Robert Habeck to najjaśniejsza postać w niemieckim rządzie i murowany kandydat na przyszłego kanclerza. Lider partii Zielonych udowodnił, że nadaje się do sprawowania najważniejszych funkcji w kraju. Kim jest wschodząca gwiazda niemieckiej i europejskiej polityki?
Na zdjęciu: Minister gospodarki i ochrony klimatu Niemiec Robert Habeck uczestniczy w instalacji morskiej farmy wiatrowej RWE Kaskasi u wybrzeży północnoniemieckiej wyspy Helgoland, 23 marca 2023 roku.
We wrześniu 2021 roku wyborcy zakończyli długie rządy partii Angeli Merkel – Unii Chrześcijańsko-Demokratycznej (CDU). Po ponad 16 latach rządów chadecji, wybory parlamentarne wygrała Socjaldemokratyczna Partia Niemiec (SPD), która zdobyła 25,7 proc. głosów. Ta pozornie fundamentalna zmiana nie przerodziła się w zwiastowany koniec epoki merkelizmu. Do urzędu kanclerskiego w Berlinie wprowadził się Olaf Scholz. 64-letni polityk pomimo innych barw partyjnych to długoletni współpracownik Angeli Merkel. Już w latach 2007-2009 pełnił funkcję ministra pracy w jej gabinecie. W okresie 2011-2018 był burmistrzem Hamburga. Następnie, aż do zwycięskich wyborów, w ostatnim czwartym gabinecie Angeli Merkel łączył tekę ministra finansów ze stanowiskiem wicekanclerza.
Scholz pochodzi z hamburskiej kupieckiej rodziny. Z charakteru to typowy mieszkaniec północnej części Niemiec. Jest małomówny, stroni od emocji, trzyma ludzi na dystans. Czyż nie brzmi to znajomo? Obecny kanclerz nie tylko temperamentem, ale i sposobem prowadzenia polityki przypomina swoją poprzedniczkę. Właściwie tego chcieli Niemcy jesienią 2021 roku, gdy w fazie powolnego dogorywania pandemii koronawirusa udali się do urn wyborczych. Olaf Scholz nie porywa tłumów, ale też ciężko zaprzeczyć, że to polityk wyważony, rzeczowy i profesjonalny. Zresztą Niemcy pytani o ich stosunek do pozbawionych charyzmy przywódców instynktownie odpowiadają, że jednego z nadmiarem charyzmy już mieli i światu nie wyszło to na dobre.
Pewnie rodacy byliby zadowoleni z kanclerza Scholza, gdyby nie dzień 24 lutego 2022 roku, gdy Rosja zaatakowała Ukrainę. Europa, której wschodnia część pogrążona jest w konflikcie wojennym, potrzebuje innego rodzaju przywództwa. Sytuacja wymaga umiejętności błyskawicznej adaptacji i podejmowania niewygodnych decyzji. Tych cech Olaf Scholz nie posiada. Dlatego największa gospodarka Europy pod jego przywództwem szybko stała się symbolicznym „hamulcowym” w koordynacji wsparcia militarnego i finansowego dla Ukraińców, broniących się przed rosyjskimi atakami.
Jednak Niemcy miały i nadal mają szansę na inną politykę i na kanclerza, który zmieni wizerunek kraju.
Szansa na realne zerwanie z epoką merkelizmu jest bezpośrednio związana z liderem partii Zielonych.
„NIEDZIELA CIĘ ZASKOCZY” to cykl OKO.press na najspokojniejszy dzień tygodnia. Chcemy zaoferować naszym Czytelniczkom i Czytelnikom „pożywienie dla myśli” – analizy, wywiady, reportaże i multimedia, które pokazują znane tematy z innej strony, wytrącają nasze myślenie z utartych ścieżek, zaskakują właśnie
23 maja 2021 roku Robert Habeck przyleciał do Kijowa. Wówczas był jeszcze „tylko” wiceprzewodniczącym niemieckich Zielonych. Przyleciał na osobiste zaproszenie Wołodymyra Zełenskiego. To ugrupowanie spośród wszystkich niemieckich partii ukraiński prezydent cenił najbardziej. Zieloni nawoływali do rezygnacji z Nord Stream II, gdy Merkel i Scholz nazywali budowę projektem „stricte biznesowym”. Żądali zakończenia zależności od rosyjskich surowców. Systematycznie odwiedzali oraz wspierali Ukrainę. Habeck miał udać się w okolice Mariupola, dziś już zniszczonego i będącego w rosyjskich rękach portowego miasta nad Morzem Azowskim, aby na własne oczy zobaczyć sytuację na froncie.
