0:00
0:00

0:00

O tym, że polskie sądy są niewydolne, że na wyroki często czeka się latami, wiemy od dawna. Jedną z przyczyn jest dotkliwy brak biegłych. W Polsce mało kto chce podjąć się tej odpowiedzialnej pracy, między innymi dlatego, że jest ona nisko opłacana. W kwestii błędów medycznych z sądami współpracują stosunkowo nieliczni lekarze, wielu z nich to emeryci. Młodzi stronią od takiej roboty. Rozmawiałem z kilkoma lekarzami na ten temat. "Trzymamy się od tego jak najdalej" - mówią.

Spraw dotyczących błędów medycznych jest natomiast coraz więcej. W 2016 roku prokuratury w całym kraju prowadziły 4963 postępowania, tj. o blisko 46 proc. więcej niż w 2015. W 2018 roku spraw było już ponad 6 tys. Polska poszła w kierunku rozpatrywania błędów medycznych przede wszystkim na poziomie karnym. Mało kto szuka ugody, sprawy z reguły od razu lądują w prokuraturze.

"Ludzie szukają winnego ich nieszczęścia, a ponieważ nie ma efektywnego systemu odszkodowawczego, idą prosto do prokuratury" - mówi OKO.press sędzia Olimpia Barańska-Małuszek z Sądu Rejonowego w Gorzowie Wielkopolskim.

Co prawda w 2011 roku w każdym województwie powołano specjalne komisje ds. orzekania o zdarzeniach medycznych nastawione na dość szybkie zbadanie sprawy i wypłatę odszkodowania (do 100 tys. za zakażenie, uszkodzenie ciała lub roztrój zdrowia i do 300 tys. w przypadku śmierci pacjenta), ale działają one na pół gwizdka. Jak wykazała kontrola NIK z 2018 roku komisje pracowały często opieszale, nie podejmowały w większości decyzji samodzielnie, odwołując się też do biegłych. Krótko mówiąc, nie spełniają pokładanych w nich nadziei.

Już nikt przez tego pana pozbawiony życia nie będzie

Zresztą atmosfera w kraju już od dawna sprzyja dochodzeniu win, a nie szybkiemu rozwiązywaniu problemu w postaci wypłacenia odszkodowania i przeanalizowania sprawy, by podobnego błędu uniknąć w przyszłości.

Minister Zbigniew Ziobro ma od lat z lekarzami na pieńku. Wystarczy wspomnieć jego słynne: „Już nikt nigdy przez tego pana pozbawiony życia nie będzie” w odniesieniu do doktora G. czy trwające 12 lat postępowanie w kwestii śmierci ojca Ziobry.

Jednym z posunięć ministra, dokonanym już na początku pierwszej kadencji rządów PiS, tj. w 2016 roku, było wprowadzenie do prokuratur okręgowych specjalnych komórek do zajmowania się błędami medycznymi.

„Do tej pory były trzy takie wyspecjalizowane struktury: do walki z przestępczością zorganizowaną, pedofilią i grupami narkotykowymi. A teraz doszła czwarta – błędy medyczne. I jak my się mamy z tym czuć?” – mówił mi 2 lata temu lekarz z dużego ośrodka akademickiego, który prosił o zachowanie anonimowości (przedstawiłem go jako Adama Kowalskiego).

Przeczytaj także:

Ministerstwo Sprawiedliwości chciało też tak zmienić kodeks karny, by lekarzom uznanym za winnych nieumyślnego spowodowania śmierci pacjenta groziła nawet kara bezwzględnego więzienia. Kodeks zmieniono, ale w lipcu 2020 zmiana ta została zablokowana przez Trybunał Konstytucyjny.

System no fault byłby rozwiązaniem

Lekarze od dłuższego czasu zabiegają natomiast o wprowadzenie tzw. systemu no fault. To odwrócenie obowiązującego w Polsce podejścia do błędów medycznych - w systemie no fault szuka się przede wszystkim odpowiedzi, czy pacjent poniósł szkodę i jak można jej zadośćuczynić, a nie kto zawinił w określonej sytuacji i jak go za to ukarać.

