0:000:00

0:00

„Często słyszę: Nie mam nic przeciwko czarnoskórym. Po prostu wydaje mi się, że za dużo ich tu przyjeżdża" – mówi Andrew Azzopardi, dziekan wydziału dobrostanu społecznego na Uniwersytecie Maltańskim. „Na Malcie szybko odnosisz wrażenie, że brakuje miejsca. Popatrz na tę ulicę. Ludzie wręcz się o siebie ocierają".

Deptakowa ulica Republikańska prowadzi do serca Valletty – otoczonej murami maltańskiej stolicy, najmniejszej w Europie. Mieści się na powierzchni 60 hektarów. To 25 razy mniej niż śródmieście Warszawy.

Z półmilionową populacją wyspa stanowi jedno z najgęściej zaludnionych miejsc na świecie. W Europie wyprzedzają ją tylko Gibraltar i Monako.

„Wszyscy się tu znają" – wyjaśnia Azzopardi, odwzajemniając co chwilę pozdrowienia. „Przez to zanika poczucie prywatności, a rodzi się potrzeba przestrzeni. Populistyczni politycy to wykorzystują – mówią, że migranci zabierają cenne miejsce, którego nie mamy. Jednocześnie sprowadzając Turków do pracy na budowach i filipińskie służące do sprzątania willi z basenami…".

Przeczytaj także:

Za chlebem do Australii

Gospodarka Malty nie zawsze prosperowała tak znakomicie, jak teraz. Kraj został dogłębnie zniszczony w czasie II wojny światowej. Malta, wówczas jeszcze kolonia brytyjska, wciśnięta między front północnoafrykański i faszystowskie Włochy należała do najintensywniej bombardowanych regionów. To stamtąd brytyjskie lotnictwo i marynarka atakowały konwoje Osi zaopatrujące Afrika Korps. Brytyjski premier Winston Churchill nazwał wyspę niezatapialnym lotniskowcem.

Dziewięćdziesięcioletni franciszkanin Dionysis Mintoff dobrze pamięta te czasy.

„Podczas wojny zginęło tysiące Maltańczyków. Ludzie głodowali, a po zakończeniu walk nie było pracy. Ponad jedna trzecia obywateli została zmuszona do emigracji. Rząd nie był w stanie ich wykarmić".

Mintoff był jednym z ponad 70 tysięcy emigrantów, którzy tymczasowo przenieśli się do Australii. Reszta ze 140 tysięcy osób, które opuściły wyspę między rokiem 1946 a końcem lat 70. udała się do Anglii, Kanady i Stanów Zjednoczonych. „Doświadczyłem zarówno wojny, jak i migracji. Dlatego po powrocie do kraju stworzyłem Peace Laboratory (Laboratorium Pokoju). Żeby uświadamiać ludziom, jak cenną wartością jest pokój. Bo szybko się o tym zapomina".

Historia własnej tułaczki za chlebem zatarła się w maltańskiej pamięci zbiorowej. Teraz, gdy sytuacja się odwróciła i to inni ludzie uciekają przed wojnami, biedą, autorytarnymi rządami i korupcją w ojczyźnie Malta zamyka swoje porty. Dlaczego?

Kara bez winy

„Dlaczego to Malta ma cierpieć?”. Tym pytaniem kończy się wiele rozmów, które William Grech, dyrektor organizacji pozarządowej Kopin prowadzi na Facebooku z osobami, które mają wątpliwości wobec migracji.

„Panuje przekonanie, że migranci przybywający na Maltę łodziami nie są produktywni i stanowią obciążenie dla kraju. Poza tym niektórzy Maltańczycy uważają, że migracja z Afryki nie powinna być naszym problemem – to nie my skolonizowaliśmy kontynent, więc nie powinniśmy teraz ponosić konsekwencji. Niech Francja i Wielka Brytania płacą za wcześniejsze podboje – myślą niektórzy". Co odpowiada na to Grech? „Jesteśmy częścią świata, członkiem Unii Europejskiej – nie żyjemy w bańce”.

Uchodźcy przemierzają Morze Śródziemne w kierunku Malty od lat 90. ubiegłego wieku. Ich ilość była na początku znikoma. Mówimy o setce, góra dwustu osobach rocznie. W zbiorowej świadomości utrwaliło się przekonanie, że ci ludzie znaleźli się na wyspie przez przypadek, zabłądzili w drodze do Włoch. Stosunek władz do nowoprzybyłych utwierdzał tę myśl: po co marnować środki na integrację osób, które w końcu i tak opuszczą kraj? Nieliczni migranci, którzy dostawali pozwolenie na pobyt musieli radzić sobie sami - ustawa integracyjna powstała dopiero pod koniec 2017 roku.

