0:000:00

0:00

Interkonektory, czyli punkty łączące sieci gazowe różnych krajów — to one mają być jednym z filarów polskiego bezpieczeństwa gazowego w sytuacji faktycznego zerwania umowy przez rosyjski Gazprom. W pełni kontrolowany przez Kreml energetyczny gigant przestał dostarczać nam surowiec 27 kwietnia. Polskie Górnictwo Naftowe i Gazownictwo (PGNiG) oficjalnie zapewnia, że chce przywrócenia przepływu z Rosji. Jasne jest jednak, że to się nie wydarzy — deklaracja polskiej spółki ma raczej zapewnić jej prawo do odszkodowań za zerwanie kontraktu, do którego realizacji nadal rości sobie prawo.

Dostawy z Niemiec w górę

Z rachunków specjalistów wynika, że nowe połączenia z dostawcami innymi niż Rosja wystarczą do zapewnienia nam wystarczającej ilości gazu. Interkonektory umożliwiające dostawy od naszych unijnych mogą z kolei być poduszką bezpieczeństwa w sytuacjach kryzysowych. Gaz popłynie nimi większym strumieniem w razie problemów z funkcjonowaniem rurociągu Baltic Pipe lub gazoportu w Świnoujściu. Pierwsza z instalacji ma być gotowa na jesień i pompować gaz z norweskiego szelfu kontynentalnego. Drugi obiekt osiągnie pełną przepustowość do końca roku. Skroplony gaz LNG dostarczają tam między innymi Stany Zjednoczone i Katar.

Przeczytaj także:

Do tej pory mogliśmy korzystać z interkonektorów na granicach z Niemcami i Czechami. Przepływ z Niemiec zwiększył się po ustaniu dostaw od Gazpromu. Oznacza to, że do Polski nadal może płynąć surowiec rosyjskiego pochodzenia z pierwszej, działającej wciąż nitki gazociągu Nord Stream.

Z kolei przepływ z Czech do Polski w ciągu ostatniego miesiąca utrzymywał się na stabilnym poziomie – wynika z pomiarów Europejskiej Sieci Operatorów Systemów Przesyłowych Gazu. W przyszłości punkt przesyłowy w Cieszynie może jednak zyskać na wartości. Dzięki uruchomieniu nowoczesnej tłoczni w Kędzierzynie – Koźlu będziemy mogli zwiększyć możliwości importu gazu z Czech z pół miliarda do miliarda metrów sześciennych.

Czesi doinwestują nasz gazoport?

Gaz z Czech jest jednak w rzeczywistości w dużej mierze gazem z Rosji (87 proc. całego importu), choć Praga ma w planie zmniejszenie swojego uzależnienia od dostaw z kraju agresora. Praga deklaruje, że przygotowuje się na ewentualne gazowe embargo. W razie jego wprowadzenia Czesi chcą ściągać gaz przypływający do polskiego gazoportu.

Premierzy Morawiecki i Fiala pod koniec kwietnia rozmawiali też o uruchomieniu zupełnie nowego gazociągu łączącego oba kraje. O planie dotyczącym budowy połączenia Stork II mówi się od 2011 roku, choć jeszcze dwa lata temu projekt wyglądał na zarzucony. Dziś rządzący wracają do projektu budowy około 60-kilometrowego rurociągu, który połączy systemy obu krajów w Kędzierzynie-Koźlu. Czesi są też zainteresowani inwestycją w rozbudowę gazoportu w Świnoujściu, dzięki której zabezpieczą własne dostawy za pośrednictwem polskich instalacji.

Wygląda więc na to, że w przyszłości cieszyński interkonektor — podobnie jak nowy gazociąg — w większej mierze niż nam będzie służył właśnie Czechom. To znacząca zmiana w polityce energetycznej naszych sąsiadów. Jeszcze w zeszłym roku Czesi chcieli uczestniczyć w przesyle gazu z budowanego niemiecko-rosyjskimi siłami rurociągu Nord Stream 2. Polityka nieufności wobec Rosji wygrywa w Pradze nie tylko w przypadku kontraktów gazowych. Praga przygotowuje się do budowy nowego bloku jądrowego, który wspomógłby wysłużone już elektrownie atomowe w Temelinie i Dukovanach. W marcu zdecydowali o wykluczeniu z postępowania przetargowego firm z Rosji, a także z Chin.

