Lewicy oraz partiom centrowym będzie trudno osiągnąć absolutną większość. Podobnie partii Marine Le Pen i Republikanom, co może skutkować niestabilnym rządem. Potrzebny będzie rząd techniczny, ponad podziałami, a być może nawet nowe wybory po 12 miesiącach
W niedzielę 7 lipca 2024 będzie wiadomo czy Zjednoczenie Narodowe, partia Marine Le Pen, zdobędzie bezwzględną większość we francuskim parlamencie. O tym, czy to utoruje jej ścieżkę do prezydentury w 2027 roku, rozmawiamy z dr. Pawłem Zerką, ekspertem Europejskiej Rady Spraw Zagranicznych.
„Niektórzy mówią, że Macron miał makiawelistyczny plan, w którym wolał oddać władzę – czyli większość w parlamencie – partii Marine Le Pen. Celem tego planu miało być obarczenie ich kosztami politycznymi związanymi ze współrządzeniem, aby uniemożliwić lub utrudnić Marine Le Pen zwycięstwo w wyborach prezydenckich w 2027 roku” – mówi w rozmowie z OKO.press dr Paweł Zerka.
Natalia Sawka, OKO.press: „Mam 83 lata i czuję, że nigdy nie doświadczyłam czegoś tak poważnego: po raz pierwszy we Francji od 1940 roku skrajna prawica ma duże szanse na rządzenie” – to słowa noblistki, pisarki Annie Ernaux dla „Libération”. Ma rację?
Dr Paweł Zerka*: Scenariusz, w którym partia Marine Le Pen przejmuje władzę, wydaje się bardzo realistyczny. Może to nastąpić na dwa sposoby: albo Zjednoczenie Narodowe uzyska większość absolutną (289 miejsc w 577 parlamencie), albo zdobędą najwięcej miejsc ze wszystkich partii (choćby około 240) i utworzą koalicję z Republikanami, czyli tradycyjną prawicą.
Nawet jeśli wspólnie nie zdobyliby bezwzględnej większości, to zapewne niewiele by im do niej brakowało, mogliby zatem stworzyć rząd mniejszościowy.
Czy istnieją szanse, by to powstrzymać?
Lewicy oraz partiom centrowym, dotychczas wspierającym prezydenta, będzie trudno osiągnąć absolutną większość. Podobnie partii Marine Le Pen i Republikanom, co może skutkować niestabilnym rządem.
Potrzebny będzie rząd techniczny, stojący ponad podziałami, a być może nawet nowe wybory po 12 miesiącach, co wcześniej nie było możliwe z uwagi na ograniczenia konstytucyjne.
A może Macron zjednoczy się z innymi partiami, w tym z lewicą, by pokonać skrajną prawicę?
Jeśli nawet, to pewnie nie z cala lewicą. Zarówno Republikanom, jak i partiom centrowym trudno będzie współpracować z lewicą spod znaku Jean-Luca Mélenchona.
Wszystko zależy, jak zostaną ostatecznie rozdane karty, to znaczy ile każda z partii otrzyma miejsc w parlamencie i czy jakakolwiek z możliwych koalicji mogłaby osiągnąć w większość.
Trochę to skomplikowane.
Bo to nie są jedne wybory parlamentarne, lecz 577 odrębnych wyborów. W każdym okręgu wyborczym wybierany jest jeden kandydat, który zostaje posłem.
Wybory są w dwóch turach. Można wygrać już w pierwszej turze, jeżeli uzyska się ponad połowę głosów przy frekwencji co najmniej 50 proc. A jeśli żaden z kandydatów nie osiągnie takiego wyniku, to wtedy z automatu do drugiej tury przechodzi dwoje kandydatów z najwyższą liczbą głosów oraz każdy inny kandydat, który uzyskał co najmniej jedną ósmą głosów elektoratu danego okręgu.
Oznacza to, że przy dużej frekwencji mogą zdarzyć się sytuacje, gdzie do drugiej tury przechodzi nie dwoje, ale troje, a nawet czworo kandydatów.
W tym roku mamy do czynienia z rekordowo dużą frekwencją, aż 65,5 proc. w pierwszej turze.
Dwa lata temu była znacznie niższa i wynosiła niecałe 48 proc. Dlatego wówczas w zaledwie siedmiu okręgach do drugiej tury przeszło troje kandydatów, natomiast w tym roku taka sytuacja miała miejsce w aż 306 okręgach, czyli w ponad połowie.
