Opublikowane niedawno sprawozdanie finansowe Polskiej Grupy Górniczej nie pozostawia złudzeń. Bez ponad 10 mld zł dotacji z budżetu państwa w tym i przyszłym roku, spółka musiałaby ogłosić bankructwo. Dzięki dotacjom PGG wykańcza jeszcze konkurencyjne kopalnie – LW Bogdankę i PG Silesia.
Wywiad ministra energii Miłosza Motyki dla prowadzonego przez Jakuba Wiecha podkastu „Elektryfikacja” mocno rozzłościł górniczych działaczy związkowych, chociaż minister nie powiedział niczego, o czym nie mówiłoby się nieoficjalnie w branży: „Nie będziemy mamić górników hasłami, szczególnie związkowców, że będziemy dopłacać x miliardów do nierentownych inwestycji, działań. Myślę, że w perspektywie długoterminowej, umowa społeczna będzie aktualizowana”.
Pomimo kilkudziesięciu miliardów z pieniędzy podatników, które politycy wpompowali w górnictwo przez ostanie 25 lat, przedstawia ono obraz nędzy i rozpaczy. Za zeszły rok sektor zanotował 11 mld zł strat.
Jeszcze kilka lat temu część kopalń PGG była rentowna. Zamiast rozwijać w nich dochodowe wydobycie, politycy zdecydowali, że rentowne zakłady będą pokrywać straty nierentownych. Gdy węgla było za dużo, rozwój dochodowych kopalń ograniczano, aby na rynku zmieściły się też najgorsze kopalnie.
Mowa oczywiście wyłącznie o polskim rynku, bowiem polski węgiel utracił zdolność konkurowania na światowych rynkach już kilkanaście lat wcześniej. Ba! Polski węgiel przestał być konkurencyjny nawet w Polsce. Nasz kraj, z jednego z największych eksporterów węgla na świecie, przekształcił się w importera.
Eksportowaliśmy na cały świat wówczas, gdy średnia płaca polskiego górnika wynosiła 200 dolarów miesięcznie (w przeliczeniu na obecną wartość amerykańskiej waluty). Konkurować na europejskich rynkach byliśmy w stanie jeszcze nawet, gdy górnik zarabiał równowartość 500 dzisiejszych dolarów amerykańskich. Nasza wydajność, jak zawsze, była marna, ale zbliżała się do 800 ton na górnika rocznie. Średnia wydajność w USA wynosiła wówczas 6000 ton na pracownika, ale niskie płace w Polsce jeszcze rekompensowały różnice.
Jednak dziś, za sprawą heroicznej walki o wzrost wynagrodzeń oraz nagród, średni koszt utrzymania jednego pracownika w PGG zbliża się do 17 tysięcy złotych miesięcznie (choć formalnie średnia pensja wynosi „tylko” 12,5 tys. zł/m-c brutto, ale brak tu jeszcze wielu benefitów). Średnia płac w polskim górnictwie węglowym (już niemal 4000 dolarów) przewyższa już średnią dla informatyków. Od czasu gdy byliśmy liczącym się eksporterem węgla w latach 70., płace górników wzrosły zatem realnie 20-krotnie. Niestety w żadnej mierze nie zrekompensował tego wzrost wydajności.
Po poprawie wydajności sprzed dekady, nie ma dziś już śladu. Średnia wydajność polskiego górnictwa węgla kamiennego spadła do poziomu gorszego niż można było spotkać w XIX-wiecznych kopalniach, działających bez kombajnów, bez przesuwników taśmowych, bez wentylacji mechanicznej, bez elektryczności.
W PGG w 2024 roku wydobyto po 472 tony węgla kamiennego na zatrudnionego, a wskaźnik ten nadal spada. Największa spółka węglowa w kraju doszła już do momentu, w którym taniej byłoby płacić niektórym górnikom pensje, aby nie przychodzili do pracy, bo nie zarabiają oni już nawet na swoje płace, o kosztach stałych nie wspominając, ale to byłoby społecznie nieakceptowalne.
Dla porównania, w LW Bogdanka wydobycie na pracownika w minionym roku wyniosło 1503 tony (trzykrotność wydobycia w PGG!) i w ciągu pięciu lat spółka chce go podnieść do 1714 ton. Widzi w tym ratunek w obliczu „konieczności konkurowania z dotowanym węglem śląskim” (cytat ze strategii Bogdanki). Poza wydajnością, Bogdanka ma jeszcze dwie przewagi nad śląskimi państwowymi kopalniami – operuje na niewyeksploatowanych lubelskich złożach i od 16 lat jest spółką giełdową, przez kilka lat prywatną, zarządzaną w zupełnie innym stylu, niż państwowe górnictwo na Górnym Śląsku. Jej powrót pod państwowe skrzydła przed dekadą nie oznacza dla niej niestety, że politycy będą się przejmować losem jedynej dochodowej kopalni w Polsce bardziej, niż deficytowymi śląskimi grubami.
