0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Foto Eyad BABA / AFPFoto Eyad BABA / AFP

Późnym wieczorem 3 października Hamas opublikował oświadczenie, że przystaje na plan Donalda Trumpa zakończenia wojny w Gazie. Zgodził się na kluczowy warunek USA i Izraela – wypuszczenie wszystkich żyjących zakładników i zakładniczek oraz przekazanie ciał zamordowanych.

Wcześniej amerykański prezydent zagroził, że jeśli Hamas nie zaakceptuje jego propozycji, to da wolną rękę i wsparcie Izraelczykom w zupełnym zniszczeniu Hamasu.

Przeczytaj także:

Co zakłada plan Donalda Trumpa?

Najnowsza propozycja USA przewiduje częściowe wycofanie się izraelskiej armii w zamian za zwolnienie wszystkich żyjących, jak i oddanie ciał martwych zakładników. Izrael ma zaprzestać w tym czasie jakichkolwiek działań wojennych (od soboty 4 października rano siły zbrojne Izraela przeszły w stan defensywny i nie prowadzą aktywnej walki).

Po uwolnieniu zakładników Izrael ma zwolnić 250 palestyńskich więźniów odbywających karę dożywotniego pozbawienia wolności, a także 1700 Gazańczyków zatrzymanych w czasie wojny, w tym wszystkie kobiety i dzieci. Dodatkowo za każdego zmarłego zakładnika Izrael ma wydać 15 zmarłych Gazańczyków.

Plan zakłada następnie amnestię dla każdego członka Hamasu, który zobowiąże się do pokojowej współpracy z Izraelem, oraz możliwość opuszczenia Gazy dla tych, którzy tego nie zrobią.

Dostawa pomocy humanitarnej ma zostać znacznie zwiększona, nawet jeśli porozumienie ostatecznie upadnie. USA proponują stopniowe oddanie kontroli nad Gazą „Międzynarodowej Jednostce Stabilizacyjnej”, która ma składać się z oddziałów policji i wojsk z całego świata (w tym: arabskich i palestyńskich) i która ma stanowić alternatywę dla militarnej okupacji Gazy przez izraelską armię.

W najbliższym okresie Gaza ma być zarządzana przez „Radę Pokoju” – międzynarodową grupę technokratów (w tym: Donalda Trumpa czy byłego brytyjskiego premiera, Toniego Blaira), która z czasem ma oddać Gazę w ręce Autonomii Palestyńskiej, jeśli ta przeprowadzi potrzebne reformy.

Hamas ma być zupełnie wykluczony z przyszłego życia politycznego Gazy.

W przeciwieństwie do wiosennych fantazji Donalda Trumpa o wysiedleniu Palestyńczyków z Gazy i uczynienia z niej riwiery, nowy plan wprost opowiada się też za ustanowieniem w przyszłości niepodległego palestyńskiego państwa.

Donald Trump oraz Benjamin Netanjahu wspólnie ogłosili poparcie dla amerykańskiej inicjatywy i wyznaczyli ostateczny termin odpowiedzi ze strony Hamasu na niedzielę 5 października – przypuszczalnie dlatego, że Trump spieszy się z przełomem w negocjacjach przed ogłoszeniem przez komitet noblowski zwycięzcy Pokojowej Nagrody Nobla 10 października, a Netanjahu chce zdążyć przed drugą rocznicą ataku Hamasu na Izrael 7 października.

Trump ponadto w opublikowanym w nocy 3 na 4 października filmiku na platformie X podziękował Katarowi, Turcji, Arabii Saudyjskiej, Egiptowi i Jordanii za pomoc w negocjacjach.

View post on Twitter

Powodów do sceptycyzmu nie brakuje

Izraelscy komentatorzy od początku obawiali się scenariusza, w którym Hamas teoretycznie przystaje na część warunków Trumpa, jednocześnie odrzucając niektóre z nich.

Jednym z punktów zapalnych jest kwestia tego, kto będzie zarządzał Gazą po zakończeniu wojny – Hamas dopuszcza w tym względzie jedynie „niezależne palestyńskie ciało oparte na arabsko-islamskiej współpracy”.

