0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Ilustracja Iga Kucharska / OKO.pressIlustracja Iga Kucha...

Tarot, wszędzie ten tarot! Tarotowe motywy znajdziemy w perfumerii (Dolce & Gabbana), na stosach książek do oglądania (TASCHEN), na pokazach mody (Dior), w kinie, w pismach kobiecych z górnej półki, w muzeach (wystawa „Surrealizm“ w Muzeum Narodowym w Warszawie, Małgorzata Mirga-Tas w Pawilonie Polskim w Wenecji) i powieściach („Znaki zodiaku” Macieja Marcisza). Algorytm Facebooka, zapytany o „tarot Polska“, pokazuje ponad setkę grup tematycznych.

Boom na tarota!

Mam 42 lata i wiem, że komuś młodszemu ode mnie może się wydawać, że to coś nowego. Ja jednak pamiętam lata 90. i eksplozję tematów ezoterycznych w kulturze wysokiej i niskiej. „Wahadło Foucaulta” Umberto Eco (wydanie polskie 1993) mnie samą zachęciło do eksploracji tarotowych, a „Zamek krzyżujących się losów”, powieść, w której Italo Calvino wykorzystuje kombinatoryczne właściwości tarota do budowy opowieści co najmniej równie męczących, jak szkatułki z „Rękopisu znalezionego w Saragossie” Jana Potockiego, na trochę mnie od tarota odstręczył.

Z powrotem zaciekawiły zaciekawiły z kolei „Dziewiąte Wrota” Romana Polańskiego (1999 r.), a zachwyt ugruntował „Tarot paryski” Manueli Gretkowskiej wydany w 1997 r., który przeczytałam jakoś przed maturą w 2000 r.

Ezoteryczna podszewka

W tamtych czasach ezoterykę kupowało się też w kioskach – miesięcznik „Wróżka“ trafił do kiosków w 1993 roku, a najstarszy zdigitalizowany numer pochodzi z lipca 1997 r. Czytelnik o sokolim wzroku mógł zawsze liczyć na solidne kilkanaście numerów telefonicznych w rubryce „Różne“ albo „Pozostałe“ w ogłoszeniach drobnych w swojej ulubionej gazecie codziennej (choć, szczerze mówiąc, liczyły się tylko tarocistki z polecenia – gdzieś pod spodem oficjalnych kontaktów i znajomości rysowały się tajne sieci, których węzłami były znajome wróżki).

Wcześniej w telewizji mesmeryzował Kaszpirowski (nie wolno mi go było oglądać, bo moje niebieskie oczy mogłyby zmienić kolor na brązowy. True story!). Anatolij Kaszpirowski był pierwszym bioenergoterapeutą Bloku Wschodniego. Z wykształcenia lekarz psychiatra i psychoterapeuta, był oficjalnym terapeutą kadry ciężarowców w ZSRR. W okresie schyłkowym Układu Warszawskiego, w 1989 roku przeprowadzał na antenie radzieckiej telewizji seansy hipnozy, mające leczyć mniej więcej wszystko, od raka po alkoholizm i wypadanie włosów.

I choć – podaję za polską Wikipedią – po 6. seansie Ministerstwo Zdrowia w Sojuzie wydało decyzję o zdjęciu go z anteny, tłumacząc, że doprowadza ludzi do zbiorowej psychozy, Kaszpirowskim zachłysnęły się inne demokracje ludowe, a jego sława przetrwała nawet zmianę ustroju. Jeszcze w 1990 r. jako „telewizyjna osobowość“ dostał w Polsce statuetkę Wiktora przyznaną głosami telewidzów, a jego występy trwały co najmniej do 1993 r.

W ogóle okazało się, że telewizja kocha ezoterykę (bardziej kocha ją jedynie internet). Jeszcze nie czytałam wydanej w tym roku książki o jednej z pierwszych w Polsce pirackich stacji telewizyjnych Sky Orunia z Trójmiasta (jako warszawianka nie miałam jej w zasięgu), ale jej tytuł: „Wróżka, biskup i kasety wideo” mówi wiele.

