0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: AFPAFP

Moskiewski satrapa wywołał kryzys energetyczny. Od inwazji Rosji na Ukrainę Niemcy – jak i pozostałe państwa UE – zmagają się z wysokimi cenami gazu i energii elektrycznej starając się wszelkimi metodami nie dopuścić do niedoborów prądu i ciepła. W przypadku Niemiec, gdzie rosyjski gaz odgrywał rolę niebagatelną – 26 proc. miksu energetycznego – problem nabrzmiał do tego stopnia, że zachwiał jednym z dogmatów Energiewende, czyli przestawienia gospodarki na zasilanie głównie energią ze źródeł odnawialnych z jednoczesnym odstawieniem potężnego niegdyś sektora energii atomowej.

Atomausstieg, czyli odejście od energetyki atomowej, jest efektem siły, jakiej stopniowo nabierały niemieckie ruchy antyatomowe, wyrosłe na początku z pacyfizmu sprzeciwiającemu się rozmieszczeniu w Niemczech broni jądrowej. Stopniowo ruch sprzeciwu rozszerzył się na wszystko co atomowe, zyskując na znaczeniu po katastrofie w Czarnobylu w 1986 roku i w Fukushimie w roku 2011.

Z czasem główne niemieckie partie polityczne dostrzegły nastroje społeczne i również zaczęły sprzeciwiać się energetyce atomowej. Do końca zeszłego roku odstawiono wszystkie z wyjątkiem trzech elektrowni atomowych, zmniejszając w ten sposób ich udział w miksie energetycznym kraju z 22 proc. w roku 2010 do niecałych 6 proc. w pierwszej połowie 2022 roku.

Przeczytaj także:

Kwartał dla trzech elektrowni

Dla koalicyjnego rządu socjaldemokratów Scholza z liberałami z FDP i partią Zielonych kryzys energetyczny okazał się również trwającym wiele tygodni kryzysem koalicyjnym, zakończonym przez samego kanclerza decyzją, że trzy pozostałe w systemie elektrownie atomowe – Isar 2, Neckarwestheim 2 i Emsland – będą mogły pracować do połowy kwietnia.

Jeszcze kilka tygodni temu wydawało się, że ich los jest przesądzony – miały zostać wyłączone do końca roku.

Decyzja Scholza wywołała różne reakcje w koalicji. Od rozczarowania Zielonych, dla których Atomausstieg jest kamieniem węgielnym nie tyle programu politycznego, a całej politycznej tożsamości, po radość — choć niepełną — liberałów z FDP.

„Fakt, że Scholz wykorzystuje kanclerskie prerogatywy do takiej decyzji (zamiast zawrzeć i ogłosić porozumienie z Zielonymi i liberałami), oznacza, że jego trójpartyjnej koalicji nie udało się osiągnąć kompromisu w sprawie przedłużenia działania energetyki jądrowej” — napisał niemiecki korespondent "Politico Europe" Hans von der Burchard.

To zwiastuje kolejne napięcia w koalicji, jeśli kryzys energetyczny wywołany przez Putina przedłuży się do kolejnej zimy – a wiele na to wskazuje.

Zieloni rozczarowali się decyzją Scholza tym bardziej, że zaledwie kilka dni wcześniej konwencja partii opowiedziała się za utrzymaniem dwóch z trzech elektrowni atomowych, ale tylko „w rezerwie”.

Decyzja kanclerza nie jest do też końca zgodna ze stanowiskiem liberałów, którzy proponowali, by elektrownie pozostały w sieci do 2024 roku. Niemniej lider liberałów, minister finansów Christian Lindner ocenił, że Scholz „postawił sprawę jasno, a w żywotnym interesie naszego kraju i jego gospodarki jest utrzymanie wszystkich mocy produkcyjnych tej zimy”.

Stress test sieci pokazuje luki

Na decyzję Scholza mogły też wpłynąć wyniki tzw. stress testu niemieckiej sieci energetycznej przeprowadzonego w połowie roku. Test wykazał, że trzy elektrownie atomowe, których pracę właśnie przedłużył kanclerz, mogą okazać się przydatne dla stabilizacji sieci w przypadku kryzysowych niedoborów mocy.

