0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Jacek Marczewski / Agencja GazetaJacek Marczewski / A...

Cięcia emisji są konieczne – nie tylko w Europie – by ludzkość zachowała jakiekolwiek szanse na ograniczenie skutków katastrofy klimatycznej. Tak mówi nauka.

Przeczytaj także:

Ale nauka i ambicje zbudowane na jej zaleceniach to tylko jedna strona medalu. Po drugiej są polityczne i społeczne realia. Właśnie z nimi musi zmierzyć się teraz UE jako instytucja i jako wspólnota państw narodowych.

I jest niemal pewne, że założenia pakietu trzeba będzie do tych realiów dostosować, zwłaszcza że ludzie w kolejnych państwach członkowskich zaczynają protestować przeciwko rosnącym cenom energii – wymuszonym w dużej mierze przez rosnące ceny uprawnień do emisji dwutlenku węgla.

Kto zapłaci za obniżkę emisji?

W czasie wtorkowej (14 września) debaty na temat pakietu „Fit for 55” w Parlamencie Europejskim większość deputowanych – nawet Zieloni – wypowiadała się co najmniej ostrożnie, podkreślając, że obniżka emisji nie może odbywać się kosztem obywateli i gospodarki.

Brzmi znajomo? Od dłuższego czasu kwestia rosnących cen energii stałym elementem polskiej debaty publicznej. Ze względu na uzależnienie od węgla polskiej gospodarki – ze spalania węgla kamiennego i brunatnego wytworzyliśmy w zeszłym roku ok. 70 proc. prądu – rosnące na skutek polityki klimatycznej ceny uprawnień do emisji dwutlenku węgla stały się poważnym problemem gospodarczym i społecznym. Jednocześnie w ożywieniu gospodarczym po pandemii drożeje też sam węgiel.

Głównym źródłem kontrowersji w „Fit for 55” jest EU ETS, czyli unijny system handlu emisjami, obejmujący wybrane sektory gospodarki, w tym energetykę.

EU ETS obowiązuje od 2005 roku i pierwotnie miał on przybliżyć Wspólnotę do wypełnienia zobowiązań protokołu konferencji klimatycznej z Kioto. Jego sygnatariusze zobowiązali się do ograniczenia emisji o 5 proc. w 2012 roku w stosunku do stanu z 1990 roku. By to osiągnąć, kraje UE zgodziły się, by Unia wydawała uprawnienia do wypuszczania dwutlenku węgla do atmosfery. O EU ETS pisaliśmy szczegółowo w artykule Marcelego Wandasa:

Uprawnieniami handlują państwa i przedsiębiorstwa, a liczba uprawnień co roku się zmniejsza, co powoduje wzrost ich cen. Nawet gdy weźmiemy pod uwagę, że ten z pozoru bardzo prosty system komplikowany jest przez szereg wyjątków, takich jak np. darmowe uprawnienia dla niektórych, rosnące ceny uprawnień – a wraz nimi drożyzna na Towarowej Giełdzie Energii - coraz wyraźniej kierują polskich (i nie tylko) energetyków w stronę inwestycji w odnawialne źródła energii i gaz (który jako paliwo kopalne niezbyt nadaje się na podstawę zeroemisyjnej transformacji i istnieje ryzyko, że miliardowe inwestycje w gaz wkrótce okażą się chybione, ale to temat na osobny artykuł).

Emisja musi kosztować coraz więcej

Polska „cierpi” na skutek EU ETS przede wszystkim ze względu na idące w dekady opóźnienie w transformacji energetycznej, niemniej – wbrew pozorom - nie jesteśmy jedynym krajem, w którym pakiet „Fit for 55” budzi silne obawy.

Zarówno w swojej obecnej formie, jak i po zmianach, które zakładają rozszerzenie systemu handlu emisjami na energię zużywana w sektorach budownictwa i transportu. To może – i najpewniej będzie – mieć bezpośrednie przełożenie na wydatki gospodarstw domowych. Spalanie węgla, ropy i gazu musi jednak coraz więcej kosztować, twierdzą zwolennicy reform, jeśli chcemy zapewnić naszym dzieciom dobrą przyszłość.

Przypomnijmy: główne założeniem pakietu "Fit for 55" jest zmniejszenie emisji gazów cieplarnianych. Do 2030 roku Unia ma emitować 55 proc. mniej gazów cieplarnianych w porównaniu do poziomu z 1990 roku (według wcześniejszych założeń miało to być 40 proc.).

Do 2050 roku wspólnota ma być neutralna dla klimatu – mamy emitować tylko tyle, ile da się pochłonąć. Do tego w 2030 roku 40 proc. energii ma być produkowanych ze źródeł odnawialnych. To o 8 punktów proc. więcej niż obecnie obowiązujący cel.

Ponadto “Fit for 55” zakłada m.in. zaostrzenie norm emisji CO2 dla samochodów. By pomóc obywatelom w poniesieniu kosztów reform, ma powstać Społeczny Fundusz Klimatyczny. Jego zasoby mają pochodzić z kwoty stanowiącej 25 proc. przewidywanych wpływów z handlu emisjami paliw dla budownictwa i transportu drogowego – a więc z rozszerzonego EU ETS.

Tyle o zamiarach. Teraźniejszość Europejczyków jest jednak taka, że ceny prądu już rosną m.in. na skutek drożejących uprawnień do emisji. W górę idą także ceny ropy i gazu, a eksperci zapowiadają drogą zimę.