Wykształcił się model biznesowy, którego świetnym reprezentantem była przez lata niemiecka Astro-TV: „Kanał utrzymuje się z połączeń telefonicznych, SMS-ów premium i telezakupów. Widzowie mogą korzystać z przepowiedni i porad wróżek i wróżbitów. Korzystają m.in. z kart Tarota“. Astro-TV schodzi z satelity (jak tłumaczą „Wirtualne Media“, standardy HD okazały się dla nadawcy trudnym progiem do przejścia), ale będzie działać dalej w internecie. Powtórzy więc trajektorię polskiej Ezo TV, pasma obecnego w ofercie stacji iTV (dziś Nuta Gold) od 2006 r., i znanego chyba najbardziej dzięki audycjom Wróżbity Macieja.

Ezo TV jest w internecie od 2016 roku – od maja 2022 roku jednak zmienił się charakter serwisu, emisje programów wstrzymano i dzisiaj jest to przede wszystkim miejsce, w którym obok Akademii Wróżek znajdziemy coś w rodzaju wróżebnego call center czynnego 24 godziny na dobę.

A jeśli nie chcemy płacić monet za każdą minutę rozmowy, z pomocą śpieszą serwisy ogłoszeniowe, takie jak OLX, gdzie znajdziemy całkiem tradycyjne anonse czytania tarota, zupełnie jak dawniej w ogłoszeniach drobnych na końcu „Wyborczej” czy „Rzeczypospolitej”.

Tarot na salonach

Taka ezoteryczna „podszewka“ trzyma się mocno. Natomiast do kultury określanej czasem jako „wysoka“ albo jako „główny obieg“ tarot musiał się raczej przedzierać. Robił to wiele razy. W 1947 r. „Przekrój“ wydrukował zestaw kart narysowanych (cudownie) przez Antoniego Uniechowskiego – można je było sobie wyciąć i przykleić dla solidności na tekturki!

Surrealiści fascynowali się tarotem (niewielkie ślady tych fascynacji dawały się odnaleźć na wspomnianej wcześniej wystawie w Muzeum Narodowym). Chyba najbardziej konsekwentną próbą podjęcia tematu były 22 arkana namalowane przez Marię Anto (dziś niestety niedostępne dla publiczności).

W 1973 r. miał premierę film o przygodach Agenta 007 „Żyj i pozwól umrzeć”, z Rogerem Moore’em jako Jamesem Bondem. Główną postacią kobiecą jest w nim Solitaire (Jane Seymour), tarocistka na usługach niejakiego Mr. Big, gangstera i byłego dyktatora jednego z państewek na Wyspach Karaibskich (tarot zostaje spleciony z wątkami religii voodoo). Bond uwodzi Solitaire, podkładając jej sfałszowaną talię tarota, w której są tylko Kochankowie (karta VI) , i tak dalej, i tak dalej. Film dostał Oscara za najlepszą piosenkę.

Talię tarota dla Jane Seymour miał początkowo stworzyć Salvador Dali, jednak z jakiegoś powodu nie doszło to do skutku, karty dostarczył więc szkocki artysta Fergus Hall. Talia jest obecnie w obiegu pod nazwą „Tarot of the Witches“ czyli Tarot Czarownic, ale za jedyne 79,95 funtów można także kupić specjalną replikę w sklepie z pamiątkami Muzeum Jamesa Bonda (talia nie jest kompletna, zawiera tylko te karty, które stworzono na potrzeby planu filmowego. Karty mają czerwoną koszulkę (czyli „plecy“) ze stylizowanymi cyframi 007. Oryginalne wydanie z lat 70. (pełna talia z Jamesem Bondem na pudełku i kartami w niebieskich koszulkach) kosztuje dziś od 165 USD wzwyż. Czyli mniej więcej tyle, co talia tarota dostępna w linii akcesoriów luksusowej marki Hermès.

Tak, na tarocie można zarobić.

