"Izrael kontroluje w Gazie wszystko z wyjątkiem powietrza, którym oddychamy. Jeśli Lapid chce nam pozwolić godnie żyć, niech skończy z okupacją. Niech zakończy oblężenie. W przeciwnym razie wszystko, co mówi, to bzdury” - mówi palestyński dziennikarz Abu Salem
„Jako ojciec czwórki dzieci czuję, że wywierają na mnie psychologiczną presję" – mówi Sami Abu Salem, dziennikarz z Gazy, który relacjonował wszystkie rundy przemocy w ostatnich latach. „Widzą, że wychodzę z domu, gdy trwa bombardowanie, a kiedy wracam, obwiniają mnie: Dlaczego zostawiasz nas samych? Nie jesteś dobrym ojcem. Powinieneś był zostać z nami”.
Atak na Gazę w poprzedni weekend złapał Abu Salema w drodze na wiec przeciwników Hamasu, który lokalni aktywiści zorganizowali pod hasłem "chcemy żyć". „Jadąc na demonstrację, otrzymałem wiadomość, rzuciłem na nią okiem i przeczytałem, że doszło do bombardowania, ludzie z wiecu się już rozchodzili, więc w ramach swoich obowiązków postanowiłem zrelacjonować izraelski atak”.
W piątek (5 sierpnia) około godziny 16:00 izraelskie pociski zabiły Tajsira al–Dżabariego, palestyńskiego dowódcę Islamskiego Dżihadu w północnej części Strefy Gazy. Natomiast na początku tego tygodnia siły izraelskie aresztowały na północnym Zachodnim Brzegu Bassama as–Saadiego, wysokiego rangą członka tej organizacji. Palestyński Islamski Dżihad został uznany za organizację terrorystyczną przez szereg państw zachodnich, w tym USA, Kanadę, Wielką Brytanię, Australię i UE.
W swoim oświadczeniu armia izraelska nazwała zabójstwo al–Dżabariego przemyślanym i konkretnym krokiem zapobiegawczym, mającym na celu usunięcie prawdziwego zagrożenia”.
Wkrótce potem armia izraelska rozpoczęła operację, którą nazwała Alot ha–Szachar (hebr. "O świcie"). W ciągu następnych dwóch dni izraelskie naloty i artyleria zaatakowały bojowników i infrastrukturę PIJ w całej Strefie Gazy. PIJ z kolei wystrzelił salwy rakietowe na społeczności izraelskie, celując aż do Jerozolimy.
Podczas tego weekendu armia izraelska twierdziła, że system obronny „Żelazna Kopuła” zestrzelił 95 procent z 1100 rakiet wystrzelonych przez PIJ.
„Polska z rosnącym zaniepokojeniem obserwuje eskalację mającą miejsce w Strefie Gazy oraz w jej sąsiedztwie” – napisano w oświadczeniu polskiego ministerstwa spraw zagranicznych. „Wzywamy strony konfliktu do zakończenia wszystkich działań, które prowadzą do ofiar śmiertelnych i rannych wśród ludności cywilnej, zniszczenia cywilnej infrastruktury, stając się paliwem dla dalszego konfliktu i uniemożliwiając doprowadzenie do pokoju. Prawo międzynarodowe musi być przestrzegane w każdej sytuacji. Wzywamy strony konfliktu do jego poszanowania i powstrzymania się od stosowania przemocy".
Podobnie jak w poprzednich rundach walk, w izraelskich miastach wyły syreny, podczas gdy rakiety PIJ wysłały tysiące ludzi do schronów.
Tego rodzaju kampanie wojskowe cieszą się szerokim poparciem izraelskiej opinii publicznej. A jednak w sobotę setki Izraelczyków, Arabów i Żydów, zorganizowały demonstracje w Hajfie, Jerozolimie, Tel Awiwie, Umm al–Fahm i kilku innych miastach w całym kraju, aby wezwać do zakończenia przemocy.
„Przyszliśmy wyrazić sprzeciw wobec eskalacji, którą rozpoczął rząd, eskalacji, której ceną jest przelew krwi – pięcioletnia dziewczynka z Gazy straciła życie, a setki tysięcy Izraelczyków znalazło się w tej samej znajomej i przerażającej rutynie syren i schronów” – powiedział Uri Weltmann z ruchu Standing Together na wiecu przed siedzibą izraelskiego dowództwa wojskowego w Tel Awiwie. „W tej rundzie (oni) znowu robią jedyną rzecz, która nie zapewni bezpieczeństwa – wzniecanie ognia”.
Izraelska służba ratownictwa medycznego Magen David Adom poinformowała, że do czasu wejścia w życie w niedzielę wieczorem (7 sierpnia) wynegocjowanego przez Egipt rozejmu ewakuowała do szpitali 47 osób, w tym trzy z ranami odłamkowymi. W Strefie Gazy zarejestrowano jednak wielokrotnie większą liczbę ofiar.