Jak relacjonowała niemiecka prasa, Habeck do stolicy Ukrainy przyleciał wczesnym popołudniem. Pierwsze spotkanie było zaplanowane na wieczór. Padł więc pomysł, aby w tym czasie udać się do Babiego Jaru. To nazwa wąwozu, w którym niemieckie oddziały Wermachtu i SS w metodycznej, trwającej 36 godzin rzezi, zamordowały 33 tys. kijowskich Żydów. Habeck zapisał sobie w notesie zdanie wyryte na pamiątkowej tablicy:
„Krew brata twego głośno woła ku mnie z ziemi!”.
Tymi słowami Bóg zwrócił się do Kaina, po tym, gdy ten zabił brata Abla.
Następnie polityk wrócił do dziennikarzy i wspominał książkę, którą tłumaczył w latach 90. XX w. z języka angielskiego. Książka traktowała o masakrze w Srebrenicy, gdzie Serbowie zamordowali 9 tys. bośniackich muzułmanów. Różne czasy i miejsca łączą się we wnioski dotyczące „tu i teraz”. Ukraińcy mają prawo się bronić i mogą liczyć na broń, także od Niemców – przekazał Habeck. Te słowa leżały w sprzeczności z programem jego własnej partii, w którym do dziś można przeczytać, że „zakazany jest eksport broni i uzbrojenia do dyktatur, reżimów gardzących prawami człowieka i do stref wojennych”.
Już wtedy Habeck urastał do rangi najbardziej nieszablonowego i wyrazistego polityka na niemieckiej scenie politycznej. Obecnie w rządzie koalicyjnym SPD, Zielonych i liberałów z Wolnej Partii Demokratycznej (FDP), sprawuje funkcję ministra gospodarki i wicekanclerza. Już w 2021 roku bardzo niewiele dzieliło go od najważniejszej funkcji w kraju. W kolejnych wyborach z pewnością stanie do walki o fotel kanclerski. Warto więc przeanalizować, co dokładnie czyni go nadzieją na głęboką przemianę polityczną Republiki Federalnej Niemiec.
Niemiecka polityka toczy się zgodnie z jasno ustalonymi regułami, do których należy także posługiwanie się mocno sformalizowanym językiem. W porównaniu do polskich standardów niemieccy politycy wyrażają się bardzo dyplomatycznie. Ewenementem na skalę światową jest niewielka liczba ataków ad personam i koncentracja na szukaniu politycznych rozwiązań. Oczywiście to nie zarzut, ale też często robi się dość sztampowo.
Bundestag zdominowany jest przez osoby o wykształceniu prawniczym, które doskonale wiedzą co i jak powiedzieć. Olaf Scholz to wręcz wzorcowy przykład. Zresztą przed rozpoczęciem kariery politycznej pracował w kancelarii prawniczej.
Habeck wniósł do tego skostniałego świata zupełnie inny background. Dość wcześnie związał się z Andreą Paluch, która stała się nie tylko jego żoną, ale i partnerką w życiu zawodowym. Para przeprowadziła się na prowincję blisko niemiecko-duńskiej granicy. Tam poświęcili się pracy literackiej. Razem tłumaczyli angielską prozę i poezję. W końcu odważyli się też napisać własne książki. Małżeństwo odniosło spory sukces, przede wszystkim w gatunku literatury dziecięcej i młodzieżowej. Ich opowiadania „Mali bohaterowie, wielkie przygody”, czy przygody Clary i Jana, którzy ratują dzikie zwierzęta przed zagrożeniem ze strony chciwych dorosłych, do dziś są wznawiane i chętnie czytane.
