0:000:00

0:00

Prawa autorskie: AHMAD AL-RUBAYE / AFPAHMAD AL-RUBAYE / AF...

20 marca 2023 roku mija 20. rocznica ataku koalicji sił międzynarodowych pod wodzą USA na Irak. Polska popierała wojnę i wysłała na nią żołnierzy. Po około trzech tygodniach walk siły koalicji objęły kontrolę nad większością terytorium Iraku, obalając rząd Saddama Husajna.

Okupacja szybko przerodziła się w krwawą wojnę domową, w której obie strony torturowały i zabijały cywilów. W 2005 roku prezydent George W. Bush przyznał, że informacje o posiadaniu przez reżim Husajna broni chemicznej – bezpośredni powód inwazji – były nieprawdziwe.

Publikujemy dwa głosy na temat tamtej wojny: Miłady Jędrysik, ówczesnej korespondentki zagranicznej „Gazety Wyborczej”, dzisiaj redaktorki OKO.press i Adama Leszczyńskiego, historyka i socjologa, dziennikarza OKO.press.

Przeczytaj także:

„NIEDZIELA CIĘ ZASKOCZY” to cykl OKO.press na najspokojniejszy dzień tygodnia. Chcemy zaoferować naszym Czytelniczkom i Czytelnikom „pożywienie dla myśli” – analizy, wywiady, reportaże i multimedia, które pokazują znane tematy z innej strony, wytrącają nasze myślenie z utartych ścieżek, zaskakują właśnie.

Operacja wolność

To było upalne popołudnie – w Bagdadzie na początku kwietnia potrafi być ponad 35 stopni. Właśnie dotarliśmy do dopiero co „oswobodzonej” stolicy z Jackiem Czarneckim z Radia Zet i Estebanem Uyarrą, niezależnym filmowcem z Hiszpanii. Na pobliskim ogromnym placu al-Firdaus (to zabawne, po angielsku to Firdos Square, a przecież jest owalny) jeszcze dzień wcześniej stał potężny posąg Saddama Husajna, rzucający wyzwanie minaretowi pobliskiego meczetu, a nawet wieżom hoteli Palestyna i Sheraton, najwyższym w okolicy.

Trzeciego dnia po wejściu do Bagdadu amerykańscy żołnierze zrzucili go z piedestału. Saddam był obrzydliwym i krwawym dyktatorem i na piedestał na pewno nie zasługiwał. W swoim kulcie jednostki stylizował się na Józefa Stalina. I rzeczywiście, jego potężną statuę ktoś z naszej części świata łatwo mógł wziąć za pomnik Wielkiego Językoznawcy. Tym bardziej do obalenia.

Pomnik - tak, ale czy dyktator?

Zmęczeni, dopiero co umościliśmy się w hotelowym pokoju po tygodniach spania gdzie bądź, gdy z widocznego za drzewami brzegu Tygrysu padły strzały.

Ktoś wystrzelił z granatnika, sypnęło odłamkami i piachem, drzewo rozpadło się na boki jak rażone piorunem.

Zdobycie miasta to nigdy nie jest operacja szybka i bezbolesna. Miasto to dziesiątki tysięcy domów, zaułków, podwórek, gdzie mogą się kryć niedobitki oddziałów albo zdesperowane samotne wilki. Nawet jeśli regularna armia iracka w dwa i pół tygodnia przestała istnieć, byli jeszcze fedaini Saddama. Ochotnicza, wysoce zideologizowana formacja, której z przyczyn psychologicznych najtrudniej było złożyć broń.

Nie wiadomo zresztą, kto wtedy strzelał do amerykańskich marines, którzy zajęli stanowiska wokół hotelu Palestyna. Z tarasu widziałam, jak próbowali się kryć przed ostrzałem – jeden ze stresu, zmęczenia (a może po prostu źle stanął) podskakiwał jak w slapstickowej komedii, próbując dosięgnąć wyciągniętych rąk towarzyszy, którzy próbowali go wciągnąć za dający schronienie mur.