„To wcale nie jest oczywisty koncept. Bo ludziom często się wydaje, że jeżeli na lekarzy, którzy popełnią błąd, nałoży się kary, tych błędów będzie mniej, bo medycy będą bardziej uważać. Nic bardziej mylnego” – mówił mi dr Stanisław Górski z Collegium Medicum UJ.

„Doświadczenie, jakie wynika np. z badania wypadków lotniczych wskazuje na to, że penalizacja błędów w tak skomplikowanych systemach jak system ochrony zdrowia, przynosi dokładnie odwrotne skutki niż otwarte mówienie o błędach. Jeśli za niezawiniony błąd płaci się nie tylko odszkodowanie, ale można też iść do więzienia, wszyscy próbują, żeby broń Boże nie wyszedł on na światło dzienne” - dodał.

Podobnego porównania używa dziś wspomniany dr Adam Kowalski:

"Gdyby skupiano się na szukaniu winnych, analizując katastrofy lotnicze, mielibyśmy katastrofę za katastrofą. Nie mamy jednak wielu takich katastrof, bo ich badanie skupia się na wyjaśnienie przyczyny i naprawieniu błędu, żeby on się już więcej nie pojawiał".

"Ale to oczywiście bardzo drogie postępowanie, wymagające organizacji, nakładów, pomysłu. A tak, to mamy system karny i polowanie na czarownice” - mówi Kowalski.

„I choć byli ministrowie zdrowia – Konstanty Radziwiłł i Łukasz Szumowski – deklarowali swoje poparcie dla wprowadzenia zasady no fault (…), obydwaj przyznawali, że nie zostanie ona wprowadzona, [a już] na pewno nie w formule takiej, jakiej oczekuje środowisko lekarskie ze względu na negatywne stanowisko resortu sprawiedliwości” – pisała niedawno na łamach "Medycyny Praktycznej" Małgorzata Solecka.

Nowy Instytut Ekspertyz Medycznych

Ostatnie wydarzenia wskazują wyraźnie, że resort sprawiedliwości w tej kwestii nie odpuszcza. Zamiast zgody na system no fault będziemy mieli nowy, upolityczniony Instytut Ekspertyz Medycznych.

Zarządzenie w sprawie jego powołania Zbigniew Ziobro wydał 13 października 2021. W zarządzeniu czytamy, że Instytut jest jednostką budżetową (jego Dyrektor jest dysponentem środków budżetu podległym bezpośrednio dysponentowi Sprawiedliwość). Informacja o rozpoczęciu działalności Instytutu pojawiła się na stronie Ministerstwa Sprawiedliwości 5 stycznia 2022.

„Działalność Instytutu obejmować będzie:

  • przygotowanie rejestru podmiotów i osób wydających opinie sądowo-lekarskie, ogólnodostępnego dla zleceniodawców, co usprawni proces powoływania biegłych i uzyskiwania opinii” – czytamy na stronie ministerstwa.

I dalej: „Placówka zajmie się też np.:

  • analizą przyczyn błędów medycznych,
  • przygotowaniem projektów zmian w systemie opieki zdrowotnej,
  • opracowywaniem standardów medycznych i orzeczniczych,
  • organizowaniem szkoleń dla lekarzy biegłych oraz osób zainteresowanych pełnieniem tej funkcji.

Instytut Ziobry w roli „superbiegłego”

„Jak to się ma do kompetencji Ministerstwa Zdrowia, Rzecznika Praw Pacjenta, towarzystw naukowych?” – zareagowała na Twitterze Małgorzata Gałązka-Sobotka, dyrektor Instytutu Zarządzania w Ochronie Zdrowia Uczelni Łazarskiego.