Związkowcy z Bogdanki, nawet z górniczej „Solidarności” ostro krytykowali dotacje na posiedzeniu sejmowej podkomisji, ale – jak usłyszeliśmy nieoficjalnie- ostro dostali za to „po głowie” od kolegów ze Śląska, którzy są zainteresowani w trwaniu obecnego układu. Zamknięcie każdej nierentowej kopalni to przecież utrata związkowych etatów.
Na względy państwa nie może liczyć także prywatna PG Silesia (ogłosiła niedawno plan restrukturyzacji, aby ratować firmę). Jej skargi na nieuczciwą konkurencję ze strony PGG, składane do UOKiK, nie zostały nigdy wysłuchane. W spółce słyszymy, że PGG nie tylko może sprzedawać węgiel taniej, skoro podatnicy pokryją jej straty, ale także może podnosić wynagrodzenia, skoro je także sponsorują podatnicy. W efekcie PG Silesia traci konkurencyjność zarówno na rynku węgla, jak i rynku pracy i jest krok bliżej przedwczesnego zakończenia wydobycia.
Poddał się już właściciel innej prywatnej kopalni – ZG Siltech. Spółce kończy się złoże i nie chce już ryzykować inwestycji w nowe. Prezes i właściciel kopalni, Jan Chojnacki, który 23 lata temu uratował ją przed całkowitą likwidacją przez państwowego właściciela, chce zakończyć wydobycie z końcem tego roku. Zainteresowana dalszą eksploatacją jest, notowana na warszawskiej giełdzie, ukraińska spółka Coal Energy.
Kopalnia ma szanse na wydłużenie życia, o ile Ukraińcom uda się znaleźć pieniądze na inwestycje w udostępnienie złóż. Polityka dotowania przez państwo sąsiednich rządowych kopalń, z pewnością nie będzie jej pomagać w poszukiwaniu kapitału.
W lipcu Ministerstwo Finansów ogłosiło, że przekazało resortowi energii kolejną transzę obligacji dla PGG. Tym razem chodzi o łączną kwotę 2,8 mld zł. W 2024, jak wynika ze sprawozdania PGG, spółka otrzymała 5,6 mld zł wsparcia w formie dotacji. Na 2025 r. zapotrzebowanie na dopłatę ma wynieść 6,4 mld zł, ale nie wiadomo czy nie będzie wyższe. Polskie kopalnie dostają bowiem dopłaty liczone od tzw. referencyjnej czyli opartej o światowe indeksy. Ale żeby w ogóle sprzedać swój produkt elektrowniom i ograniczać produkcję na zwały, muszą mocno obniżać ceny.
Indeks cen węgla dla elektrowni wyniósł 16,19 gr za GJ, a cena referencyjna 17 zł i 68 gr. W czerwcu ceny spadły już poniżej 16 zł, ceny referencyjnej jeszcze nie znamy. Jeśli spółka sprzedaje węgiel do elektrowni poniżej ceny referencyjnej, to znaczy, że strata (różnica pomiędzy 17,68 zł a 16,19 zł) nie jest jej rekompensowana z dopłat – sytuacja finansowa będzie się więc pogarszać.
Sytuację ratuje trochę sprzedaż węgla do gospodarstw domowych, ale to tylko ok. 20 proc. produkcji.
Drugi największy producent węgla energetycznego w Polsce – Południowy Koncern Węglowy czyli dawniej Tauron Wydobycie jest póki co w trochę lepszej sytuacji finansowej. Spółka miała w 2024 r. 100 mln zł zysku, ale w tym roku wynik ten jest chyba nie powtórzenia. Wskaźniki są nieubłagane. Średnia cena sprzedanego węgla wyniosła 470 zł, a gotówkowy koszt produkcji 704 zł. PKW otrzymało też sutą dotację – w zeszłym roku 737 mln zł, a w 2025 322 mln zł.
Przy wciąż spadających cenach węglach, malejącym szybko popycie (elektrownie węglowe pracują coraz mniej godzin w roku, choć wciąż są potrzebne w systemie) oraz rosnących kosztach, dotacja na 2025 r. będzie musiała wzrosnąć. O ile, to trudno na razie powiedzieć, ale nie zdziwilibyśmy się gdyby sięgnęła 10 mld zł. Przy napiętym budżecie może to być trudne do przełknięcia dla ministra finansów, zwłaszcza, że w perspektywie jest ratowanie kolejnej spółki górniczej czyli giełdowej JSW wydobywającej głównie węgiel koksowy oraz Grupy Azoty.