Nie minęło wiele czasu, może pół godziny, a „wróg został zneutralizowany”. I wtedy stało się coś bardzo dziwnego – napompowani jeszcze adrenaliną walki marines zasiedli na swoim wozie bojowym w rzędzie jak dzieciaki na murku. Zapozowali do zdjęć licznym fotoreporterom i kamerzystom, którzy na odgłos strzałów wybiegli z hotelowych pokoi (a pozajmowali w tym czasie prawie wszystkie w okolicy). To było jeszcze jakoś zrozumiałe, pewnie dziennikarze ich o to poprosili. Ale żołnierze zaczęli wymachiwać bronią i skandować chaotycznie: Iraqi Freedom!, Iraqi Freedom!

Iracka wolność. Oficjalna nazwa operacji wojskowej (no przecież nie wojny, kto dziś wypowiada wojnę – na pewno nie Stany Zjednoczone i nie Putin), która wiosną 2003 roku obaliła Saddama Husajna. „Straszne to było. Fałszywe, nawet jeśli każdy z nich w to wierzył i jeśli pomagało im się pozbierać.

Wolność przynoszona przez obce wojska zawsze jest fałszywa”

– pisałam 10 lat po tych wydarzeniach o amerykańskich marines, którzy myśleli, że przynoszą Irakowi najlepszy prezent, o jakim mógł marzyć – demokrację.

Chcieli demokracji, stworzyli ISIS

Co to był za szalony pomysł, że obalając jednego z najobrzydliwszych dyktatorów w regionie (niejedynego, przecież obok był stary Asad) i wprowadzając demokratyczne władze, zmieni się układ sił na rzecz Stanów Zjednoczonych. Tak, jeszcze był argument z ropy naftowej, której Irak jest trzecim co do wielkości producentem na świecie i argument z lobby producentów broni. Wiele mogło być przyczyn, ale jak pisze Adam Leszczyński w tekście obok, republikańskie „tęgie głowy” naprawdę myślały, że ustanowią przychylny USA demokratyczny reżim w środku półwyspu, na którym nigdy o czymś takim nie słyszano.

Układ sił się zmienił, owszem, ale kosztem ogromnych cierpień ludności cywilnej i powstania „państwa” ISIS, chyba jeszcze straszliwszego niż Irak Saddama.

A na początku wszyscy byli tacy zadowoleni z siebie - Amerykanie, Brytyjczycy i ta mała, trzecia nóżka koalicji – Polacy. Zanim dotarliśmy do Bagdadu, w Basrze, drugim co do wielkości irackim mieście, rzecznik brytyjskich sił płk Chris Vernon, rozparty na krześle, wyśmiewał domorosłych strategów, którzy się dziwili, czemu irlandzcy gwardziści tak długo stali pod Basrą i wcale nie zamierzali jej zdobywać. „Było jasne, że kiedy padnie Bagdad, to cała reszta rzuci broń i ucieknie”. To, dokąd uciekli i czy na pewno rzucili broń, nie było już jego problemem.

Gdy 10 lat później bojownicy Państwa Islamskiego zajęli część Iraku i Syrii, trzonem ich aparatu przemocy byli oficerowie z armii Saddama Husajna. Pomagali tworzyć oddziały zbrojne, pilnować porządku, uczyli, jak terroryzować ludność. Jedni się nawrócili na islamizm, w czym wybitnie pomogła im frustracja i podeptany honor. Inni nie mogli znieść nowych porządków w Bagdadzie i rosnących wpływów trzymanych przez Saddama pod butem szyitów.

Niech wróci policja

Już na samym początku inwazji na Irak alianci wypuścili z pudełka wiele diabłów (a może wielu dżinów z butelki) jednocześnie. Zdobyli wielki kraj, którego w tygodniach po inwazji nie dało się kontrolować. „Niech wróci policja” – łka obrabowana staruszka z Bagdadu na nakręconym w Iraku filmie Estebana „War Feels Like War”.

Łupem złodziei i szabrowników padało wszystko. Pamiętam wybebeszoną siedzibę banku z otwartym na oścież sejfem, pieniądze z podobizną dyktatora latające po ulicy (i tak już zresztą mało warte, byle jak wydrukowane, bez znaków wodnych – jak z pierwszej lepszej drukarki).