„Biorąc pod uwagę poglądy szefów, to będzie ścigać tych, którzy nie wypisują amantadyny w COVID-19” – skomentował półżartem Tomasz Zieliński, wiceprezes Porozumienia Zielonogórskiego, nawiązując do zaangażowania części kierownictwa resortu sprawiedliwości w promowanie kontrowersyjnej i niepotwierdzonej badaniami metody leczenia COVID-19.

Sprawa jednak jest poważna.

„Przyjęliśmy tę informację z ogromnym zaskoczeniem” – mówi na łamach "Medycyny Praktycznej" prof. Andrzej Matyja, prezes Naczelnej Rady Lekarskiej.

I dalej: "Kilka lat temu Okręgowa Izba Lekarska w Krakowie razem ze Śląską Okręgową Izbą Lekarską wyszły z inicjatywą, która miała doprowadzić do zwiększenia liczby biegłych. Prowadziliśmy szkolenia dla lekarzy. Nie zamierzaliśmy jednak tworzyć żadnej struktury, żadnej alternatywnej instytucji. (…) W 2020 roku samorząd lekarski przygotował projekt ustawy o biegłych sądowych. (…) Proponowaliśmy i nadal proponujemy, rozwiązanie oparte na niezależnych biegłych sądowych, powoływanych przez prezesów sądów”.

„[Tymczasem] Instytut Ekspertyz Medycznych to jednostka podległa Ministerstwu Sprawiedliwości – czy zatrudnieni tam biegli zachowają bezstronność?” – zastanawia się prof. Matyja.

„W momencie, gdy podległemu resortowi sprawiedliwości instytutowi wydanie opinii zleci podległa temuż ministerstwu prokuratura? Ta sytuacja musi budzić wątpliwości. Istnieje wręcz ryzyko, że biegły może zostać dobrany pod kątem tezy, jaką postawi prokurator.”

„Spodziewamy się, że ten ośrodek ma spełniać rolę »superbiegłego«. Jeśli opinie biegłych przedstawione przez prokuraturę i obronę będą rozbieżne, opinia pochodząca z instytutu powołanego przez ministra sprawiedliwości i podległego temuż ministrowi będzie rozstrzygająca” - mówi na łamach "Medycyny Praktycznej" prof. Matyja.

Zresztą rola "superbiegłego" sprawowana przez Instytut jasno wynika z zarządzenia Ziobry z 13 października 2021: „Instytut może opracowywać ekspertyzy i wydawać opinie w szczególności w sprawach, gdzie wystąpiły dwie sprzeczne opinie lub nie było możliwości skompletowania zespołu biegłych”.

Dyspozycyjna pani dyrektor?

Pracami nowego Instytutu pokieruje dr nauk medycznych Agata Michalska.

Na stronie Ministerstwa Sprawiedliwości (Instytut strony jeszcze się nie dorobił) próżno szukać informacji o osiągnięciach dr Michalskiej. W Internecie można natomiast znaleźć informacje, że Michalska brała udział m.in. w pracach na „łączce”, gdzie komuniści chowali w bezimiennych grobach żołnierzy antykomunistycznego podziemia.

Dr Michalska jest też założycielką i główną specjalistką w firmie Lege Artis Medica, która pomaga ofiarom błędów medycznych.

Nawet krótki przegląd sieci nie pozostawia natomiast złudzeń, co do tego, że Agata Michalska jest osobą przychylną działaniom Zbigniewa Ziobry.

Jak donosiła "Gazeta Wyborcza", to właśnie do niej 15 października 2020 zwróciła się Prokuratura Regionalna w Warszawie, by wydała opinię, czy można zatrzymać Leszka Czarneckiego. Jak czytamy, "biegła odpowiedziała jeszcze tego samego dnia, nie podejmując próby kontaktu z pacjentem”.

„Szybka ekspertyza dr Michalskiej (…) nie przełożyła się na jakość pracy biegłej. (…) Z analizy jej opinii wynika, że na 23 linijki uzasadnienia, aż 20 zostało przeklejonych z trzech portali medycznych dla pacjentów. (…) Dr Michalska nie przywołuje tych portali jako źródeł” – pisał Wojciech Czuchnowski z "Wyborczej".

