzeczasz społeczno-ekonomicznym uwarunkowaniom świata, ale trochę też zdejmujesz z siebie odpowiedzialność.
Wizytę u tarocistki możesz traktować jako otwarcie na nową wrażliwość, na nową opowieść na temat swojego życia i świata, ale może być też tak, że idziesz tam jak do najwyższej instancji. Myślę, że to kwestia osobistych dyspozycji. Nie mam poczucia, że teraz nagle zrobiliśmy się szczególnie łatwowierni czy fanatyczni. Zawsze to w sobie mieliśmy – nieważne, czy chodzi o wróżkę, księdza, czy rewolucjonistę. To jest trochę o ucieczce od bezradności, o szukaniu wytchnienia, o znalezieniu kilku stałych punktów zaczepienia w czasach permanentnej niepewności. Gdy zawodzą państwa, instytucje, autorytety, a jednocześnie rozpadają się stare więzy społeczne, ludzie będą szukać oparcia. Nie chcę jednak nadmiernie psychologizować, kluczowe dla zrozumienia tego fenomenu wydają mi się warunki społeczno-ekonomiczne, które nas przygniatają.
A widzisz jakieś szanse w rozszczelnieniu klasycznej tradycji oświeceniowej?
Jako ćwiczenia z wyobraźni – na pewno. Jest taki lewicowy myśliciel Andy Merrifield, który łączy tradycję marksistowską z założeniami realizmu magicznego po to, by dać nam pozytywną wizję przyszłości. Większość koncepcji wytwarzanych na uniwersytecie jest dziś szalenie pesymistyczna. Marksizm w klasycznym ujęciu utknął w klinczu – potrafi rozpoznać, co jest nie tak z naszymi społeczeństwami, ale nie oferuje porywających wizji, które można aplikować politycznie, żeby temu przeciwdziałać.
Sięgnięcie po zupełnie inny nurt ma pozwolić przełamać impas, tchnąć życie w zakurzone i politycznie nieskuteczne idee. W podobnym kierunku myślał Mark Fisher, rozpoczynając przed śmiercią pracę nad książką AcidCommunism. To miał być powrót do kultury LSD, tej psychodelii lat 60-tych – po to, żeby ożywić myśl marksistowską. Zainteresowanie magią czy ezoteryką w kręgach intelektualnych nie oznacza zmiany wyznania. Jest raczej wpuszczeniem odrobiny światła, czerpaniem inspiracji. W pewnym sensie to też konieczność, bo jak powiedziałam na samym początku, okopywanie się w twierdzy oświeceniowego, eurocentrycznego racjonalizmu jest dziś co najmniej podejrzane.
Z drugiej strony wydaje się, że na tej samej gałęzi co ezoteryka, siedzi dziś polityczny populizm. Tu również rozchodzi się o zarządzanie niepewnością, o metafory i symbole, o nowe narracje, o sprowadzanie świata do afektów i działanie w oparciu o emocje.
Oczywiście dostrzegam zagrożenia, o których mówisz. Nie propaguję też totalnego relatywizmu, wierzę w prawdę – wprawdzie usytuowaną, ale jednak prawdę. Tyle że rozmawianie w złożony sposób o skomplikowanych zjawiskach nie przekłada się łatwo na język polityczny – w tym miejscu bardzo często utyka lewica zarówno akademicka, jak i polityczna.
Zgadzam się, że cała nasza kultura uległa rekonfiguracji, dlatego ludzie zwracają się na przykład w stronę ezoteryki. Czytałam interpretacje, które mówią, że za ten zwrot odpowiada pandemia, bo dotknęła nas zbiorowa trauma, która każe nam poszukiwać pewności gdzieś indziej niż dotychczas. Uważam, że to nadmierne uproszczenie.
Nie jestem też entuzjastką twojej tezy o eskapizmie w praktykach ezoterycznych jako o czymś charakterystycznym właśnie dla tych praktyk, bo w bardzo wielu przestrzeniach, choćby w Kościele, ludzie też mają mnóstwo okazji do ucieczki od rzeczywistości. Wielu wykształconych ludzi pyta, dlaczego ich światli znajomi z dyplomami idą do wróżki, patrzą w karty albo w gwiazdy i uważają, że tam znajdą więcej odpowiedzi niż w sferze społeczno-kulturowej. Myślę, że rozmawiamy dziś o tym dlatego, że temat stał się modny i powszechny w kręgach intelektualnych, feministycznych, czy lewicowych. Jeśli jednak chodzi o to, jak poszczególne osoby praktykujące ezoterykę do niej podchodzą, to w gruncie rzeczy od zawsze mamy do czynienia z tym samym.
Dla części ludzi kontakt z ezoteryką będzie równie zwodniczy i upajający jak dogmatyczna religia, dla innych to będą luźne, nieszkodliwe, a zarazem wzbogacające ćwiczenia z wyobraźni, a może nawet nowa forma komunikacji z innymi.
Nadal wydaje mi się to naiwną interpretacją, szczególnie że wszystkie te praktyki bardzo szybko przemielił rynek: masz np. oferty samodzielnego wyleczenia traumy poprzez używanie aplikacji, która instruuje cię, jak stymulować nerw błędny. Możesz sobie zainstalować apkę, która powie, co dziś zgotowały dla ciebie gwiazdy – czego możesz oczekiwać, na co dziś uważać.