W domu Habecka i jego żony z roku na rok było coraz głośniej. W regularnych trzyletnich odstępach pojawiali się kolejni synowie: Jakob, bliźniacy Konrad i Anton oraz Oskar. Home office, dzielenie się pracą, ale i obowiązkami domowymi – dwadzieścia lat temu, dekady przed pandemią, to była jeszcze zupełna egzotyka.
Wielu obserwatorów w poprzedniej profesji i w dyplomie z filozofii doszukuje się korzeni wyjątkowego stylu, jaki Habeck wniósł do niemieckiej polityki. Dzięki doświadczeniu w operowaniu słowem i akademickiej dyskusji Habeck podczas rutynowej wizyty w oczyszczalni ścieków w Dreźnie potrafił zauważyć, że „ten szmer ma w sobie coś podniosłego. Tu jest jak w grocie” i dodać, że to właśnie w takich miejscach człowiek nabiera szacunku do wody. Związana z naukami ścisłymi Angela Merkel z pewnością spytałaby o skład chemikaliów, niezbędnych do oczyszczania ścieków. A Scholz poprosiłby kierownictwo oczyszczalni o ubiegłoroczny raport finansowy.
Habeckowi szybko udaje się urzeczywistnić marzenia klasy średniej. Miał ledwie trzydzieści parę lat, a na koncie szczęśliwą rodzinę i komercyjny sukces, związany z działalnością zawodową, którą sam wybrał i lubił. Żeby nie popaść w kryzys wieku średniego, zaczął rozglądać się za nowymi zadaniami. Jak sam wspomina w jednej ze swoich książek, impulsem do działalności politycznej był brak ścieżki rowerowej pomiędzy dwoma okolicznymi miasteczkami. Poszedł więc z tą sprawą na spotkanie Partii Zielonych.
Niewiele później był już nowo wybranym szefem partii w okręgu. Po prostu nikt więcej nie kandydował.
Kolejne lata to dalsze, raczej pozbawione większych problemów, wspinanie się w górę partyjnej drabinki. W federalnym systemie Niemiec to dość standardowa ścieżka politycznej kariery. Zaczyna się od spraw komunalnych i lokalnych, później przychodzi czas na działania na poziomie landu. Berlin i sprawy całego kraju to dopiero ostatni przystanek.
Habeck w 2012 roku zostaje w północnym landzie Szlezwik-Holsztyn wybrany ministrem w resorcie, którego szerokie kompetencje obejmują transformację ekologiczną, ochronę przyrody, ale i rolnictwo. To dla niego czas nauki sztuki kompromisów.
Po pierwsze, Zieloni są w landowym rządzie tylko mniejszym koalicjantem. Główną siłę stanowią najpierw socjaldemokraci, a po kolejnych wyborach w 2017 roku chadecy. Po drugie, polityk partii Zielonych wcale nie wzbudzał automatycznie zaufania mieszkańców regionu, głównie rolników i rybaków. Jednak w końcu nawet ci ostatni zaczęli chwalić Habecka za zawarty w 2015 roku tzw. „pokój muszelkowy”, dotyczący połowów muszli i ostryg.
Habeck tak długo moderował między ekologami a rybakami, aż w końcu obie strony zgodziły się na kompromisowe rozwiązania.
Habeck w przeciągu kilku lat awansował w landowych rankingach na najpopularniejszego polityka. Było już wiadomo, że polityk będzie chciał spróbować swoich sił w Berlinie.
W 2018 roku wraz z Annaleną Baerbock staje na czele partii Zielonych. Polityk przeprowadza się do Berlina i szybko zwraca na siebie uwagę dziennikarzy. Zamiast okrągłych formułek, Habeck głośno wyraża swoje obawy w danej kwestii lub przyznaje, że nie ma gotowych odpowiedzi. Dzięki temu w tekstach na jego temat obok nazwiska coraz częściej pojawia się przymiotnik „autentyczny”.
Nie przeszkadzają mu nawet pozornie duże potknięcia, takie jak krótki filmik wyborczy, który w 2019 roku wrzuca na Twittera. Zachętę do głosowania w landowych wyborach w Turyngii formułuje w następujących sposób: „Próbujemy zrobić wszystko, co w naszej mocy, żeby Turyngia stała się otwartym, wolnym i liberalnym landem”.
