"Sądzę, że wartość świadczeń w RCL i NASK może zostać wyceniona na kilkaset tysięcy, ale mniej niż milion” – mówi OKO.press ekspert Krzysztof Izdebski. To oznaczałoby dla PiS stratę rzędu co najmniej 10 milionów. Zobacz nasze wyliczenie
Piotr Pacewicz, OKO.press: Opinię publiczną dręczy pytanie, czy PKW rozliczy kampanię wyborczą PiS, w której – co przecież nie budzi wątpliwości – doszło na dużą skalę do wykorzystywania środków publicznych na partyjne potrzeby. Czy jest to w ogóle możliwe na gruncie znowelizowanego przez PiS w 2018 roku kodeksu wyborczego? Zwłaszcza że usunięcie słynnego przecinka z art. 106 pozwala na finansowanie kampanii wyborczych bez zgody pełnomocnika wyborczego, czyli niejako poza systemem, bez śladu w dokumentacji funduszu wyborczego, którą analizuje PKW.
Krzysztof Izdebski, ekspert prawny Fundacji im. Stefana Batorego: Rola tej nowelizacji jest moim zdaniem nieco przeceniana. Art. 106 stanowi przecież wyraźnie, że agitację wyborczą bez zgody pełnomocnika może prowadzić tylko „każdy komitet wyborczy i każdy wyborca”, a więc nie da się pod to podciągnąć instytucji publicznych, czy bliskich partiom fundacji, bo trudno je uznać za wyborcę, prawda? Kodeks nadal zabrania też agitacji na terenie urzędów.
Kluczowy dla sprawy jest raczej artykuł 144, który opisuje sposób badania sprawozdań wyborczych oraz decyzje, jakie może podjąć PKW, w odwołaniu do artykułu 132, który wymienia dopuszczalne źródła pozyskiwania środków finansowych przez komitety wyborcze i stwierdza, że
komitetom wyborczym nie wolno przyjmować „korzyści majątkowych o charakterze niepieniężnym”,
czyli darowizn rzeczowych, darmowych usług itp. (z drobnymi wyjątkami).
Art. 144 stwierdza, że przyjmowanie „korzyści majątkowych o charakterze niepieniężnym” może być podstawą do odrzucenia sprawozdania.
A te dopuszczalne źródła to...?
Wyłącznie wpłaty obywateli RP z miejscem stałego zamieszkania na terenie RP plus kredyty bankowe brane na kampanię. Natomiast komitetom wyborczym nie wolno korzystać z darowizn, darmowych usług i innych form nieodpłatnej pracy, z wyjątkiem pracy wolontariuszy (osób fizycznych) np. przy rozdawaniu ulotek, pracach biurowych czy udostępniania przez kogoś swego balkonu na plakaty kandydatów.
To dlatego członek PKW Ryszard Kalisz w ramach swego tournée po mediach powtarza: „Patrzcie na art. 144”, dla uproszczenia nie dodając „w związku z art. 132”?
Tak. Jak wynika z wypowiedzi członków PKW, naruszenia prawa wyborczego mogą dotyczyć w kwestii nielegalnych „korzyści” przede wszystkim uczestnictwa Rządowego Centrum Legislacji (RCL) w kampanii swego szefa Krzysztofa Szczuckiego oraz badań opinii publicznej prowadzonych przez Naukową i Akademicką Sieć Komputerową (RCL), czyli państwowy instytut badawczy, który dostawał zlecenia od kancelarii premiera i ministra cyfryzacji. Z wyników tych badań korzystał komitet wyborczy PiS.
Po kolei. Najpierw o kampanii Szczuckiego, który jako lider listy toruńskiej PiS został wybrany do Sejmu w październiku 2023 roku.
Szczucki był szefem RCL, a w jego kampanię angażowały się osoby zatrudnione w tej instytucji. Jest sporo dowodów, chociażby w formie fotografii, że jeździły one ze swoim szefem do jego okręgu wyborczego, brały udział w różnych wydarzeniach wyborczych, wykonywały wiele prac w ramach kampanii. Dzięki temu komitet wyborczy PiS nie musiał do tych zadań nikogo zatrudniać i mówiąc wprost zaoszczędził ileś pieniędzy. PKW zwróciła się do RCL o wyliczenie tzw. ekwiwalentu, czyli ile komitet musiałby wydać, gdyby nie udział w kampanii etatowych pracowników RCL.
Cytując przepis, w ramach agitacji wyborczej komitet przyjął korzyść majątkową o charakterze niepieniężnym.