Tak jak kontrkultura została szybko skapitalizowana, tak i wszystkie inne zjawiska prędzej czy później zamienią się w produkt. Taka jest logika rynku, a jedyna ucieczka od niej to życie w enklawach, co część z nas pewnie też uznałaby za rodzaj eskapizmu.
Wspomniałam natomiast wcześniej o feminizmie. Może dopowiem, że na tym gruncie zjawiska, o których rozmawiamy, nie są całkiem nowe. Astrologię i tarota do feminizmu włączyły już w latach 70-tych feministki latynoskie w Stanach Zjednoczonych – „chicanas”. Chodziło o zdekolonizowanie emancypacyjnych ruchów kobiecych, czerpanie z innych tradycji. To, że dziś feministki europejskie sięgają po tarota, to wynik wieloletnich procesów. To, że dziś mówimy o czarownicach, to też nie jest nowa rzecz.
Tu część interpretacji wskazuje, że przeżywamy zwrot ludowy, stąd najmłodsze pokolenia snują opowieści o swoich babkach i prababkach, które zajmowały się medycyną ludową i wróżyły z kart.
Jest to tradycja rekreowana, osobiście widzę w niej chłopomański sznyt. Jasne, wielu i wiele z nas ma pochodzenie chłopskie, ale jednocześnie żyjemy życiem klasy średniej czy inteligenckim. Wokół ezoteryki od lat panowała paniko-satyra, więc także dziś osoby, które z niej korzystają, muszą się jakoś uprawomocnić, osadzić. Odwołanie do ludowości jest pewnie jedną z tych strategii.
Nie ma jednak powodu do paniki moralnej. Zamiast lamentować nad tym, że ludzie patrzą w gwiazdy, rozmawiajmy o tym, że spędzają 90 proc. życia w pracy i mają problem z budowaniem relacji społecznych i trwałych więzi.
Jeszcze w latach 80-tych amerykańska antropolożka Tanya Luhrmann napisała bardzo ciekawą książkę o czarownictwie w Londynie. Uczestniczyła nawet w rytuałach współczesnych czarownic. Kobiety, które się przebierały, zakładały szpiczaste czapki i praktykowały magię ceremonialną, często wykonywały prestiżowe zawody, niektóre były związane z uniwersytetami. Większość z nich kompartmentalizowała, czyli oddzielała te dwie sprzeczne sfery życia, nawigowała w dwóch zupełnie odrębnych porządkach. Pytane o to, dlaczego angażują się w czarownictwo, mówiły, że traktują je jako metaforę, coś, co nadaje dodatkowy wymiar codzienności. Jednocześnie prawie żadna z nich nie podchodziła do tego nabożnie.
Od lat 80-tych minęło już sporo czasu i jakoś nie powstała partia czarownic, domagających się działania według zasad magii. Tak samo nie będziemy mieć polskiej partii ezoterycznej, ani wielkiego ruchu społecznego zorientowanego na magiczne myślenie.
Zawsze znajdujemy jakieś zjawiska, które rzekomo ogłupiają masy, których się boimy. Jeśli istnieje dziś jakaś panika wokół ezoteryki, to dlatego, że kłócą się o nią zwaśnione elity, różne obozy, które próbują się przekonać, że coś jest dobre, a coś złe.
Tymczasem niedogmatyczne zaangażowanie w ezoterykę można traktować jako element strategii wytchnieniowej. Po prostu potrzebujemy odpoczynku, na wielu poziomach. Badania pokazują, że wielu ludzi pytanych o to, co robiliby, gdyby mieli więcej czasu, odpowiada, że by spało. Tak drenuje nas dziś kapitalizm.
Rocznik ‘92. Dziennikarz i reporter. Uhonorowany nagrodami: Amnesty International „Pióro Nadziei” (2018), Kampanii Przeciw Homofobii “Korony Równości” (2019). W OKO.press pisze o migracjach, społeczności LGBT+, edukacji, polityce mieszkaniowej i sprawiedliwości społecznej. Członek n-ost - międzynarodowej sieci dziennikarzy dokumentujących sytuację w Europie Środkowo-Wschodniej. Gdy nie pisze, robi zdjęcia. Początkujący fotograf dokumentalny i społeczny. Zainteresowany antropologią wizualną grup marginalizowanych oraz starymi technikami fotograficznymi.
Rocznik ‘92. Dziennikarz i reporter. Uhonorowany nagrodami: Amnesty International „Pióro Nadziei” (2018), Kampanii Przeciw Homofobii “Korony Równości” (2019). W OKO.press pisze o migracjach, społeczności LGBT+, edukacji, polityce mieszkaniowej i sprawiedliwości społecznej. Członek n-ost - międzynarodowej sieci dziennikarzy dokumentujących sytuację w Europie Środkowo-Wschodniej. Gdy nie pisze, robi zdjęcia. Początkujący fotograf dokumentalny i społeczny. Zainteresowany antropologią wizualną grup marginalizowanych oraz starymi technikami fotograficznymi.
Komentarze