Ta sama biegła miała też wystawić opinię w sprawie Romana Giertycha (miała odnieść się do problemów kardiologicznych adwokata). Do dr Michalskiej zwróciła się o to 16 listopada 2020 Prokuratura Regionalna w Poznaniu, choć lekarka przyjmuje w Łodzi. Biegła o Giertychu nie zdążyła się wypowiedzieć, ponieważ decyzją sądów adwokat przestał być podejrzanym.

300 zł za opinię

Jak wspomnieliśmy, nowy Instytut Ziobry ma „usprawnić proces powoływania biegłych”, ma także zająć się „szkoleniami dla osób zainteresowanych pełnieniem tej funkcji”. Tylko w jaki sposób „usprawnić proces” bez podwyższenia uposażeń biegłych?

„Biegłym płaci się 300-400 zł za opinie, a przecież lekarz zarabia dziś tyle w godzinę!” – mówi OKO.press sędzia Olimpia Barańska-Małuszek.

Sąd w sprawach dotyczących kwestii medycznych ma obowiązek zasięgnąć opinii biegłego. „Potrzebny jest zwłaszcza biegły ortopeda i neurolog ze względu na sprawy o zadośćuczynienie za urazy w kolizjach drogowych” – dodaje pani sędzia. I konstatuje: "U mnie, w Gorzowie Wlkp., nie mam nikogo takiego. Muszę biegłych szukać gdzie indziej, czasem np. w Krakowie".

„Kompetencji biegłych w Polsce nikt nie sprawdza. Nie ma do tego żadnego systemu” – wskazuje sędzia Barańska-Małuszek. „Nie ma dla nich stabilnych warunków pracy. Nie ma rzetelnego systemu nagradzania”.

Biegli wyłącznie wpisują się na listę i tyle: „Nie wiemy, jaki jest ich dorobek, gdzie pracowali, jakie skończyli kursy. Mamy tylko imię, nazwisko, specjalność i numer telefonu”.

Ministerstwo nie odpowiada

Nie wydaje się, by Instytut Ziobry miał to zmienić.

"W zarządzeniu ministra sprawiedliwości nie ma określonych żadnych kryteriów, które będą musieli spełniać biegli, sporządzający opinie w ramach tego Instytutu" – mówi w przytaczanym już wywiadzie prof. Andrzej Matyja.

Niewykluczone, że Instytut poza tym, że zapewni właściwe politycznie wyroki, będzie lepiej płacił zatrudnianym przez siebie biegłym niż płaci się "na mieście".

Instytut Ekspertyz Medycznych Ziobry nie jest pierwszą instytucją tego typu. Instytut o dokładnie tej samej nazwie działa w Radomiu. Istnieje też m.in. Warszawski, Świętokrzyski i Europejski Instytut Ekspertyz Medycznych.

"Jak grzyby po deszczu powstają firmy, które specjalizują się w wydawaniu opinii dla sądów" - pisał w lipcu 2021 r. portal Prawo.pl. „Problem w tym, że często nie wiadomo, kto je sporządza, na jakim sprzęcie i na podstawie jakiej metodologii - a to, co trafia do sądu, pozostawia sporo do życzenia. Tymczasem w sądach nadal pokutuje przekonanie, że to, co przedstawi instytucja badawcza, jest wartościowe”.

Prawo.pl opisywało jak biegli, po założeniu jednoosobowej firmy z instytutem w nazwie, podwyższają koszty wydania opinii.

„Prawda jest taka, że te »instytuty« są de facto na papierze, nie prowadzą żadnej działalności badawczej. Tworzone są tylko po to, by zwiększać koszty opinii. A przepisy na to pozwalają, bo są nieprecyzyjne” - mówił wówczas nieoficjalnie portalowi sędzia.