Niemcy też chcą sprowadzać gaz morzem

Nad przyspieszonym planem odejścia od rosyjskiego gazu pracują również Niemcy. I w tym przypadku niewykluczone jest zaangażowanie Polski i skorzystanie z zachodniopomorskiego gazoportu – choć na razie Berlin nie potwierdza zainteresowania taką opcją. Według ekspertów Niemieckiego Instytutu Badań Gospodarczych nasi zachodni sąsiedzi w przyszłości powinni oprzeć się przede wszystkim na dostawach z gazoportów w Holandii i Francji.

Niemcy nie mają dziś własnego gazoportu, zapadła już jednak decyzja o jego budowie. Wspólna inwestycja niemieckich i holenderskich firm w niemieckim Brunsbuttel nad Morzem Północnym planowana jest od 2017 roku. Teraz prace nad nią mają jednak być przyspieszone. Niemcy chcą, by w przyszłości gazoport służył do importu wodoru – paliwa, które ma pozwolić Unii Europejskiej dojście do neutralności klimatycznej. Na razie opierają się jednak na dostawach z Rosji, które pokrywają 55 proc. ich zapotrzebowania na importowany surowiec.

Gazociąg do Litwy zamiast cystern

Ostatnim elementem gazowej układanki wokół Polski są dwa nowe interkonektory – jeden w budowie, drugi właśnie uruchomiony. Pierwszy ma już niedługo połączyć Polskę ze Słowacją. Instalacja jest gotowa do użytku od zeszłego roku, teraz czeka na ostateczny odbiór.

Rządzący o wiele więcej uwagi poświęcali w ostatnich tygodniach punktowi zapewniającemu dostawy z Litwy. Jego powstanie umożliwia przesłanie 2 mld metrów sześciennych gazu w kierunku Polski i 2,5 mld metrów sześciennych na Litwę. Roczne zużycie gazu w Polsce sięgnęło w 2020 roku 20 mld metrów sześciennych. Interkonektor w litewskiej Santace, na którym kończy się nitka 508-kilometrowego gazociągu GIPL, to jedna z inwestycji faktycznie uniezależniających nas od surowca z Rosji. Litwa deklaruje całkowitą rezygnację z jego zużycia. Dzięki nowemu rurociągowi w kryzysowych sytuacjach możemy liczyć na sprawniejsze dostawy z gazoportu w Kłajpedzie – do tej pory zamówienia PGNiG wjeżdżały do Polski cysternami ciągniętymi przez ciężarówki.

Europejskie boje o embargo na gaz

Gazowe inwestycje przyspieszają, bo przyszłość dostaw gazu z Rosji jest bardzo niepewna. Państwa członkowskie Unii Europejskiej nadal dyskutują na temat nowego pakietu sankcji wobec Kremla. Jednym z jego punktów ma być surowcowe embargo. Jesteśmy coraz bliżej jakiejś formy embarga na rosyjską ropę — prawdopodobnie znajdzie się ono w szóstym pakiecie europejskich sankcji, którego szczegóły powinniśmy poznać w tym tygodniu. Kluczowy jest głos Niemiec, dlatego bardzo ważna jest ostatnia wypowiedź ministry spraw zagranicznych tego kraju.

„W UE opowiadamy się za tym, aby w ramach szóstego pakietu unijnych sankcji wspólnie wycofać się z importu (rosyjskiej) ropy naftowej” - mówiła Annalena Baerbock w niedzielnym wywiadzie dla ogólnokrajowej stacji telewizyjnej ARD.