Talia wypuszczona przez Hermèsa to nieomylny sygnał, że tarot trafił na salony, i to nie tylko jako luźna inspiracja. Kiedy trafił na salony w Polsce, możemy ustalić z dużą dokładnością: niemal równo pięć lat temu, 15 sierpnia 2019 roku na łamach internetowego „Vogue Polska“ wystartował cykl tarotowych horoskopów lunarnych (na nów i na pełnię księżyca) stawianych przez tarocistkę i astrolożkę Polę Godot. Dla każdego znaku zodiaku Godot wyciągała trzy karty, które interpretowała w świetle układów ciał niebieskich w danym przedziale czasowym.

Na tle podobnych rubryk w innych magazynach był to Rolls-Royce wśród horoskopów. W wywiadzie wprowadzającym cykl Godot mówiła o tarocie: "W średniowieczu był zwykłą grą karcianą. Ale gra i wróżbiarstwo mają coś wspólnego, mówią, czy los jest dla ciebie łaskawy“.

W rozmowie późniejszej o rok, opublikowanej w pełnej pandemii, Godot dodała: „Karty na początku funkcjonowały jako gra, później pojawiła się dopisywana do nich poezja i narracja. Stworzono archetypy i zbudowano z nich model świata, który był przydatny w rozrywce, nauce i wróżbiarstwie. Tu ważne są detale, układ ilustracji i jakiś dodatkowy zmysł – coś pomiędzy talentem pisarskim a radykalnym zaufaniem własnej intuicji. Dla mnie najważniejsze jest to, że tarot skupia się na tym, co dzieje się tu i teraz i pomaga zrozumieć sytuację. Przyszłość jest w sferze jakiejś dalszej perspektywy, może konsekwencji. Jest tylko obciążeniem fantomowym“.

Godot odczarowywała też „chodzenie do wróżki": „Dla mnie wróżbiarstwo to wolna wola. W dzisiejszych czasach mamy dostęp do wiedzy i tradycji z najdalszych zakątków świata. Możemy wybrać paradygmat, który będzie z nami najbardziej harmonijny. Uważam, że astrologia, wróżby, duchowość, są tak samo dobrym punktem odniesienia w życiu, jak każdy inny”.

Konieta trzyma w dłoniach karty do tarota. Tarot
Kobieta ogląda karty tarota podczas 5. Międzynarodowego Kongresu Tarota w Rosario w Argentynie 11 listopada 2023 r. Fot: MARCELO MANERA / AFP

Trauma i myślenie magiczne

Bo gdy nadeszła pandemia, dotychczasowy świat się rozsypał, śmierć czyhała w autobusach i na klatkach schodowych. Okazało się, że nowych punktów odniesienia potrzebujemy, jak żyto deszczu w maju.

Judith L. Herman w swojej fundamentalnej książce poświęconej terapii stresu pourazowego „Trauma. Od przemocy domowej do terroru politycznego”, w szczególności dotyczącej konsekwencji tzw. traumy złożonej (dla uproszczenia można ją zdefiniować jako trwanie w trudnej do zniesienia sytuacji, z której z jakiegoś powodu nie ma wyjścia – dla wielu osób pandemia była właśnie czymś takim) zauważyła, że nasz mózg ma w takich warunkach naturalną skłonność do „szukania znaków“.

Często obwiniamy się, że nie zauważyliśmy jakiejś zapowiedzi katastrofy.

Według badań nad dziećmi, które przeżyły porwanie, jeszcze wiele lat później „nadal szukały [one] znaków, które by je prowadziły i wskazywały, co mają robić“.

Podobnie manifestowały się skutki nerwicy wojennej: „podczas wojny żołnierze z jednostek, w których były duże straty w ludziach, tracili wiarę we własną zdolność planowania i podejmowania działań, stawali się bardziej przesądni, skłonni do myślenia magicznego i polegania na zaklęciach i znakach“.

Pandemia z pewnością przywróciła okultyzm i wróżby do łask. Większość z nas utraciła nie tylko wiarę w swoją zdolność planowania, ale po prostu możliwości przewidywania, jak rozwinie się nasza przyszłość. Poziom lęku był nieznośny, trzeba było czymś zająć mózg – tarot nadawał się do tego doskonale.

