0:00
0:00

0:00

W dyskusjach o polityce gospodarczej, regulacjach i redystrybucji często korzysta się z wiązki trzech tez:

  • publiczne regulacje to utrudniający życie, arbitralny balast;
  • publiczne regulacje ograniczają naszą prywatność i wolność;
  • redystrybucja to karanie zaradnych i rozdawnictwo dla leniwych.

Z łatwością można znaleźć przykłady regulacji, które rzeczywiście są przeciwskuteczne, zbytnio restrykcyjne i niesprawiedliwe. Część liberalnych polityków i publicystów te trzy problemy traktuje jednak znacznie poważniej: jako cechę immanentną, nie przypadkową, wszystkich, a nie tylko niektórych, regulacji.

Na przykład przy okazji ostatnich wyborów na prezydenta Stanów Zjednoczonych Forum Obywatelskiego Rozwoju umieściło na swoim twitterowym koncie kilka cytatów z Ronalda Reagana, w tym słynne: „Dziewięć najbardziej przerażających słów w języku angielskim to: jestem członkiem rządu i przybywam tu, by wam pomóc”.

View post on Twitter

Innymi słowy, regulacje z konieczności są złem i co najwyżej w wybranych sytuacjach mogą być pożyteczne jako zło mniejsze. Za to opcją domyślną powinny być samoregulujące się rynki. Czy takie rozumienie regulacji jest „naukowe”, bo wynika z teorii współczesnych nauk ekonomicznych? Nic bardziej mylnego!

Kilka dekad temu ekonomiści dołączyli do korpusu swoich narzędzi Teorię Gier, która często wskazuje na ograniczenia interakcji rynkowej. W tym artykule opiszę Grę w Koordynację, która jest doskonałym kontrprzykładem do opisanych wcześniej trzech liberalnych tez. A przy okazji odpowiemy na pytanie, co łączy cyrylicę, globalne ocieplenie i majątek Zuckerberga – i z góry uspokajam Czytelników, nie chodzi o spisek reptilian, globalistów i UFO.

Gra w Koordynację

Wbrew temu, co sugeruje nazwa, Teoria Gier to poważny dział matematyki, który zajmuje się strategiczną analizą sytuacji, kiedy dwóch lub więcej aktorów może wzajemnie wpływać na swój dobrobyt. Jej najbardziej znane zastosowania dotyczyły Wielkiej Gry, czyli geopolitycznego wyścigu między blokami kapitalizmu i komunizmu. Matematyk John von Neumann wymyślił na przykład Mutual Assured Destruction (wzajemne zagwarantowane zniszczenie — strategia obronna, w której użycie broni atomowej prowadzi do zagłady obu przeciwników — przyp. red.) jako narzędzie odstraszania ZSRR od ataku nuklearnego na Stany Zjednoczone.

Ekonomia zaczęła wykorzystywać te narzędzia dopiero później, i - jak zobaczymy za chwilę - z rewolucyjnymi wynikami dla jej teorii.

Gra w Koordynację to jedna z najprostszych i najbardziej znanych gier z Teorii Gier, z którą studenci zwykle zapoznają się na pierwszym wykładzie odpowiedniego kursu.

Przedstawmy ją za pomocą następującej sytuacji: chcę spotkać się ze znajomą na obiad i przez telefon rozważamy dwie restauracje: kebab albo pizzeria. Niestety pada mi bateria i muszę wybrać jedno z tych miejsc bez możliwości dalszej komunikacji ze znajomą. Dokąd powinienem pójść?

Za rozwiązanie takiej gry uznaje się pojęcie równowagi wymyślone przez Johna Nasha (dostał za nie w 1994 roku Nagrodę Nobla z ekonomii) i można je w uproszczeniu przedstawić następująco.

  • Wyobraźmy sobie, że myślę, że znajoma pójdzie na kebab – wtedy i ja powinienem tam pójść. Ale jeśli ja idę na kebab, moja znajoma powinna zrobić tak samo. Dostajemy więc zamknięte koło: ja idę na kebab, ponieważ znajoma idzie na kebab, ponieważ ja idę na kebab, i tak w nieskończoność.
  • Ale istnieje też druga równowaga: znajoma idzie do pizzerii, ponieważ ja idę do pizzerii, ponieważ znajoma idzie do pizzerii, ponieważ ja idę do pizzerii, i tak w koło.

W ten sposób mamy dwa rozwiązania gry. Mogą wydawać się trywialne, ale mają bardzo ważne konsekwencje.