Brzmi to tak, jakby Turyngia blisko 30 lat po zburzeniu Muru Berlińskiego wciąż jeszcze nie wyzwoliła się z NRD-owskiej dyktatury.
Polityk zbiera cięgi od wszystkich możliwych komentatorów, tysiące złośliwych komentarzy pojawia się na Twitterze. W reakcji przeprasza i kasuje konto. Jak sam później tłumaczy, platforma skłaniała go do bycia „bardziej agresywnym, głośniejszym i bardziej polemicznym”. Koniec końców znów punktuje, bo przecież kto z nas czasem nie żałuje tego, co zamieścił w mediach społecznościowych i nie rozważa odcięcia się od toksycznych internetowych dyskusji.
W 2019 roku jest już najczęściej zapraszanym politykiem do udziału w telewizyjnych debatach. Sprzyja mu Zeitgeist. Niedługo po tym, jak przejmuje dowodzenie w partii, dziewczyna o drobnej posturze zamiast do szkoły idzie przed budynek szwedzkiego parlamentu w Sztokholmie, gdzie wyciąga karton z napisem „Strajk szkolny dla klimatu”. Greta Thunberg inspiruje do działania ludzi na całym świecie. Demonstracje Fridays For Future największą skalę osiągają właśnie w Niemczech. Młodzi aktywiści tworzą silne struktury, działają we wszystkich większych miastach kraju, a ogólnokrajowe protesty mobilizują setki tysięcy osób.
Przekaz, że pogłębiający się kryzys klimatyczny wymaga radykalnych działań ze strony polityki, to równocześnie darmowa kampania organizowana przez młodych aktywistów dla Partii Zielonych. To jak nośny staje się temat klimatu w niemieckiej polityce, dobitnie pokazują wybory do Parlamentu Europejskiego w maju 2019 roku. Ugrupowanie Habecka otrzymuje w nich aż 20,5 proc. głosów i drugą pozycję po CDU.
To największy sukces wyborczy w historii Zielonych, który jeszcze bardziej nakręca „Habeckomanię”.
Pojawiają się pierwsze okładki, które łączą postać polityka z funkcją przyszłego kanclerza. Część dziennikarzy nie stara się nawet specjalnie o obiektywizm w przedstawianiu nowej gwiazdy niemieckiej polityki. Habeck, a to porównywany jest do Brada Pitta, a to chwalony za elokwencję. Nawet dziura w jego skarpetce dostrzeżona przez reporterkę „Die Zeit” po tym, jak w pociągu zdejmuje buty, staje się pretekstem do kolejnych peanów na temat jego „autentyczności”.
Przy tak dużym zainteresowaniu postacią Habecka, uwadze ucieka proces zmian, które zachodzą w samej partii, a których jednym z duchowym ojców jest nowy przewodniczący. Niemieccy Zieloni przez długi czas mieli bardzo duży elektorat negatywny. Kojarzeni byli głównie z zakazami. Wystarczyło, żeby któryś z polityków rzucił pomysł jednego bezmięsnego dnia na stołówkach w instytucjach publicznych w tygodniu, aby tabloid „Bild”, który w Niemczech wciąż codziennie sprzedaje milion egzemplarzy, krzyczał, że radykałowie chcą Niemcom zabronić jedzenia mięsa. A radykalnych postulatów w szeregach partii, która liczy przeszło 125 tys. członków, nigdy nie brakowało.
Ugrupowanie zakładali wszak uczestnicy protestów studenckich końca lat 60. XX w.
Zarówno Habeck, jak i Baerbock należeli już do innego pokolenia. Wychowywali się w dobrych domach. Dorastali w latach 80. XX w., które w Zachodnich Niemczech były dekadą spokoju i wielkiego dostatku. Habeck przez całe swoje życie nie związał się mocno z żadną polityczną ideologią. A dojrzewając jako polityk, coraz większy nacisk kładł na przekraczanie politycznych granic i próbę dotarcia do jak najszerszego elektoratu. Jest najlepszym przykładem „Realo”, jak nazywa się przedstawicieli pragmatycznego skrzydła partii. Po drugiej stronie znajdują się „Fundis”, czyli fundamentaliści, którzy w ostatnich latach stracili nieco na znaczeniu.
