Putin pochwalił się gigantycznym wzrostem produkcji wojennej. Kilka dni później ofensywa rosyjska pod Charkowem zatrzymała się i propaganda w ślad za Putinem zaczyna straszyć świat nuklearną zagładą. Po czym Putin wyszedł i powiedział, że wcale bombą atomową nie straszy. Co to było?
Czy Putin właśnie sprawdził swój potencjał do straszenia? Dokręca śrubę? Czy też ratuje się przed konferencją światową w sprawie Ukrainy, która w ten weekend planowana jest w Szwajcarii? I na którą nikt go nie zaprosił?
Oczywiście, zdaniem propagandy Kremla konferencja nie ma żadnego znaczenia i jeszcze się nie zaczęła, a już jest porażką Ukrainy. Ale im częściej propaganda Kremla to powtarza, tym wytrawny jej odbiorca mniej temu wierzy.
Putin zasadniczo powtarza w kółko to samo, co ma świadczyć o jego determinacji. Ale zmieniający się kontekst tych wypowiedzi zmienia im sens. Teraz np., tak jak przed rokiem, w Petersburgu odbyło się „światowe” forum gospodarcze. Nieco mniej światowe niż przed rokiem (a i wtedy światowo było w sposób umiarkowany — z powodu izolacji Rosji). Na sesji plenarnej, jak przed rokiem, dwa lata wcześniej i trzy, Putin opowiadał dyrdymały przez kilka godzin (zeszłoroczne streszczaliśmy w tym tekście). Ale powtarzane po raz kolejny znaczyły dziś już coś innego niż przed rokiem. Bo na wojnie niewiele się zmienia — tylko ludzie giną.
W trzecim roku wojny nawet niewprawny odbiorca propagandy wie, po czym poznać, że na froncie Putinowi nie idzie najlepiej.
Najpierw propaganda wypluwa z siebie nazwy maleńkich miejscowości i osad (ruin osad). To oznacza, że „wyzwalanie” Ukrainy postępuje. Potem nazwy miejscowości znikają z przekazu, a telewizja przestaje pokazywać mapki frontu w powiększeniu. Co więcej, zamiast opowieści o „odbiciu” miejscowości pojawiają się historie o „odbiciu” (odparciu) ukraińskiego kontrataku. Reportaże z „zatykania” rosyjskiej flagi na ruinach propaganda zastępuje reportażami z tego, jak strzela armata (i jak z drona widać wielki wybuch). W końcu propaganda mówi o fałszywych „pozorach ukraińskiego sukcesu”.
I każdy wytrawny odbiorca propagandy musi rozumieć, że to nic dobrego dla niego nie oznacza. Jeśli mieszka w Rosji.
Bowiem:
Niemniej Putin pochwalił się w ten sposób, że traci miesięcznie jakieś 10 tys. ludzi. W tym 5 tys. z powodu ran, a 5 tys. – „bezpowrotnie”. Razem daje to od początku wojny kilkaset tysięcy ludzkich strat. A przypomnijmy, że jedyną oficjalną daną o poległych, ogłoszoną po pierwszym półroczu „operacji specjalnej” jesienią 2022 roku było 5 tys. A teraz okazuje się, że co miesiąc ginie minimum 5 tysięcy.
Jednocześnie rosyjski odbiorca dzień w dzień karmiony jest widokiem dantejskich scen przy ukraińskiej mobilizacji: telewizja pokazuje wszystkie ekscesy i akty przemocy przy łapaniu Ukraińców w wieku poborowym. Putin przy tym obiecuje, że on sam u siebie mobilizacji nie zrobi, dopóki będzie miał dosyć ochotników do armii. Jak długo tak będzie, widz nie może wiedzieć – zwłaszcza, że propaganda karmi go też obrazkami żołnierzy-kadłubków. Oczywiście inwalidzi ci przekonują, że brak kończyny nie przeszkadza w życiu, a nawet w powrocie na front (!), gdyż każdy inwalida już wkrótce zostanie wyposażony w supernowoczesne, bioniczne protezy. Ale człowiek swoje wie i może się obawiać, że chętnych do oddania nogi lub życia za Putina w końcu zabraknie. A wtedy przyjdą po niego.
A front stał tam, gdzie stał.
W tym wszystkim chodzi, jak tłumaczy telewizja, o „historyczną sprawiedliwość” oraz o to, żeby Ukraina... przyjęła ustawę zakazującą promocji nazizmu. Tak Putin definiuje słowo „denazyfikacja”. Mówił tak też przed rokiem, więc nie ma się co podniecać. Choć rzeczywiście w międzyczasie propaganda fantazjowała na temat „denazyfikacji” polegającej na fizycznej eksterminacji ukraińskich elit i reedukacji reszty populacji.