Arbitralne koło ratunkowe

Czytelnicy z pewnością zauważyli, że w rozumieniu równowagi Nasha w przypadku Gry w Koordynację kryje się sprzeczność. Z jednej strony, równowaga w tej grze jest arbitralna: nie ma znaczenia, czy spotkam się ze znajomą w jednej, czy w drugiej knajpie. Z drugiej strony, cała konstrukcja tej równowagi zależy od założenia, które w żargonie nazywa się założeniem wspólnej wiedzy: ja wiem, co zrobi moja znajoma, ona zaś wie, że ja wiem, co ona zrobi, a ja wiem..., i tak w nieskończoność. Tymczasem cały problem wziął się stąd, że taką komunikację uniemożliwiło wyczerpanie się baterii w moim telefonie.

Przykład wyboru restauracji jest dość trywialny, ale dobrze obrazuje szerszą prawidłowość.

Otóż w życiu często opłaca się nam skoordynować we wspólnym rozwiązaniu, ale konkretny wybór tego rozwiązania jest już bez różnicy.

Weźmy przykład alfabetu w językach słowiańskich: Słowianie korzystają z dwóch wyraźnie różnych wariantów, łacińskiego i greckiego, i oba przystosowali do specyficznej, szumiącej wymowy słowiańszczyzny. Ten wybór jest arbitralny, bo w istocie nie ma znaczenia, czy dźwięk „sz” zapisujemy dwuznakiem jak w języku polskim, czy osobną literą „ш” jak w rosyjskim. Z drugiej strony, ujednolicenie zasad pisowni za pomocą sztywnych reguł oznacza – paradoksalnie! – większą wolność, bo czytelnik tekstu może skupić się na treści, zamiast marnować czas na kryptologiczne dociekania na temat znaczenia wykorzystanych przez autora symboli.

Ale skąd mamy wiedzieć, że dwuznak „sz” symbolizuje dźwięk „sz”? Innymi słowy, jak około 50 milionów ludzi, którzy znają język polski, może się dogadać co do ortografii pomimo wyczerpanej baterii w moim telefonie? Odpowiedź jest prosta: wypracowaliśmy potrójny mechanizm standaryzacji zapisu języka polskiego. Po pierwsze, istnieje zbiór zasad zebranych w Słowniku Języka Polskiego. Po drugie, te zasady są egzekwowane z totalitarną brutalnością w druku tekstów, które zwykle przechodzą przez sito bezwzględnej redakcji. Po trzecie, zasady te równie brutalnie wbija się do głowy dzieciom w szkole podstawowej – chyba wszyscy pamiętamy kartkówki z ortografii?

Dlaczego więc liberalni politycy i publicyści nigdy nie piszą filipik o komunistycznych polonistkach, które – w państwowych, o zgrozo!, szkołach – odbierają im prawo do pisania słowa „przedsiębiorca” przez żet z kropką?

Zasady pisowni mamy tak zinternalizowane, że nie musimy zastanawiać się nad ich użytecznością, ale też niestety czasami zapominamy, że wiele regulacji państwowych spełnia bliźniaczą funkcję w gospodarce czy w szerszym rozumianym życiu społecznym. Przykłady można mnożyć: wybór ruchu lewo- czy prawostronnego jest arbitralny, ale bez kodeksu drogowego pozabijalibyśmy się na drogach; standaryzacja gniazdek elektrycznych pozwala konsumentom kupować sprzęt elektroniczny bez obaw, czy zdołają podłączyć go do prądu; ujednolicenie zasad księgowości ułatwia zewnętrznym inwestorom ocenę rentowności firmy; i tak ad infinitum.

Czasami sektor prywatny potrafi samodzielnie wypracować zasady standaryzacji, ale czasami potrzebna jest do tego ingerencja państwa. Idealny przykład to wtyczki do ładowarek telefonów: w tej chwili w Unii Europejskiej powszechne są trzy modele (Lightning dla iPhonów, oraz Micro-USB i USB-C dla starszych i nowszych Androidów), a Komisja Europejska od dekady próbuje wprowadzić jednolitą ładowarkę.

