0:000:00

0:00

Na nocnym horyzoncie widać złowrogie świecące punkty. Chińskie łodzie zbliżają się powoli i konsekwentnie. Zostawiają falującą pustkę. „Jedna taka łódź złowi przez jeden dzień tyle, co 30 naszych małych łodzi w miesiąc” - mówi Gambijczyk Abou Saine.

Film „Stolen Fish” polskiej reżyserki i dziennikarki Małgorzaty Juszczak relacjonuje, jak chińskie fabryki mączki rybnej zamiast obiecanego postępu i modernizacji przynoszą głód i biedę.

„Stolen Fish” można zobaczyć podczas festiwalu WatchDocs w dniach 3-14 grudnia oraz na festiwalu Afrykamera od 20 grudnia. Oba festiwale ze względu na pandemię odbędą się w sieci. Zwiastun filmu można obejrzeć tutaj. Więcej informacji na fanpejdżu fimu.

OKO.press ma patronat nad tegoroczną edycją festiwalu Watch Docs.

Swoją światową premierę miał w lipcu na Festiwalu Sheffield Doc w Wielkiej Brytanii, zobaczą go też widzowie w Turcji i na Słowacji. W Polsce gościł już na Festiwalu Człowiek w Zagrożeniu, w grudniu będziemy go mogli zobaczyć podczas Festwalu Afrykamera.

Gambia jest najmniejszym krajem w Afryce kontynentalnej (ok. 11 tys. km kw., 2 mln. mieszkańców), a także jednym z najbiedniejszych. Od północy, południa i wschodu graniczy z Senegalem, od zachodu z Oceanem Atlantyckim, do którego płynie największa rzeka przecinająca kraj: Gambia. W 2018 roku 35 000 Gambijczyków wyemigrowało do Europy ryzykując śmiercią na morzu i niewolą w Libii.

Europa jest na obu końcach tej historii: jako klient, który chętnie kupuje tanią mączkę z chińskich fabryk, żeby karmić nią m.in. bydło, oraz jako gospodarz, który zatrzaskuje drzwi przed głodnymi gośćmi, którym wcześniej ukradł rybę.

„To dość naiwne wierzyć, że twój hamburger naprawdę jest wart tak śmieszne pieniądze” – mówi lokalny aktywista Momodou Semega Janneh. Kiedy Zachód je dużo i tanio, Gambijczycy tracą jedyne źródło białka.

Bohaterowie opowiadają nam o bezkarności zagranicznych korporacji, zniszczeniu, jakie zostawiają, ale także o tym, czym naprawdę jest dla nich decyzja o wyprawie do Europy. Rozmawiamy z reżyserką o tym, co się w filmie nie zmieściło, jaki los czeka tych, którym do Europy dotrzeć się uda, i co właściwie możemy z całą tą wiedzą zrobić.

Marta K. Nowak, OKO.press: Dlaczego akurat Gambia?

Małgorzata Juszczak, reżyserka filmu „Stolen Fish” i dziennikarka: Zaczęło się od tego, że Minority Rights Group – międzynarodowa organizacja, która walczy o prawa mniejszości i promuje etyczne dziennikarstwo ogłosiła konkurs na film o przyczynach migracji z Afryki do Europy.

Przypadkiem złożyło się, że mniej więcej w tym czasie poznałam Gambijczyka, lokalnego aktywistę, który opowiedział mi o fabrykach mączki rybnej, które działają w Gambii od 2016 roku, i wszystkich problemach, które przyniosły lokalnej społeczności. Zagłębiając się coraz bardziej w temat, odkrywałam kolejne warstwy problemu.

Jakie to warstwy?

Najbardziej oczywistym wątkiem jest neokolonialna eksploatacja Afryki Zachodniej. Sytuacja w Gambii to tylko jeden z przykładów bezkarnego eksploatowania biednych krajów przez potęgi gospodarcze. Lokalne zasoby naturalne są wysyłane między innymi do Europy. My mamy taniego mięsa w nadmiarze, a ktoś inny przez to głoduje. To efekty połączenia kapitalizmu i globalizmu, o których wolimy nie pamiętać.

Przeczytaj także:

Kolejna warstwa, to aspekt ekologiczny. Przemysł mączki rybnej wpływa destrukcyjnie na ekosystem. Alarmuje o tym Greenpeace w swoim niedawnym raporcie. Sposób połowu stosowany przez chińskie fabryki niszczy dno morskie i wyłapuje wszystko, nawet niedojrzałe ryby. Wielkość populacji ryb maleje już przez zmiany klimatu, a te zbyt intensywne połowy (overfishing) pogarszają sytuację.

