Widmo krąży nad Europą… Widmo porażki ambitnych planów cięcia emisji w ramach pakietu „Fit for 55” – chodzi o 55-procentowe zmniejszenie emisji gazów cieplarnianych do roku 2030. Powód? Rosnące ceny energii mogą wywołać protesty na skalę europejską
Cięcia emisji są konieczne – nie tylko w Europie – by ludzkość zachowała jakiekolwiek szanse na ograniczenie skutków katastrofy klimatycznej. Tak mówi nauka.
Ale nauka i ambicje zbudowane na jej zaleceniach to tylko jedna strona medalu. Po drugiej są polityczne i społeczne realia. Właśnie z nimi musi zmierzyć się teraz UE jako instytucja i jako wspólnota państw narodowych.
I jest niemal pewne, że założenia pakietu trzeba będzie do tych realiów dostosować, zwłaszcza że ludzie w kolejnych państwach członkowskich zaczynają protestować przeciwko rosnącym cenom energii – wymuszonym w dużej mierze przez rosnące ceny uprawnień do emisji dwutlenku węgla.
W czasie wtorkowej (14 września) debaty na temat pakietu „Fit for 55” w Parlamencie Europejskim większość deputowanych – nawet Zieloni – wypowiadała się co najmniej ostrożnie, podkreślając, że obniżka emisji nie może odbywać się kosztem obywateli i gospodarki.
Brzmi znajomo? Od dłuższego czasu kwestia rosnących cen energii stałym elementem polskiej debaty publicznej. Ze względu na uzależnienie od węgla polskiej gospodarki – ze spalania węgla kamiennego i brunatnego wytworzyliśmy w zeszłym roku ok. 70 proc. prądu – rosnące na skutek polityki klimatycznej ceny uprawnień do emisji dwutlenku węgla stały się poważnym problemem gospodarczym i społecznym. Jednocześnie w ożywieniu gospodarczym po pandemii drożeje też sam węgiel.
Głównym źródłem kontrowersji w „Fit for 55” jest EU ETS, czyli unijny system handlu emisjami, obejmujący wybrane sektory gospodarki, w tym energetykę.
EU ETS obowiązuje od 2005 roku i pierwotnie miał on przybliżyć Wspólnotę do wypełnienia zobowiązań protokołu konferencji klimatycznej z Kioto. Jego sygnatariusze zobowiązali się do ograniczenia emisji o 5 proc. w 2012 roku w stosunku do stanu z 1990 roku. By to osiągnąć, kraje UE zgodziły się, by Unia wydawała uprawnienia do wypuszczania dwutlenku węgla do atmosfery. O EU ETS pisaliśmy szczegółowo w artykule Marcelego Wandasa:
Uprawnieniami handlują państwa i przedsiębiorstwa, a liczba uprawnień co roku się zmniejsza, co powoduje wzrost ich cen. Nawet gdy weźmiemy pod uwagę, że ten z pozoru bardzo prosty system komplikowany jest przez szereg wyjątków, takich jak np. darmowe uprawnienia dla niektórych, rosnące ceny uprawnień – a wraz nimi drożyzna na Towarowej Giełdzie Energii - coraz wyraźniej kierują polskich (i nie tylko) energetyków w stronę inwestycji w odnawialne źródła energii i gaz (który jako paliwo kopalne niezbyt nadaje się na podstawę zeroemisyjnej transformacji i istnieje ryzyko, że miliardowe inwestycje w gaz wkrótce okażą się chybione, ale to temat na osobny artykuł).
Polska „cierpi” na skutek EU ETS przede wszystkim ze względu na idące w dekady opóźnienie w transformacji energetycznej, niemniej – wbrew pozorom - nie jesteśmy jedynym krajem, w którym pakiet „Fit for 55” budzi silne obawy.