Według palestyńskiego ministerstwa zdrowia, od rozpoczęcia izraelskiej ofensywy 360 Palestyńczyków zostało rannych, a zmarło łącznie 44, w tym 15 dzieci. Izraelskie wojsko twierdziło, że zginęło 36 Palestyńczyków, z czego 11 to cywile. „To najlepszy stosunek ze wszystkich dotychczasowych operacji” – cytował armię izraelski portal informacyjny Ynet.
(Wg ONZ podczas 11-dniowego ataku w maju 2021 roku wojska izraelskie zabiły 260 Palestyńczyków, w tym co najmniej 129 cywilów, z których 66 było dziećmi — przyp red.)
W poniedziałek, gdy zawieszenie broni wydawało się utrzymywać, władze izraelskie postanowiły znieść ograniczenia w poruszaniu się na terenach otaczających Strefę Gazy, a przejścia graniczne były stopniowo otwierane. Ale dla mieszkańców Strefy Gazy i izraelskiego pasa granicznego z Gaza (zwanego „koperta Gazy”), tę ponownie się pojawiającą rutynę trudno zakwalifikować jako normalność.
„Teraz jest spokojnie i ludzie odczuwają ulgę, głównie dlatego, że po zawieszeniu broni Izrael zezwolił na transport paliwa do elektrowni. W czasie wojny mieliśmy prąd tylko cztery godziny dziennie” – mówi dziennikarz Abu Salem. „Ale generalnie ludzie nie czują się bezpiecznie. Z tego, co widzę w mediach społecznościowych i co słyszę, rozmawiając z ludźmi, wielu zastanawia się, kiedy nadejdzie kolejny atak – czy będzie to przyszłe lato? Więc nie jestem pewien, czy są pesymistami, czy tak naprawdę optymistami" – mówi, śmiejąc się krótko.
W Strefie Gazy, mniej więcej wielkości Krakowa, mieszka ponad 2 miliony ludzi. Nadmorska enklawa znajduje się pod izraelskim oblężeniem od 2007 roku, po przejęciu władzy przez Hamas, a perspektywy pozostają tragiczne. W drugim kwartale 2022 roku stopa bezrobocia wynosiła 44 procent, a mieszkańcy Gazy borykają się z poważnymi brakami wody pitnej i bardzo ograniczoną dostawą energii elektrycznej.
„Szczerze mówiąc, my nie żyjemy. Wegetujemy. Udaje nam się jeść, pić i wysyłać dzieci do szkoły. I to wszystko. Nie ma ambicji, marzeń, nie ma podróży, nie ma swobody poruszania się. Żadnego normalnego życia” – mówi Abu Salem. „Moje najstarsze dziecko ma 15 lat i nigdy w życiu nie doświadczyło 24 godzin energii elektrycznej. Kiedy mówię mu, że przed Hamasem, przed tymi bombardowaniami, mieliśmy 24 godziny prądu, mówi "nie, nie, nie mogę w to uwierzyć". Wyobraź sobie, teraz moim marzeniem jest pozwolić moim dzieciom na normalne życie”.
Po stronie izraelskiej Roni Keidar, jedna z założycielek moszawu Netiw ha–Asara, tuż przy północnej granicy ze Strefą Gazy, dobrze zna ten permanentny stan wyjątkowy. „Nie, nie można się do tego przyzwyczaić. Z pewnością nie. Radzimy sobie z tym. Za każdym razem na nowo” – mówi. „Mam trójkę dzieci, które zdecydowały się tu zostać i dziesięcioro wnuków. Młode rodziny, jak tylko pojawiają się sygnały, że coś ma się wydarzyć, pakują swoje rzeczy i wyjeżdżają. I cieszę się, że tak robią, bo to naprawdę nie jest atmosfera, której dzieci powinny doświadczać”.
I Keidar rzeczywiście widziała, jakie żniwo zbierają walki. W przeszłości dwa pociski moździerzowe trafiły w jej dom, a jeden z zatrudnionych przez moszaw pracowników zginął podczas wojny latem 2014 roku. W poniedziałek jej syn, który pracuje w rolnictwie, poszedł na pole i znalazł w ich szklarni niewypał rakiety.