Dla Francji to wyjątkowa sytuacja. Po raz pierwszy w historii Francuzi mają do czynienia z tak skomplikowanym wyścigiem wyborczym, w tak wielu okręgach. Najwięcej takich przypadków w przeszłości było kilka dekad temu i dotyczyło 70-80 okręgów.
Co to oznacza?
Im więcej takich potrójnych wyścigów, tym lepiej dla skrajnej prawicy. Symulacje wskazują, że w scenariuszu, w którym doszłoby do rywalizacji między trojgiem kandydatów we wszystkich 306 okręgach, gdzie przeszli oni do drugiej tury, partia Le Pen mogłaby osiągnąć przygniatającą większość w parlamencie, zdobywając ponad 60 proc. miejsc, czyli znacznie powyżej większości bezwzględnej.
Są szanse na taki scenariusz?
Nie. Wielu kandydatów lewicy i centrum zdecydowało się wycofać, aby zwiększyć szanse na pokonanie kandydatów Le Pen. Do wtorku wieczorem musieli potwierdzić swój udział w wyborach. Ostatecznie, zamiast 306 wyścigów w tercecie będziemy mieli zaledwie 94, a także jeden kwartet.
To powinno zaszkodzić partii Marine Le Pen – choć trudno powiedzieć, czy to wystarczy, aby ich wynik nie pozwalał im na stworzenie rządu.
Zwycięstwo w tych wyborach zwiększa szanse Marine Le Pen na objęcie prezydentury Francji w 2027 roku.
Gdyby do tego doszło, to byłoby to prawdziwie niebezpieczne, bo prezydent ma większe prerogatywy niż rząd. Nieprzypadkowo Francja nazywana jest krajem o systemie prezydenckim, a nie parlamentarnym, jak to jest w Niemczech.
Istnieją teorie, że Emmanuel Macron specjalnie zarządził przedterminowe wybory.
To prawda, niektórzy mówią, że Macron miał makiawelistyczny plan, w którym wolał oddać władzę – czyli większość w parlamencie – partii Marine Le Pen. Celem tego planu miało być obarczenie ich kosztami politycznymi związanymi ze współrządzeniem, aby uniemożliwić lub utrudnić Marine Le Pen zwycięstwo w wyborach prezydenckich w 2027 roku.
A faktem jest, że zwycięstwo Le Pen w 2027 roku wydawało się w ostatnich miesiącach bardzo prawdopodobne – zaś po wyborach europejskich, które jej partia wygrała zdecydowanie, Francuzi mogliby uznać, że Le Pen nic już nie zatrzyma.
Czyli co teraz: partia Le Pen rządzi przez jakiś czas, a potem Macron rozpisuje nowe wybory?
Konstytucja zabrania mu tego przez najbliższe 12 miesięcy, ale przed Macronem jeszcze trzy lata prezydentury, więc jeśli zechce, może co roku rozpisywać nowe wybory.
Spotkałem się z ekspertami, którzy w prywatnych rozmowach sugerowali, że nie należy nawet wykluczać współrządzenia macronistów z partią Marine Le Pen. Oczywiście, wydaje się to absurdalne, biorąc pod uwagę ich dotychczasową wrogość. Jednak taki scenariusz da się zracjonalizować – na przykład potrzeba utrzymania przez Macrona kontroli nad strategicznie istotnymi obszarami jak polityka zagraniczna i bezpieczeństwo.
Wyniki pokazują, że partia Le Pen szczególnie dobrze radzi sobie wśród wyborców w wieku 35-64, lewica – wśród najmłodszych (18-24), a na polityków z otoczenia Macrona nadzwyczaj często głosują osoby powyżej 75 lat. Dlaczego?
To nic dziwnego, że Macron ma wyborców wśród emerytów. Jego reforma emerytalna w pewnym stopniu zadbała o ich interesy, ponieważ zakładała, że ludzie będą pracować dłużej, co zwiększa stabilność i wypłacalność systemu emerytalnego.
A dlaczego Francuzi głosowali na skrajną prawicę?
Sam mieszkam na południu Francji, niedaleko Nicei. W moim okręgu wyborczym polityk Marine Le Pen wygrał już w pierwszej turze. Zdobył 51 proc. głosów, przy frekwencji prawie 70 proc., a to oznacza, że co trzecia osoba, którą spotykam w szkole czy w sklepie głosowała na tego polityka.
Jestem tym zupełnie zaskoczony, bo nie widzę tutaj aż tak dużych napięć, które by wyjaśniały, dlaczego skrajna prawica miałaby uzyskać tak duże poparcie.
To co jest w takim razie przyczyną?
