Większe zagrożenie Macron może widzieć w ewentualnym wyborze Marine Le Pen na prezydentkę w 2027 roku. Dlatego chce, żeby skrajna prawica skompromitowała się wcześniej sama, obiecując zmiany, których nie będzie w stanie przeprowadzić – mówi OKO.press Aleksander Smolar
Czy Macron jest hazardzistą? A może chce doprowadzić do zwycięstwa skrajnej prawicy i utworzenia rządu przez prezesa Zjednoczenie Narodowe, licząc na szybką kompromitację? O sytuacji politycznej we Francji rozmawiamy z Aleksandrem Smolarem.
Anton Ambroziak, OKO.press: Nigdzie wyniki europejskich wyborów nie przyniosły takiego politycznego trzęsienia ziemi jak we Francji. Mamy dwukrotną przewagę skrajnej prawicy nad koalicją Macrona i ryzykowną decyzję prezydenta, by rozwiązać Zgromadzenie Narodowe i rozpisać wybory. Francuskiej media pisały, że do tego ruchu Macron przygotowywał się po cichu od dłuższego czasu. Jak rozumieć tę decyzję?
Aleksander Smolar, publicysta, członek zarządu Europejskiej Rady Stosunków Zagranicznych, b. prezes Fundacji Batorego: Są różne doniesienia o spotkaniach w wąskim gronie najbliższych doradców, ale nikt z czołowych przywódców jego obozu – włącznie z premierem – do ostatniej chwili, kiedy wszyscy zostali zwołani do Pałacu Elizejskiego, nie wiedział, co szykuje Macron.
Ale w co gra prezydent?
Jest wiele hipotez. Najbardziej okrutna to interpretacja dotycząca psychologicznych cech prezydenta. Wiele osób w decyzji o rozpisaniu przedterminowych wyborów widzi dowody jego pychy, nieliczenia się ani ze zdaniem innych, ani z rzeczywistością. Mówi się o jego skłonności do hazardu, do ryzyka, przypomina się jego decyzję z 2017 roku, gdy Macron zdecydował się utworzyć własną partię, grając na dekompozycję całej francuskiej sceny politycznej.
Można też iść za słowami samego prezydenta, który mówi, że chce postawić kraj w obliczu prawdziwej sytuacji. Chce zmusić Francuzów do podjęcia poważnej decyzji na temat przyszłości kraju, wychodząc z założenia, że w wyborach europejskich, w sytuacji wysokich emocji i ograniczonej skali wyzwania, mieliśmy do czynienia z gestem protestu, pewną antyprezydencką demonstracją. Natomiast gdy Francuzi będą decydować w wyborach, które bezpośrednio dotyczą ich życia osobistego i przyszłości kraju, zachowają się inaczej.
Co zresztą działo się już wielokrotnie: wybory europejskie były okazją do pokazania żółtej kartki i społecznego gniewu wobec rządzącego obozu, ale w wyborach krajowych wiele osób zaciskało zęby i przenosiło głos na najsilniejsze ugrupowania lub kandydata, żeby zbudować kordon wokół skrajnej prawicy.
Macron faktycznie stawia Francuzom takie wyzwanie: mają zadecydować, czy chcą, żeby rządził obóz progresywnych reformistów, czy wolą, żeby kurs narzucali antyeuropejscy, nacjonalistyczni populiści. I liczy na wyższy poziom partycypacji w wyborach. W wyborach europejskich do urn poszło zaledwie 51 proc. Francuzów. Macron chce sprawdzić realny poziom poparcia dla partii w warunkach najwyższej mobilizacji.
Już teraz widać, że decyzja Macrona prowadzi do zmiany mapy politycznej. Obserwujemy równolegle pękanie i powstawanie lewicowego oraz prawicowego bloku. Na lewicy kroi nam się duża koalicja pod znakiem jakobińskiej postaci Mélenchona, który dogadał się już z komunistami, socjalistami i zielonymi. Nie znamy szczegółów, pewnie będzie to minimalistyczne rozwiązanie: poszczególne partie nie będą ze sobą konkurować w konkretnych okręgach wyborczych. Przeciwko temu porozumieniu są socjaldemokraci spod znaku Raphaëla Glucksmanna, dzięki któremu socjaliści wrócili do życia, uzyskując prawie 14 proc. głosów w wyborach europejskich. Jest on wrogiem Mélenchona i jego radykalnej, autorytarnej koncepcji lewicy.
Na prawicy widać pęknięcie w partii Republikańskiej, dziś już małej, bo dysponującej zaledwie 7-8 proc. poparcia, ale wywodzącej się z tradycji gaullistowskiej. Jej przywódca Eric Ciotti zapowiedział stworzenie sojuszu ze Zjednoczeniem Narodowym Marine Le Pen. Inni republikanie, niepoinformowani o inicjatywie, uznali, że to zdrada partii, bo gaulliści nigdy nie dopuszczali sojuszu ze skrajną prawicą. Republikanie rozpadną się zapewne na dwie albo trzy frakcje.
Wydaje się, że te ruchy, które obserwujemy, to domknięcie procesu politycznego, który w 2017 roku rozpoczął Macron. Powołując wówczas własną partię, gdzieś obok klasycznych podziałów na prawicę i lewicę, osłabił bardzo zarówno lewicę, jak i prawicę.
Pytanie, czy Macron przestrzelił, bo skrajna prawica pod przewodnictwem 28-letniego Jordana Bardelli, który przedstawia siebie jako obrońcę racjonalności, wcale nie jest tak niestrawna dla Francuzów, jak jeszcze do niedawna? A może prezydent specjalnie pakuje kraj w objęcia nacjonalistów?