Dokładnie. Raczej nie ma wątpliwości, że tak było. Teraz jest kwestia…
Ile to było warte.
Dokładnie. Trzeba ustalić, ile kosztowała praca ludzi z RCL w czasie kampanii wyborczej, czyli od początku sierpnia 2023 roku.
Według szefa KPRM nawet 1,2 mln zł.
Ale nie wiadomo w jakim okresie. PKW nie ma uprawnień śledczych, nie może pozyskiwać dowodów czy przesłuchiwać świadków, więc zwraca się do RCL o konkretne wyliczenia, bo – jak rozumiem wypowiedzi członków PKW – dostali do tej pory tylko ogólne kwoty.
A na czym polegał wkład w kampanię wyborczą PiS państwowej instytucji, jaką jest NASK, która – jak to opisała Anna Mierzyńska w OKO.press – pełniła rolę narzędzia do tropienia opozycji?
To wyszło na jaw, gdy po październikowych wyborach nowe władze zmieniły kierownictwo placówki. Otóż NASK w 2023 roku
prowadził badania dotyczące postrzegania PiS i – co ważne – tylko PiS, innych partii nie.
Sondaże i analizy NASK-u były wykorzystywane przez komitet wyborczy do kreowania odpowiednich narracji zachęcających do głosowania na PiS.
Jak rozumiem, PKW na podstawie dowodów, które już zostały jej przedstawione, ustaliła, że badania były zamawiane za wiedzą komitetu wyborczego Prawa i Sprawiedliwości, a ich wyniki były wykorzystywane na potrzeby agitacji wyborczej. Na przykład NASK przekazywał wyniki badań KPRM, gdzie jak wiadomo też była komórka odpowiedzialna za wybory. To wszystko są kwestie dowodowe, trzeba tu mieć solidne podstawy, żeby ocenić, że komitet wyborczy z tych badań korzystał.
Jak widać, PKW stawia sobie trudniejsze zadania niż w przeszłości, gdy np. ukarała w 2016 roku Nowoczesną za to, że partia niezgodnie z kodeksem wyborczym przelewała środki z konta partyjnego bezpośrednio na konto komitetu wyborczego z pomięciem swojego funduszu wyborczego.
Głupia pomyłka, niewinna w porównaniu z machiną agitacji wyborczej PiS prowadzonej ze środków publicznych, a kosztowała .Nowoczesną 6 mln. Niesprawiedliwe.
Tak, ale to było łatwe do ustalenia naruszenie przepisów. Teraz PKW musi interpretować dane, które dostanie, a nie ma nie tylko uprawnień śledczych, ale także zasobów, bo
w obsługującym ją Krajowym Biurze Wyborczym pracuje zaledwie pięć osób, które wykonują wszystkie prace kontrolne.
Dlatego PKW musi bazować na tym, co inne instytucje jej podeślą. I jeśli z tych danych wyniknie, że poniesione wydatki służyły funkcjonowaniu komitetu wyborczego w okresie kampanii wyborczej, to pozostanie sprawa wyceny tych korzyści niepieniężnych.
A kwota ma tu zasadnicze znaczenie, bo zgodnie z cytowanym już art. 144 odrzucenie sprawozdania jest możliwe, jeśli korzyści miały wartość większą niż 1 proc. wydatków komitetu wyborczego, czyli w przypadku PiS – 387 tysięcy.
Jeśli mniej – PKW przyjmuje sprawozdanie i wskazuje tylko na uchybienie.
Jak to wygląda w praktyce? PKW głosuje, czy odrzucić sprawozdanie?
Nie. Gdyby okazało się, że suma wszystkich korzyści przekracza limit 387 tys., PKW nie ma wyjścia i musi odrzucić sprawozdanie finansowe, co ma konsekwencje zarówno dla dotacji, jak i subwencji, na jaką liczy PiS, tak samo jak wszystkie inne partie. Oczywiście, nie wszyscy członkowie muszą się zgodzić z taką oceną dostarczonych dowodów, ale jeśli większość się zgodzi, to odrzucenie nastąpi niejako z automatu.
Objaśnijmy pojęcia dotacji i subwencji, bo w mediach słyszymy je zwykle sklejone. Dotacja to swego rodzaju jednorazowy zwrot kosztów kampanii, ale uzależniony od sukcesu partii.
