0:000:00

0:00

Prawa autorskie: AFPAFP

W ukraińskiej prasie co jakiś czas pojawiają się wywiady z duchownymi lub osobami związanymi z religią na inny sposób; ostatnio pisaliśmy chociażby o byłym imamie, który zaczął pracować z ratownikami medycznymi. Obecnie, po pół roku wojny i w momencie rozpoczęcia kontrofensywy, rozmów religijnych pojawia się szczególnie dużo, a między nimi – dwóch rabinów, którzy według rosyjskiej propagandy nie powinni w Ukrainie przeżyć.

Przeczytaj także:

Rabin 1: W wojnie w Ukrainie jest coś mistycznego

Hitler nie był taki zły jak Stalin, bo on przynajmniej nie zabijał swoich. Mocne słowa, nie tylko jak na głównego rabina Ukrainy Mosze Asmana. W rozmowie z Jewhenem Rudenko na łamach „Ukrainśkiej Prawdy” tak jednak mówi. To w odpowiedzi na pytanie Rudenki, czy Putina można porównać z golemem.

Golem, o którego pan zapytał, młóci najpierw innych, a potem swoich. W Rosji uformował się straszny system kanibalizmu, w związku z którym po wrogach zewnętrznych zaczną szukać winnych we własnym kraju. Staną się nimi wpierw ministrowie, potem burżuje, oligarchowie, aż w końcu sam naród.

Z jakiegoś powodu Rosja nie chce bowiem rozliczyć się ze swoim komunistycznym dziedzictwem, a próbuje do niego wrócić. Sprywatyzowała zwycięstwo nad faszyzmem, które jest przecież zasługą wielu krajów; według rabina, Rosja zrobiła z niej jednak teraz aparat propagandy. To z tego powodu może mówić, że rosyjscy żołnierze denazyfikują Ukrainę, chociaż sama Ukraina ma prezydenta Żyda.

Są tam ludzie, którzy wszystko rozumieją, którzy się z tym nie zgadzają. Na przykład, były główny rabin Moskwy Pinhas Goldszmidt po prostu zostawił klucze i też wyjechał. Zrobił słusznie. Przeżył tam 30 lat, miał swoją społeczność, stanowisko w społeczeństwie, ale on, jak uważam, podjął prawidłową decyzję. Są ci, którzy milczą, boją się coś powiedzieć, bo trafią do więzienia. I są to prawdziwi zombie. Dzwonił do mnie jeden dawny znajomy, normalny chłopak, był w Ukrainie, sam wszystko widział, ale on jest przekonany, że to ja jestem zombie.

W tym wszystkim jednak jest nadzieja, która ujawnia się w porównaniu Ukraińców walczących z Rosją do Żydów po uwolnieniu z niewoli egipskiej. Asman uważa, że te sytuacje są w jakiś sposób analogiczne.

Żydzi wędrowali 40 lat, żeby pokolenie niewolników zmarło i można było zacząć od nowa. Teraz dla Ukrainy nadszedł czas oczyszczenia, dzięki któremu ma szansę zmienić swój charakter, stać się „sprawiedliwym krajem bez korupcji, złodziejów i przekupnych sędziów”. W dodatku teraz, nagle, kraj znalazł się w centrum uwagi świata, a zagraniczne parlamenty słuchają Zełenskiego. Może to jakaś szansa?

W tym, co dzieje się z Ukrainą i dookoła niej, jest coś mistycznego.

Rabin 2: Chasydyzm i ukraiński nacjonalizm się nie wykluczają

Mejlach Szejchet, lwowski rabin, z którym na łamach „Ukrinform” rozmawia Łana Samochwałowa, również wspomina Związek Radziecki, jednak pod trochę innym kątem: demaskuje ukrytą pod hasłami równości i braterstwa dyskryminację, jakiej doświadczali Żydzi przed upadkiem komunizmu. Ale nie tylko Żydzi. Dyskryminacji doświadczali również Ukraińcy.

Wiedzieliśmy, że jest procentowa norma przyjęcia na uczelnie dla Żydów, tak samo wiedzieliśmy, że w szkołach będzie bardzo zaciekła dezinformacja co do ukraińskiego ruchu wyzwoleńczego i wydarzeń, które miały miejsce podczas wojny.

W ten sposób rabin odnosi się do kwestii, która dziwi Samochwałową – jak chasyd może zadawać się z ukraińskimi nacjonalistami? On jednak odpowiada, w trochę zbyt optymistycznym tonie, że między Ukraińcami i Żydami zawsze żyło się dobrze, aż do momentu przyjścia właśnie tego komunizmu (W rzeczywistości nie zawsze tak było – po pierwszej wojnie światowej w Ukrainie miały miejsce pogromy ludności żydowskiej).

Szejchet: Moje własne poszukiwania intelektualne i duchowe sprzyjały zbliżeniu z ukraińskimi patriotami. Rozumiem nacjonalistów, oni nie są krwiożercami, choć taki margines jest w każdej wspólnocie. I łamię te schematy, które nie mają prawa istnieć. Dla mnie ukraińscy nacjonaliści są bliscy w tym, że ja też jestem nacjonalistą w najbardziej pozytywnym sensie tego słowa.

Rabin twierdzi przy tym, że odrodzenie tradycji żydowskich w Ukrainie, do którego dąży, ma również za zadanie odbudować tożsamość narodu ukraińskiego. Pada temat UPA – z jednej strony Żydów, którzy działali w nim jako medycy, z drugiej strony ukraińskich nacjonalistów, którzy współpracowali z nazistowskimi Niemcami. Rabin jednak bagatelizuje okres dobrych stosunków UPA z Trzecią Rzeszą.

