Naukowcy zebrali dane z ponad 20 tys. badań, by poznać skalę wpływu człowieka na wszelkie formy życia na Ziemi. I jest ona ogromna
Zacznijmy od czegoś pozytywnego, bo później stanie się mrocznie.
Gdy nam zależy, to potrafimy. Przegląd sytuacji zagrożonych gatunków wykazał, że tam, gdzie ich populacja odżyła, niemal zawsze osiągnięto to dzięki zaangażowaniu ludzi.
To najważniejszy wniosek z badania, które przeprowadzono pod kierownictwem naukowców z Uniwersytetu Cambridge i Międzynarodowej Unii Ochrony Przyrody (IUCN).
W analizie opublikowanej w czasopiśmie PLOS Biology uwzględniono ponad 67 tys. gatunków zwierząt – płazów, ptaków i ssaków. Zebrane dane pochodzą zaś z Czerwonej Listy IUCN – największej na świecie bazy danych o stanie ochrony gatunków.
„Odkryliśmy, że niemal wszystkie gatunki, które przeszły z kategorii bardziej zagrożonej do kategorii mniej zagrożonej, skorzystały z jakiegoś rodzaju środków ochrony. To silny sygnał, że ochrona działa” – opowiada Ashley Simkins, doktorantka na wydziale zoologii Uniwersytetu Cambridge i główna autorka badania.
Chociaż nie ma „uniwersalnego” rozwiązania sprawdzającego się zawsze, pewne wspólne mianowniki pojawiają się częściej. Na przykład wiele z gatunków z odbudowanymi populacjami żyje na odizolowanych obszarach, takich jak wyspy.
W takich miejscach ochrona siedlisk, hodowla w niewoli i ponowne wprowadzanie utraconych gatunków (tzw. reintrodukcje) mogą być w pełni wdrażane i lepiej egzekwowane. Przykładem takiego sukcesu jest np. kākāpō – nielotna papuga z Nowej Zelandii, która przetrwała dzięki specjalnym programom odbudowy populacji.
Ale „wyspiarskość” nie jest wymogiem. W ostatnich dekadach ryś iberyjski niegdyś najbardziej zagrożony wyginięciem kot na świecie, odrodził się z zaledwie kilkuset osobników do kilku tysięcy. A żubr europejski, który został wytępiony na wolności na początku XX wieku, teraz wędruje po częściach Europy Wschodniej, w tym Polski.
Wymogiem nie jest też życie na lądzie. Z pomocy obrońców przyrody skorzystały takie gatunki morskie jak m.in. humbaki i płetwale błękitne. Niegdyś doprowadzone na skraj wyginięcia przez wielorybnictwo komercyjne, powróciły po międzynarodowym moratorium.
„Żyjemy w klimacie ciągłych opowieści o spadku populacji dzikiej przyrody i niewystarczających działaniach politycznych na rzecz ochrony przyrody. Ważne jest więc, aby zdać sobie sprawę, że istnieje również wiele historii sukcesu, a działania na rzecz ochrony przyrody mają rzeczywisty, udowodniony wpływ na świat. Ochrona przyrody działa, jeśli dostanie szansę” – ocenia dr Silviu Petrovan z Uniwersytetu Cambridge, kolejny ze współautorów badania.
Problem w tym, że „ciągłe opowieści” o świecie przyrody w kryzysie nie są wyssane z palca. To coraz brutalniejsza w liczbach rzeczywistość.
Jakiekolwiek działania na rzecz ochrony zagrożonych wyginięciem zwierząt stwierdzono w 52 proc. spośród 67 tys. uwzględnionych gatunków. Problem w tym, że poprawę statusu ochrony wykazano w 200 przypadkach, a pogorszenie – w 1200. Różnica jest więc aż sześciokrotna. A mówimy przecież o płazach, ptakach i ssakach zagrożonych wyginięciem, czyli takich, których pogarszający się los nie umknął uwadze naukowców.
Z badania w PLOS Biology wyłania się też pewna prawidłowość – im bardziej zagrożony wyginięciem jest dany gatunek, tym większa chęć człowieka, by mu pomóc. Dlatego naukowcy tłumaczą, że podobnie jak w przypadku opieki zdrowotnej nad ludźmi, tak samo w ochronie środowiska środki zapobiegawcze są lepsze i bardziej opłacalne niż doraźne interwencje.
„Ludzie stali się całkiem dobrzy w tym, co można uznać za ochronę życia na oddziale ratunkowym. To, w czym jesteśmy mniej dobrzy, to zapobieganie zagrożeniu gatunków. Musimy wyjść poza leczenie objawów utraty bioróżnorodności i zacząć zajmować się przyczynami źródłowymi” – komentuje Simkins.
Choć w badaniu informacje te nie padają, z wielu innych wiadomo, że bioróżnorodności zagrażają przede wszystkim wylesianie, intensywne rolnictwo i emisje gazów cieplarnianych, które napędzają zmianę klimatu.