Tak. PiS wydał niemal tyle, ile wynosił limit – ponad 38,7 mln. Zgodnie z art. 150 kodeksu wyborczego dotację oblicza się mnożąc tę kwotę przez odsetek zdobytych przez PiS parlamentarnych mandatów (senatorskich i poselskich) wśród wszystkich 560 mandatów (460 w Sejmie i 100 w Senacie).
To by dawało około 16,3 mln, bo PiS miał po wyborach 191 posłów (ubył jeden) i 45 senatorów, czyli partia Kaczyńskiego zdobyła aż 42 proc. wszystkich parlamentarnych mandatów. A subwencja?
Jest wypłacana co roku przez cztery lata do następnych wyborów. Wylicza się ją zgodnie z art. 29 ustawy o partiach politycznych w zależności od liczby osób głosujących na daną partię. Wyliczenie jest nieco skomplikowane, ale szacuje się, że PiS mógł liczyć na 26-27 mln rocznie.
To podliczmy, ile PiS może stracić?
Nie wiemy, ile wyniosła wartość tych niepieniężnych świadczeń i czy przekroczyła limit 387 tys., co oznaczałoby obowiązek odrzucenia sprawozdania. Załóżmy jednak, że PKW uzna na podstawie informacji od RCL i NASK-u, że świadczenia obu instytucji miały wartość równo 500 tysięcy.
PiS musi wtedy zwrócić do Skarbu Państwa 500 tys., a ponadto i dotacja, i subwencja zostaną – zgodnie z artykułem 148 kodeksu wyborczego – pomniejszone o trzykrotność tej kwoty, czyli o półtora miliona.
Czyli kara razy pięć?
No tak. Partia straciłaby w 2024 roku 1,5 mln dotacji i 1,5 mln subwencji, a w kolejnych trzech latach po 1,5 mln subwencji. Czyli razem 7,5 mln, plus zwrot 0,5 mln do Skarbu Państwa. Razem – 8 mln zł.
Jest tu górny limit. Nawet gdyby wyliczono, że świadczenia niepieniężne miały wartość większą niż dotacja i subwencja na mocy art. 148 kodeksu wyborczego, PiS traciłby tylko 75 proc. tych kwot. Ale w mojej ocenie tak duże sumy nie wchodzą w grę.
Sądzę, że wartość świadczeń w RCL i NASK-u może zostać wyceniona na „duże kilkaset tysięcy”, mniej niż milion.
Gdyby to było 750 tys., to PiS zapłaciłby za nielegalną agitację 12 milionów.
Nic nie mówisz o świadczeniach na rzecz kandydatów PiS ze środków Funduszu Sprawiedliwości. W OKO.press Rafał Szymczak policzył korelację między pozakonkursowymi dotacjami z Funduszu przyznawanymi w okręgach wyborczych kandydatów Solidarnej Polski, a ich wynikiem wyborczym. Uznał, że bez agitacji z tych środków nie weszłoby do Sejmu co najmniej sześciu kandydatów, m.in. Marcin Romanowski, Michał Wójcik, Jan Kanthak. Min. Marcin Warchoł osobiście wręczał dotacje kołom gospodyń wiejskich w swoim okręgu wyborczym.
Takie praktyki są naganne, ale oficjalne uzasadnienie brzmiało, że „gmina Jeżowe rozwija działania związane z przeciwdziałaniem przestępczości i wzmocnieniem społeczności wiejskich”. Poza tym PKW oceniając sprawozdanie, patrzy tylko na okres kampanii wyborczej. Jak wiemy, Fundusz Sprawiedliwości, podobnie jak pikniki 800+, działał przez dłuższy czas, na długo przed rozpoczęciem formalnej kampanii wyborczej.
Warchoł wręczał dotacje 27 września 2023.
Tak, ale z Funduszem Sprawiedliwości mamy zasadniczy problem, taki sam zresztą, jak z organizowanymi przez ministerstwo rodziny piknikami 800 plus, których funkcja agitacyjna była równie oczywista. Rząd może przecież promować swoje programy...
To wszystko działo się oczywiście na granicy bezczelności, a może nawet poza tą granicą, ale z drugiej strony przyjęcie perspektywy, że promocja programów rządowych jest agitacją wyborczą, oznaczałoby, że
wszystkie rządy powinny właściwie zawiesić działania na okres kampanii wyborczej.
Ryszard Kalisz powiedział w „Tak jest” TVN24, że chciał wystąpić do Ministerstwa Sprawiedliwości o szczegółowe rozpisanie wydatków z Funduszu Sprawiedliwości, ale jego wniosek przepadł w głosowaniu.