Habeck i jemu podobni politycy Zielonych zrozumieli bowiem, że również wyborca jego ugrupowania może w dużej mierze wieść życie pełne sprzeczności. Może być wegetarianinem, nie żałować pieniędzy na organizacje ekologiczne, przykładać się do segregowania śmieci i jednocześnie być posiadaczem nowiutkiego SUV-a i planować wakacje w dalekich zakątkach Azji, dokąd oczywiście dotrzeć można tylko samolotem.
Habeck zaakceptował, że jego partia nie może opierać się tylko na młodych buntownikach oraz bańce przekonanych do wszystkich zielonych postulatów. I postawił na dotarcie do tych, którzy życzyliby sobie zmian i większego poszanowania przyrody, ale jednocześnie nie chcą z dnia na dzień rezygnować z dostatniego życia.
Biorąc pod uwagę sympatię, jaką cieszył się w społeczeństwie, a przede wszystkim w mediach, każda inna partia z radością wystawiłaby jego kandydaturę w wyborach do urzędu kanclerskiego. Tylko że Habeck związał się na dobre i na złe z partią Zielonych, która programowo jest nie tylko ugrupowaniem ekologicznym, ale także feministycznym. Dlatego na jej czele stoi zawsze męsko-damski duet. Gdyby tylko można było, Zieloni w 2021 roku do urzędu kanclerskiego wysłaliby obu przewodniczących. Ale kanclerz może być tylko jeden. W kwietniu 2021 roku Habeck sam ogłosił, że kandydatką Zielonych będzie Annalena Baerbock. W wywiadzie dla tygodnika „Die Zeit” przyznał, że kwestia płci miała decydujące znaczenie.
Dodał, że sam miał ogromną chęć powalczenia o najwyższy urząd w kraju.
W okresie podejmowania tej decyzji Zieloni marzyli nawet o zajęciu pierwszego miejsca w nadchodzących wyborach. Plany te miały nawet poparcie w sondażach, w których Zieloni regularnie przekraczali 20 proc. poparcia. O sondażowy spadek zadbała sama kandydatka. Baerbock wypuściła promocyjną książkę, która okazała się być kompilacją notatek jej asystentów. Dodatkowo niektóre fragmenty skopiowano z innych książek bez podania źródeł. Kampania zaczęła się więc od plagiatu, co wyraźnie podcięło kandydatce skrzydła. Przez kolejne miesiące media, zamiast analizować wyborcze propozycje wolały spekulować, czy Baerbock wycofa się z kampanii. Tak się nie stało, ale w ostateczności partia musiała zadowolić się poparciem 14,5 proc.
Błyskawicznie zamieciono pod dywan fakt, że Baerbock zaprzepaściła historyczną szansę na sięgnięcie po władzę. Co jednak wskazuje także na dobry stan partii, której liderzy nie pozwolili na roztrząsanie wewnętrznych sporów. Z ust Habecka nie padło słowo krytyki wobec partyjnej partnerki. Zamiast tego pragmatycznie skupiono się na rozmowach koalicyjnych z socjaldemokratami i liberałami, które szybko udało się sfinalizować.
Habeck ledwo co przejął najważniejszy obok ministerstwa finansów resort, a już musiał przejść w tryb zarządzania kryzysowego. Wraz z rozpoczęciem rosyjskiej inwazji musiał zabrać się za sprzątanie stajni Augiasza. Bo na takie miano zasługuje zadanie przemodelowania niemieckiego systemu energetycznego. Kraj, który od dekad tkwił, a ostatnio nawet pogłębiał uzależnienie surowcowe od Rosji, z dnia na dzień obudził się w rzeczywistości, w której nic z tego kierunku importować już nie wolno. Nadzwyczajny tryb związany z wojną pozwolił mu jednak na podejmowanie niepopularnych decyzji, na które nie mógłby sobie pozwolić w normalnych warunkach.
Niemcy w ubiegłym roku podpisały umowy na dostawy gazu z LNG z Kataru i USA. Wcześniej nie było o tym mowy, bo w Katarze nie przestrzega się uznawanych na Zachodzie praw człowieka, a USA pozyskują swój gaz w dużej mierze z łupków, używając technologii szczelinowania. A ta szkodliwie oddziałuje na środowisko.
