0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: ATTA KENARE / AFPATTA KENARE / AFP

Mahsa Żina Amini została aresztowana przez policję obyczajową przed stacją metra Haghani w Teheranie. Powodem była rzekomo nieodpowiednio noszona przez nią chusta. 13 września media podały informację o jej zatrzymaniu, trzy dni później social media obiegły zdjęcia kobiety ze szpitala i informacja o śmierci. Stało się jasne, że Mahsa nie przeżyła zatrzymania. Rząd Iranu starał się uzasadnić jej śmierć “istniejącymi wcześniej okolicznościami zdrowotnymi” i atakiem serca, ale społeczeństwo nie dało temu wiary.

Śmierć Mahsy wstrząsnęła Irańczykami. Niemal każda kobieta zetknęła się w swoim życiu z policją obyczajową – wiele z nich poczuło, że mogły być na miejscu 22-latki. – Najpierw dowiedziałam się, że Mahsa została tak ciężko pobita, że trafiła do szpitala. Trzy dni później usłyszeliśmy o jej śmierci. Byłam w szoku, czytałam wiadomości i wydawało mi się to tak zacofane, nawet jak na nas – przypomina sobie 24-letnia Sara z Teheranu.

W ostatnich latach, choć prawo dotyczące hidżabu nie uległo zmianom, było w coraz mniejszym stopniu przestrzegane i wprowadzane.

Chusty były noszone coraz luźniej, często jako zaledwie skrawek materiału na czubku głowy, który odkrywał więcej, niż zakrywał, a manteau, jak Iranki nazywają noszone przez siebie tuniki czy płaszczyki, coraz krótsze.

Rząd do pewnego stopnia tolerował tę odwilż obyczajową. Hasan Rouhani, późniejszy prezydent, w kampanii wyborczej obiecał nawet, że policję obyczajową zlikwiduje (choć organ ten nie podlega prezydenckiej prerogatywie). Już jako głowa państwa kłócił się w parlamencie ze swoimi przeciwnikami, nawołując, by “przestali ingerować w ludzkie życia” i prześmiewczo zarzucił im, że “myślą, że żyją w epoce kamienia łupanego”. Choć patrole wciąż krążyły po irańskich miastach, na nie dość skromnie ubrane kobiety reagowały coraz rzadziej.

Hidżab symbolem represji

Sara pochodzi z niewielkiego miasteczka w irańskiej prowincji Semnan. Studiowała w Kanadzie, do Iranu wróciła latem 2020 roku.

- [Kobiety – przyp. aut.] cały czas rzucały wyzwanie władzom. Owszem, policja obyczajowa istniała, ale mam wrażenie, że byli trochę bezsilni. W społeczeństwie od dłuższego czasu zachodziła stopniowa zmiana. Rząd nie był w stanie zidentyfikować momentu, kiedy do niej doszło. Musieli więc jakoś to tolerować. Tak, jak z antenami satelitarnymi, które wciąż są oficjalnie zakazane, ale teraz są wszędzie, więc policja nie wchodzi już więcej ludziom na dachy, żeby je niszczyć, bo po prostu jest ich za dużo. Tak samo policja obyczajowa wciąż czasami zaczepiała pary, upominała je, zabierała na komisariat, żeby podpisać papier, że nie będą już czegoś robić. Ale z roku na rok byli coraz mniej restrykcyjni, jakby wiedzieli, że nie mają siły, żeby zatrzymać całe to zjawisko – wspomina ten okres.

– Nie wyobrażałam sobie, że byliby zdolni do czegoś takiego.

Jeszcze przed śmiercią Amini aktywistki na rzecz praw kobiet, jak Masih Alineżad, wzywały Iranki do zrzucenia chust. Aktywistki oddolnych ruchów, jak “Dziewczyny z ulicy Enghelab” (pers. rewolucji) publicznie zdejmowały zasłonę na ulicach Teheranu. Sara nie miała jednak wtedy chęci walczyć z władzami o hidżab.

- To największa zmiana, jaka we mnie nastąpiła. Przed śmiercią Mahsy nie wierzyłam w noszenie hidżabu, ale wciąż nie było we mnie tego czegoś, by się otwarcie sprzeciwić. Nosiłam hidżab, bo miałam wrażenie, że to oczekiwanie nie tylko rządu, ale też wielu ludzi. Kiedy jechaliśmy za miasto, nie zdjęłabym go, bo wiedziałam, że to będzie źle widziane przez mieszkańców. Wychodziłam z założenia, że to nie aż taka wielka sprawa, a zdjęcie chusty będzie zbyt trudne przez negatywne reakcje, które wywoła. Śmierć Mahsy zmieniła wszystko, cały mój pogląd na tę kwestię.