A zatem to brak tej ustawy po stronie Ukrainy kosztuje miesięcznie życie kilkunastu-kilkudziesięciu tysięcy ludzi, a gospodarkę przestawia na tory wojenne.
Więcej, teraz Putin wymaga od czynowników, by pracowali z takim poświęceniem, jakby sami byli na froncie, a od poddanych – by standardem było dla nich nadzwyczajne bohaterstwo.
(„Wszyscy rozumiemy, w każdym razie każdy powinien zrozumieć, w jakich czasach żyjemy i w jakim etapie historycznym znajduje się Rosja. Wszyscy powinni pracować jak na pierwszej linii frontu, wszyscy powinni czuć się zmobilizowani i tylko w ten sposób osiągniemy cele, które sobie postawiliśmy”. „Nie ma nagrody, która mogłaby zostać przyznana całemu narodowi rosyjskiemu, ale jego bohaterstwo i jedność są kluczem do wszystkich zwycięstw”).
W związku z tym Putin podnosi w Rosji podatki – oficjalnie, żeby było bardziej sprawiedliwie, skala podatkowa będzie progresywna. Dodatkowe pieniądze mają pójść na rozwój i poprawę warunków życia (ale raczej – warunków życia przemysłu zbrojeniowego, któremu Putin zaleca, by przy okazji wyprodukował coś na rynek).
Warto zauważyć też, jak zmieniają się reklamy w rosyjskiej telewizji (w wersji moskiewskiej – którą oglądam). Przed rokiem, co opisywałam, dominowała radosna reklama konsumpcyjna: grille, zakupy, wakacje. Teraz mamy raczej ofertę „korzystnego” oszczędzania w bankach należących do kolegów Putina i reklamę obniżek i promocji.
Propaganda tworzy tło dla skromnego życia pełnego poświęceń dla ojczyzny.
Ciekawy jest też sposób straszenia wojną atomową przez propagandę. Ewidentnie Putin próbował w ten sposób powstrzymać Zachód przed zmianą parametrów pomocy Ukrainie w momencie zagrożenia przez Rosjan Charkowa.
Nie udało się, bo na tej wojnie utracił już zdolność bycia traktowanym poważnie.
Ukraina dostaje nową broń i zgodę na używanie jej także na terenie Rosji, w miejscach, z których atakuje ona Ukrainę.
Straszenie świata wyglądało tak, że najpierw Putin w czasie wizyty w Uzbekistanie zebrał „dziennikarzy” (swój korpus propagandystów) i pogroził Zachodowi „konsekwencjami”. Przy czym zwrócił uwagę na sytuację „małych krajów o dużym zagęszczeniu populacji” (klasyczny Putin z pogardą i lekceważeniem wypowiadający się o tych, którzy wydają mu się słabsi). Na Zachodzie, od trzech lat przyzwyczajanym do takich opowieści, nie zrobiło to wrażenia, ale dla samej propagandy Kremla był to czytelny sygnał. Z wszystkich mediów zaczęły się wylewać pogróżki do równania Europy i USA z ziemią (przykłady TU, TU i TU). Czytelniczki i widzowie musieli się szykować na nuklearną zagładę.
A po 10 dniach Putin kazał zaprosić prawdziwych, zachodnich dziennikarzy do Petersburga, i ogłosił, że on wcale nie straszy bronią jądrową. Tylko się zastanawia. I rozważa też dostawę broni terrorystom i tym krajom, które chciałyby zaatakować Zachód. Ale tylko rozważa – nie dostarcza. A stosowną odpowiedzią na ataki Zachodu są ćwiczenia z taktyczną bronią jądrową, które się właśnie trwają.
„Proszę, i ja też wszystkich prosiłem, aby po raz kolejny na próżno nie wspominać o takich rzeczach (możliwości ataków nuklearnych)” – ogłosił Putin.
Tak tym razem zakończyła się wojna jądrowa.
Propagandyści zrobili zwrot o 180 stopni i zaczęli sławić mądrość Putina. Który mógłby spowodować nuklearną zagładę świata (w tym Rosji), ale jednak tego nie robi.
Dla odbiorcy „krajowego” przekaz jest tu prosty: Putin może zrobić, co chce. Nie ma sposób wpłynięcia na jego decyzje. A zaatakowany (wszystko jedno przez kogo, obcych? swoich?) – uderzy, nie oglądając się na skutki.
I po co to wszystko?
By przygotować odbiorcę na wojnę toczoną już na terytorium Rosji. W ostatnich dniach, od kiedy wiadomo, że Ukraina ma prawo się bronić, uderzając w agresora na jego ziemi, zmieniły się obrazki. Propaganda nie tylko pokazuje zniszczone („celowo”) obiekty cywilne. Nie tylko ludzi, którzy w takim ataku stracili dobytek – pokazuje też rannych cywili, na oddziałach intensywnej opieki.