Taka decyzja może wiązać się z wynikiem ostatniej wizyty niemieckiego ministra gospodarki w Polsce. Robert Habeck przywiózł z Polski ofertę możliwości dostaw ropy poprzez naftoport w Gdańsku. Dzięki temu wschodnioniemieckie rafinerie mogłyby uniezależnić się od dostaw poradzieckim ropociągiem "Przyjaźń", pompującym surowiec z Rosji. Niemiecka agencja dpa twierdzi jednak, że blokadzie importu ropy z Rosji nadal przeciwstawiają się Węgry, Austria, Słowacja, Hiszpania, Włochy i Grecja. Deklaracja Niemiec może je jednak skłonić do zrewidowania swojego stanowiska. Pisaliśmy o tym w OKO.press:

Wewnątrz Wspólnoty twardsze "nie" słychać natomiast wobec gazowego embarga. Według szefowej resortu klimatu Anny Moskwy hamulec zaciągają w tym przypadku Węgry, Austria i właśnie Niemcy. W tym ostatnim kraju nie ma zdecydowanego poparcia dla obłożenia Kremla mocniejszymi sankcjami. Według sondażu przeprowadzonego w połowie kwietnia na zlecenie pisma "Der Spiegel" za embargiem na gaz opowiada się 40 proc. respondentów, 48 sprzeciwia się takiemu rozwiązaniu.

Jaki pisaliśmy w OKO.press, stanowisko rządu Federalnego Niemiec ignoruje głosy ekspertów, którzy wskazują, że brak embarga energetycznego będzie ostatecznie dla państw Europy znacznie bardziej kosztowny, niż przejściowe trudności związane z embargiem.

Test solidarności

Możliwe jednak, że decyzja o zablokowaniu dostaw gazu do wielu krajów zapadnie nie w Brukseli, a w Moskwie. Kreml może zakręcić kurek państwom, które odrzucą żądanie płatności za surowiec w rublach — tak jak stało się w przypadku Bułgarii i Polski. W zeszłym tygodniu agencja Bloomberga informowała o spółkach z czterech państw, które już zapłaciły za nie w rosyjskiej walucie i dziesięciu kolejnych podmiotach, które założyły rublowe konta w ominiętym przez sankcje Gazprombanku.

Przy tej okazji polski rząd wymaga od Brukseli większej sprawczości i twardego kursu wobec państw przychylających się do rosyjskich wymagań. Szefowa Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen stwierdziła, że nie będzie pobłażać krajom płacącym Gazpromowi w rublach. Takie działanie nazwała łamaniem sankcji.

"Nasze wytyczne w tej sprawie są bardzo jasne" - mówiła pod koniec kwietnia szefowa KE. "Jeśli to nie jest przewidziane w umowie, płacenie w rublach stanowi naruszenie sankcji. Około 97 proc. wszystkich kontraktów z Gazpromem wyraźnie przewiduje płatności w euro lub dolarach. Firmy, które mają takie kontrakty, nie powinny przystawać na rosyjskie żądania. Stanowiłoby to naruszenie sankcji, co wiąże się z dużym ryzykiem dla firm".

Dziś stanowisko KE wzmocniła Kadri Simson, komisarz ds. energii. Po spotkaniu ministrów energetyki UE Simson powiedziała, że wszyscy zgodzili się, że płacenie rubli za pomocą mechanizmu wskazanego przez Rosję złamałoby sankcje nałożone przez UE po inwazji Rosji na Ukrainę.

Przed Unią Europejską ważny test. Jeśli utrzyma wspólny front i nie ugnie się przed żądaniami Rosji, może postawić reżim Putina pod ścianą. - i to na jego własne życzenie. Jak wielokrotnie pisaliśmy w OKO.press, zatrzymanie przepływu surowców energetycznych dla Europy będzie trudnym, ale możliwym do udźwignięcia wyzwaniem, dla Rosji — całkowitą katastrofą.

;

Udostępnij:

Marcel Wandas

Reporter, autor tekstów dotyczących klimatu i gospodarki. Absolwent UMCS w Lublinie, wcześniej pracował między innymi w Radiu Eska i Radiu Kraków, publikował też w Magazynie WP.pl i na Wyborcza.pl.

Komentarze