Zarówno w swojej obecnej formie, jak i po zmianach, które zakładają rozszerzenie systemu handlu emisjami na energię zużywana w sektorach budownictwa i transportu. To może – i najpewniej będzie – mieć bezpośrednie przełożenie na wydatki gospodarstw domowych. Spalanie węgla, ropy i gazu musi jednak coraz więcej kosztować, twierdzą zwolennicy reform, jeśli chcemy zapewnić naszym dzieciom dobrą przyszłość.
Przypomnijmy: główne założeniem pakietu "Fit for 55" jest zmniejszenie emisji gazów cieplarnianych. Do 2030 roku Unia ma emitować 55 proc. mniej gazów cieplarnianych w porównaniu do poziomu z 1990 roku (według wcześniejszych założeń miało to być 40 proc.).
Do 2050 roku wspólnota ma być neutralna dla klimatu – mamy emitować tylko tyle, ile da się pochłonąć. Do tego w 2030 roku 40 proc. energii ma być produkowanych ze źródeł odnawialnych. To o 8 punktów proc. więcej niż obecnie obowiązujący cel.
Ponadto “Fit for 55” zakłada m.in. zaostrzenie norm emisji CO2 dla samochodów. By pomóc obywatelom w poniesieniu kosztów reform, ma powstać Społeczny Fundusz Klimatyczny. Jego zasoby mają pochodzić z kwoty stanowiącej 25 proc. przewidywanych wpływów z handlu emisjami paliw dla budownictwa i transportu drogowego – a więc z rozszerzonego EU ETS.
Tyle o zamiarach. Teraźniejszość Europejczyków jest jednak taka, że ceny prądu już rosną m.in. na skutek drożejących uprawnień do emisji. W górę idą także ceny ropy i gazu, a eksperci zapowiadają drogą zimę.
W ostatnich tygodniach protesty przeciwko drogiej energii miały miejsce w Hiszpanii, a ceny prądu stały się również jednym z centralnych tematów ostatniej debaty kanclerskiej w Niemczech. Wcześniej, bo w 2018 roku, przeciwko podwyżce cen paliw protestował we Francji tzw. ruch „żółtych kamizelek”. Są też pierwsze reakcje rządzących: wczoraj rząd w Madrycie przyjął rozporządzenie obniżające rachunki za elektryczność o ponad 20 proc przez redukcję stawek niektórych podatków obciążających produkcję prądu.
Politycy, zarówno ci w Brukseli, jak i ci w państwach członkowskich UE, boją się powtórki z „żółtych kamizelek”, tym razem na skalę europejską.
„Musimy pamiętać, o dostosowaniu [pakietu »Fit for 55«, aby uniknąć sytuacji takich jak ta, z którą obecnie mamy do czynienia, a więc z bardzo silnym wzrostem cen CO2, a także cen gazu. To powoduje niepokój społeczny i naciski na rządy, by podjąć działania w celu zminimalizowania negatywnego wpływu na dochody gospodarstw domowych i konkurencyjność firm, w szczególności małych i średnich przedsiębiorstw” – powiedziała w weekend hiszpańska minister finansów Nadia Calviño, cytowana przez portal „Politico Europe”.
W Niemczech Olaf Scholz, kandydat socjaldemokratów i aktualny faworyt do objęcia stanowiska kanclerza po 16 latach rządów Angeli Merkel, podczas niedzielnej debaty telewizyjnej (którą swoją drogą wygrał) opowiedział się za „umiarkowaniem” w walce ze zmianą klimatu. „Zawsze stawiałem opór tym, którzy mówili, że wszystko musi teraz szybko stać się znacznie droższe” – powiedział Scholz.
Świadomość nieuchronnego – jak się wydaje – wzrostu cen energii ma także rząd PiS i zdominowane przez partyjnych nominatów instytucje państwa. „Oczekiwania spółek energetycznych [co do podwyżek cen prądu] zostaną określone przez same spółki we wnioskach taryfowych do Urzędu Regulacji Energetyki. Spółki prawa handlowego nie mogą dokładać do swojego biznesu, muszą też inwestować, żeby w przyszłości ceny energii mogły być niższe. Nieuchronna logika jest taka, że ten wzrost musi nastąpić" - powiedział wicepremier Jacek Sasin dziennikarzom na Forum Ekonomicznego w Karpaczu.