To bardzo silny przekaz i duża zmiana. Bo przecież „specjalna operacja wojskowa” w Ukrainie miała być dowodem potęgi Putina. I miała być przeprowadzana bez zakłócania życia poddanym Putina. A teraz okazuje się, że to jest wojna – a wojna, jak to wojna – dotyczy każdego. Zaś zwykły człowiek powinien podziękować Putinowi, że spadają na niego tylko bomby tradycyjne, choć o coraz większym zasięgu. Dzięki Putinowi nie są to bomby atomowe.
Ciekawe jest też to, jak zmieniła się opowieść o samej Ukrainie. Niby Putin ma cały czas te same swoje cele, które „zamierza zrealizować zgodnie z planem”. Ale do niedawna realizował te cele względem państwa, które nigdy nie istniało, a które do tego od 2014 roku (od czasu Majdanu) miało nielegalne władze.
W trzecim roku wojny propaganda zmieniła jednak narrację: Ukraina jak najbardziej istnieje, ma też legalne władze i swoją konstytucję. Putin traktuje ją bardzo poważnie. Co prawda nie w części, w której konstytucja ta mówi o nienaruszalności granic Ukrainy – ale w kwestii wyborów prezydenckich. Kadencja prezydenta Wołodymira Zełenskiego skończyła się 21 maja, konstytucja nie pozwala na przeprowadzanie wyborów w czasie wojny. Nie mówi jednak wprost, że to oznacza przedłużenie mandatu prezydenta. Putin cytuje w telewizji przepisy ukraińskiej konstytucji z pamięci, bo Kremlowi najwyraźniej bardzo zależy na podważeniu mandatu Zełenskiego w czasie zbliżającej się konferencji w Szwajcarii.
Dla poddanych Putina powoływanie się na konstytucję najechanego państwa może nie być zdumiewające. Ale akurat dla krajów „globalnego liberalizmu” (wedle słów Putina) to akurat przekonywający dowód złych intencji Kremla. Kreml jednak próbuje poddanym wmawiać, że jeśli dojdzie do porozumienia w sprawie Ukrainy, które sygnować będzie w imieniu Ukrainy nie Wołodymir Zełenski, albo nie tylko on, to będzie to wielki osobisty sukces Putina.
Ale propaganda robi to wszystko nie po to, by objaśnić, że świat się zmienia i ludziom się zmienia czasem na starość, ale po to, by zrobić ludziom sieczkę w głowie. Co wymaga coraz więcej wysiłku, choć czasem się udaje. Bo np. pewną studentkę z Moskwy zdumiało – w trzecim roku wojny – że władza wsadziła ją na tydzień do aresztu za wisiorek na szyi. Władza zajrzała dziewczynie tak głęboko do dekoltu, że rozpoznała w wisiorku nawiązanie do ukraińskiego tryzuba. A propaganda to podała, jak gdyby nigdy nic.
Od początku pełnoskalowej napaści Rosji na Ukrainę w lutym 2022 roku śledzimy, co mówi na ten temat rosyjska propaganda. Jakich chwytów używa, jakich argumentów? Co wyczytać można między wierszami?
UWAGA, niektóre z wklejanych do tekstu linków mogą być dostępne tylko przy włączonym VPN.
Cały nasz cykl GOWORIT MOSKWA znajdziecie pod tym linkiem.
Z wykształcenia historyczka. Od 1989 do 2011 r. reporterka sejmowa, a potem redaktorka w „Gazecie Wyborczej”, do grudnia 2015 r. - w administracji rządowej (w zespołach, które przygotowały nową ustawę o zbiórkach publicznych i zmieniły – na krótko – zasady konsultacji publicznych). Do lipca 2021 r. w Biurze Rzecznika Praw Obywatelskich. Laureatka Pióra Nadziei 2022, nagrody Amnesty International, i Lodołamacza 2024 (za teksty o prawach osób z niepełnosprawnościami)
Z wykształcenia historyczka. Od 1989 do 2011 r. reporterka sejmowa, a potem redaktorka w „Gazecie Wyborczej”, do grudnia 2015 r. - w administracji rządowej (w zespołach, które przygotowały nową ustawę o zbiórkach publicznych i zmieniły – na krótko – zasady konsultacji publicznych). Do lipca 2021 r. w Biurze Rzecznika Praw Obywatelskich. Laureatka Pióra Nadziei 2022, nagrody Amnesty International, i Lodołamacza 2024 (za teksty o prawach osób z niepełnosprawnościami)
Komentarze