Co z tego wynika dla lokalnej społeczności?

Głód. W Afryce Zachodniej warzywa są trudno dostępne i niezbyt zróżnicowane. W Gambii, jednym z biedniejszych krajów na kontynencie, również mięso to luksus i rzadkość. To właśnie ryby są głównym źródłem białka w diecie, do niedawna tanim i łatwo dostępnym.

Niszczenie warunków życia wpływa oczywiście na migrację. Gambia jest jednym z krajów Afryki, z których w sposób nieuregulowany do Europy procentowo dociera najwięcej migrantów. Nazywa się ich w mediach „imigrantami ekonomicznymi”, żeby zaznaczyć, że nie są uchodźcami i nie należy im się sympatia czy pomoc. Sugeruje się, że emigrują, bo mają taki kaprys.

A to, że nie ma wojny, nie znaczy, że ci ludzie mają jakieś wyjście. Pandemia tylko zaogniła sytuację.

Ryb jest coraz mniej, coraz trudniej się utrzymać i do tego jeszcze lockdown. Rybacy w Gambii nie przerzucą się na pracę zdalną, nie mają oszczędności. To kolejny cios, który popycha ludzi w desperacką podróż do Europy.

Jeden z bohaterów, Paul, opowiada o piekle, które przeżył w drodze do Europy, ponad roku spędzonym w niewoli. Nie udało się. Czuje, że zawiódł jako syn, nie pomógł rodzinie.

Ludzie, z którymi rozmawiam, czy to z Gambii, czy z Senegalu, bardzo myślą o rodzinach. Wbrew temu, co się o nich pisze, nie ruszają do Europy z zachwytu nad naszym stylem życia, ani żeby kupić nowe adidasy, tylko żeby wysyłać pieniądze bliskim.

Mieszkam w Madrycie w imigranckiej dzielnicy Lavapiés. Na każdym rogu są punkty Western Union albo inne miejsca, z których można wysyłać gotówkę. Korzystają z nich właśnie osoby z Gambii, Senegalu czy Bangladeszu, których mieszka w Hiszpanii bardzo wielu.

Wiem, że jako dziennikarka śledzisz sytuację migrantów w Europie. Co czeka tu takich chłopaków jak Abu Saine, bohater twojego filmu, który wciąż się waha czy ruszyć w drogę?

Fatalne traktowanie przez policję, nieuregulowany status, praca na czarno. Prawo w Hiszpanii przewiduje, że mogą ubiegać się o dokumenty po trzech latach pobytu, który muszą udowodnić np. meldunkiem w mieszkaniu, ale nie pozwala się im w tym czasie legalnie pracować, wpychając do szarej strefy.

Często zarabiają jako manteros – uliczni sprzedawcy, którzy asortyment wystawiają na kocu, żeby szybko się zwinąć i uciekać kiedy pojawi się policja. Zdarza się też, że migranci sprzedają narkotyki.

Nie grozi im deportacja?

Prawo jest bardzo zagmatwane, ale możliwość deportacji zależy od tego, czy Hiszpania ma podpisane z krajem pochodzenia porozumienie w tej sprawie. Z Gambią nie ma, ale i tak Gambijczycy są razem z innymi migrantami zatrzymywani i zamykani w strzeżonych ośrodkach dla cudzoziemców [CIE-Centro de Internamiento de Extranjeros].

W tych przypominających więzienia placówkach trzyma się ich pod byle pretekstem miesiącami, często łamiąc ich podstawowe prawa człowieka. To forma represji, która ma odstraszyć migrantów. Na początku chcieliśmy w filmie opowiedzieć też o Gambijczykach w Hiszpanii, ale w końcu uznaliśmy, że skupimy się na sytuacji w ich kraju.

Co jeszcze nie zmieściło się w filmie?

Bardzo wiele. Do tego półgodzinnego filmu zebraliśmy 30 godzin materiału. Rozmawialiśmy z aktywistami i naukowcami, ale ostatecznie zdecydowałam, że zamiast gadających głów wolę pokazać historie, które pozwolą wejść głębiej w życie bohaterów, zobaczyć świat z ich perspektywy.

Nie wykorzystaliśmy na przykład wywiadu z Ahmedem Manjangiem, gambijskim naukowcem, który bada ścieki z chińskich fabryk. Są wpuszczane do oceanu bez żadnej kontroli, a zawierają szkodliwe rakotwórcze substancje, m.in. arszenik.

Innym ważnym wątkiem, który nie zmieścił się w filmie, jest wpływ fabryk na turystykę, która odpowiada za 30 proc. PKB Gambii. Fabryki powstały w miejscach turystycznych, na samych plażach, chociaż gambijskie prawo wyraźnie tego zabrania.