Pretekstem do rozmowy nie są kwestie historyczne, a współczesność. Obecnie rabin zajmuje się gotowaniem dla uchodźców z terenów, gdzie działania zbrojne są bardziej drastyczne. Opowiada, że po jedzenie przychodzi do niego 150-200 osób. Jako że jest chasydem, jak i inni działający z nim ludzie, podczas gotowania muszą zachowywać pewne religijne normy. Problem pojawił się w Wielkanoc, która zbiegła się w tym roku z żydowskim świętem Pesach, podczas którego należy zachować szczególny stopień koszerności.

Wolontariusze rozwiązali sprawę i gotowali wszystkie tradycyjne ukraińskie potrawy wielkanocne tak, aby były koszerne na Pesach.

Kolorowe włosy były dziwne, dopóki ich właściciele nie napili się samogonu

Ale odbudowa kraju to nie tylko odbudowa duchowa. W jakiś sposób duchowy aspekt ma też inicjatywa Repair Together, o której pisze Oleksandr Chomenko w „Hromadske”, bo tworzą ją w dużej części artyści, którzy, m.in., organizują rejwy. Głównie jednak zajmują się czymś innym: odgruzowują zniszczone przez Rosjan wsie.

Kiedy Czernichowszczyzna została wyzwolona i zobaczyliśmy chujnię na pełną skalę, zrozumieliśmy, że nie wystarczy pracować w Buczy, Hostomelu czy Irpiniu – mówi Dmytro Kyrpa, który przed wojną zajmował się IT.

Teraz Dmytro sprząta; razem z innymi członkami Repair Together wolontariacko jeździ tam, gdzie trzeba rozebrać ruiny. Wolontariuszy jest koło 40, chociaż sami dokładnie nie wiedzą, ilu.

Za rozbiórkę nie biorą pieniędzy od miejscowych. Finansują ich firmy, które, jak pisze Chomenko, chcą być społecznie odpowiedzialne. Niedługo aktywiści mają zamiar zmienić charakter działań – chcą nie tylko rozbierać ruiny, ale też odbudowywać budynki.

Kiedy przyjeżdżaliśmy po raz pierwszy, miejscowi się stroszyli, mówili: „Oni wszyscy mają tatuaże, jakieś kolorowe włosy”. Od trzeciego-czwartego razu zaczęli nam przynosić ogórki, pomidory, pierogi, samogon. Idziesz wsią, a tu cię zatrzymuje babcia Nadia, mówi: „Nie, nie przejdziecie sobie tak po prostu, chodźcie do mnie”. I potem widzę, jak miejscowe dzieci chodzą z kolorowymi włosami - opowiada Daryna Kosiakowa, wolontariuszka.

Możliwe, że te dzieci chodzą też na rejwy lub stand-upy, które organizuje Repair Together. Poza samą ciężką, fizyczną pracą, działają też na polu kulturalnym – pierwszy stand-up właściwie stał się przez przypadek, bo komik Wasyl Bajdak przyjechał po prostu jako wolontariusz.

Jednak, żeby nie było, nie chcą się ograniczać tylko do tego. Do Iwanicy, gdzie planują odremontować scenę w domu kultury, mają zamiar zaprosić teatr.

Niech Putin skorzysta z mojej łopaty

Inni wolontariusze nie odkopują budynków, a ciała.

Pamiętam, przyszedłem tutaj, patrzyłem, jakieś spalone koło, deski się walają. Myślę: skąd u mnie w ogrodzie takie? Zacząłem kopać. Wzięliśmy z bratem ekspertów, pięć ciał odkryli. Od tego czasu pomagamy z ekshumacją – opowiada Jurij Sorokotahin. Jurij razem z bratem Wołodymyrem jeżdżą po Charkowszczyźnie, która została wyzwolona od Rosjan, a ich historię opisuje Hanna Czernenko z „Dzerkała Tyżnia”.

Te ciała, które znaleźli w swoim ogrodzie, należały do rosyjskich żołnierzy. Bracia zakładają rękawiczki dopiero wtedy, kiedy dotykają martwego, ale nawet wtedy nie zakładają masek, bo „od zapachu trupa to nie ratuje, a reszty się nie boją”.

Może dlatego, że mają już doświadczenie. Pracują w sektorze pogrzebowym już 20 lat. To doświadczenie jest jednak inne. Jurij opowiada, że tutaj wyciąga się zwłoki, które mogą być już w stanie rozkładu. Balsamować zwłoki, które były odpowiednio przechowywane, a potem je grzebać – zupełnie inna robota.

Tutaj odkopują ludzi, którzy wszyscy zginęli przedwcześnie. Wolontariusz, który wiózł leki do okupowanej wioski. Dziesięć ciał w jednej dziurze. Syn i wnuk, którego wykopywanie z ogrodu oglądają i matka, i babcia.

Robią to, bo czują, że powinni czymś się zajmować w tej wojnie. Walczyć ze swoją sześćdziesiątką nie dam rady. Ale, zdaje się, nie każdy żołnierz dałby radę robić to, co ja. Kiedy indziej krzyczy: „Putin powinien skorzystać z tej mojej łopaty”.

Udostępnij:

Maciej Grzenkowicz

dziennikarz i reporter, autor książki „Tycipaństwa. Księżniczki, Bitcoiny i kraje wymyślone". Prowadzi audycje „Osobiste wycieczki" i „Radiolokacja" w Radiu Nowy Świat.

Komentarze