Środowiska proatomowe przyjęły decyzję Scholza z radością wymieszaną z goryczą – ta ostatnia bierze się stąd, że mimo przedłużenia produkcji energii elektrycznej z atomu – najczystszego stabilnego źródła nie licząc hydroenergetyki (choć ta oddziałuje negatywnie na ekosystemy rzeczne) – decyzja Scholza ma charakter doraźny. Scholz bowiem szybko zapewnił, że „Atomausstieg pozostaje:

15 kwietnia 2023 roku w Niemczech skończy się energetyka jądrowa”

„Decyzja Scholza o przedłużeniu okresu eksploatacji niemieckich elektrowni jądrowych do połowy kwietnia 2023 roku to krok w dobrym kierunku, ale trzy i pół miesiąca to zdecydowanie za mało. Kryzys energetyczny i klimatyczny nie skończą się w kwietniu i Niemcy nadal będą potrzebowały niezawodnych źródeł energii elektrycznej. Słońce nie zawsze świeci, a wiatr nie zawsze wieje” – mówi OKO Press Rainer Klute, prezes Nuklearii, niemieckiej organizacji pozarządowej działającej na rzecz energii jądrowej.

A co będzie zimą 2023/24?

„Od 1 stycznia każda dodatkowa godzina pracy tych reaktorów ograniczy emisje CO2 w ilości równej emisjom z całego życia statystycznego Europejczyka. Ale tylko do kwietnia, potem niemieccy Zieloni chcą koniecznie zamknąć te trzy elektrownie. Tak jakby już żadnej kolejnej zimy miało nie być” – zżyma się Adam Błażowski z Fota4Climate, polskiej fundacji zaangażowanej w promocję energii atomowej jako podstawy do dekarbonizacji wytwarzania energii oraz jednej z organizatorek zeszłorocznego protestu w Berlinie.

Oprócz trzech elektrowni, które mają pracować do połowy kwietnia, Niemcy mają jeszcze trzy inne – zamknięte na koniec 2021 roku – z których dwie nie dostały jeszcze zgody na rozbiórkę, a w kolejnej trwają prace przygotowawcze. W teorii można by je przywrócić do sieci, pytanie, czy rząd Scholza jest w stanie podjąć taką decyzję.

„Wydłużenie pracy trzech ostatnich czynnych elektrowni atomowych dobrze pokazuje ich wartość w kontekście kryzysów klimatycznego i energetycznego. Zaś przedłużenie ich działania o kolejne miesiące musiałoby wiązać się z wielce istotnymi zmianami w niemieckiej polityce energetycznej, co wydaje się mało prawdopodobne” - mówi OKO Press Jonathan Cobb, rzecznik Światowego Stowarzyszenia Energii Atomowej (World Nuclear Association).

„Niemniej jeszcze kilka miesięcy temu równie nieprawdopodobne wydawało się to, co właśnie zrobił Scholz” – dodaje Cobb.

Niemcy zmieniają zdanie?

Wygląda na to, że debata na temat energii atomowej w Niemczech szybko się nie zakończy. Wpływ na nią mogą mieć wyniki badań opinii publicznej i wydarzenia w innych krajach UE.

Według sondażu YouGov na zlecenie niemieckiej agencji prasowej DPA, łącznie 56 proc. ankietowanych wyobraża sobie dalszą działalność energetyki atomowej po 2024 r. Blisko jedna piąta respondentów stwierdziła, że niemieckie elektrownie jądrowe powinny działać „bezterminowo”, a 37 proc. stwierdziło, że jest to możliwe po 2024, jeśli pomoże to niemieckiej gospodarce radzić sobie z kryzysem energetycznym.

Z kolei w Szwecji, Ebba Busch, przewodnicząca Chrześcijańskich Demokratów, którzy będą współtworzyć nowy rząd w Sztokholmie, poinformowała, że „jednym z najważniejszych celów polityki gabinetu będzie budowa nowych reaktorów jądrowych” - napisał w zeszłym tygodniu serwis BiznesAlert.pl.

;
Wojciech Kość

W OKO.press pisze głównie o kryzysie klimatycznym i ochronie środowiska. Publikuje także relacje z Polski w mediach anglojęzycznych: Politico Europe, IntelliNews, czy Notes from Poland. Twitter: https://twitter.com/WojciechKosc

Komentarze