Szczególnie zapamiętana została kradzież bezcennych zabytków ze starożytnej Mezopotamii bagdadzkiego Muzeum Narodowego. W dniach po inwazji nikt muzeum nie pilnował. Znikli, zapadli się bowiem pod ziemię wszyscy, którzy nosili broń w kaburach, także strażnicy, ochroniarze i rezerwiści z muzealnego personelu. Amerykanie zaczęli ochraniać irackie skarby dopiero po tygodniu – a wydawałoby się, że powinny one być wśród ich priorytetów. Choć później okazało się, że najcenniejsze zbiory załoga muzeum ukryła, straty i tak były dotkliwe.

Chodziliśmy więc i my, dziennikarze, po otwartym na oścież muzeum jak po swoim, wśród rozbitych skorup antycznych naczyń i tabliczek na podłodze. Mijaliśmy złodziei, którzy na nasz widok oddalali się szybko, unikając kontaktu wzrokowego albo śmiali się szyderczo. Słuchaliśmy rozpaczliwych krzyków wicedyrektorki Nidal Amin, która właśnie zobaczyła rozmiar strat i załamywała ręce nad rozbitymi gablotami.

Dziki Wschód

Takie sceny chaosu na początku okupacji (która w tym przypadku nazywała się „Iracką wolnością”) są nieuniknione, kiedy znika nagle cały aparat przemocy (ale i utrzymywania porządku).

Jednak zajmując terytorium jakiegoś państwa, można się bardziej postarać.

Mam akurat porównanie z Kosowem, gdzie latem 1999 roku na mocy porozumienia, do którego został przymuszony przez bombardowania NATO Slobodan Milošević, weszły siły pokojowe KFOR. Tam też oczywiście dochodziło do rabunków czy do morderstw na Serbach z rąk mszczących się i próbujących przeprowadzić coś na kształt etnicznej czystki Albańczyków. Skala chaosu była jednak nieporównywalna. Kontyngent pokojowy był proporcjonalnie większy w stosunku do ludności, a w następnych miesiącach tymczasowa administracja ONZ mogła się oprzeć na albańskich strukturach administracyjnych i obywatelskich.

Pewnej nocy w Prisztinie wracałam do kwatery przez miasto i zatrzymałam się przed witryną sklepu, żeby zawiązać buta. Po kilku sekundach wyrósł przede mną patrol brytyjskich spadochroniarzy, żeby sprawdzić, czy nie mam zamiaru tego sklepu obrabować.

To prawda, że Kosowo to malutki kraj, który na powierzchni Iraku zmieściłby się wielokrotnie. Jednak pomysł, żeby najechać państwo i zostawić potem rzeczy własnemu biegowi, nie mógł nastawić Irakijczyków pozytywnie do najeżdżających. Tym bardziej że chaos i przemoc nie kończyły się na towarzyszącym każdej wojnie szabrze. Były też rabunkowe zabójstwa, porwania dla okupu. Dziki Wschód.

Najazd barbarzyńców

Czy widziałam tam ludzi, którzy cieszyli się z upadku Saddama? Oczywiście, że tak. Widziałam, jak okładali butami – a to gest wielkiej pogardy – obalony przed chwilą monstrualny pomnik dyktatora na drugim brzegu Tygrysu. Gdyby nie to, że głowa odpadła mu podczas upadku i leżała w pewnej odległości od tułowia, można by pomyśleć, że to armia Liliputów w białych galabijach uwija się, żeby unieszkodliwić śpiącego Guliwera.

Widziałam ludzi przemierzających puste korytarze więzienia Abu Ghraib w poszukiwaniu śladu obecności swojego krewnego, generała, który wypadł z łask. Na rozkaz Saddama, który zarządził wielką amnestię, więzienie zostało opróżnione kilka miesięcy przed wojną. Gdyby generał żył, byłby już dawno w domu. Ale ci ludzie chcieli wiedzieć – szukali śladu, potwierdzenia. Dzięki temu, że Saddam zniknął, mieli przynajmniej wolność szukania.