Sytuacja zmieniła się diametralnie w 2004 r0ku. To wtedy Malta wstąpiła do Unii Europejskiej. Oznaczało to, że uchodźcy, którzy trafią na wyspę i złożą wniosek o azyl mają na niej również pozostać (przynajmniej) na czas trwania procedury – zgodnie z rozporządzeniem Dublin III, które określa, że to kraj, w którym osoba ubiegająca się o azyl złożyła wniosek po raz pierwszy jest odpowiedzialny za jego rozpatrzenie.

Gdyby liczba migrantów przybywających do kraju w nieuregulowany sposób pozostała na takim samym poziomie, Malta może nie wszczęłaby alarmu. Ale od 2004 roku na wyspę trafia między 1 500 a 2 700 osób rocznie. Z krótką przerwą między 2014 roku, a połową 2018 roku, kiedy obowiązywała nieformalna umowa między Włochami a Maltą. Na jej mocy prawie wszystkie osoby uratowane na morzu, w tym przez siły zbrojne Malty oraz na maltańskich wodach terytorialnych lub w obrębie maltańskiej strefy poszukiwawczo-ratowniczej przyjmowały Włochy. W 2019 padł rekord – na Maltę dotarło prawie 3 500 osób. Byli to głównie Somalijczycy, Erytrejczycy i Sudańczycy. W nękanej suszami Somalii wciąż toczy się wojna domowa, w autorytarnej Erytrei trwa konflikt z sąsiadującą Etiopią, a w Sudanie wewnętrzne walki toczą się z nielicznymi przerwami od pół wieku.

Zaskoczenie po wejściu do UE

„W 2004 roku rząd zareagował wielkim zaskoczeniem, chociaż wzmożony napływ migrantów nie był aż tak trudny do przewidzenia" – wspomina Claudia Taylor East z organizacji pozarządowej SOS Malta, która od 2007 roku zajmuje się integracją społeczną nowoprzybyłych.

Początkową strategią maltańskiego rządu było przetrzymywanie ludzi w zamkniętych ośrodkach detencyjnych przez półtora roku. Ówczesny minister spraw wewnętrznych tłumaczył to rozwiązanie „potrzebą ochrony Maltańczyków: „Zważywszy na rozmiar Malty rząd nie może wypuścić nielegalnych migrantów na ulice (…). Doprowadziłoby to do klęski kraju”.

Również były minister sprawiedliwości powoływał się na kwestie bezpieczeństwa narodowego i porządku publicznego.

Dopiero interwencja środowisk pozarządowych i kościoła spowodowała, że państwo wycofało się z tej polityki. Przeciwnicy detencji zaznaczali, że długotrwałe uwięzienie ma negatywny wpływ na zdrowie psychiczne osób ubiegających się o azyl, często już straumatyzowanych w wyniku doświadczeń w ojczyźnie i niebezpiecznej drodze do Europy. Organizacja ds. uchodźców ONZ - UNHCR zaznaczała jeszcze w 2013 roku, że system wielomiesięcznej detencji jest sprzeczny z konwencją dotyczącą statusu uchodźców z 1951 oraz innymi międzynarodowymi i europejskimi instrumentami dotyczącymi praw człowieka, w tym Europejską konwencją o ochronie praw człowieka. Organizacja podawała w wątpliwość cel i skuteczność zatrzymania jako głównej polityki w kontekście azylu i migracji na Malcie – ponieważ istnieją inne środki.

Rząd maltański od początku nawoływał pozostałe kraje europejskie do okazania solidarności i podzielenia się „obciążeniem”. Malta występowała również o rewizję rozporządzenia Dublin III, powołując się na fakt, że „maltański rząd i społeczeństwo nie posiadają środków, aby poradzić sobie z dużą ilością nowoprzybyłych i uchodźców, którzy żyją na Malcie”.

Unia Europejska zaczęła reagować w 2008 roku – szczytowym momencie, gdy na wyspę przybyło prawie trzy tysiące osób. To wtedy zrodziła się idea relokacji. Dziesięć europejskich państw, w tym Polska, zadeklarowały przyjęcie nowoprzybyłych do siebie. Ale końcowy wynik był skromny: zaledwie tysiąc osób przeprowadziło się na europejski kontynent w ramach akcji EUREMA i bilateralnych umów.

