GUS podał fatalne dane - inflacja we wrześniu przebiła 17 proc. Drożeje wszystko, rośnie inflacja bazowa, firmy dopiero zaczynają otrzymywać ogromne rachunki. „Jesteśmy na zupełnie nieprzewidywalnym terytorium" - mówi nam ekonomista, dr Wojciech Paczos
W comiesięcznej analizie nowych danych inflacyjnych mamy niestety same złe wiadomości. Najważniejsza informacja brzmi: wskaźnik cen jest o 17,2 proc. wyższy niż we wrześniu 2021 roku.
Prognozy ekonomistów zapowiadały niewielki wzrost i kolejny odczyt w wysokości 16,5 proc., niektórzy prognozowali nawet 17 proc. Nikt nie spodziewał się jednak aż tak wysokiej liczby.
Dla porządku odnotujmy jeszcze, jak rosną kategorie, które GUS wyróżnia w szybkim szacunku na koniec miesiąca (i przypomnijmy – to wzrosty w stosunku do września 2021):
Dokładniejsze dane dostaniemy w środku października.
Co gorsza, wzrosła też dynamika wzrostu z miesiąca na miesiąc. Ceny są większe o 1,6 proc. niż miesiąc temu. W sierpniu mieliśmy wzrost o 0,8 proc. Dziennikarz „Rzeczpospolitej” i „Parkietu” Grzegorz Siemiończyk opracował wykres dla ostatnich sześciu lat ze średnią trzymiesięczną wskaźnika z miesiąca na miesiąc. Trzymiesięczna średnia pozwala odsiać pojedyncze wahania. Pierwszy raz od kilku miesięcy średnia ta się podniosła.
Czy wrześniowe liczby dają nam powód do większego niż dotychczas niepokoju? Czy zbliżamy się do momentu, gdy przewidywania nie mają już żadnego sensu, a istnieje ryzyko ogromnych wzrostów, jakich dotychczas nie widzieliśmy?
„Gdzieś przy 5-6 proc. przestrzegałem, że jeszcze urośnie, ale NBP nie powinien dopuścić do dwucyfrowej, bo to grozi utrwaleniem” – komentuje dla OKO.press dr Wojciech Paczos, ekonomista z Cardiff University, specjalista od inflacji – „Potem gdy inflacja zrobiła się dwucyfrowa, to wszyscy ekonomiści skupili się na prognozowaniu szczytu, co było błędem: gdy oczekiwania się odkotwiczą, to modele przestają działać. One mają zapisane w założeniach, że oczekiwania są dobrze zakotwiczone, dlatego w prognozach NBP inflacja zawsze ładnie wraca do celu w horyzoncie prognozy. To nie jest wynik modelu, tylko jego założenie”.
Ekonomista uważa, że przełomem było tegoroczne lato. Czekaliśmy wówczas na „efekt bazy” - skoro ceny były już wysokie rok temu, to teraz ich wzrosty powinny być już coraz niższe.
„Gdyby efekt bazy zadziałał, to inflacja latem powinna była być niższa niż 15 proc. - wtedy mielibyśmy jakiś sygnał, że być może istotnie osiągnęliśmy szczyt” – mówi dr Paczos – „Tylko że osiągnięcie szczytu, to jeszcze nie powód do otwierania korków od szampana. To nie koniec problemów, bo celem jest inflacja na poziomie 2.5 proc. Zejście z 15 proc. do 2.5 proc. jest ogromnym wyzwaniem i wymaga skupienia, planu i kompetencji”.
Lipcowy odczyt powyżej 15 proc. był według naukowca sygnałem, że mamy do czynienia z poważnymi problemami.
„Ceny rosną, rosną coraz szybciej, rosną, pomimo że wcześniej już były wysokie i bardzo słabo reagują na podwyżki stóp procentowych. Mamy pełne zdekotwiczenie oczekiwań inflacyjnych. Jesteśmy na zupełnie nieprzewidywalny terytorium.
W mojej ocenie szansa, że w przyszłym miesiącu odczyt inflacji będzie 17 proc., jest właściwie taka sama, jak to, że będzie 20 proc.
W tej chwili mamy ogromne ryzyko, że gospodarka znajdzie się w potrójnym kryzysie: wysokiej inflacji, wysokich stóp procentowych i ujemnego wzrostu gospodarczego”.
Kolejne niepokojące wiadomości to inflacja bazowa.
GUS nie podaje jej wartości w szybkim szacunku na koniec miesiąca, ale na podstawie dostępnych danych ekonomiści potrafią wyliczyć jej szacunkową wartość. Wynosi ona już około 10,7-10,8 proc.
To miara po odliczeniu wzrostów cen żywności i energii, które są najbardziej podatne na wahania sezonowe. Inflacja bazowa powinna nam mówić o tym, z jak trwałym zjawiskiem mamy do czynienia. Dzisiejsza inflacja jest jednak nieco inna niż zjawiska inflacyjne, jakie znamy z ostatnich dekad. Ceny energii wpływają silnie na czynniki spoza inflacji bazowej – usługi czy ceny wielu produktów konsumpcyjnych. Szantaż energetyczny Putina sprawia, że problemy z cenami energii trwają już długo i szybko się nie skończą. Dalej jednak warto się jej przyglądać, bo sporo mówi np. o dynamice cen usług i towarów konsumpcyjnych.
Wzrost inflacji bazowej z miesiąca na miesiąc według szacunków ekonomistów wyniósł 1,2 proc., a więc najwięcej od początku obecnej fali inflacji.