Poważnie dyskutuje się o tym, że Macron chce doprowadzić do zwycięstwa skrajnej prawicy i utworzenia rządu Zjednoczenia Narodowego, licząc na szybką jego kompromitację. Większe zagrożenie Macron ma widzieć w ewentualnym wyborze Marine Le Pen na prezydentkę w 2027 roku.
Dlatego chce, żeby skrajna prawica skompromitowała się wcześniej sama, obiecując zmiany, których nie jest w stanie przeprowadzić.
Mowa tu głównie o cofnięciu podwyższenia wieku emerytalnego czy populistycznych hasłach „skończenia z imigracją”. To miałby być scenariusz na katastrofę kontrolowaną.
Jak decyzję Macrona o rozpisaniu wcześniejszych wyborów oceniają Francuzi?
Sondaże pokazują, że ponad 50 proc. z nich popiera tę decyzję. Pewnie kluczowe są tu emocje: ogólna wściekłość na klasę polityczną, szczególnie na obóz prezydencki. Tyle że nikt nie jest w stanie przewidzieć, jakie będą skutki. A gdy powstaną silne bloki prawicy i lewicy, bardzo możliwe, że kandydaci Macrona nie wejdą do drugiej tury, co całkowicie przemodeluje scenę polityczną.
Dziś sondaże dają zwycięstwo skrajnej prawicy, ale najprawdopodobniej Front Narodowy nie będzie miał samodzielnej większości.
Faktycznie jest to mało prawdopodobne, choć musimy pamiętać, że jesteśmy w stanie politycznego rozchwiania. Prawdopodobnie partia Le Pen będzie pierwsza na mecie. Z plus minus 40-procentowym poparciem stanie się największą siłą polityczną w kraju, ale wciąż nie będzie dysponować większością, która pozwoli narzucić Zgromadzeniu Narodowemu swoje projekty ustaw.
Formalnie nie ma konstytucyjnego nakazu, żeby powierzać misję tworzenia rządu przywódcy największej partii, jest to raczej obyczaj. Podejrzewam, że Macron go uszanuje, inaczej wzbudzi społeczny gniew. Bardella, nawet w koalicji z Republikanami czy skrajnie prawicową Rekonkwistą Erika Zemmoura, raczej nie będzie miał zdolności do konstruktywnego rządzenia.
Nie będzie w stanie przeprowadzić radykalnych zmian, co może przyspieszyć kryzys całej formacji.
Z drugiej strony presja społeczna przeciwko Macronowi może być tak silna, że zostanie on zmuszony, żeby skrócić również prezydencką kadencję i rozpisać wcześniejsze wybory.
A czy coś zmienia się w demografii, jeśli chodzi o poparcie dla skrajnej prawicy?
Tendencje są podobne do innych krajów, gdzie dominują nastroje antydemokratyczne: głosują za nimi małe miasta, wsie, raczej ludzie słabiej wykształceni, młodzi mężczyźni. Wielkie miasta, które są mniejszością we francuskim pejzażu, raczej wciąż opierają się pokusie głosowania na skrajną prawicę. Podobną grupę stanowią kobiety.
Jak może wyglądać taka błyskawiczna kampania?
Wszystkie formacje działają pod ogromną presją. Do końca tygodnia muszą zgłosić kandydatów oraz zaprezentować programy. Partie mają kilka dni na operację, która zazwyczaj zajmuje wiele tygodni, a nawet miesięcy. To oczywiście też element kalkulacji Macrona, który może liczyć, że wywołując chaos, skieruje część wyborców w stronę ładu i porządku, który on jako urzędujący prezydent symbolizuje. Tyle że niechęć wobec Macrona jest tak duża, że to może się nie uda.
Tematy kampanii są raczej znane. Skrajna prawica będzie występować przeciwko globalizacji, otwieraniu granic i zielonej polityce, za obniżeniem wieku emerytalnego. Macron będzie mówił o ładzie i porządku, powtórzy hasła o silnej, odważnej Europie, która musi przeciwstawić się groźbie wojny. Z pewnością będzie też o konieczności zjednoczenia republiki w obliczu zagrożenia skrajną prawicą. A lewica będzie głosić hasła protekcjonistyczne, związane z ochroną własnej produkcji czy pracowników. Będzie też radykalna w retoryce przeciwko skrajnej prawicy, ułatwiając w praktyce jej dojście do władzy.
Co ewentualne zwycięstwo partii Le Pen we Francji oznacza dla Europy?
Pogłębienie europejskiego kryzysu. Widzimy, co dzieje się w Niemczech, Holandii czy Austrii. Chaos polityczny we Francji, kraju, który tak bardzo jest związany z ideą europejską, na pewno zdestabilizuje jeszcze bardziej całą sytuację.
Dziennikarz i reporter. Uhonorowany nagrodami: Amnesty International „Pióro Nadziei” (2018), Kampanii Przeciw Homofobii “Korony Równości” (2019). W OKO.press pisze o prawach człowieka, społeczeństwie obywatelskim i usługach publicznych.
Dziennikarz i reporter. Uhonorowany nagrodami: Amnesty International „Pióro Nadziei” (2018), Kampanii Przeciw Homofobii “Korony Równości” (2019). W OKO.press pisze o prawach człowieka, społeczeństwie obywatelskim i usługach publicznych.
Komentarze