Przy tych plażach działało wiele lokalnych eko-hosteli, bungalowów. Fabryki rujnują krajobraz, wydzielają smród i toksyny, które zabijają ekoturystykę.

Ważną osobą, której nie ma w filmie, jest Momodou Semega Janneh, aktywista, który próbuje pchać do przodu sprawę sądową przeciwko fabrykom.

Na początku filmu słyszymy, że chińska działalność jest tak zabezpieczona, że trzeba by osobno pozwać trzy różne podmioty.

Tak, sprawa się ciągnie. Momodou robi crowdfunding, żeby zdobyć środki na dalsze działania prawne, ale z taką korporacją, która cieszy się wsparciem rządu, trudno jest walczyć.

Skąd to wsparcie rządu? Z tego co mówisz, fabryki generują wyłącznie straty i zniszczenie.

Próbowaliśmy zadać politykom te pytania, nie chcieli odpowiadać przed kamerą, ale niektórzy rozmawiali z nami nieoficjalnie. Ministerstwo rybołówstwa twierdzi, że fabryki to inwestycja. Chiny dają Gambii pożyczki, oferują modernizację. Ale tak naprawdę nic z tego nie wynika.

W miejscowościach, gdzie powstały fabryki obiecali wybetonować drogi do portu, zbudować targ rybny, żeby kobiety mogły sprzedawać w lepszych warunkach i stworzyć dużo nowych miejsc pracy. Żadna z tych obietnic nie została spełniona.

Nie ma drogi ani targu. Miejsca pracy są, ale jest ich stosunkowo niewiele i większość osób pracuje w fabrykach bez ubezpieczeń i praw pracowniczych. Nie dostają nawet środków ochrony, mimo że to praca ze szkodliwymi chemikaliami i pyłem.

Z drugiej strony przez działalność fabryki ubywa wiele dotychczasowych miejsc pracy w sektorze turystyki, a także tradycyjnego rybołówstwa i przetwórstwa ryb. Ta ostatnia branża zdominowana jest przez kobiety.

Podczas jednej ze scen jesteśmy na łodzi z młodymi rybakami, którzy mówią, że zdecydowali się nie sprzedawać ryb do fabryki. Czy społeczeństwo jest w tej sprawie podzielone?

Tak, Paul i koledzy z jego łódki zdecydowali, że zamiast fabryce, będą sprzedawać lokalnym kobietom, które te ryby wędzą. To wybór moralny. Fabryki podzieliły społeczność, wyraźna jest chociażby oś podziału między starszyzną a młodymi.

Niech zgadnę, pewnie starsi bronią tradycji, a młodzi chcą nowoczesności, nawet kosztem środowiska?

Dokładnie na odwrót. Starszyzna zgodnie z lokalną kulturą wie najwięcej, więc należy jej słuchać, ale brakuje im edukacji, więc łatwiej ich przekonać. Chińczycy stosują politykę dziel i rządź. Starszyznę przekonano, że fabryki to rozwój, krok w stronę nowoczesności, przekupiono pieniędzmi, workami ryżu.

Wśród młodych jest więcej osób wykształconych, aktywistów, dla których środowisko jest ważne. Często przez swój sprzeciw są w konflikcie z lokalną społecznością. Podziały przebiegają też wewnątrz rodzin. Jedna z aktywistek, które protestują przeciwko fabrykom, ma brata, który pracuje tam jako manager.

Wielu osobom trudno jest analizować wpływ fabryk na ich życie. bo muszą się troszczyć o to, jak jutro nakarmić dzieci. Aktywizm w rejonach, gdzie żyje się z dnia na dzień, jest trudny.

W filmie wspomina się o protestujących, których zatrzymano. Władze chciały wystraszyć lokalną społeczność?

Strach łatwo wywołać. Przez lata w Gambii panowała brutalna dyktatura. Chociaż parę lat temu została obalona i teoretycznie jest demokracja, to ludzie skarżą się, że wyłącznie na papierze. Pamięć o dyktaturze jest też wciąż żywa, ludzie boją się głośno protestować.

Podoba mi się, że poruszając taki temat nie epatujesz tragedią, nie gonisz za biedą.

Bardzo się starałam uniknąć powielania tych klisz, które wszyscy mamy w głowach. Nawet w szczytnych reklamach organizacji pomocowych ciągle powiela się takie obrazy. Bo to niestety działa – odwołuje się do naszego poczucia winy i zachęca do pomocy.