Ale słyszałam też inne opowieści. Na przykład ta filipika lekarza ze szpitala w Basrze była bardzo przekonująca: „To pierwszy budynek naszego szpitala, największego w kraju. Zbudował go w 1923 roku brytyjski generał Stanley Maude. Historia lubi się powtarzać: kiedy generał Maude przyjechał tu, też mówił, że chce nas wyzwolić. Skończyło się na tym, że powstaliśmy i wypędziliśmy Brytyjczyków z naszej ziemi. W 2003 roku historia zatoczyła krąg. Nie szanują naszej tradycji, naszych obyczajów.

Wydaje im się, że są cywilizowani. Są barbarzyńcami, którzy najechali naszą ziemię”.

Trzeba dodać, że kiedy młody doktor z Basry wypluwał z siebie gorzkie słowa, przed jego oczami przesuwała się karawana starych ciężarówek i jeszcze starszych samochodów, które były po brzegi wypakowane zrabowanymi w mieście dobrami. Brytyjscy żołnierze początkowo próbowali zapobiec tej redystrybucji pomiędzy biedną wsią i bogatszym miastem, szybko jednak się okazało, że muszą mierzyć siły na zamiary.

Nad brzegiem Szatt al-Arab, połączonych nurtów Tygrysu i Eufratu dopalał się więc reprezentacyjny hotel Sheraton. Jak w Bagdadzie zupełnym przypadkiem trafiliśmy na moment, w którym przewracał się wielki posąg Saddama, a oderwana od korpusu głowa eleganckim łukiem zmierzała w krzaki, tak w Basrze ktoś czekał na nas, żeby zrzucić z wysokiego piętra hotelową lodówkę – ostatni pewnie dostępny dla spóźnialskich szabrowników łup.

Byli i tacy – znowu lekarze – bo ze względów bezpieczeństwa szukaliśmy schronienia w szpitalach – którym bardzo nie podobała się zachodnia cywilizacja. Bo wyuzdana, bo bezbożna, nie mówiąc o tym, że nie jest Dar al-Islam, domem islamu.

Islamu nie da się pogodzić z demokracją

Czy w ogóle zdajemy sobie sprawę z tego, że wcale nie jesteśmy dla innych tym pozytywnym punktem odniesienia, kagankiem oświaty? W Kosowie pobożny turecki balwierz przekonywał mnie, że niewierni, to znaczy my, rzadko się myją i są po prostu brudni. Warunki higieniczne w pięknym skądinąd mieście Prizren odbiegały od warszawskiego standardu, ale on wiedział swoje – bo mył się pięć razy dziennie przed modlitwą, a my nie.

W Iraku dochodził do tego resentyment w stosunku do dawnych kolonizatorów. I akurat ze wszystkich państw świata kto się wybrał tam umacniać demokrację? Brytyjczycy. I Amerykanie, którzy już upokorzyli iracką armię w 1991 roku (udział Polaków w inwazji był minimalny i niezauważalny dla Irakijczyków, dopiero potem dostaliśmy własną strefę stabilizacyjną).

Prof. Marek Dziekan, arabista z Uniwersytetu Łódzkiego, w 2015 roku w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” mówił: „Islamu nie da się z demokracją pogodzić. To dwa zupełnie odmienne zjawiska, odmienne sposoby myślenia. Demokracji nie da się wprowadzić na Bliskim Wschodzie z tych samych powodów, dla których nie udałoby się wprowadzić państwa muzułmańskiego w Polsce. W tym punkcie zgodziłbym się z fundamentalistami: według muzułmanów islam jest systemem boskim, a demokracja - stworzonym przez człowieka. Nie da się połączyć czegoś, co jest ludzkie, z czymś, co jest boskie, bo wychodzi galimatias.

Muzułmańscy myśliciele mają religijny system myślenia, nawet kiedy się od niego odżegnują. Analizowałem ich teorie filozoficzne, z których jasno wynika, że nie potrafią się od tego wyzwolić. My, mówiąc o współczesnej filozofii polskiej czy zachodniej, możemy nie wspominać Biblii. Tam się to po prostu nie uda. Nawet skrajnie antyreligijni myśliciele, choćby Egipcjanin Faradż Fauda, nie są w stanie uwolnić się od Koranu”.