Dla Habecka te decyzje to sztuka kompromisów na zupełnie nowym, globalnym poziomie.
W niespełna rok w Wilhelmshaven wybudowano pierwszy z czterech terminali LNG, o których powstaniu rząd Angeli Merkel przez lata tylko mówił, w rzeczywistości stawiając wciąż na dokończenie za wszelką cenę gazociągu Nord Stream 2.
Jeszcze większym politycznym szpagatem jest decyzja dotycząca niemieckich reaktorów atomowych. Lata temu w reakcji na katastrofę w Fukushimie Angela Merkel podjęła decyzję o zamknięciu wszystkich niemieckich elektrowni atomowych do końca 2022 roku. Jednak funkcjonowanie trzech ostatnich reaktorów wydłużono do 15 kwietnia 2023 roku. Choć koniec atomu to sztandarowy punkt filozofii Zielonych, to Habeck nie oponował przed wydłużeniem okresu ich pracy ze względu na potrzebę wykorzystania każdego źródła energii na czas obecnej zimy.
Część ekspertów wieszczyło największej europejskiej gospodarce blackout spowodowany brakiem rosyjskich surowców.
Przez pierwsze półtora roku w nowej roli Robert Habeck udowodnił, że nadaje się do sprawowania najważniejszych funkcji w kraju. Pomimo hiobowych zapowiedzi, Niemcy nie musieli racjonować zużycia gazu. Przemysł działa, a obywatele otrzymali od rządu wsparcie w postaci zamrożenia cen gazu i prądu na bieżący rok.
Jak długo praca ministra gospodarki będzie polegała głównie na zarządzaniu kryzysowym, nie zależy ani od Habecka, ani od Scholza, ani od żadnego polityka w Niemczech. Decydujący dla unijnej gospodarki będzie dalszy rozwój sytuacji w Ukrainie.
Główne zadanie ministra Habecka i bez wojny na Wschodzie byłoby ekstremalnie trudne. W przeciągu najbliższych 10-15 lat trzeba przestawić całą niemiecką gospodarkę na zeroemisyjność i zrobić to w taki sposób, żeby nie doprowadzić do likwidacji milionów miejsc pracy w przemyśle i nie zniszczyć dotychczasowego dobrobytu, którym Niemcy cieszyli się w ostatnich dekadach.
Od kiedy polityk wziął się za to zadanie, w dużej mierze zniknął z mediów. Tylko regularnie wrzuca krótkie relacje na swój Instagram, jedyny profil w mediach społecznościowych, jaki posiada. Nie jest to już jednak styl z czasów, gdy mógł na potrzeby walki wyborczej kreślić atrakcyjne wizje przyszłości. Habeck skupiony relacjonuje codzienne postępy ministerstwa, w którym pracuje ponad 2,3 tys. osób i którego roczny budżet przekracza 10 mld euro.
Czy byłemu pisarzowi i filozofowi podoba się nowa rola? „Musimy wyobrazić sobie Syzyfa jako człowieka szczęśliwego” napisał w „Micie Syzyfa” francuski noblista Albert Camus. Habeck natrafił na to zdanie, gdy miał 16 lat. I do dziś pozostaje mu ono bliskie.
Świat
Angela Merkel
Olaf Scholz
energetyka wiatrowa
Greta Thunberg
Niemcy
Robert Habeck
strajk
transformacja energetyczna
zielona energia
Dziennikarz specjalizujący się w tematyce niemieckiej. Stały współpracownik Tygodnika Powszechnego i Deutsche Welle, wcześniej niemiecki korespondent Dziennika Gazety Prawnej i PAP. Laureat Nagrody im. Płażyńskiego (2021) i Nagrody Dziennikarskiej im. Mazowieckiego (2022).
Dziennikarz specjalizujący się w tematyce niemieckiej. Stały współpracownik Tygodnika Powszechnego i Deutsche Welle, wcześniej niemiecki korespondent Dziennika Gazety Prawnej i PAP. Laureat Nagrody im. Płażyńskiego (2021) i Nagrody Dziennikarskiej im. Mazowieckiego (2022).
Komentarze