Nagle dotarło do mnie, że hidżab jest centralnym symbolem opresji, wszystkich innych rzeczy, które robi nam władza, i że musimy z nim walczyć.

Myślę, że dla wielu ludzi to się zmieniło. Kwestia hidżabu nabrała fundamentalnego znaczenia.

Przeczytaj także:

My tu chcemy demokracji

Zdaniem wielu fakt, że Amini była Kurdyjką, przyczynił się zarówno do jej brutalnego potraktowania przez policję, jak i jej popularności jako symbolu antyrządowej rebelii. Szczególnie zacięte i brutalnie tłumione protesty miały miejsce w prowincjach Kurdystan i Beludżystan – zamieszkałych przez irańskie mniejszości etniczne i religijne, które od dawna czuły się dyskryminowane przez rząd.

- Poprzedni rząd (szacha Mohammada Rezy Pahlawiego – przyp. aut.) zasadzał się na budowaniu tożsamości perskiej, a ten – religijnej. W żadnym z nich nie ma miejsca na mniejszości religijne i etniczne, jak Kurdowie, Beludżowie, Azerzy czy Turcy. Nie możemy cieszyć się tymi samymi prawami. Dzisiaj bycie obywatelem Iranu to bycie muzułmaninem sziytą mówiącym po persku, a nawet ubranym w określony sposób – uważa Asna, aktywistka z Seqqez, rodzinnego miasta Mahsy Amini.

- Różne grupy w Iranie mają różne żądania. Dla Persów jest to przede wszystkim kwestia hidżabu. Kurdowie, Beludżowie i Arabowie są w innej sytuacji i chcemy czegoś więcej. Chcemy demokracji, bo nie mamy takiego udziału w kierowaniu sprawami kraju, jak inni.

Dlatego dla Persów śmierć Mahsy Amini stała się “pretekstem” do pozbycia obowiązkowego hidżabu, a dla nas – pozbycia się faszyzmu i monopolu religijnego.

Protesty po śmierci Mahsy Amini nazywa “rewolucją Żiny”, jak brzmi kurdyjskie imię Amini.

- Protesty przysporzyły nam dużo pracy. Szczególnie w kurdyjskich miastach wielu protestujących zginęło lub zostało okaleczonych. Oni i ich rodziny potrzebowali pomocy. Tymczasem szpitalom i przychodniom zabroniono leczenia rannych, a jeśli już podejmowali się tego, to w tajemnicy. Wiele osób było leczonych w domach. Władze w pewnym momencie zaczęły uznawać posiadanie i transport lekarstw za nielegalne, jak narkotyków, musieliśmy więc ukrywać się, wożąc je do potrzebujących. A wiele regionów borykało się wtedy z niedoborami podstawowych leków.

Działalność aktywistyczna miała dla niej wiele konsekwencji. Choć przed śmiercią Amini nie była zaangażowana politycznie, a jedynie pomagała potrzebującym, władze Islamskiej Republiki zagrożenia upatrują nawet w takich inicjatywach.

- Wielokrotnie byłam przesłuchiwana, padały nawet propozycje “pomocy finansowej” w zamian za uprawianie propagandy na rzecz reżimu. Odmówiłam, co sprawiło, że jeszcze bardziej znalazłam się na celowniku, a wraz ze mną członkowie mojej rodziny, w tym córka. Ona także poniosła konsekwencje: za uczestnictwo w protestach została aresztowana i wyrzucona z akademika – relacjonuje.

O śmierci Amini Asna dowiedziała się z mediów społecznościowych i zagranicznych serwisów informacyjnych. – Jak większość ludzi nie śledzę mediów irańskich, bo zupełnie im nie ufam – tłumaczy. – Staraliśmy się informować o tym, co się dzieje, współpracować z mediami. Niestety, na takie tematy w większości redakcji nałożone jest embargo. Zbierałam informacje, omawiałam je i przekazywać rzetelnym agencjom.

W Seqqez do wybuchu protestów doszło po pogrzebie Żiny.

- Gdy ludzie wracali z pogrzebu, zatrzymali się pod siedzibą gubernatora i pokojowo, bez przemocy, wyrazili swój sprzeciw, śpiewali i skandowali. Ja i moja córka byłyśmy na placu Quds, gdzie się gromadzili. Służby bezpieczeństwa natychmiast brutalnie się z nami starły. Zaatakowali nas gazem łzawiącym, armatkami wodnymi i gumowymi nabojami, przez które co najmniej trzy osoby – Naczirwan Maroufi, Kian Derachszani i Parsa Sehat – straciły wzrok. Nie odróżniali demonstrantów od zwyczajnych przechodniów, bili, kogo popadło. Złość mieszała się ze strachem, ale gniew był większy. Śmierć Żiny wzbudziła w ludziach poczucie, że reżim stał się wobec nich jeszcze bardziej agresywny.