„Problem relokacji to jej niezobowiązujący charakter” – zauważa Mauro Faruggia, dyrektor rządowej organizacji AWAS, która koordynuje ośrodki dla osób ubiegających się o azyl na Malcie. „Państwa zawsze mogą zrezygnować po przeprowadzeniu wywiadu z kandydatem. Cały proces trwa długo. A w międzyczasie przyjeżdżają nowi ludzie. Trudno oszacować, na co musimy być przygotowani – mimo że analizujemy warunki pogodowe na morzu i śledzimy wydarzenia w Afryce, to nie jesteśmy w stanie przewidzieć, ile osób zdecyduje się na przeprawę do Europy”.

Unijny pakiet reform migracyjno-azylowych zaprezentowany 23 września 2020 przypieczętował koniec idei obowiązkowej relokacji wewnątrz Unii, która w 2015 roku podzieliła kraje członkowskie i została zbojkotowana przez Polskę, Węgry i Czechy. Nowy pakt zakłada, że zamiast przyjmować uchodźców kraje członkowskie mogą zająć się deportacją osób, którym odmówiono azylu.

Porty zamknięte na cztery spusty

Ze względu na brak wystarczającej pomocy ze strony Unii Europejskiej rząd maltański usiłuje rozwiązać kwestię nieuregulowanej migracji na własną rękę – czasami w nielegalny sposób, jak zaznacza Amnesty International w raporcie „Fale bezkarności: łamanie praw człowieka na Malcie, obowiązki Europy w środkowej części Morza Śródziemnego”, który ukazał się na początku września.

Jedną z przyjętych taktyk jest zwlekanie z wpuszczeniem uratowanych uchodźców do maltańskich portów. Duński tankowiec „Etienne” z 27 osobami na pokładzie czekał na zielone światło przez prawie sześć tygodni: od 4 sierpnia.

To wtedy maltański rząd zwrócił się do załogi statku z prośbą o uratowanie grupy osób na drewnianej łodzi znajdującej się w obrębie maltańskich wód terytorialnych. 12 września uchodźcy w końcu zeszli na ląd – ale nie na Malcie, tylko w Pozzallo na Sycylii.

To nie pierwszy raz, kiedy maltański rząd zwleka z przyjęciem osób, które usiłują dostać się do kraju przez Morze Śródziemne.

W 2018 były premier Muscat nie zezwolił, aby niemiecka łódź z 50 Afrykańczykami na pokładzie przybiła do maltańskiego portu, dopóki państwa członkowskie nie zadeklarują ich przyjęcia. Podobna sytuacja miała miejsce w maju – wtedy grupa migrantów spędziła ponad miesiąc na pokładzie statku wycieczkowego „Captain Morgan", podczas gdy toczyły się negocjacje między Maltą a Komisją Europejską. Premier Abela żądał gwarancji, że przyjmą ich inne państwa członkowskie. Przewodnicząca Komisji Ursula Von der Leyen postawiła sprawę twardo: proces relokacji może się rozpocząć dopiero po zejściu migrantów na ląd. Ostatecznie Abela musiał ustąpić. Oficjalnym powodem było zagrożenie życia załogi.

"O życiu migrantów nie wspomniał ani słowem, chociaż część osób ogłosiło strajk głodowy, a niektórzy usiłowali popełnić samobójstwo" – mówi dziennikarz i aktywista Emanuel Delia.

Wielokrotnie pytałam rzecznika maltańskiego ministerstwa spraw wewnętrznych, jak zostanie rozwiązana sprawa osób przebywających na tankowcu „Etienne", ale nie dostałam odpowiedzi.

„Typowe. We wszystkich gazetach czytasz później to samo. Ministerstwo nie udzieliło komentarza… Temat migracji i migrantów tu po prostu nie istnieje" – mówi Grech. „Nie przynosi popularności – a tylko same kłopoty. Tak to przynajmniej widzą politycy. A na Malcie mamy do czynienia z bardzo populistycznym stylem prowadzenia polityki".

Tylko eurodeputowana Miriam Dalli zdaje się otwarcie walczyć o los migrantów na morzu. W kwietniu głosowała w Parlamencie Europejskim za poprawką wzywającą państwa do ratowania migrantów znajdujących się w niebezpieczeństwie i zapewnienia im możliwości zejścia na ląd. Jej maltańscy koledzy głosowali przeciw, podobnie jak większość eurodeputowanych – parlament poprawkę odrzucił.

Obawy pod lupą

Zamiatanie tematu migracji pod dywan lub zasłanianie się brakiem europejskiej solidarności nie zastąpią trwałego rozwiązania, stwierdza Grech.