„Skąd taki wyskok miar bazowych?” – pytają na Twitterze analitycy mBanku – „Tradycyjnie we wrześniu mogła wystrzelić edukacja. Być może dołożyła też łączność (indeksacje umów już się zaczęły). Wygląda na to, że firmy maksymalnie testują możliwości przerzucania cen na konsumentów”.
Niestety firmy dopiero zaczynają otrzymywać wyższe rachunki za prąd czy gaz. W następnych miesiącach będą dalej testować możliwość przerzucania tych kosztów na konsumentów. Z drugiej strony zewsząd docierają do nas sygnały nadchodzącego kryzysu, który odbije się na budżetach polskich gospodarstw domowych.
Być może więc okaże się, że wyższych kosztów nie da się już więcej przerzucać na konsumentów, bo nie będą oni chętni, by kupować po coraz wyższych cenach i zwrócą się do tych, którzy zaproponują najniższe ceny, a w przypadku produktów spoza listy najpotrzebniejszych – po prostu z nich zrezygnują. Będzie to jednak zła wiadomość dla firm, bo dla wielu może oznaczać to upadek. Tutaj powinien wkroczyć rząd i zaproponować pomoc, jakiś rodzaj ochrony przed dramatycznie wysokimi podwyżkami energii dla biznesu.
Na razie w Sejmie mamy absurdalnie skonstruowaną ustawę o pomocy dla firm energochłonnych. Wsparcie otrzyma około 250 firm, głównie chodzi o duże firmy przemysłowe. One również potrzebują wsparcia, ale w trakcie debaty posłowie i posłanki opozycji zgodnie zwracali uwagę, że brakuje wsparcia dla małych firm, takich jak piekarnie, które już teraz upadają. Na razie rząd nie przedstawił dla nich żadnej propozycji.
Podobnie jest z pracownikami sektora publicznego. Coraz wyższa inflacja będzie powodowała ogromne kłopoty dla rządu i pracowników, którym wypłaca pensje. Urzędnicy i nauczyciele otrzymają zaledwie 7,8 proc. podwyżki. Presja i niezadowolenie będzie rosła.
Prezes Związku Nauczycielstwa Polskiego napisał na Twitterze:
Z kolei naukowcy otrzymają zaledwie 4,4 proc. podwyżki. O wściekłości środowiska naukowego z tego tytułu pisał w OKO.press Adam Leszczyński.
Gorzkiego pocieszenia możemy ewentualnie upatrywać w innych (ale tylko niektórych) krajach naszego kontynentu. Nie jesteśmy sami, inflacja nie hamuje w Europie. Niemcy zarejestrowali właśnie kolejny rekord ostatnich czterech dekad i inflacja CPI wyniosła 10 proc. "Ekonomiści spodziewają się kolejnych rekordów inflacji na jesieni, a kolejny wyraźny jej wzrost spodziewany jest po wygaśnięciu środków zawartych w pakiecie pomocowym we wrześniu" – można przeczytać w raporcie Bundesbanku.
W Holandii natomiast inflacja osiągnęła poziom równy polskiemu – 17,1 proc.
Dr Paczos uważa jednak, że porównywanie się do innych krajów jest drogą donikąd. A także, że Holandia, chociaż ma podobną inflację, to ma jednocześnie wiarygodny bank centralny, więc z pewnością zbije tę inflację znacznie szybciej niż Polska.
„Bardzo żałuję, że wielu kolegów ekonomistów starało się usprawiedliwiać niekompetencję i niepowodzenia NBP w walce z inflacją przez zrzucanie winy tylko na czynniki globalne i porównywanie polskiej inflacji do coraz to innych krajów.
Tych kandydatów do porównań jest coraz mniej i w końcu ich zabraknie. No i to będzie trochę za późno, gdzieś przy 20 proc. inflacji przyznać, że mamy problem”.
Ale nie wszędzie tak to wygląda. Francja drugi miesiąc z rzędu rejestruje spadek inflacji HICP (czyli według ogólnoeuropejskiego wskaźnika, który rejestruje Eurostat). W lipcu we Francji ceny rosły w tempie 6,8 proc., w sierpniu – 6,6 proc., a we wrześniu – 6,2 proc.
Znaczący spadek mamy też w Hiszpanii – z 10,5 proc. do 9,3 proc. Spadki mamy także w Estonii, Słowenii, Irlandii, Cyprze.
Dane dotyczą strefy euro, reszta krajów raportuje swój wskaźnik HICP nieco później. Cała strefa ma jednak wciąż wyższą inflację – z 9,1 proc. do 10 proc. To duży wzrost. Ale różnice pomiędzy krajami pokazują nam, że na inflację wpływają bardzo różne czynniki, a dane z września pokazują, że kraje mniej zależne od rosyjskiej energii radzą sobie lepiej.
Holendrzy generują większość swojej energii elektrycznej z gazu, a jego spora część pochodziła z Rosji. Odejście od rosyjskiego gazu jest kosztowne dla Holendrów i dla Niemców. Ale według dr. Paczosa mają oni niezaprzeczalny atut – wiarygodny bank centralny. A to oznacza, że po okresie zawirowań z cenami energii, dynamika cen powinna stosunkowo szybko wrócić do normy.
Polska niestety nie może się pochwalić tym atutem w tym trudnym czasie.
Dziennikarz OKO.press. Autor książki "Ja łebków nie dawałem. Procesy przed Żydowskim Sądem Społecznym" (Czarne, 2022). W OKO.press pisze o gospodarce i polityce społecznej.
Dziennikarz OKO.press. Autor książki "Ja łebków nie dawałem. Procesy przed Żydowskim Sądem Społecznym" (Czarne, 2022). W OKO.press pisze o gospodarce i polityce społecznej.
Komentarze