‚Byliśmy w sześć w jednej celi”

Brutalne tłumienie protestów również nie jest niczym nowym w Iranie, gdzie wiele osób domagających się praw, reform czy sprawiedliwości straciło życie w konfrontacji z władzami. Ale tym razem kolejne śmierci stawały się zapalnikami, wyprowadzającymi na ulice jeszcze więcej osób.

- Śmierć Mahsy wstrząsnęła mną, głęboko zasmuciła, ale momentem przełomowym była dla mnie śmierć Niki Szakrami – mówi Szirin, 31-letnia mieszkanka Teheranu.

16-letnia Nika Szakrami była widziana żywa po raz ostatni, gdy na demonstracji na placu Keszawarz w Teheranie spaliła swoją chustę. Później zaginęła, a po dziewięciu dniach policja poinformowała jej rodzinę, że nastolatka nie żyje. Na ciele miała liczne obrażenia. Oficjalna wersja brzmiała: wyskoczyła czy też wypadła z okna. Władze miały też zastraszać rodziców Niki, by publicznie poparli tę wersję wydarzeń.

- Nie oglądam wiadomości, dowiedziałam się o tym z Instagrama. Wtedy poczułam: czemu nie możemy się zjednoczyć? Na ulicach jest głównie młodzież, nastolatki. My też powinniśmy wyjść i pokazać, że możemy zrobić coś wszyscy razem. Wcześniej nie brałam udziału w żadnych demonstracjach, choć nie podobało mi się to, co robi rząd, starałam się trzymać z boku.

Wtedy obudził się jednak we mnie ogromny gniew, postanowiłam, że jeśli odbędzie się jakikolwiek kolejny protest, dołączę do niego.

- Poszłam sama, na miejscu poznałam podobnie myślących ludzi, chłopaków i dziewczyny. Stworzyliśmy grupę i od tamtego czasu chodziliśmy na protesty razem. Miałam podejrzenia co do dwóch mężczyzn, choć skandowali z nami antyrządowe hasła, zachowywali się dziwnie.

Następną demonstracją Szirin był protest czterdzieści dni po śmierci Mahsy Amini (w kulturze perskiej tego dnia tradycyjnie odbywają się uroczystości na cześć zmarłego – przyp. aut.). “Śmierć dyktatorowi” – skandowali zgromadzeni. Policja strzelała w nich gumowymi nabojami.

- Gdy chcieliśmy obrzucić służby koktajlem Mołotowa, tych dwóch mężczyzn, którzy byli z nami, powiedziało, żebyśmy go na razie schowali, że użyjemy go później. Wkrótce zniknęli i wrócili z kilkoma funkcjonariuszami. Prawdopodobnie należeli do basidżów – mówi Szirin, mając na myśli paramilitarną organizację religijną.

- Próbowałam uciekać, ale policja wreszcie mnie złapała. Okazało się, że należeli do wywiadu. Pobili mnie tak, że przez kilka kolejnych dni nie byłam w stanie ruszać szyją i zabrali do swojego safe house’u. To była wolnostojąca willa w Teheranie, ale nie wiem, gdzie dokładnie, bo miałam na oczach opaskę. Tam spędziłam cztery dni. Nie pozwolono mi zadzwonić do bliskich. Funkcjonariusze oferowali, że wypuszczą mnie w zamian za podanie imion innych protestujących. Nie zgodziłam się i trafiłam do więzienia Evin – mówi Szirin.

Evin to owiane złą sławą więzienie w północnym Teheranie, miejsce, w którym życie straciło wielu więźniów politycznych. Do dziś władza trzyma tam wielu spośród swoich przeciwników: prawników, aktywistów, a nawet obrońców przyrody. Po śmierci Mahsy Amini Evin wypełniło się zgarniętymi z ulic protestującymi.

- Byłyśmy w sześć w jednej celi, w innych także były osoby, które trafiły tam z powodu uczestnictwa w demonstracjach. Wiem, że niektórzy byli bici, słyszałam też o przypadkach molestowania seksualnego. Co rano byłam przesłuchiwana. Zestaw pytań był ten sam: mój życiorys, aktywności, co wiem o innych protestujących. Próbowali zmusić mnie do podpisania oświadczenia, że wyszłam na ulice z powodu tego, co publikowało BBC i Man O To (popularna w Iranie stacja telewizyjna z siedzibą w Londynie – przyp. aut.). Pytali, czy mój mąż wiedział o moim uczestnictwie w protestach. Skłamałam, że nie, żeby nie miał kłopotów. Grozili, że w takim razie dowie się od nich i na pewno się ze mną rozwiedzie – wspomina.