Ale to, że ezoteryka nie zniknęła wraz z odwołaniem stanu pandemii, a nawet ma się lepiej niż kiedykolwiek, wynika także z tego, że w ostatnich latach doświadczyliśmy poważnego, możliwe że terminalnego kryzysu oficjalnej, chrześcijańskiej aksjologii. Politycy zdejmują krzyże ze ścian urzędów, konserwatyści przestali tłumaczyć swój upór wiarą (i musimy się domyślać, że o to im chodzi).

W dodatku instytucja Kościoła, dotychczas w Polsce niezwykle ważna, wydaje się słabo sobie radzić z przemianami społecznymi. Do tego stopnia, że kiedy Tomasz Stawiszyński w wywiadzie dla „Wyborczej“ zapowiedział, że „Chrześcijaństwo wraca do gry“, zdumieni internauci utrzymywali artykuł swoimi kliknięciami na pierwszej stronie przez prawie tydzień. Coś takiego raczej nie miałoby miejsca, gdyby „Stawisz" wygłosił oczywistą oczywistość, zamiast nas wszystkich zaszokować.

Zresztą, widzialność tarota sama przez się dowodzi osłabienia wpływów Kościoła, który na szczęście zrezygnował ze starotestamentowego „Nie pozwolisz żyć czarownicy“ (Wj 22, 17), przy czym wiemy, że w ówczesnym kontekście kulturowym chodziło przede wszystkim o wróżbitów i wróżbitki. Ale nadal z ogromną niechęcią odnosi się „guseł“, do których zalicza, między innymi, tarota oraz… jogę.

Przeczytaj także:

Układ sił: magia, religia, nauka

Chris Gosden, emerytowany profesor antropologii i autor pasjonującej cegły „The History of Magic. From Alchemy to Witchcraft, from Ice Age to the Present” („Historia magii. Od alchemii do czarów, od epoki lodowcowej do dziś“, Penguin Books 2021), uważa, że „relacje między magią, religią a nauką zawsze charakteryzuje taki lub inny układ sił, pokazujący, gdzie umieszczone zostaje źródło władzy“. O ile praktyki magiczne odnajdujemy we wszystkich kulturach i w każdej epoce, to „zinstytucjonalizowaną religię dawało się odnaleźć tylko na maleńkim skrawku naszej planety: między środkiem Niecki Śródziemnomorskiej a południową Azją“.

Gosden zwraca uwagę na korelację między pojawieniem się wyraźnej hierarchii społecznej (Egipt, Mezopotamia) a wykształceniem się systemu religijnego opartego na idei najwyższych bóstw: „Koncentracja władzy wśród niewielkiej liczby osób może wiązać się z umieszczeniem władzy nad światem w rękach bogów“. Co ciekawe, dla Gosdena ten układ sił wydaje się grą o sumie zerowej – im więcej władzy, uwagi i wiary ściąga jeden system, tym mniej zostaje ich dla pozostałych.

„Magia widzi człowieka w bezpośredniej relacji z wszechświatem. Ludzkie słowa i działania mogą wpływać na zdarzenia i procesy. Religia przejmuje część mocy charakterystycznej dla relacji magicznych i przypisuje ją bogom; wciąż jednak zostawia miejsce na bezpośredni udział ludzi – choć bywa mu niechętna. Mechaniczne uniwersum nauki radykalnie zmienia pozycję człowieka – wszechświat działa sam z siebie, nie potrzebuje do tego ani człowieka, ani boga. Wszechświat i siły w nim oddziałujące są na ludzi obojętne. Ci zaś, jeśli przyjmą konsekwencje mechanicznej wizji świata, żyją w stanie alienacji bądź anomii. Przez ostatnie dwieście lat wielu ludzi odczuwało psychologiczne i emocjonalne konsekwencje życia w zobojętniałym świecie.

Magia niesie ze sobą obietnicę bogatych i odwzajemnionych relacji między nami a światem wokół

Ale znów – wielu ludzi uważa ową obietnicę za iluzoryczną, niebezpieczną, w najlepszym razie – beznadziejnie romantyczną“ – pisze Gosden.