Nie wszyscy znawcy regionu byli czy są tak sceptyczni, jeśli chodzi o perspektywy Bliskiego Wschodu jak prof. Dziekan. Jednak obce wojska były w Iraku traktowane jako okupacyjne, nawet jeśli pokonały znienawidzonego dyktatora. A diabłów albo dżinów wyleciały na wolność niezliczone chmary.

Szybko wybuchły plemienne, etniczne i religijne animozje, z którymi Irak boryka się do dziś.

Na szczęście przynajmniej Państwo Islamskie zostało pokonane.

Wyjście poza sprzeczności

Kiedy myślę dzisiaj o wydarzeniach sprzed 20 lat, wspominam ludzi, których los postawił na mojej drodze – chrześcijańską rodzinę, która tak gościnnie mnie przyjęła w swojej bagdadzkiej willi. Wykształceni chrześcijanie stanowili elitę – pan domu był nefrologiem, pierwszy w Iraku przeszczepił nerkę. Straciłam z nimi kontakt, bo wtedy komunikacja nie była łatwa i tylko czytałam potem z przerażeniem o innych prominentnych bagdadzkich lekarzach, porywanych dla okupu i zabijanych.

Myślę też o starszym panu ze szpitala w an-Nasirijji, który z kilkuletnim wnuczkiem szedł przez pole, na którym rozpadła się na dziesiątki małych śmiertelnych puszeczek bomba kasetowa. Miał brzuch zaszyty na okrętkę i nie miał już wnuczka. Płakał, a ja w odruchu, którego nie zdołałam powstrzymać, pogłaskałam go po ręce na oczach połowy personelu. Nawet ten lekarz, któremu bardzo nie podobał się rozpustny Zachód, jakoś zniósł wtedy ten zakazany kontakt pomiędzy mężczyzną i kobietą.

I o nigdy niepoznanym tłumaczu polskich dziennikarzy, któremu islamiści odcięli głowę za pracę dla bezbożnego okupanta, a filmik z tą sceną wrzucili do sieci.

Myślę jeszcze o takim niewzruszonym przekonaniu w mojej ówczesnej redakcji, że skoro w 1989 roku tak wspaniale udało się wprowadzić demokrację u nas, z nie tak wielką, ale znaczącą pomocą naszych amerykańskich przyjaciół, to uda się to i w Iraku. Bo przecież Saddam Husajn nie dość, że jest zły, to jeszcze nie zawaha się użyć broni chemicznej.

Redakcja pamiętała, że bardzo niedawno, w 1999 roku, Slobodan Milošević też był zły i prześladował Albańczyków. Więc społeczność międzynarodowa swoim zbrojnym ramieniem, czyli NATO, zmusiła go, żeby przestał. Teraz społeczność międzynarodowa, trochę co prawda okrojona i bez glejtu Rady Bezpieczeństwa, miała taką operację powtórzyć.

Realistycznej oceny działań Stanów Zjednoczonych pokolenia wyrosłe w PRL musiały się jeszcze nauczyć. Zakładam, że wszyscy czytający wiedzą, że Saddam broni chemicznej nie miał, a sekretarz stanu USA Colin Powell nakłamał na ten temat przed Radą Bezpieczeństwa.

Myślę też sobie – jak to dobrze, że Stany Zjednoczone i Polska wysyłają teraz broń napadniętej przez innego dyktatora demokratycznej Ukrainie. I że tu nie ma żadnej sprzeczności.

Na zdjęciu: Protest przed hotelem Palestyna przeciwko siłom sojuszniczym. Mężczyzna trzyma kartkę z napisem: „Ile jeszcze krwi musimy wypłacić?". Bagdad, 26 kwietnia 2003.

;

Udostępnij:

Miłada Jędrysik

Miłada Jędrysik – dziennikarka, publicystka. Przez prawie 20 lat związana z „Gazetą Wyborczą". Była korespondentką podczas konfliktu na Bałkanach (Bośnia, Serbia i Kosowo) i w Iraku. Publikowała też m.in. w „Tygodniku Powszechnym", kwartalniku „Książki. Magazyn do Czytania". Była szefową bazy wiedzy w serwisie Culture.pl. Od listopada 2018 roku do marca 2020 roku pełniła funkcję redaktorki naczelnej kwartalnika „Przekrój".

Komentarze