Gdyby dron nie uderzył 3 maja w kremlowską kopułę, należałoby to wymyślić. Dla propagandy Kremla wydarzenie to okazało się darem niebios. Pozwoliło znowu tak namieszać, by nie było wiadomo, kto napadł, a kto jest agresorem. I by trudniej było zauważyć, że w dniu pobiedy 9 maja nie będzie pobiedy
Przypomnijmy: w środę po południu propaganda ogłosiła (i pokazała nagrania filmowe), że w nocy dron rozbił się o budynek na Kremlu w Moskwie. Cel uderzenia nazwany został „Kremlowską rezydencją prezydenta”. Chodzi o Pałac Senacki, w którym Putin pracuje, jeśli jest na Kremlu. Z relacji telewizyjnych wynika, że bywa tam rzadko. Cel drona był więc bezpieczny dla Putina, ale symboliczny.
„Dwa bezzałogowe statki powietrzne były wycelowane w Kreml. W wyniku szybkich działań podjętych przez wojsko i służby specjalne przy użyciu radarowych systemów bojowych urządzenia zostały unieszkodliwione" – głosił oficjalny komunikat. Czyli że wszystko było pod kontrolą.
Początek był więc tradycyjny: 12 godzin od zdarzenia obowiązywała wersja, że nic się nie stało.
Ale potem się zaczęło. Propaganda zaczęła opowiadać o dronie na Kremlu. Mówiła dużo i bez przerwy. I mówiła rzeczy sprzeczne – co jest raczej planowym zabiegiem niż objawem chaosu.
Oto pięć narracji kremlowskich o dronie z dwóch dni:
„Uważamy te działania za planowany akt terrorystyczny i zamach na życie Prezydenta Federacji Rosyjskiej, przeprowadzony w przeddzień Dnia Zwycięstwa, Parady 9 Maja, na której planowana jest również obecność zagranicznych gości”.
Był to zamach bezpośrednio wymierzony w Putina, mimo że o tym, że Putin nocuje na Kremlu jeszcze miesiąc temu propaganda informowała jako o wydarzeniu absolutnie nadzwyczajnym i rzadkim (kiedy wizytę składał w Moskwie Xi Jinping, Putin częstował go „herbatą” w tymże apartamencie, co dworskich dziennikarzy doprowadziło do skrajnej ekscytacji: Putin ma apartament na Kremlu!).
Dopiero śledztwo wykaże, skąd się wziął dron (Sekretarz prasowy prezydenta Federacji Rosyjskiej Dmitrij Pieskow wyraził nadzieję, że w odpowiednim czasie „zostanie rzucone światło" na to, skąd wziął się atak na Kreml).
Ta wersja ma trzy podwersje:
Ale przecież — propaganda zauważa z satysfakcją — gdyby prezydent Zełenski nie kazał odpalić drona, to nie udałby się następnie w kilkudniową podróż zagraniczną. Bo przecież wyjechał tylko dlatego, że wiedział. Wiedział bowiem, że Putin, którego kazał zabić, wcale nie sypia na Kremlu, więc przeżyje i każe Zełenskiego zabić w Kijowie.
Może brzmi to pokrętnie, ale tylko w moim wykonaniu, Jest to przecież klasyczne zagranie, że brak dowodów jest dowodem, a zaprzeczenie świadczy o winie.
„Trudno uwierzyć w żałosny bełkot z gabinetu Zełenskiego o braku udziału w atakach dronów na Kreml" – powiedział na przykład Leonid Słucki, lider Partii Liberalno-Demokratycznej (czyli partii Żyrinowskiego). Widać, że zrozumiał.
Może uderzyć bronią jądrową w Kijów. Albo zabić prezydenta Zełenskiego. Albo zabić cały ukraiński rząd i kogo tam się jeszcze uda.
Przy okazji dron pozwolił więc kremlowskim oficjelom zapunktować u wierchuszki radykalnymi wypowiedziami. A także pofantazjować o rosyjskich zwycięstwach, co się zawsze przydaje propagandzie:
„Pozostawiam to pytanie bez komentarza” – powiedział 4 maja zszokowanym chyba dziennikarzom rzecznik Putina Pieskow. Pytali go, czy Moskwa rzeczywiście uznaje Zełenskiego za „uzasadniony cel".
Rosja powinna natychmiast dokręcić śrubę, reaktywować stalinowską SMIERSZ i lepiej filtrować ludzi, którzy uciekają z Ukrainy do Rosji (a także ostrzej przesłuchiwać jeńców). Oraz dokręcić śrubę rosyjskiej opozycji. „Gdyż ich wolności są mniej ważne niż bezpieczeństwo obywateli Federacji Rosyjskiej” (program „60 minut” 4 maja).
W ten sposób propaganda podbija i uzasadnia potrzebę wprowadzenia państwowego terroru. To się pojawia w oficjalnym przekazie co jakiś czas. Ostatnio częściej.
Czego dowodem jest to, że Amerykanie zaprzeczają wszystkiemu. Skoro zaprzeczają, to znaczy, że to zrobili (patrz punkt 3a).
Poza tym zgodnie z tym, co od dawna powtarza propaganda Kremla, Ukraińcy nic nie robią bez zlecenia z Waszyngtonu (żeby było i śmieszniej, i straszniej, tę wersję przedstawił rzecznik Putina Dmitrij Pieskow: „To są dane, które mamy. Dane, które otrzymuje nasza służba specjalna”, powiedział Pieskow pytany, jakie są powody, by sądzić, że Ukraina i Stany Zjednoczone stały za atakiem UAV na kremlowską rezydencję Putina).
Tę wersję powtarzały i rozwijały wieczorne „Wiadomości" („Wiesti") 4 maja.