„Trzeba rozpocząć debatę z prawdziwego zdarzenia, bo temat migracji wzbudza wiele negatywnych emocji i może doprowadzić do tego, że Malta – podobnie jak Wielka Brytania – w przyszłości zrezygnuje z członkostwa w Unii Europejskiej".

Według ubiegłorocznego badania opinii publicznej Eurobarometr 63 proc. Maltańczyków uważa, że migracja to jedna z najważniejszych kwestii, z którą boryka się w tym momencie UE. To najwyższy odsetek w Europie. Za Maltą plasują się Czechy, Estonia i Słowenia (z 53 proc. populacji). Prawie połowa społeczeństwa maltańskiego postrzega napływ migrantów za główny problem na szczeblu krajowym – jest to ponownie najwyższy wskaźnik w całej UE, po Belgii, gdzie 28 proc. ankietowanych wyraża obawy w związku z migracją. Z raportu „Postawy społeczne w sprawie migracji: jak ludzie postrzegają migrację” z 2018 roku dowiadujemy się natomiast więcej na temat obaw respondentów dotyczących wpływu migracji na różne aspekty – od zatrudnienia i dobrobytu po wzrost przestępczości i kulturę. I tu Malta okupuje miejsca w czołówce.

Jednocześnie trudno mówić o jakiekolwiek debacie na temat migracji na Malcie: „Nie ma dialogu w przestrzeni publicznej. Z jednej strony masz środowiska ultraprawicowe i niektórych polityków, w tym naszego premiera, którzy podsycają strach przed nieuregulowaną migracją. A z drugiej strony liberalne ugrupowania, które z kolei uciszają ludzi mających obawy” – stwierdza Azzopardi. „To też swego rodzaju brak tolerancji. Bo należy wysłuchać, co ludzie z wątpliwościami mają do powiedzenia, aby odnieść się do ich obaw”.

Również oddolna praca w społecznościach jest zdaniem socjologa niezwykle ważna. Bo wtedy możliwe jest zbadanie, gdzie tkwi problem i czego ludzie się tak naprawdę boją.

Grech próbuje to robić. Wraz z Dominikiem Kalweitem działa między innymi w miasteczku Marsa. Kalweit: „To miejsce nigdy nie cieszyło się dobrą sławą. Ze względu na bliskość portu jest bardziej narażone na przestępczość: handel narkotykami i prostytucję, która jest na Malcie zakazana. Społeczność stanowią w większości gorzej usytuowani, starsi ludzie. Wyrażali swój sprzeciw, gdy w 2005 roku otworzono w Marsie ośrodek dla osób ubiegających się o azyl. W mieście pojawiło się wtedy sporo samotnych mężczyzn. Do tego personel ośrodka i NGO-sy. W pewnym momencie w 6-tysięcznym mieście znalazło się 1 500 dodatkowych osób".

W trakcie rozmów z mieszkańcami Grech i Kalweit odkryli, że Maltańczycy czują się pominięci, bo rząd utworzył ośrodek bez pytania nikogo o zdanie. Dlatego pojawił się pomysł stworzenia platformy, aby mieszkańcy mogliby w przyszłości przedstawiać swoje obawy, opinie i idee.

Kto jest ciężarem?

Rząd maltański wciąż powtarza, że chce chronić swoich obywateli. Ta retoryka protekcjonizmu pojawiła się już wcześniej, na długo przed wzmożonym napływem nieuregulowanych migrantów.

„W latach 60. i 70. byliśmy zamkniętą społecznością" – opowiada Grech. „Nie można było nawet swobodnie podróżować. A przez pierwsze siedem lat członkostwa w UE rząd maltański wynegocjował specjalne warunki w sprawie swobody przemieszczania się: tylko ograniczona liczba obywateli UE mogła tu przyjeżdżać i pracować, żeby nie przeciążać wyspy".

Europejscy pracownicy, których na wyspie jest wciąż więcej niż afrykańskich migrantów, nie są postrzegani jako ciężar.

„Ty byś tu nie zawadzała" - stwierdza Azzopardi. „Więc może chodzi jednak o coś innego niż ilość".

Reportaż powstał dzięki wsparciu Minority Rights Group International

Udostępnij:

Ula Idzikowska

Dziennikarka, reporterka. Absolwentka filologii niderlandzkiej, literatury porównawczej i dziennikarstwa śledczego. Obecnie mieszka we Lwowie, czasami w Szczecinie. Poprzednie 11 lat spędziła w Belgii, Holandii i reszcie świata. Pisze o migracji i tematyce społecznej.

Komentarze