"Niestety trzeba sobie jasno powiedzieć: jeśli będą realizowane ambitne klimatyczne pomysły, to Polacy będą coraz więcej płacić za energię z roku na roku, a polska gospodarka z roku na rok będzie tracić konkurencyjność. To jest cena zielonej rewolucji” – to już szef Narodowego Banku Polskiego Adam Glapiński.
W Polsce ceny na TGE wzrosły o ponad 50 proc. od początku roku, choć – jeszcze – nie przekłada się na to na wyższe rachunki gospodarstw domowych, bo te płacą według zatwierdzanych przez Urząd Regulacji Energetyki taryf, które niekoniecznie odzwierciedlają sytuację na rynku.
Zdania są podzielone nawet w samej Komisji Europejskiej. W lipcu, gdy zaprezentowano pakiet „Fit for 55” aż jedna trzecia składu komisji wyraziła niezadowolenie i poprosiła o odnotowanie ich sprzeciwu w protokole. Sceptycy – wśród nich Valdis Dombrovskis (komisarz ds. handlu), Josep Borrell z Hiszpanii (polityka zagraniczna i bezpieczeństwo) i Thierry Breton (rynek wewnętrzny) - reprezentują największe ugrupowania polityczne Wspólnoty – chadeków z Europejskiej Partii Ludowej, socjaldemokratów z S&D i liberałów z Renew Europe – co zapowiada ostrą walkę w trakcie przyjmowania pakietu w Parlamencie Europejskim.
Przedsmak sporów było już widać w pracach komisji ds. środowiska, która w zeszłym tygodniu zajęła się m.in. reformą EU ETS. Część europosłów – głównie z Renew Europe, Zielonych, oraz S&D – opowiedziała się np. za szybszym końcem bezpłatnych uprawnień do emisji CO2.
Z drugiej strony europejska lewica jest dalece sceptyczna wobec rozszerzenia EU ETS na budynki i transport. „To, co robimy, polega na tym, że nakładamy koszty na producentów, ci przerzucają je na konsumentów, co uderza w osoby najbardziej narażone” – powiedział europoseł greckiej Syrizy Petros Kokkalis.
Z kolei Michael Bloss z Zielonych uznał, że obecne plany sprowadzają się do „zmuszania gospodarstw domowych do płacenia za [emisję] CO2, jednocześnie dając darmowe uprawnienia przemysłowi”.
I tylko chyba główny autor „Fit for 55”, wiceprzewodniczący KE ds. Klimatu Frans Timmermans, uważa, że rosnące ceny energii nie tylko nie powinny hamować zmian, a wręcz je przyspieszyć.
„Zamiast być sparaliżowanym lub spowalniać sprawy z powodu wzrostu cen w sektorze energetycznym, powinniśmy przyspieszyć przejście na energię odnawialną, aby dostępna energia odnawialna po przystępnej cenie była dostępna dla wszystkich. To jest lekcja, którą powinniśmy wyciągnąć z obecnej sytuacji” – powiedział Timmermans we wtorek w Parlamencie Europejskim.
Ekologia
Gospodarka
Parlament Europejski VIII kadencji
Unia Europejska
emisja co2
energetyka
energia
ETS
handel emisjami
W OKO.press pisze głównie o kryzysie klimatycznym i ochronie środowiska. Publikuje także relacje z Polski w mediach anglojęzycznych: Politico Europe, IntelliNews, czy Notes from Poland. Twitter: https://twitter.com/WojciechKosc
W OKO.press pisze głównie o kryzysie klimatycznym i ochronie środowiska. Publikuje także relacje z Polski w mediach anglojęzycznych: Politico Europe, IntelliNews, czy Notes from Poland. Twitter: https://twitter.com/WojciechKosc
Komentarze