Jeśli więc relacja między magią, religią a nauką jest grą o sumie zerowej, to nic dziwnego, że wraz z postmodernistycznym kryzysem nauki z jednej strony, a dewaluacją wiarygodności Kościoła z drugiej, magia przybiera dla nas coraz większe znaczenie. Tym bardziej, że jak trzeźwo zauważa Gosden:

„Magia to jeden z najstarszych światopoglądów na świecie, który zarazem zdolny jest do nieustannego samoodnawiania. Dzięki temu współczesna magia pomaga nam eksplorować nasze fizyczne i etyczne relacje ze światem w dobie głębokiego kryzysu ekologicznego.“

A poza tym pomaga nam eksplorować nasze etyczne i psychologiczne relacje ze światem, który czasami robi się trochę zbyt złożony jak na nasze nerwy.

Tarot wie lepiej

W 2010 roku, kiedy wciąż odczuwaliśmy skutki kryzysu finansowego, na ekrany kin wszedł film Woody’ego Allena „Poznasz wysokiego bruneta” („You Will Meet a Tall Dark Stranger”, w języku angielskim zagajenie stereotypowej wróżki). Wtedy Allena jeszcze wypadało oglądać, a w pewnych kręgach wręcz nie wypadało nie obejrzeć, a film zapadł mi w pamięć jako jedno z najciekawszych przedstawień relacji między klientką a wróżką oraz tego, co może wynikać z decyzji o potraktowaniu uczestnictwa w seansie poważnie.

Helena (Gemma Jones) i Alfie (Anthony Hopkins) po kilkudziesięciu latach w związku rozwodzą się, choć właściwie rozwodzi się Alfie, a Helena płacze i próbuje się zabić, na szczęście bezskutecznie, bo bez niej filmu by nie było. Sally, córka tej pary, w tajemnicy przed Heleną organizuje matce kontakt z wróżką Cristal (która organizuje „czytania“ jak tarocistka, ale czasem mówi o wibracjach kosmosu, czasem czyta z kart, a czasami wyciąga wnioski z układów planet).

Wróżka tłumaczy Helenie, że na rozwodzie wyjdzie świetnie (i rzeczywiście, Alfie, bankowiec czy inny finansista, niebawem straci dużą część swojej połowy majątku przez kryzys), znajdzie nową miłość, a córce nie warto pożyczać sporej sumy na otwarcie galerii sztuki w tym (gospodarczo trudnym) okresie. Rozbita Helena składa się na nowo, uczy się nadziei, kończy z obwinianiem samej siebie, wychodzi do ludzi i zaczyna wykazywać (względną) konsekwencję w relacjach z najbliższymi, którzy dotychczas, przyzwyczajeni do jej bierności, pohukiwali na nią, wykorzystywali i wchodzili jej na głowę.

Z emocjonalnego i majątkowego zawirowania Helena, która większość życia przeżyła jako angielska róża na lekkim rauszu, jako jedyna wychodzi bez szwanku, choć nie bez przygód i przeciwności. Bez względu na to, czy Cristal jest pozerką, czy faktycznie ma dar jasnowidzenia, radzi Helenie dobrze i skutecznie. Jako praktykująca tarocistka – aprobuję takie postawienie sprawy.

Bardzo krótka historia tarota

Do brzegu, w końcu zamówiono u mnie esej o tarocie! Początki tarota nie są znane; jest z nami (w Europie) co najmniej od XV i XVI wieku, ale ponieważ już wówczas istniały co najmniej trzy typy ikonografii tarotowej wykazujące podstawową spójność struktury i symboliki, można założyć, że cała koncepcja zaczęła funkcjonować znacznie wcześniej.

Najprawdopodobniej tarot, który znamy, bazuje tak jak karty brydżowe na tureckiej grze w „mameluka“ przywiezionej do Europy w jesieni, albo w lecie, średniowiecza. Alternatywą może być pochodzenie z Indii – tarot przyjechałby do Europy wraz z plemionami Romów szukającymi lepszego bytu. XVIII-wieczna hipoteza, że karty tarota są zapisem prastarej mądrości egipskich kapłanów, nie wytrzymała konfrontacji z rozwojem nowoczesnej archeologii. Tak czy inaczej, od początku XVI wieku wiemy, że tarota wykorzystywano nie tylko do gier towarzyskich, ale też do do wróżb i medytacji.