„Oferta współpracy [nowego Instytutu] ma być konkurencyjna dla typowych świadczeń medycznych” – pisała jesienią 2021 „Rzeczpospolita”.

11 stycznia 2022 spytałem Biuro Prasowe Ministerstwa Sprawiedliwości, jaki jest koszt utrzymania Instytutu, ile osób zatrudnia i jakie będą stawki dla biegłych lekarzy z nim współpracujących.

Do chwili publikacji tego tekstu nie otrzymałem odpowiedzi.

Ordo Iuris - sprzymierzeniec

Ministerstwo Sprawiedliwości zyskało ostatnio ważnego sprzymierzeńca w walce z błędami lekarskimi. To Instytut Ordo Iuris. 3 listopada 2021 zaczęła działalność Fundacja Pomocy Ofiarom Błędów Medycznych, której prezesem jest dr radca prawny Tymoteusz Zych, współtwórca i wieloletni wiceprezes Ordo Iuris.

Szef Fundacji postanowił zbić kapitał polityczny na niedawnej tragedii w Pszczynie. Przypomnijmy, że doszło tam do zgonu ciężarnej pacjentki, której lekarze nie udzielili w porę pomocy.

„Zaniedbanie dokonane przez lekarzy to nie wynik zeszłorocznego wyroku Trybunału Konstytucyjnego ani błędów legislacyjnych – uznał Zych. „To przede wszystkim wynik błędów w zakresie rozumienia i stosowania prawa” - dodał.

„Inaugurujemy program nieodpłatnej pomocy prawnej udzielanej osobom dotkniętym błędami medycznymi różnego typu: diagnostycznych, terapeutycznych, oraz przez stosowanie substancji farmakologicznej – oznajmił podczas prezentacji założeń działania Fundacji prawnik.

„Ofiarami błędów medycznych w Polsce może być nawet 30 tys. osób rocznie”- poinformowali organizatorzy spotkania, powołując się na dane Prokuratury Krajowej. Jednak tylko ok. 2 tys. osób dochodzi w praktyce swoich roszczeń [Nie zgadza się to z danymi, jakie przedstawiałem na początku tekstu. Już w 2018 roku liczba spraw w prokuraturze przekroczyła 6 tys.].

Występując 8 listopada 2021 w poranku rozgłośni katolickich „Siódma 9” dr Zych oznajmił, że do Instytutu Ordo Iuris zgłaszało się wiele osób z wątpliwościami dotyczącymi błędów medycznych.

„Z mojego doświadczenia wynika, że większość spraw, które znajdują się na drodze sądowej, rozstrzygana jest korzystnie dla pacjentów. Oczywiście oznacza to, że ci, którzy idą do sądu, są zdeterminowani i przekonani o własnej racji.

To też oznacza, że jeśli takich postępowań będzie więcej, mogą one wymusić zmiany organizacyjne w funkcjonowaniu służby zdrowia. Inaczej pracownik działa mając świadomość, że mogą mu grozić negatywne konsekwencje w przypadku zaniedbania, a inaczej, kiedy istnieje poczucie braku odpowiedzialności” – przekonywał Zych.

Powołajmy Instytut Zadośćuczynienia

„Błędy medyczne były, są i będą” – mówi OKO.press dr Adam Kowalski. „Ale rozwiązywanie ich na kanwie procesów karnych nie tylko nie poprawi, ale jeszcze pogorszy sytuację”.

„Jak mamy OC i zdarzy się wypadek samochodowy, to na czym nam głównie zależy? Na tym, żeby ten ktoś, kto przez nieumyślność spowodował wypadek, poszedł do więzienia? Czy raczej, żeby naprawił nasz samochód, a my byśmy mieli opłaconą rehabilitację?”