Głosowanie na skrajną prawicę to najłatwiejszy sposób, by pokazać Macronowi środkowy palec.
Można też głosować na lewicę.
Ale lewica dla wielu jest niestrawna. W tych wyborach wielu wyborców może nawet uznać, że lewica jest bardziej ekonomicznie niebezpieczna niż partia Marine Le Pen, ponieważ obiecuje kosztowne inwestycje, m.in. radykalne zwiększenie płacy minimalnej, przywrócenie niskiego wieku emerytalnego, nie wyjaśniając, jak to sfinansować.
Skrajna prawica, choć również składa wiele obietnic, może się wielu wydawać w tym kontekście bezpieczniejsza. W trakcie kampanii Jordan Bardella, prawa ręka Le Pen, i kandydat na premiera w przypadku wygranej, wielokrotnie dystansował się od swoich obietnic z wyborów europejskich, przyznając, że trzeba będzie uwzględnić sytuację budżetową i nie wszystko od razu będzie możliwe.
A co z napięciami na tle rasowym we Francji?
Nikt nie ma złudzeń co do tego, że Francja to kraj silnych podziałów i dyskryminacji. Mélenchon zdobywa największe poparcie w wielokulturowych dzielnicach podparyskich – zupełnie nie ma konkurencji wśród francuskich muzułmanów.
Jego partia jest kontrowersyjna, m.in. dlatego, że nie uznaje Hamasu za organizację terrorystyczną, choć przyznała, że ataki Hamasu z 7 października były aktem terroru.
Krytykuje Izrael i nazywa jego działania w Palestynie ludobójstwem, co spotyka się z ostrą krytyką wielu Francuzów. Prawica oskarża ich o sprzyjanie terrorystom i przedstawia jako niebezpieczeństwo dla Francji, jako partię, która otwiera się na migrantów i uchodźców.
Pamiętajmy, że wyborcy Le Pen to są osoby w środku drabiny społecznej.
Czyli osoby, które mają dość elity powiązanej z Macronem?
Tak. Jak podczas protestów Ruchu żółtych kamizelek, który powstał, kiedy paryskie elity zdecydowały się opodatkować benzynę w walce z klimatem, nie zdając sobie sprawy, że większość Francuzów spoza wielkich miast potrzebuje samochodów do codziennego życia.
Wyborcy ze środka drabiny społecznej czują, że partie mainstreamowe nie reprezentują ich potrzeb. W ich oczach politycy z wielkich miast są oderwani od ich rzeczywistości. Jednocześnie czują się zagrożeni przez imigrantów, którzy według narracji partii Marine Le Pen są głównymi konsumentami usług publicznych, zasiłków oraz miejsc w szkołach i szpitalach.
Jak migranci są wykorzystywani do walki politycznej?
Jordan Bardella ze Zjednoczenia Narodowego często używa argumentów dotyczących bezpieczeństwa. W jednej z debat twierdził, że dziewięć na dziesięć gwałtów w kraju dokonują uchodźcy. Sugerował też, że rzekomo uchodźcy i migranci odpowiadają za dużą część przestępstw i morderstw. Taka narracja skrajnej prawicy prowadzi do postrzegania ludzi o innym pochodzeniu jako zagrożenie.
Oni sami zaś przedstawiają się jako partia dbająca o interesy Francuzów oraz ich tożsamość kulturową. Z perspektywy skrajnej prawicy, lewica to, co najmniej, nieodpowiedzialni idealiści, którzy jeżeli zostaną dopuszczeni do władzy, to z jednej strony zrujnują gospodarczo kraj, a z drugiej strony doprowadzą go do zbyt daleko posuniętych zmian tożsamościowo-kulturowych.
W partii Marine Le Pen są politycy wierzący w teorię „wielkiego zastąpienia” (fr. grand remplacement), według której francuskiemu społeczeństwu, wskutek migracji, grozi to, że rodowici Francuzi staną się mniejszością we własnym kraju.
Jeśli skrajna prawica obejmie rządy, to jaka może być jej polityka zagraniczna?
Przyglądam się temu, co zmiana władzy mogłaby oznaczać dla polityki względem Ukrainy. W czasie kampanii wszystkie siły polityczne deklarowały wsparcie dla tego kraju, uznając Rosję za zagrożenie. Mówił o tym zarówno Jordan Bardella, Macron, jak i politycy Lewicy.
We Francji, w przeciwieństwie do Niemiec, nie ma w tej kwestii takiego podziału politycznego, który przebiega według linii partyjnych. Elektoraty wszystkich partii są podzielone, ale to pozwala uchronić tę sprawę przed kłótniami politycznymi.