Niejasnym pozostaje też, czy Hamas faktycznie zgodzi się na uwolnienie wszystkich zakładników bez pełnego wycofania się izraelskich wojsk z Gazy.

Propozycja Trumpa została jednak poparta przez Palestyński Islamski Dżihad, organizację terrorystyczną, która wzięła udział w Ataku 7 Października i która przetrzymuje część z zakładników.

Także jemeńscy Huti, którzy od miesięcy ostrzeliwują Izrael, zobowiązali się do wstrzymania ataków. Izrael w międzyczasie przystąpił do prac nad listą palestyńskich więźniów, których jest gotowy zwolnić, oraz poinstruował zespół negocjacyjny do przygotowania szczegółowych propozycji skierowanych do przedstawicieli Hamasu.

Prezydent Autonomii Palestyńskiej Mahmud Abbas także poparł plan Trumpa. Zastrzegł, że „suwerenność nad Strefą Gazy należy do Państwa Palestyńskiego, a połączenie między Zachodnim Brzegiem a Strefą Gazy musi zostać osiągnięte poprzez palestyńskie prawo i instytucje rządowe”.

Wcześniej Abbas zasygnalizował gotowość do reformy struktury Autonomii Palestyńskiej oraz przeprowadzenie pierwszych wolnych palestyńskich wyborów od 2006 roku.

Piętą Achillesa negocjowanego porozumienia jest natomiast kwestia daty ostatecznego wycofania się izraelskich wojsk z Gazy – analitycy obawiają się, że Netanjahu może próbować komplikować ustalenie ostatecznego terminu, a tym samym prowokować Hamas do zerwania negocjacji.

Nie można też wykluczać sytuacji, w której dojdzie do jakiegoś wojskowego incydentu, umyślnego bądź przypadkowego, który na nowo wzbudzi nieufność jednej strony wobec drugiej i po raz kolejny zerwie rozmowy.

Według raportu „The Wall Street Journal”, dowództwo Hamasu zdaje się też bardziej podzielone, niż można byłoby wcześniej przypuszczać – jeden z liderów Hamasu zgodził się na oddanie „broni ofensywnej”, lecz nalegał na zatrzymanie przez Hamas „broni defensywnej”, co miałoby zapewnić bezpieczeństwo członkom Hamasu.

Kontrowersyjny jest też fakt, że zwolnienie zakładników ma nastąpić maksymalnie w ciągu 72 godzin od osiągnięcia porozumienia – według Hamasu jest to nierealistyczne żądanie.

Co o porozumieniu sądzą Izraelczycy?

Forum Rodzin Zakładników zdecydowanie poparło plan Trumpa w swoich mediach społecznościowych – w niedzielę 4 października wieczorem ma odbyć się seria demonstracji w całym kraju z żądaniami implementacji porozumienia.

Pewna zmiana narracji podczas protestów była widoczna od dłuższego czasu – demonstrujący dużo rzadziej zwracali się w przemówieniach do izraelskiego premiera, a dużo częściej adresowali swoje żądania do Donalda Trumpa (ostatnio kilka protestów w Tel Awiwie odbyło się przed amerykańskim konsulatem).

To, co z zewnątrz może wydawać się służalczą postawą wobec USA (wszechobecne amerykańskie flagi, banery z podobizną Donalda Trumpa na noblowskim medalu czy zachwalanie inteligencji amerykańskiego prezydenta) jest tak naprawdę strategią aktywistów, by amerykańska administracja nie porzuciła sprawy.

Organizatorzy protestów dużo częściej poruszają też kwestię zniszczenia Gazy przez izraelskie wojsko czy spowodowania bezsensownej śmierci wielu cywili. Wizja zupełnej izolacji Izraela na międzynarodowym forum czy strach przed sankcjami skłania wielu do eskalacji protestów przeciw wojnie. Przeważają też częstsze, choć mniejsze, protesty na prowincji, a nie wielkie demonstracje w centrum Tel Awiwu czy Jerozolimy.