Autorzy badania w PLOS Biology podkreślają, że świat stoi w obliczu globalnego kryzysu bioróżnorodności. Już teraz ponad jedna czwarta ocenionych gatunków jest zagrożona wyginięciem. Według szacunków kolejny milion gatunków spotka ten los, jeżeli człowiek będzie kontynuował swą destrukcyjną działalność.
Skalę problemu dość mocno oddaje inne badanie, które opublikowano w ostatnim czasie w czasopiśmie Nature. Stoją za nim naukowcy z Uniwersytetu w Zurychu oraz Szwajcarskiego Federalnego Instytutu Nauki i Technologii Wodnej.
Naukowcy zebrali dane z ok. 2100 badań, w których porównywano bioróżnorodność w 50 tys. obszarów zmienionych przez działalność człowieka i 50 tys. niezmienionych. Analiza objęła siedliska lądowe, słodkowodne i morskie na całym świecie oraz wszystkie grupy organizmów: od drobnoustrojów i grzybów, przez rośliny i bezkręgowce, po ryby, ptaki i ssaki. „To jedna z największych syntez wpływu człowieka na bioróżnorodność, jaka kiedykolwiek została przeprowadzona na świecie” – podkreśla Florian Altermatt, profesor ekologii wodnej i jeden z autorów badania.
Główny wniosek? W miejscach zmienionych przez człowieka żyje o prawie 20 proc. mniej gatunków niż w miejscach uznawanych wciąż za dzikie.
„Przeanalizowaliśmy skutki pięciu głównych oddziaływań człowieka na bioróżnorodność: zmiany siedlisk, bezpośrednia eksploatacja, taka jak polowanie lub rybołówstwo, zmiana klimatu, zanieczyszczenie i gatunki inwazyjne. Nasze ustalenia pokazują, że wszystkie pięć czynników ma silny negatywny wpływ na bioróżnorodność na całym świecie, we wszystkich grupach organizmów i we wszystkich ekosystemach” – informuje François Keck, główny autor opracowania.
Szczególnie poważne straty we wszystkich regionach występują u kręgowców, takich jak gady, płazy i ssaki. Ich populacje są zazwyczaj znacznie mniejsze niż populacje bezkręgowców, co zwiększa prawdopodobieństwo wyginięcia.
Wpływ człowieka wykracza jednak daleko poza wyginięcie gatunków. „Nie chodzi tylko o liczbę gatunków, która maleje. Człowiek zmienia również zbiór gatunków” – tłumaczy Keck.
Zbiór gatunków w danym miejscu jest drugim kluczowym aspektem bioróżnorodności. Na przykład na skutek ocieplenia klimatu „wyspecjalizowane” rośliny w regionach wysokogórskich są narażone na wypieranie przez gatunki z niższych wysokości. A gdy zniknie gatunek rośliny, który ma odpowiedni system korzeniowy, gleba może być gorzej chroniona przed erozją. To zaś prowadzi do osłabienia funkcji ekosystemowych i kolejnych zmian w gatunkach.
Według badania „szczególnie negatywny” wpływ na liczbę gatunków i skład zbiorowisk mają zanieczyszczenie środowiska i zmiany siedlisk. Te drugie często przybierają „bardzo drastyczne formy”, takie jak wycięcie całego lasu. Z kolei zanieczyszczenia środowiska mogą być zarówno przypadkowe (np. wyciek ropy z tankowca), jak i celowe (np. opryskiwania pestycydami w rolnictwie).
Nie oznacza to, że zmiana klimatu jest mniejszym problemem dla bioróżnorodności. „Jednak prawdopodobne jest, że pełnego zakresu jej wpływu nie można jeszcze zweryfikować” – wyjaśnia prof. Altermatt.
Ochrona różnorodności życia na Ziemi nie jest kaprysem, który wymyślili sobie niemający większych problemów na głowie przyrodnicy.
Dzięki bioróżnorodności mogliśmy rozwinąć rolnictwo, stworzyć większość leków i uczynić lokalną turystykę wielką atrakcją. Od zachowania bioróżnorodności i jej wzmocnienia zależy też zdolność społeczności do radzenia sobie z ekstremalnymi zjawiskami, takimi jak susze czy powodzie.
Kryzys środowiskowy jest więc równie poważnym zagrożeniem, co kryzys klimatyczny. Jednocześnie jest to problem równie mocno pomijany – a może i jeszcze bardziej.
Co musi się stać, aby to zmienić? Na to pytanie autorzy badań nie odpowiadają.
Redaktor serwisu Naukaoklimacie.pl, dziennikarz, prowadzi w mediach społecznościowych profile „Dziennikarz dla klimatu”, autor tekstów m.in. dla „Wyborczej” i portalu „Ziemia na rozdrożu”.
Redaktor serwisu Naukaoklimacie.pl, dziennikarz, prowadzi w mediach społecznościowych profile „Dziennikarz dla klimatu”, autor tekstów m.in. dla „Wyborczej” i portalu „Ziemia na rozdrożu”.
Komentarze