Taka ostrożność PKW może frustrować, ale z drugiej strony daje jakieś ramy racjonalnych decyzji.
Nie wiem, czy PKW w ogóle ruszy sprawę Funduszu Sprawiedliwości. Z wypowiedzi Sylwestra Marciniaka [przewodniczący PKW, sędzia NSA] i Ryszarda Kalisza wnioskuję, że nie. Podkreślają, że sprawdzane jest, czy wartość rzeczowych świadczeń przekroczyła limit 387 tysięcy złotych, i sugerują, że to nie jest wcale pewne, a przecież Fundusz Sprawiedliwości to były kwoty rzędu dziesiątek milionów.
Pamiętajmy też, że niezgodne z przeznaczeniem wydatkowanie środków publicznych z naruszeniem interesu publicznego to przede wszystkim temat dla prokuratury.
Nadzieja na sprawiedliwość w cytowanym przez ciebie art. 231 kodeksu karnego, z którego skazani zostali w grudniu 2023 roku Mariusz Kamiński i Maciej Wąsik.
Nie załatwimy prawem wyborczym wszystkich patologii polskiej polityki.
I wracając do pierwszego pytania, PKW może zrobić tyle, na ile pomogą jej instytucje państwowe. Jacek Żakowski napisał, że PKW powinno wręcz monitorować na bieżąco wydatki na agitację wyborczą, ale to postulat abstrakcyjny. Sędziowie z PKW działają trochę jak historycy, którzy bazują na tym, jakie dokumenty, kto im przedstawi.
Powtórzę: w Krajowym Biurze Wyborczym pracuje pięć osób, które poza sprawozdaniami finansowymi 460 posłów i 100 senatorów, zajmują się wszystkim, choćby sprawdzają tysiące podpisów pod kandydaturami...
Może to nawet dobry pomysł, żeby PKW kontrolowała i interweniowała na bieżąco, gdy komitet łamie prawo, co zresztą przy obecnej technologii nie byłoby problemem. Bieżące sprawozdania powinny być wręcz publicznie dostępne, to pozwoliłoby od razu wychwycić, że jakiegoś pikniku 800 plus nie ma w kosztach kampanii. Ale to wymagałoby zupełnie innego urzędu, o innych uprawnieniach, z dużym zespołem.
A tak, to mam wrażenie, że rękami PKW chce się usunąć patologie polskiego państwa.
„Nie mieliśmy nigdy tak bezczelnej akcji promowania rządu za pieniądze publiczne. Byłbym oburzony, gdyby PKW nie zdecydowała się zrobić porządku z finansowaniem kampanii wyborczych” – powiedział 31 lipca w PR Radosław Sikorski. Naprawa kodeksu wyborczego to chyba zadanie dla rządu i Sejmu?
Pretensje źle adresowane. PKW jest od stosowania prawa, które tworzy Sejm. Też bym się czuł w Polsce dużo bezpieczniej, gdyby przepisy były jednoznaczne, a nie żeby PKW musiała je interpretować.
Obecny skład PKW zasługuje na szacunek, to są naprawdę porządni ludzie, znający się na rzeczy, nie ulegną politycznym naciskom. Ale przyjdzie ktoś następny i przyjmie całkiem arbitralną interpretację i odbierze partii X źródło utrzymania. Dlatego ważne, że PKW robi robotę tak drobiazgową, żądając szczegółowego wyliczenia wartości nieuprawnionych świadczeń, unikając interpretacji rozszerzającej, której zresztą prawo nie dopuszcza. Tak rozumiem rezygnację z rozliczania wydatków z Funduszu Sprawiedliwości.
Powiedziałeś, że jeśli PKW uzna, że niepieniężne korzyści były, to nie powinna już głosować, czy ukarać PiS. Ale cofnijmy się o krok. Wyobraźmy sobie, że PKW dostaje materiały od NASK-u czy RCL-u i pojawia się spór, czy można uznać, że te korzyści majątkowe o charakterze rzeczowym posłużyły agitacji wyborczej. Będą głosować?
Teoretycznie tak, bo w grę wchodzi ocena materiału dowodowego, ale dużo zależy od precyzji w ustaleniu, co i jakiej wartości zostało przekazane na cele agitacji politycznej prowadzonej przez PiS i w jaki sposób komitet wyborczy z tego skorzystał.
I tutaj wracamy do polityki, bo na dziewięciu członków PKW, dwie osoby są rekomendowane przez PiS i jest sędzia tzw. TK. Można założyć, że te trzy osoby będą przeciwne, by ukarać PiS.