Rodzi to nadzieję, że wsparcie dla Ukrainy, wytyczone przez Macrona, uda się obronić mimo zmiany rządu.
Nie będzie tarć?
Mogą się oczywiście zdarzyć. W ubiegłym tygodniu Marine Le Pen podawała w wątpliwość kluczowe kompetencje prezydenta w zakresie polityki obronnej. Jeśli dojdzie do silnego konfliktu, wówczas wszystko – włącznie z polityką zagraniczną – może stać się obszarem sporu, a Marine Le Pen, odmawiając wsparcia militarnego dla Ukrainy, pokaże się jako obrończyni pokoju.
Wynik wyborów prezydenckich w USA, zwłaszcza ewentualne zwycięstwo Donalda Trumpa, może dodatkowo wpłynąć na zmianę podejścia do wsparcia Kijowa w Europie.
Będzie duża frekwencja w drugiej turze?
Frekwencja będzie nierówna. W niektórych okręgach Francuzi pójdą licznie głosować, by wesprzeć kandydatów powiązanych z partią Le Pen, albo by nie dopuścić ich do władzy.
Jednak tam, gdzie głównym oponentem będzie polityk silnie kojarzony z Macronem lub z Jean-Luciem Melenchonem, frekwencja będzie niższa. Wyobrażam sobie, że w tych okręgach, gdzie skrajna lewica rywalizuje ze skrajną prawicą, wielu centrowych wyborców zostanie w domu, uznając oba wybory za jednakowo złe.
Podobnie, w okręgach, gdzie rywalizują przedstawiciele prezydenta i partii Marine Le Pen, wyborcy lewicowi mogą zrezygnować z głosowania, ponieważ dla nich zarówno Macron, jak i Le Pen są nieakceptowalni.
Wygrana Le Pen w tych wyborach podważy siłę Macrona?
Jego siła już została podważona – nie ma szans na to, żeby wyjść z tych wyborów równie silnym, jak dawniej. Przedstawianie Mélenchona i Marine Le Pen jako polityków groźnych dla Francji było ryzykowną grą z jego strony. To Macron rozpisał te wybory, antagonizował ludzi wobec Mélenchona, i normalizował Le Pen jako jedno z dwóch zagrożeń, a nie jedyne zagrożenie na scenie politycznej.
Jeśli partia Marine Le Pen zdobędzie większość w parlamencie, to odpowiedzialność za to ponosi głównie Macron.
*Dr Paweł Zerka – ekspert (Senior Policy Fellow) w paryskim biurze Europejskiej Rady Spraw Zagranicznych (ECFR). Jako główny analityk kieruje sondażami i badaniami w sprawach zagranicznych. Inne obszary jego badań obejmują globalną politykę handlową, politykę Ameryki Łacińskiej, a także rolę Polski i Francji w Unii Europejskiej.
Paweł Zerka jest w ECFR od 2017 roku. Wcześniej pracował jako ekspert ds. polityki zagranicznej w Polsce. Jest doktorem ekonomii i magistrem stosunków międzynarodowych Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie.
Dziennikarka zespołu politycznego OKO.press. Wcześniej pracowała dla Agence France-Presse (2019-2024), gdzie pisała artykuły z zakresu dezinformacji. Przed dołączeniem do AFP pisała dla „Gazety Wyborczej”. Publikowała m.in. w "Financial Times". Prowadzi warsztaty dla uczniów, studentów, nauczycieli i dziennikarzy z weryfikacji treści. Doświadczenie uzyskała dzięki licznym szkoleniom m.in. prowadzonym przez międzynarodową grupę śledczą Bellingcat. Uczestniczka wizyty studyjnej „Journalistic Challenges and Practices” organizowanej przez Fulbright Poland. Studiowała filozofię na Uniwersytecie Wrocławskim.
Dziennikarka zespołu politycznego OKO.press. Wcześniej pracowała dla Agence France-Presse (2019-2024), gdzie pisała artykuły z zakresu dezinformacji. Przed dołączeniem do AFP pisała dla „Gazety Wyborczej”. Publikowała m.in. w "Financial Times". Prowadzi warsztaty dla uczniów, studentów, nauczycieli i dziennikarzy z weryfikacji treści. Doświadczenie uzyskała dzięki licznym szkoleniom m.in. prowadzonym przez międzynarodową grupę śledczą Bellingcat. Uczestniczka wizyty studyjnej „Journalistic Challenges and Practices” organizowanej przez Fulbright Poland. Studiowała filozofię na Uniwersytecie Wrocławskim.
Komentarze