„To codzienne napięcie. To myślenie, gdziekolwiek pójdziesz, cokolwiek zrobisz, gdzie jest najbliższy schron, gdzie jestem, kiedy zabrzmi syrena” – mówi. A jednak Keidar mówi, że z łatwością wyobraża sobie lepszą rzeczywistość. „Żyłam w innej rzeczywistości w tym regionie. Kiedy przeniesiono nas tutaj z Synaju, mieliśmy bardzo dobre stosunki z naszymi palestyńskimi sąsiadami. Oni tu przyjeżdżali do pracy, my chodziliśmy do pracy tam, było duże, wspólne centrum handlowe. Więc nie jest mi trudno wyobrazić sobie (inną rzeczywistość), wiem na pewno, że jest to możliwe”.
Aby tak się stało, Keidar uważa, że Izrael musi znieść oblężenie i zakończyć okupację. „W obecnej sytuacji Palestyńczycy nigdy nie poczują, że rozmawiamy jak równy z równym. Nie można prowadzić dialogu, gdy jedna strona jest wyżej, a druga jest deptana. Wielu izraelskich przyjaciół mówi do mnie: »Jesteś gotowa podjąć to ryzyko? Bo ja nie«. Ale stoimy dziś w jego obliczu, widzieliśmy w zeszłym tygodniu, że jesteśmy zagrożeni. Nie jestem tak naiwna, by wierzyć, że nie ma żadnego ryzyka, ale jest ono powiązane z pewną nadzieją”.
Jako członkini lokalnej, oddolnej grupy pokojowej Other Voice od 2010 roku, Keidar uczestniczy w szeregu inicjatyw mających na celu zbliżenie Izraelczyków i Palestyńczyków oraz promowanie trwałego rozwiązania konfliktu zbrojnego. Członkowie Other Voice współpracują ze swoimi odpowiednikami w Gazie, którzy podzielają przekonanie, że oba społeczeństwa muszą przerwać ten cykl przemocy. Organizują konferencje, równoległe przejażdżki rowerowe, a nawet wspólne zajęcia teatralne przez Skype. Ponadto Keidar często pomaga Palestyńczykom uzyskać od władz izraelskich niezbędne pozwolenia na wyjazd poza Gazę.
„Wielu Izraelczyków nie zgadza się ze mną, ale docenia to, co robię” – mówi. „Naprawdę trudno jest podnieść głowę i spojrzeć poza cierpienie, ból i strach. Strach jest bardzo realny. Ja również go doświadczam. Po prostu nie chcę się mu poddać. Chcę znaleźć sposób na jego pokonanie”.
We wtorek 9 sierpnia premier Izraela Yair Lapid wykorzystał oświadczenie prasowe po weekendowych walkach, aby zwrócić się do mieszkańców Gazy. „Istnieje też inny sposób” – powiedział. „Będziemy bronić się przed każdym, kto nam zagraża, ale wiemy też, jak zapewnić zatrudnienie, środki do życia i godne życie każdemu, kto chce żyć w pokoju obok nas… Wybór należy do was, wasza przyszłość zależy od was”.
Na Abu Salemie nie zrobiło to wrażenia. „Próbuje udawać profesjonalnego dyplomatę. Jest zręcznym mówcą. Był dziennikarzem. Chcemy żyć normalnie, ale w rzeczywistości Izrael kontroluje w Gazie wszystko z wyjątkiem powietrza, którym oddychamy. Jeśli Lapid chce nam pozwolić godnie żyć, niech skończy z okupacją. Niech zakończy oblężenie. W przeciwnym razie wszystko, co mówi, to bzdury”.
Keidar wierzy, że może dojść do otwarcia. Fakt, że Hamas trzymał się z dala od ostatnich walk, mógł być wynikiem wpuszczenia większej liczby pracowników z Gazy do Izraela w ostatnich miesiącach, a także wskazuje na to, że istniała jakaś koordynacja między Izraelem a Hamasem. „Gdybyśmy tylko wiedzieli, jak to wykorzystać, podejście Palestyńczyków mogłoby być inne” – mówi.
Co ciekawe, Keidar nie uważa się za optymistkę. „To nie jest kwestia optymizmu. Raczej nazwałabym się realistką. Wszyscy ci Palestyńczycy, którzy grożą wrzuceniem nas do morza, z pewnością nie są realistami. I wszyscy ci Izraelczycy, którzy myślą, że możemy utrzymać kolejne 50 lat okupacji, kolejne 20 lat oblężenia i ostatecznie Palestyńczycy przyjdą czołgać się po pokój, również nie wiedzą, o czym mówią. Musimy być silni – a ja czuję się silna – aby powiedzieć »wystarczy« i otworzyć nową drogę”.
Izraelski dziennikarz, specjalizuje się w tematyce ekologicznej, pisał m.in. dla Die Welt, Swissinfo i Haaretz. Mieszka w Warszawie.
Izraelski dziennikarz, specjalizuje się w tematyce ekologicznej, pisał m.in. dla Die Welt, Swissinfo i Haaretz. Mieszka w Warszawie.
Komentarze