Pomoc publiczna dla górnictwa udzielana jest nielegalnie, bo bez zgody Komisji Europejskiej i w praktyce bez podstawy prawnej. Oficjalnie resort przemysłu cały czas twierdzi, że negocjuje z KE. W praktyce uzyskanie zgody na warunkach wynegocjowanych z ze związkami zawodowymi (ostatnia kopalnia zamknięta w 2049 r. ) może być trudne, bo w 2025 Bruksela po 4 latach milczenia po raz pierwszy odważyła się wreszcie powiedzieć oficjalnie co myśli o polskich dopłatach.
Polska ma znaczne subsydia dla paliw kopalnych, bez zaplanowanego ich wycofania przed 2030 rokiem. W szczególności subsydia dla paliw kopalnych, które nie są ukierunkowane na walkę z ubóstwem energetycznym ani nie wynikają z realnych potrzeb w zakresie bezpieczeństwa energetycznego, utrudniają elektryfikację i nie są kluczowe dla konkurencyjności przemysłu — mogłyby zostać uznane za priorytetowe do wycofania. W Polsce subsydia dla paliw kopalnych, takie jak wsparcie dla przemysłu węglowego oraz zwolnienia podatkowe dla węgla i oleju opałowego, są nieefektywne ekonomicznie i przedłużają uzależnienie od paliw kopalnych, szczególnie węgla – napisała KE w czerwcu 2025 r. w okresowej ocenie gospodarek państw UE.
Ratunkiem miała być nowelizacja ustawy o górnictwie, która przewidywała program dobrowolnych odejść dla górników. PGG planowała odejście z pracy 1700 górników, choć wolę skorzystania z PDO wyraziło ok. 10 tys. czyli 1/3 załogi. De facto – choć projekt o tym nie wspomina, ustawa umożliwiłaby też wcześniejsze zamykanie najbardziej nierentownych kopalń bo przy dobrze pomyślanym PDO zabrakłoby dla nich pracowników.
Niestety resort przemysłu z nieznanych przyczyn odchodząca minister przemysłu Marzena Czarnecka nie zdołała przepchnąć projektu ustawy przez rząd. Być może uznano, że pomysł jest zbyt kontrowersyjny przed wyborami prezydenckimi.
Zadanie przejmie nowy minister energii Miłosz Motyka i jego nowy zastępca ds. górnictwa, który ma być wkrótce powołany. Kimkolwiek będzie, powinien się uwinąć z ustawą szybko, bo w 2027 r. są już kolejne wybory i znowu nie będzie „klimatu”.
Związkowcy popierają uchwalenie ustawy, bo niezręcznie im protestować przeciw sutym odprawom, które zwykli górnicy chcą dostać.
Tymczasem wobec spadku popytu na węgiel, kopalnie pracują na pół , a nawet ćwierć gwizdka. W naszej kopalni czyli „Piast-Ziemowit” wydobycie spadło z 14 do 2,5 tys. ton na dobę. – Firmy zewnętrzne, które pracowały na kopalni zostały wyrzucone, robimy wszystko własnymi siłami – opowiada nam górnik, który pracuje kilka lat na kopalni. Skoro nie ma sensu wydobywać węgla, to zajmujemy się konserwacją urządzeń, remontami itd.
Umowę z górniczymi związkami o wygaszaniu kopalń nazywa się często, nie wiedzieć czemu, umową społeczną, choć społeczeństwa nikt o zdanie nie pytał.
Tekst ukazał się 20.08.2025 na portalu Wysokie Napięcie.
Prawnik, ekonomista i dziennikarz. Jest absolwentem Uniwersytetu Wrocławskiego oraz Uniwersytetu Ekonomicznego we Wrocławiu. Kształcił się także na Uniwersytecie Warszawskim, Polskiej Akademii Nauk i Politechnice Warszawskiej. Pisze dla portalu WysokieNapiecie.pl. Wielokrotnie nagradzany za publikacje poświęcone energetyce wiatrowej (m.in. w 2017 roku został nagrodzony w konkursie "Dziennikarze dla klimatu" dzięki artykułowi „Na węglu świat się nie kończy. Zwłaszcza na Śląsku”).
Prawnik, ekonomista i dziennikarz. Jest absolwentem Uniwersytetu Wrocławskiego oraz Uniwersytetu Ekonomicznego we Wrocławiu. Kształcił się także na Uniwersytecie Warszawskim, Polskiej Akademii Nauk i Politechnice Warszawskiej. Pisze dla portalu WysokieNapiecie.pl. Wielokrotnie nagradzany za publikacje poświęcone energetyce wiatrowej (m.in. w 2017 roku został nagrodzony w konkursie "Dziennikarze dla klimatu" dzięki artykułowi „Na węglu świat się nie kończy. Zwłaszcza na Śląsku”).
Komentarze