Może tak być, choć przecież poglądy nie powinny odgrywać tu roli. PKW nie jest sądem, nie ma immunitetów sędziowskich, ale członkowie PKW powinni oceniać, nie kierując się sympatiami politycznymi. Ale ludzie są tylko ludźmi...
Jednak nawet trzy głosy to wciąż mniejszość.
Przewodniczący Marciniak jest znany z ostrożności.
Głos przewodniczącego rozstrzygałby, gdyby wynik głosowania był 4 do 4, ale jest też pięciu nominatów czterech partii rządzących – dwóch z KO i po jednym z Lewicy oraz osobno z PSL i z Polski 2050.
W jaki sposób należałoby kodeks wyborczy poprawić, żeby ewidentne oszustwa nie pozostawały bezkarne?
Problem należy potraktować szerzej. Trzeba opracować i przyjąć rządową strategię antykorupcyjną, co oznacza nowelizację wielu przepisów, np. kwestii lobbingu, zwiększenia przejrzystości wydatkowania środków publicznych, oświadczeń majątkowych. Kodeks wyborczy to tylko jeden z nich.
Niestety, rząd nie pracuje nad tym planem, choć jest zobowiązany m.in. przez konwencję ONZ o korupcji.
Jeśli chodzi o kodeks wyborczy, to można by było przerzucić trochę odpowiedzialności na samych kandydatów. Bo dziś, kiedy kandydat oszukuje, to odpowiada pełnomocnik finansowy – majątkiem komitetu wyborczego i swoim własnym. Może wtedy pan Szczucki by się zastanowił nad angażowaniem pracowników w agitację wyborczą swojej dyrektorskiej osoby?
Kodeks wyborczy to tylko element całego pejzażu uczciwego i praworządnego państwa. Widzimy to także tutaj – od decyzji PKW przysługuje skarga do Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych z Sądu Najwyższego, która jest obsadzona przez neosędziów i która według europejskiego orzecznictwa w ogóle nie jest sądem.
A gdyby prokuratura udowodniła komuś z komitetu wyborczego PiS złamania prawa? Czy to miałoby znaczenie dla decyzji PKW?
Nie. To nie powinno mieć wpływu, jeśli nie byłoby powiązane z nieprawidłowościami w działaniu komitetu wyborczego. Ale mam nadzieję, że miałoby to wpływ na wyborców. Ostatecznie niezależnie od jakości prawa, to my przy urnach albo karzemy, albo nagradzamy polityków za to, co robią.
Na zdjęciu: Jarosław Kaczyński na posiedzeniu sejmowej komisji śledczej ds. afery wizowej, 7 czerwca 2024.
Wybory
Jarosław Kaczyński
Mariusz Kamiński
Jan Kanthak
Marcin Romanowski
Radosław Sikorski
Maciej Wąsik
Państwowa Komisja Wyborcza
Prawo i Sprawiedliwość
Sąd Najwyższy
Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych
Kodeks Wyborczy
Krzysztof Szczucki
Ryszard Kalisz
Sylwester Marciniak
Założyciel i redaktor naczelny OKO.press (2016-2024), od czerwca 2024 redaktor i prezes zarządu Fundacji Ośrodek Kontroli Obywatelskiej OKO. Redaktor podziemnego „Tygodnika Mazowsze” (1982–1989), przy Okrągłym Stole sekretarz Bronisława Geremka. Współzakładał „Wyborczą”, jej wicenaczelny (1995–2010). Współtworzył akcje: „Rodzić po ludzku”, „Szkoła z klasą”, „Polska biega”. Autor książek "Psychologiczna analiza rewolucji społecznej", "Zakazane miłości. Seksualność i inne tabu" (z Martą Konarzewską); "Pociąg osobowy".
Założyciel i redaktor naczelny OKO.press (2016-2024), od czerwca 2024 redaktor i prezes zarządu Fundacji Ośrodek Kontroli Obywatelskiej OKO. Redaktor podziemnego „Tygodnika Mazowsze” (1982–1989), przy Okrągłym Stole sekretarz Bronisława Geremka. Współzakładał „Wyborczą”, jej wicenaczelny (1995–2010). Współtworzył akcje: „Rodzić po ludzku”, „Szkoła z klasą”, „Polska biega”. Autor książek "Psychologiczna analiza rewolucji społecznej", "Zakazane miłości. Seksualność i inne tabu" (z Martą Konarzewską); "Pociąg osobowy".
Komentarze