Unikanie tych pułapek wymagało ode mnie wiele uwagi, bo powielamy je czasem nieświadomie. Wszyscy mamy w głowie stereotypy, nasz mózg upraszcza sobie rzeczywistość. Na tych ukrytych kalkach opiera się zresztą nie tylko rasizm, ale też na przykład patriarchat. Potrzeba bardzo świadomej pracy, żeby te konstrukty zauważać i nieustannie rozbrajać.

Oczywiście miałam wiele dylematów moralnych. Jako biała Europejka nawet jeśli przyjeżdżam z najlepszymi intencjami, wciąż jestem częścią pewnego układu sił, w którym mam przewagę. Jako reżyserka mam do tego władzę nad przekazem.

Skupiłam się na budowaniu relacji z bohaterami, żeby mieć pewność, że w żaden sposób ich nie wykorzystam. Oczywiście to ja potem zmontuję film według mojej wizji, ale starałam się być wierna temu, co przeżywają i chcą przekazać bohaterowie.

Inny ważny element twojego filmu, który bardzo doceniam, to brak narratora. Nikt nie mówi za tych ludzi o ich świecie.

Nie wyobrażam sobie, że mogłabym mówić o życiu, którym nie żyję. Zamiast narratora pojawia się piosenka gambijskiego rapera, która w lokalnym języku mandinka mówi o realiach i problemach społecznych. Właśnie z niej dowiedziałam się, że jest coś takiego, jak „sponsor”, czyli Europejczyk, który funduje zaprzyjaźnionemu Gambijczykowi studia. Bez sponsorów niewielu ma na to szanse.

Zaczęłam oglądać film i już byłam wkurzona. Ta bezkarność, to powolne psucie świata wywołuje we mnie poczucia kompletnej beznadziei. Ty masz jakąś nadzieję?

Wiem, że pewnie tym filmem nie zmienię sytuacji natychmiast, ale może długofalowo wpłynie on na świadomość. Na przykład tego, jak wygląda kapitalizm. Wielu z nas – mnie także – wychowano w jego bezkrytycznym kulcie.

Jednak najbardziej zależało mi na zbliżeniu widza do bohaterów, do osób, które być może kiedyś zostaną imigrantami. Chciałam pokazać, że to zwykli ludzie, którzy mają swoje problemy, przeżywają tęsknotę, troszczą się o rodziny, chcą godnie żyć i boją się śmierci na morzu.

Jako Polkę boli mnie to, jaka dominuje u nas retoryka w kwestii migrantów. Patrzymy z góry i oceniamy nie zadając sobie trudu, żeby chociaż poczytać o sytuacji w ich kraju, zrozumieć, co ich popycha do podróży.

Sama jestem migrantką, mieszkam w Hiszpanii. Różnica polega tylko na tym, że ja mam europejski paszport i białą skórę. Nie muszę nawet nosić ze sobą dokumentów, bo nikt mnie nigdy nie wylegitymuje. Ale mój znajomy, który ma korzenie z Algierii, musi dowód mieć zawsze przy sobie, bo regularnie jest zatrzymywany.

A co ja, widz, mam po tym filmie zrobić, żeby ulżyć swojemu wkurzeniu, poczuciu winy? Jak zareagować?

Nie ma prostych odpowiedzi. Na pewno musimy kupować świadomie, najlepiej z lokalnych źródeł. Bojkotować firmy, które wykorzystują mączkę. Na razie jest trudno, bo nie wiemy, gdzie dokładnie trafia, ale organizacje takie, jak Compassion in World Farming starają się stworzyć mapę końcowych punktów jej podróży.

Powinniśmy też patrzeć bardziej świadomie na problem migracji. Dlaczego ludzie migrują, czy mają w tym systemie inny wybór? Czy ruchy migracyjne w ogóle można powstrzymać w dobie globalnego kapitalizmu, zmian klimatycznych?

Przepływy ludności istniały przecież zawsze. Czy mamy prawo zatrzymywać ludzi na granicach i ich deportować, skoro sami pośrednio lub bezpośrednio wchodzimy do ich krajów w butach i cały czas je eksploatujemy? Za tą świadomością mogą pójść działania: wspieranie migrantów i protestowanie przeciwko temu, jak są traktowani w Europie.

;

Udostępnij:

Marta K. Nowak

Absolwentka MISH na UAM, ukończyła latynoamerykanistykę w ramach programu Master Internacional en Estudios Latinoamericanos. 3 lata mieszkała w Ameryce Łacińskiej. Polka z urodzenia, Brazylijka z powołania. W OKO.press pisze o zdrowiu, migrantach i pograniczach więziennictwa (ośrodek w Gostyninie).

Komentarze