Przeczytaj także:

Paradoks zniewolonej wolności

W podstawowej wersji Gry w Koordynację samo miejsce – kebab czy pizzeria – nie ma znaczenia. Czasem jednak zdarza się tak, że koordynacja jest pożądana, ale nie wszystkie miejsca koordynacji są sobie równe. Jeżeli na przykład byliśmy ze znajomą na kebabie wczoraj, dzisiaj możemy preferować spotkanie w pizzerii. Ale jeżeli ja myślę, że ona pójdzie na kebab, a ona, że ja też pójdę na kebab, to spotkamy się właśnie tam. W ten sposób jesteśmy w równowadze – lepiej się spotkać niż nie –, ale jest to równowaga „gorszego sortu”. Dokładnie ten rezultat Teorii Gier wywrócił teorię ekonomii, bo ekonomiści zakładali wcześniej – zgodnie z potoczną intuicją – że równowaga racjonalnych aktorów jest „racjonalna” sama z siebie.

Przyjrzyjmy się przykładowi, który trafił w ostatnich miesiącach na czołówki gazet z uwagi na propozycje pakietów infrastrukturalnych Bidena i UE. U progu XX wieku raczkujący przemysł motoryzacyjny pracował nad samochodami z silnikiem spalinowym i napędem elektrycznym. Z czasem to pierwsze rozwiązanie zaczęło wypierać drugie, bo wydawało się ekonomiczniejsze: baterie mają słabą pojemność, za to ropa jest relatywnie tania. To z kolei zaowocowało tak zwanym „technological lock-in” (technologicznym zatrzaśnięciem się). Większość badań poświęcono silnikom spalinowym, co zwiększało ich ergonomię, dlatego konsumenci wybierali tańsze „spalinowce”, dlatego wreszcie pod takie pojazdy budowano infrastrukturę, od wydobycia ropy, przez logistykę, po stacje benzynowe, nakręcając tym samym dalszy popyt i kierunek badań. Otrzymaliśmy więc zaklęte koło, w którym popularność silnika spalinowego sama siebie nakręciła do poziomu, w którym technologiczna alternatywa – silnik elektryczny – przetrwała tylko w pewnych niszowych segmentach gospodarki.

Takie technologiczne „zatrzaśnięcia się” są w istocie bardzo typowym zjawiskiem w gospodarce (na naszych oczach właśnie dokonało się ono w oprogramowaniu komputerowym), ale problem z silnikiem spalinowym polega na tym, że ten okazał się mieć koszt, którego wiek temu nikt nie przewidział: nasze samochody walnie przyczyniają się do emisji gazów cieplarnianych, a przez to napędzają globalne ocieplenie. W ten sposób niechcący wylądowaliśmy w „złej” równowadze. Tymczasem bez nacisku rządów i opinii publicznej prywatny sektor motoryzacyjny nie miałby motywacji, aby dokonać potrzebnej i niezwykle kosztownej transformacji w „elektryki”. I stąd pakiety inwestycyjne Bidena i UE przewidują środki na taką transformację.

Ten przykład jest ważny, pokazuje bowiem, że istnieją sytuacje, w których logika interakcji rynkowej oznacza, że gospodarka ląduje w „złej” równowadze.

Chodzi o przypadek, w którym wszyscy z nas z osobna chcielibyśmy innej równowagi – i to właśnie mechanizm rynkowy uniemożliwia nam taki wybór.

Państwowe regulacje zaś często potrafią być efektywnym narzędziem wyzwolenia się ze złej równowagi, ponieważ państwo jest podstawowym mechanizmem koordynacji społecznej. Innymi słowy, argument „regulacje publiczne odbierają wolność” pomija fakt, że czasem wolność wyboru potrafi odebrać nam także sektor prywatny.

Obol dla Zuckerberga

Drogi Czytelniku, jeśli masz konto na Facebooku, to najpewniej dlatego, że wszyscy Twoi znajomi też mają konto na Facebooku. A Twoi znajomi – bo ich znajomi (w tym i Ty!) mają takie konto. Media społecznościowe są zdominowane przez dosłownie garść platform właśnie dlatego, że komunikacja to Gra w Koordynację, a każda z tych platform zajęła niszę pewnego typu komunikacji, na przykład Twitter krótsze, a Facebook dłuższe komunikaty.

Mark Zuckerberg jest niewątpliwie utalentowanym programistą i biznesmenem, i pracowicie stworzył imponujące imperium medialne. Z drugiej strony, kiedy programował prototyp Facebooka, nie myślał chyba jeszcze o tym, że ten uczyni go miliarderem. Facebook miał być nieco tylko bardziej wyrafinowanym forum wymiany zdjęć dla grupki znajomych, a Zuckerberg zrozumiał potencjał swojego dzieła dopiero z czasem. Miał też sporo szczęścia, bo Facebook wystartował relatywnie wcześnie (w 2003 roku) i po angielsku (Grono nigdy nie miało szansy), i wstrzelił się w idealnie w rynek z olbrzymim popytem i miejscem tylko dla jednego dostawcy.