„Jeśli zatem dochodzi do błędu medycznego, powinno się jak najszybciej wypłacić odszkodowanie. 2 lata temu w wyniku wyroków sądowych w Polsce wypłacono łącznie ok. 300 mln zł. Przy budżecie na ochronę zdrowia rzędu 130 mld to są żadne pieniądze. No to powołajmy nie Instytut Ekspertyz, tylko Instytut Zadośćuczynienia. Dajmy na to miliard i zadośćuczynimy wszelkim roszczeniom.

Gdyby państwo naprawdę chciało to załatwić, zrobiłoby to jednym ruchem.

I wtedy lekarze, którzy wiedzieliby, że nie pójdą do więzienia, nie będą mieć procesu karnego, który będzie trwał 10 lat, tylko, że pokrzywdzonemu zostanie wypłacone odszkodowanie z tego Funduszu, będą mówili tak, jak jest. Nie będą musieli niczego chować pod dywan, przeinaczać” - mówi nam dr Kowalski.

Penalizacja błędów odbija się także na pacjentach

Dr Adam Kowalski: „Znam sytuację w Polsce, gdzie usunięto nie tę nerkę, co potrzeba i sprawa trwa 7 lat. 7 lat! Błąd jest oczywisty, nie ma na co czekać, nie ma wątpliwości. Ale oczywiście sprawa karna. Więc lekarz się broni, że to pielęgniarka, że to inny lekarz źle ułożył. Pacjent nadal czeka na zadośćuczynienie, a to powinno iść z automatu!”.

„Penalizacja błędów odbija się fatalnie na lekarzach, ale także na pacjentach”- ciągnie lekarz.

„Jak zaczynałem pracę, to starsi profesorowie, docenci, podejmowali się bardzo trudnych zabiegów. A dzisiaj? Lepiej nie dotykać. Pełna asekuracja. Nie ma tygodnia, żeby na odprawie nie było rozmowy: »A co na to prokurator? Nie, nie możemy tak zrobić, bo przez sądem się nie wytłumaczysz«.

Jaki to jest argument w merytorycznej dyskusji przy podejmowaniu medycznej decyzji? No więc do tego sprowadza się nasze polowanie na czarownice”.

„Ja już straciłem nadzieję na poprawę. W tym układzie politycznym to nie do zrobienia. Bardzo liczyłem na wprowadzenie systemu no fault na początku pandemii. Mówiłem: Tak. Teraz ludzie zobaczą, że jednak działająca ochrona zdrowia to skarb na równi z dobrym wojskim. Te brawa z balkonów - wydawało się, że to dobry moment i da się przeforsować no fault. Ale tego nie zrobiono, a teraz sytuacja się odwraca.

Część społeczeństwa, ta antyszczepionkowa, ma do nas coraz większe pretensje. Zaczynają się sprawy za przeciąganie diagnostyki czy leczenia w czasie pandemii, za wywołany nią tzw. dług zdrowotny”.

„Ostatnio spotkałem kolegę ginekologa, który się pakuje i wyjeżdża zagranicę. Jedyny powód: nie da się pracować w tym kraju [ginekolodzy byliby szczególnie narażeni na karę więzienia, gdyby zmieniono w myśl Ministerstwa Sprawiedliwości kodeks karny. Odpowiadają bowiem za 2 życia – matki i dziecka].

Kolega nie chce się leczyć w przyszłości z zawału serca. Żona powiedziała, że nie chce męża, który przychodzi do domu i jest stale myślami w szpitalu. I nie myśli, co się dzieje z pacjentami, tylko co się może wydarzyć, kiedy wezwie go prokurator. Tak się nie da pracować. Poddaje się i wyjeżdża”.

;
Sławomir Zagórski

Biolog, dziennikarz. Zrobił doktorat na UW, uczył biologii studentów w Algierii. 20 lat spędził w „Gazecie Wyborczej”. Współzakładał tam dział nauki i wypromował wielu dziennikarzy naukowych. Pracował też m.in. w Ambasadzie RP w Waszyngtonie, zajmując się współpracą naukową i kulturalną między Stanami a Polską. W OKO.press pisze głównie o systemie ochrony zdrowia.

Komentarze