Karty, zapewne używane przede wszystkim do gier, ze swojej natury były nietrwałe; pojedyncze arkana najstarszych talii z początku XV wieku rozrzucone są po kolekcjach na całym świecie – bogate rodziny włoskiej arystokracji (z Mediolanu, Florencji itd.) zamawiały przepięknie ilustrowane, często złocone zestawy kart u malarzy, których dziś znamy jako włoskich mistrzów.

Najstarsza znana nam talia (przetrwało z niej tylko 17 kart, które stylistycznie przypominają modlitewne Godzinki) zamówiona została w 1392 r. przez Karola VI. Talia obstalowana przez Viscontich-Sforzów została stworzona w pierwszej połowie XV w. przez Bonifacia Bembo, a następnie mniej lub bardziej wiernie kopiowana w tym samym stylu. Dzięki kopiom i wyjątkowym warunkom przechowywania udało się zrekonstruować (bez stuprocentowej pewności) komplet kart, który możemy do dziś nabyć jako reprint, w dwóch wersjach,: standardowej liczącej 78 kart i nieco szerszej, tzw. Yale, z dodanymi w charakterze Wielkich Arkanów chrześcijańskimi cnotami kardynalnymi oraz zachowanym parytetem płciowym między kartami dworskimi (standardowo są to pazie, rycerze, królowe i królowie, w wersji Yale towarzyszą im dwórki i damy na koniach).

Najstarszą kompletną talię tarota przechowywała od końca XV wieku rodzina Sola Busca z Mediolanu – talia ta różni się od kart z Bolonii i Florencji. O ile te pierwsze luźno odwzorowują dworskie orszaki organizowane z okazji świąt, Sola Busca sięga po bardziej wojownicze motywy i imaginarium rodem z greckich mitów. Najbardziej popularnym z pierwszych tarotów niewątpliwie pozostaje zaś Tarot Marsylski z 1650 r., pierwszy tarot „ludowy“, pozbawiony złoceń zestaw drzeworytów o mocnej kresce i prostym kodzie kolorystycznym.

Karty tarota, rozłożone na stole, na nich widać dwie kobiece dłonie. Tarot
Sylvia Quintero, astrolog i czytelniczka kart Tarota, dzieli się swoimi wizjami na temat polityki i przyszłości w specjalnym pokoju do czytania kart, 16 czerwca 2012 r. w Cabo San Lucas, Meksyk, -20 w dniach 18-20 czerwca 2012 r. Fot. PAUL J. RICHARDS / AFP.

Jak już wiemy, popularność tarota przychodzi falami. W drugiej połowie XVII i pierwszej XVIII w. tarot jak gdyby znika z powierzchni ziemi – we wszystkich swoich funkcjach poza grą karcianą, tarokiem, która w pierwszej połowie XVIII w. osiąga szczyty popularności. Ten relatywny zanik zainteresowania głębszymi znaczeniami kart zapewne ma coś wspólnego z reformacyjnym i kontrreformacyjnym wzmożeniem religijnym (pamiętajmy, że Kościół z tarotem jest raczej na bakier).

Natomiast już w 1770 r. Francuz Jean-Battiste Alliette (pseudonim Eteilla) odkrył tarota na nowo dla wymagającej paryskiej publiczności; opublikował też pierwszą książkę wykładającą wróżebne właściwości tarota (które nazywał „kartomancją“). Aliette to pierwszy profesjonalny tarocista, którego znamy z nazwiska.