Kiedy więc ktoś mówi, że Zuckerberg zasługuje na bycie miliarderem, bo jest pracowity i zaradny, przemilcza fakt, że Zuckerberg może być tylko jeden. I gdyby przed nim Facebooka wymyślił jakiś znajomy ze studiów z roku wyżej, Zuckerberg mógłby wstawać dowolnie wcześnie rano, ale najpewniej zostałby szeregowym programistą z hipoteką na trzydzieści lat i grillem w ogródku jako symbolem statusu.

Podobnie nikt po Zuckerbergu nie może stworzyć nowego Facebooka, bo taki może być tylko jeden. Przekonaliśmy się o tym parę miesięcy temu, kiedy polscy i amerykańscy konserwatyści niezależnie od siebie spróbowali założyć alternatywne media społecznościowe (Albiclę i Parler) – i ponieśli spektakularną porażkę (gwoli sprawiedliwości, polskiej Albicli nie pomogła nędzna jakość).

Łatwo tu o złośliwości – wolny rynek ewidentnie negatywnie ocenia pro-rynkowych konserwatystów – ale ten przykład ilustruje głębszy problem i skazę ostatniego z przytoczonych wcześniej argumentów części liberałów. Zarobki nie są zależne tylko od osobistej zaradności. Na przykład, prywatne rynki mają czasem tendencję do konsolidacji, i Gra w Koordynację jest jednym z wielu potencjalnych powodów takiego trendu.

Wszyscy są na Facebooku, Amazonie czy Google, bo wszyscy są na tych platformach, jak w zaklętym kole. I nawet jeśli te firmy osiągnęły sukces, bo ich twórcy z początku byli pracowici i zapewnili klientom innowacyjny produkt, po osiągnięciu sukcesu zaczynają zarabiać na tym, że klienci zwyczajnie nie mają już alternatywy.

Tymczasem zgodnie z powiedzeniem Johna Actona, władza korumpuje, władza absolutna korumpuje absolutnie. Zuckerberg jest niczym Charon, musisz dać mu obol, aby wejść w zaświaty mediów społecznościowych. Różnica jest co najwyżej taka, że Zuckerberg zdążył już sprzedać Twoją duszę Cambridge Analytica.

Proste mechanizmy, trudna ekonomia

Przykład Gry w Koordynację pokazuje ważny problem w debacie publicznej:

otóż samo istnienie prostych mechanizmów gospodarczych na poziomie mikro nie gwarantuje, że te proste mechanizmy wytworzą „prostą ekonomię” na poziomie makro.

Na przykład faktem jest, że regulacje w pierwszym rzędzie kojarzą się nam z przymusem, ale czasami – paradoksalnie – trochę przymusu oznacza więcej wolności.

Nie oznacza to, że gospodarki nie można w ogóle opisać za pomocą relatywnie podstawowych zasad. Przeciwnie, matematycznie prosta Gra w Koordynację okazuje się niezwykle pomocna w wyjaśnieniu trzech, wydawałoby się kompletnie niezależnych, kwestii: skąd się biorą kartkówki z ortografii, dlaczego tak trudno odejść nam od paliw kopalnianych i dlaczego opodatkowanie monopolistów GAFA nie jest „zabieraniem zaradnym”.

Problem w tym, że z takich prostych mechanizmów nie sposób wyprowadzić ogólnych zasad w stylu „deregulacja jest zawsze dobra”. Przeciwnie, powinniśmy wykorzystywać je do oceny konkretnych instytucji gospodarczych każdej z osobna. Natomiast okrągłe mądrości w stylu „redystrybucja to zabieranie zaradnym” marnują nasz czas i odbierają energię do dyskusji o prawdziwych wyzwaniach współczesnej gospodarki, takich jak narastające nierówności społeczne czy globalne ocieplenie.

;
Na zdjęciu Tomasz Makarewicz
Tomasz Makarewicz

Juniorprofesor na Uniwersytecie w Bielefeld. Interesuje się interakcjami rynków finansowych i makroekonomii, wpływem polityki monetarnej na stabilność makroekonomiczną i finansową, oraz bańkami spekulacyjnymi

Komentarze