Czego dowodem jest to, że Rosja Putina jest od samego początku, od 24 lutego 2022, ofiarą agresji NATO. Czyli jeśli coś uderzyło w Kreml, to NATO. Co czyni prezydenta Zełenskiego legalnym celem odwetowym także, kiedy jest na terenie państw NATO.
Prawdziwym celem drona było sprowokowanie Moskwy do ataku odwetowego, po którym NATO mogłoby oficjalnie włączyć się w wojnę (w której skądinąd uczestniczy od 24 do 2022, wedle innych wersji – od 2014 roku, a nawet – od 1914 roku, czyli od I wojny światowej; NATO wtedy nie istniało, ale istniał Zły Zachód, którego emanacją jest NATO).
Ale Putin nie dał się sprowokować — i uderzy, kiedy będzie chciał i jak będzie chciał.
Jest ich kilka.
Dron jest jeden. Wyjątkowy, bo kremlowski.
Owszem, o reszcie można wyczytać w depeszach agencyjnych, ale te informacje nie są nawlekane na nitkę narracji. Są osobnymi, niezwiązanymi z niczym zdarzeniami. Propaganda nazywa zresztą te drony nie „ukraińskimi dronami” a po prostu „dronami”. I drony te trafiają przede wszystkim w magazyny paliwa i w różne fabryki. Ofiar nie ma, płoną tylko zapasy paliwa i sprzętu wojskowego. Te ataki stopniowo się nasilają.
A to jest ważne w nowej narracji, która mówi, że Rosja jest na wojnie z 51 krajami świata i że II wojna światowa była ledwie przygrywką do tej wojny. Rosja potrzebuje więc bohaterskiego przywódcy.
Choć w momencie ataku drona Putin nie znajdował się pod trafioną kopułą, ani w ogóle na Kremlu, mimo to rzecznik Putina ogłosił 4 maja, że „prezydent zawsze w tak trudnych, ekstremalnych sytuacjach zachowuje spokój, opanowanie, jasność w ocenach, w wydawanych poleceniach, więc nic nowego się w tym zakresie nie wydarzyło”.
A jeśli Putin wystąpi na defiladzie w Moskwie 9 maja, to będzie można ogłosić, że jest największym bohaterem na świecie.
Choć założyciela Grupy Wagnera Jewgienij Prigożyn ogłosił 3 maja, że ofensywa Sił Zbrojnych Ukrainy już się rozpoczęła. Prigożyn użył przy tym ciekawego sformułowania: „Kijów stał się bardziej aktywny »poza historycznymi granicami Ukrainy«”. Z czego wynika nie tylko, że Ukraina istnieje, ale że ma jasne dla Prigożyna historyczne granice. I że w tych granicach znajdują się jego najemnicy
Nie trzeba więc mówić, że od ostatniego odcinka GOWORIT MOSKWA kolejne miasta i regiony musiały odwołać parady zwycięstwa (mimo że dla 2/3 Rosjan parada to istota tego święta). Bo nie ma wojska do maszerowania i sprawnej obrony przed dronami.
Zamiast Dnia Pobiedy – putinowskiego święta wiosny, w czasie którego obiecuje on poddanym dobre plony w zamian za małą ofiarę młodej krwi – propaganda dostarcza więc poddanym Putina rozważania, czy i w co Putin uderzy i ilu (jeśli w ogóle) zabije („Strona rosyjska zastrzega sobie prawo do podjęcia działań odwetowych tam, gdzie uzna to za stosowne” – stwierdza oficjalny komunikat).
Nie mówię, że nie należy się bać.
Warto jednak wiedzieć, że ten lęk jest elementem putinowskiego spektaklu władzy. Drona propaganda używa bowiem do tego, by naprawdę nie było wiadomo, o co chodzi, co jest przyczyną, co skutkiem, co dowodem, a co insynuacją. To jest sposób propagandy na katastrofę trzydniowej wojny Putina. Która — co warto pamiętać — od kilku dobrych tygodni nie jest nazywana operacją przebiegającą zgodnie z planem.
A jeśli pytacie Państwo, czy to był ukraiński dron, to odpowiem: z propagandy Kremla wynika, że nie.
Od początku napaści Rosji na Ukrainę śledzimy, co mówi na ten temat rosyjska propaganda. Jakich chwytów używa, jakich argumentów? Co wyczytać można między wierszami?
UWAGA, niektóre ze wklejanych do tekstu linków mogą być dostępne tylko przy włączonym VPN
Rosyjska propaganda: rys. Weronika Syrkowska/OKO.press
Z wykształcenia historyczka. Od 1989 do 2011 r. reporterka sejmowa, a potem redaktorka w „Gazecie Wyborczej”, do grudnia 2015 r. - w administracji rządowej (w zespołach, które przygotowały nową ustawę o zbiórkach publicznych i zmieniły – na krótko – zasady konsultacji publicznych). Do lipca 2021 r. w Biurze Rzecznika Praw Obywatelskich. Laureatka Pióra Nadziei 2022, nagrody Amnesty International, i Lodołamacza 2024 (za teksty o prawach osób z niepełnosprawnościami)
Z wykształcenia historyczka. Od 1989 do 2011 r. reporterka sejmowa, a potem redaktorka w „Gazecie Wyborczej”, do grudnia 2015 r. - w administracji rządowej (w zespołach, które przygotowały nową ustawę o zbiórkach publicznych i zmieniły – na krótko – zasady konsultacji publicznych). Do lipca 2021 r. w Biurze Rzecznika Praw Obywatelskich. Laureatka Pióra Nadziei 2022, nagrody Amnesty International, i Lodołamacza 2024 (za teksty o prawach osób z niepełnosprawnościami)
Komentarze