W wieku XIX powstają kolejne talie kart i ucierają się ścieżki interpretacyjne. Najbardziej popularne dziś szkoły tarota mają zaś swoje korzenie w Hermetycznym Zakonie Złotego Brzasku i pojawiają się w latach nastych XX wieku: w 1912 r. Alaistar Crowley opublikował Księgę Thota, łączącą symbolikę tarota z zachodnią tradycją okultystyczną, a w 1909 r. w Stanach Zjednoczonych ukazała się prawdopodobnie najsłynniejsza talia tarota na świecie, tzw. Rider-Waite – dziś nazywana raczej talią Pameli Colman-Smith. Colman-Smith stworzyła niezwykle sugestywną ikonografię we współpracy z badaczem i członkiem Złotego Brzasku A.E. Waite’em, Rider z kolei pochodził od pierwotnego wydawcy, Rider Company (dziś część Penguin Random House).

Tarot Marsylski, Tarot Thota i Rider-Waite-Smith stały się kanonami, które do dziś przekształcają i opowiadają na nowo kolejne pokolenia artystów i ezoteryków.

Tarot: synchroniczność i życie

Standardowa talia tarota liczy 78 kart: 56 tzw. małych arkanów, które przypominają karty do brydża, to znaczy, dzielą się na cztery kolory (miecze czyli „piki“, monety – „karo“, kije czyli „trefle“ i kielichy – „kiery“), mają blotki od asów do dziesiątek i karty dworskie, w których królom i królowym towarzyszą rycerze i pazie. Każdy kolor łączy się z jednym z czterech żywiołów i reprezentuje pewien sposób istnienia w świecie (dla uproszczenia mówimy o „energiach“): miecze to intelekt i żywioł ognia, monety to ziemia i posiadanie (ja wolę mówić o wymianie), kije reprezentują ogień i działanie, a kielichy odpowiadają za emocje i łączą się z żywiołem wody.

Pozostałe 22 karty to wielkie arkana (wielkie tajemnice): ciąg ponumerowanych figur od 0 – Głupca do 21 – Świata. W niektórych systemach interpretacyjnych ciąg ten symbolizuje duchową podróż (można ich w życiu odbyć więcej niż jedną), inne zestawiają je w figury geometryczne (często cykl wielkich arkanów dzielony jest na trzy linie po siedem kart, co ma uwidaczniać mniej oczywiste związki między arkanami), wreszcie inne wpisują je w zodiak lub w kabalistyczne Drzewo Życia. Wspólnym punktem wszystkich interpretacji jest to, że o ile małe arkana są konkretne, odnoszą się do życia „na zewnątrz“, to wielkie arkana mają charakter zbliżony do archetypów i opisują raczej stany duszy.

Nie przypadkiem mówimy o archetypach, koncepcji kojarzonej z Carlem Gustavem Jungiem. I nie przypadkiem cztery aspekty „energii“ mniejszych arkanów przypominają słynne cztery podstawowe funkcje świadomości u Junga – intelekt, emocje, percepcję i intuicję. Psycholog i badacz archetypów był wielkim entuzjastą tarota, opracował też fundamentalną dla współczesnego tarota zasadę synchroniczności – pozaprzyczynowego, znaczącego związku wydarzeń:

„Zasada przyczynowości stwierdza, że konieczny jest związek między przyczyną a skutkiem. Zasada synchroniczności twierdzi, że elementy znaczącej koincydencji wiążą się poprzez równoczesność i znaczenie”.

(C. G. Jung, Synchronicity: An Acausal Connecting Principle – Synchroniczność: Zasada związku pozaprzyczynowego)

Psychologia synchroniczności jest zarazem prosta i złożona: przyjmuje się, że osoba w potrzebie może otworzyć się na tzw. „kanał świata“, który przyniesie jej dobrą radę i wsparcie. Takim „kanałem“ może być oczywiście seans tarota. Nie musimy „wierzyć“ w karty, ważne, że wejdziemy z nimi w rozmowę – co z niej wyniesiemy, to nasze.