Izraelczycy, z którymi rozmawiam na ulicy Jerozolimy, są ostrożni w swoim optymizmie – przypominają, że już kilkukrotnie negocjacje utknęły w martwym punkcie, nawet gdy wydawało się, że tym razem pełne porozumienie zostanie osiągnięte.

Wielu opisuje uczucie ulgi, bo wstrzymanie walk oznacza przynajmniej chwilowe bezpieczeństwo nie tylko dla palestyńskich cywili, ale też izraelskich zakładników.

Niewiadomą pozostaje natomiast reakcja izraelskiej skrajnej prawicy – wcześniej ministrowie Ben-Gwir i Smotricz grozili wyjściem z koalicji rządzącej, jeśli Netanjahu zaakceptuje jakiekolwiek porozumienie, które zakłada opuszczenie Gazy przez izraelskie wojska. Nie trzeba wspominać, że wznowienie procesu pokojowego między Izraelczykami a Palestyńczykami także jest dla nich nie do przyjęcia.

Co prawda, Jair Lapid, jeden z liderów izraelskiej opozycji, obiecał Netanjahu większość parlamentarną do zatwierdzenia i implementacji planu Trumpa, ale jasne jest, że izraelski premier boi się nie upadku porozumienia w Knesecie, ale końca jego rządu i przyspieszonych wyborów.

Wpływ skrajnie prawicowych i fundamentalistycznych koalicjantów na Netanjahu nie jest jednak nieskończony – oni także obawiają się przyspieszonych wyborów, w których, jeśli ufać sondażom, mogą stracić wielu posłów, a partia Ben-Gwira może nie przekroczyć nawet progu wyborczego.

Tygodnie intensywnej dyplomacji

Najnowsze porozumienie w sprawie zakończenia wojny w Gazie zostało ogłoszone po wielu tygodniach wzmożonej dyplomacji między administracją Trumpa a praktycznie wszystkimi państwami regionu.

Dekret podpisany w poniedziałek przez amerykańskiego prezydenta, w którym zobowiązał on amerykańskie wojsko do obrony Kataru w przypadku ataku, ilustruje kryzys, w którym znajduje się Benjamin Netanjahu.

Izrael zaatakował na początku września zespół negocjacyjny Hamasu przebywający w Dosze, co spowodowało tymczasowe wycofanie się Katarczyków z mediacji między dwoma stronami wojny w Gazie; w ataku nie zginął też żaden istotny członek Hamasu.

Trump niedługo po ataku zmusił Netanjahu do zadzwonienia do premiera Kataru i przeproszenia go. Całe to zajście było niezwykle upokarzające dla izraelskiego premiera, ponieważ Trump opublikował zdjęcie premiera rozmawiającego z jego katarskim odpowiednikiem, a także pełną transkrypcję rozmowy. Jednocześnie amerykański prezydent wzmocnił immunitet przywódcom Hamasu przed dalszymi próbami zamachów, przynajmniej dopóki przebywają oni w Katarze.

Co ciekawe, niewiele w sprawie ostatniego porozumienia słychać z ust irańskich polityków. To jasne, że reżim w Teheranie nie jest zainteresowany zakończeniem wojny w Strefie Gazy, a tym bardziej porozumieniami normalizacyjnymi między Izraelem a kluczowymi państwami świata arabskiego i muzułmańskiego, o których Trump mówi w kontekście realizacji swojego planu.

Należy pamiętać, że Irańczycy zmagają się obecnie z konsekwencjami europejskich sankcji, które zostały na nich nałożone w związku z odejściem od porozumień ograniczających irański program nuklearny. Rząd Netanjahu nasila jednak groźby wobec Teheranu. Wielu Izraelczyków, cywili, jak i wojskowych, z którymi rozmawiałem, zaczyna wstępnie przygotowywać się do kolejnej konfrontacji.

;
Na zdjęciu Kacper Max Lubiewski
Kacper Max Lubiewski

Autor publikacji „Smolanim - Leftists. Voices of the Israeli Left in a post-October 7th world", aktywista klimatyczny i pokojowy, student historii i socjologii na Uniwersytecie Humboldta.

Komentarze