W ostatnich tygodniach protesty przeciwko drogiej energii miały miejsce w Hiszpanii, a ceny prądu stały się również jednym z centralnych tematów ostatniej debaty kanclerskiej w Niemczech. Wcześniej, bo w 2018 roku, przeciwko podwyżce cen paliw protestował we Francji tzw. ruch „żółtych kamizelek”. Są też pierwsze reakcje rządzących: wczoraj rząd w Madrycie przyjął rozporządzenie obniżające rachunki za elektryczność o ponad 20 proc przez redukcję stawek niektórych podatków obciążających produkcję prądu.

Żółte kamizelki w całej Europie?

Politycy, zarówno ci w Brukseli, jak i ci w państwach członkowskich UE, boją się powtórki z „żółtych kamizelek”, tym razem na skalę europejską.

„Musimy pamiętać, o dostosowaniu [pakietu »Fit for 55«, aby uniknąć sytuacji takich jak ta, z którą obecnie mamy do czynienia, a więc z bardzo silnym wzrostem cen CO2, a także cen gazu. To powoduje niepokój społeczny i naciski na rządy, by podjąć działania w celu zminimalizowania negatywnego wpływu na dochody gospodarstw domowych i konkurencyjność firm, w szczególności małych i średnich przedsiębiorstw” – powiedziała w weekend hiszpańska minister finansów Nadia Calviño, cytowana przez portal „Politico Europe”.

W Niemczech Olaf Scholz, kandydat socjaldemokratów i aktualny faworyt do objęcia stanowiska kanclerza po 16 latach rządów Angeli Merkel, podczas niedzielnej debaty telewizyjnej (którą swoją drogą wygrał) opowiedział się za „umiarkowaniem” w walce ze zmianą klimatu. „Zawsze stawiałem opór tym, którzy mówili, że wszystko musi teraz szybko stać się znacznie droższe” – powiedział Scholz.

Sasin: Wzrost cen musi nastąpić

Świadomość nieuchronnego – jak się wydaje – wzrostu cen energii ma także rząd PiS i zdominowane przez partyjnych nominatów instytucje państwa. „Oczekiwania spółek energetycznych [co do podwyżek cen prądu] zostaną określone przez same spółki we wnioskach taryfowych do Urzędu Regulacji Energetyki. Spółki prawa handlowego nie mogą dokładać do swojego biznesu, muszą też inwestować, żeby w przyszłości ceny energii mogły być niższe. Nieuchronna logika jest taka, że ten wzrost musi nastąpić" - powiedział wicepremier Jacek Sasin dziennikarzom na Forum Ekonomicznego w Karpaczu.

"Niestety trzeba sobie jasno powiedzieć: jeśli będą realizowane ambitne klimatyczne pomysły, to Polacy będą coraz więcej płacić za energię z roku na roku, a polska gospodarka z roku na rok będzie tracić konkurencyjność. To jest cena zielonej rewolucji” – to już szef Narodowego Banku Polskiego Adam Glapiński.

W Polsce ceny na TGE wzrosły o ponad 50 proc. od początku roku, choć – jeszcze – nie przekłada się na to na wyższe rachunki gospodarstw domowych, bo te płacą według zatwierdzanych przez Urząd Regulacji Energetyki taryf, które niekoniecznie odzwierciedlają sytuację na rynku.

Jedna trzecia komisarzy przeciw

Zdania są podzielone nawet w samej Komisji Europejskiej. W lipcu, gdy zaprezentowano pakiet „Fit for 55” aż jedna trzecia składu komisji wyraziła niezadowolenie i poprosiła o odnotowanie ich sprzeciwu w protokole. Sceptycy – wśród nich Valdis Dombrovskis (komisarz ds. handlu), Josep Borrell z Hiszpanii (polityka zagraniczna i bezpieczeństwo) i Thierry Breton (rynek wewnętrzny) - reprezentują największe ugrupowania polityczne Wspólnoty – chadeków z Europejskiej Partii Ludowej, socjaldemokratów z S&D i liberałów z Renew Europe – co zapowiada ostrą walkę w trakcie przyjmowania pakietu w Parlamencie Europejskim.

Przedsmak sporów było już widać w pracach komisji ds. środowiska, która w zeszłym tygodniu zajęła się m.in. reformą EU ETS. Część europosłów – głównie z Renew Europe, Zielonych, oraz S&D – opowiedziała się np. za szybszym końcem bezpłatnych uprawnień do emisji CO2.

Z drugiej strony europejska lewica jest dalece sceptyczna wobec rozszerzenia EU ETS na budynki i transport. „To, co robimy, polega na tym, że nakładamy koszty na producentów, ci przerzucają je na konsumentów, co uderza w osoby najbardziej narażone” – powiedział europoseł greckiej Syrizy Petros Kokkalis.

Z kolei Michael Bloss z Zielonych uznał, że obecne plany sprowadzają się do „zmuszania gospodarstw domowych do płacenia za [emisję] CO2, jednocześnie dając darmowe uprawnienia przemysłowi”.

I tylko chyba główny autor „Fit for 55”, wiceprzewodniczący KE ds. Klimatu Frans Timmermans, uważa, że rosnące ceny energii nie tylko nie powinny hamować zmian, a wręcz je przyspieszyć.

„Zamiast być sparaliżowanym lub spowalniać sprawy z powodu wzrostu cen w sektorze energetycznym, powinniśmy przyspieszyć przejście na energię odnawialną, aby dostępna energia odnawialna po przystępnej cenie była dostępna dla wszystkich. To jest lekcja, którą powinniśmy wyciągnąć z obecnej sytuacji” – powiedział Timmermans we wtorek w Parlamencie Europejskim.

;

Udostępnij:

Wojciech Kość

W OKO.press pisze głównie o kryzysie klimatycznym i ochronie środowiska. Publikuje także relacje z Polski w mediach anglojęzycznych: Politico Europe, IntelliNews, czy Notes from Poland. Twitter: https://twitter.com/WojciechKosc

Komentarze