Konieta siedzi przy stole, przykrytym ceratą, na którym leżą rozłożone karty tarota. Tarot
Interpretatorka kart tarota Jeaneth Sanchez tasuje karty tarota w mieście Diriomo, słynnym mieście uzdrowicieli, znanym również jako miasto czarownic, w departamencie Granada w Nikaragui, 6 maja 2023 r. Vargas za pomocą kart leczy choroby i kojarzy związki. Fot: AFP

Potrzeba irracjonalności

Moja przyjaciółka, matematyczka, mawia, że tarot zaspokaja w jej życiu potrzebę irracjonalności. Ja od czasu studiów (filozofia) uciekałam do niego przed naporem czarno-białych stron tekstu. Ale tak naprawdę chodzi o życie. Mozaika 78 kart odbijających aspekty naszego życia jak lusterka daje nam uniwersalny, dający się łatwo adaptować do kontekstu model tego, jak można i warto żyć.

Tego nie nauczą nas książki, a pogłębiający się rozziew między pokoleniami sprawia, że coraz rzadziej przekonują nas nauki osób starszych od nas, które „wiele widziały“.

Świat staje się coraz bardziej złożony, a wielkie i dziwne zdarzenia historyczne – pandemia, wojna, kryzysy – raz po raz zmiatają z planszy jakoś tam ułożoną wersję rzeczywistości.

Tarot, tak jak magia w ujęciu Gosdena, jest uniwersalny i zarazem zdolny ustawicznie sam się odnawiać, dzięki czemu my łapiemy na nowo kontakt ze sobą, ze światem i z naszym życiowym kompasem.

Na podstawie mojej tarotowej praktyki mogę powiedzieć, że czytanie tarota okazuje się szczególnie trafnym wsparciem w procesach wielkich zmian – przy czym równie dobrze mogą być to zmiany życiowe, zewnętrzne, jak szukanie nowej pracy, wychodzenie ze związku, wchodzenie w nowy, układanie się z procesami żałoby itp., jak i zmiany wewnętrzne. Bywa, że rozwój, jaki osiągamy dzięki psychoterapii, trzeba jakoś ogarnąć, zintegrować, uczynić własnym. Wydaje mi się, że tarot jest trochę jak balustrada, której możemy się przytrzymać, przekraczając nasze własne Rubikony. W takich sytuacjach karty pozwalają nam spojrzeć na samych siebie niejako z zewnątrz i opowiedzieć swoje życie na nowo.

Bo tarot jest zawsze opowieścią. Narracyjna kombinatoryka Zamku krzyżujących się losów Italo Calvino, która, jak to w nurcie Ou-Li-Po, miała wyprać tarota ze znaczenia, rozumianego jako związek opowieści z „prawdziwym życiem“, w praktyce tarocistki nabiera kolorów i trzeciego wymiaru: tak, narracji jest nieskończenie wiele (poza policzalnymi kombinacjami kart liczy się również indywidualny kontekst, w którym dany układ rozbłyskuje sensem), ale inaczej niż w literackich eksperymentach – ożywione w rozmowie zaczynają działać.

Korzystałam m.in. z: „Tarot. The Library of Esoterica”, wyd. TASCHEN.

„NIEDZIELA CIĘ ZASKOCZY„ to cykl OKO.press na najspokojniejszy dzień tygodnia. Chcemy zaoferować naszym Czytelniczkom i Czytelnikom „pożywienie dla myśli” – analizy, wywiady, reportaże i multimedia, które pokazują znane tematy z innej strony, wytrącają nasze myślenie z utartych ścieżek, zaskakują właśnie.

;
Na zdjęciu Agata Czarnacka
Agata Czarnacka

Filozofka polityki, tłumaczka, działaczka feministyczna i publicystka. W latach 2012-2015 redaktorka naczelna portalu Lewica24.pl. Była doradczynią Klubu Parlamentarnego SLD ds. demokracji i przeciwdziałania dyskryminacji oraz członkinią Rady Polityczno-Programowej tej partii. Członkini obywatelskiego Komitetu Ustawodawczego Ratujmy Kobiety i Ratujmy Kobiety 2017, współorganizatorka Czarnych Protestów i Strajku Kobiet w Warszawie. Organizowała również akcję Stop Inwigilacji 2016, a także obywatelskie protesty pod Sejmem w grudniu 2016 i styczniu 2017 roku. Stale współpracuje z Gazetą Wyborczą i portalem Tygodnika Polityka, gdzie ma swój blog poświęcony demokracji pt. Grand Central.

Komentarze