W Evin Szirin spędziła 18 dni. Na kolejne 42 przeniesiono ją do żeńskiego zakładu karnego Gharczak. W wyniku protestów aresztowanych zostało łącznie ponad 22 tys. osób. Ponad 500 zginęło, a na czterech dokonano egzekucji po protestach, które organizacje praw człowieka porównują do sądu kapturowego. Groźba aresztowania, możliwość wymuszenia zeznań torturami i brak nadziei na uczciwy proces niekiedy powstrzymywały Irańczyków i Iranki przed wyjściem na ulicę.

- Nie wzięłam udziału w pierwszych protestach – przyznaje Sara. – Chciałam, ale ze strachu w ostatniej chwili się wycofałam. W pierwszych dniach nie było wiadomo, jaka będzie reakcja władz, jak brutalna będzie policja. Kiedy mijały tygodnie, a protesty wciąż trwały, wzięłam udział w dwóch lub trzech, nie tych największych, ale mniejszych demonstracjach w sądziedztwie. Wciąż bardzo się bałam głównie z powodu mojego backgroundu – studiów w Kanadzie, kontaktów, które utrzymuję z osobami stamtąd, a także kontaktów z organizacjami w Iranie, które są problematyczne dla rządu. Wiedziałam, że to wystarczy, żeby w razie aresztowania oskarżyć mnie nie tylko o protestowanie, ale i zrobić ze mnie szpiega.

Czerwona linia jak Rubikon

Protesty po śmierci Mahsy Żiny Amini nie były ani największymi, ani najkrwawszymi w nieco ponad 40-letniej historii Islamskiej Republiki – te miały miejsce w 2009 i 2019 roku. Irańczycy wyszli wtedy na ulice najpierw, by wyrazić swój gniew w związku z wyborami prezydenckimi, które powszechnie uważano za sfałszowane, potem – frustrację z powodu pogarszającej się sytuacji gospodarczej.

To, co wyróżnia ruch “Zan, Zendegi, Azadi” (z perskiego: Kobieta, Życie, Wolność) i zdaniem wielu analityków sprawia, że demonstracje po śmierci Amini były najbardziej znaczącymi od 1979 roku, to ich przekrojowość. W 2009 roku przeciwko wygranej ultrakonserwatywnego Mahmuda Ahmadineżada, który wkrótce uczynił z Iranu światowego pariasa, protestowały przede wszystkim wielkomiejskie elity – klasa średnia i studenci. W 2019 roku iskrą, która doprowadziła do wybuchu demonstracji, była kolejna podwyżka cen paliwa. Wówczas na ulice wyszli ci, którzy już od dawna nie radzili sobie w realiach rosnącej inflacji i szalejących cen – głównie klasa pracująca.

Po śmierci Mahsy Amini protesty rozlały się po całym kraju i w poprzek grup społecznych.

Buntowały się i ubogie dzielnice południowego Teheranu, bastiony klasy ludowej i studenci prestiżowych uniwersytetów technicznych, mieszkańcy ponad 80 miast w całym kraju. Irańczycy wylewali z siebie frustracje politycznej opresji, prawie 50-procentowej inflacji, rosnących kosztów życia, korupcji i międzynarodowej izolacji.

Zmieniły się również oczekiwania demonstrantów. Dla wielu Irańczyków śmierć Mahsy była przekroczeniem czerwonej linii, po której nie ma już odwrotu, powrotu do business as usual. W poprzednich latach wielokrotnie wychodzili na ulice, domagając się sprawiedliwości – ale zwykle w ramach tego samego ustroju. Po śmierci Mahsy Amini punkt ciężkości przesunął się do żądania odsunięcia reżimu od władzy i rozpoczęcia od nowa. Władza nie jest w stanie się zmienić, a więc: musi odejść.

- Wcześniej narastała frustracja z powodu sytuacji ekonomicznej, wielu lat opresji politycznej, tłumienia protestów, zestrzelenia pasażerskiego samolotu – wymienia Sara. – Wspomniałaś o wyborach (w Iranie wybory parlamentarne odbędą się w marcu 2024 roku – przyp. aut.). Nie sądzę, żeby wiele zmieniły, żeby w czymkolwiek różniły się od wyborów, które mieliśmy wcześniej. Bo mamy dość tej władzy. Sądzę, że więcej osób nie weźmie w nich udziału. Ludzie zrozumieli, że tego reżimu nie da się ulepszyć ani zreformować.

- Moja przyjaciółka pojechała do Beludżystanu, gdzie rozmawiała z mieszkańcami. Oni byli bardzo wytrwali w protestach, a z drugiej strony to konserwatywny region, kobiet nie widać za bardzo na ulicy, mężczyzna nie pokaże znajomym zdjęcia swojej narzeczonej. A i tak wychodzili i protestowali pod hasłem kobieta, życie, wolność. Młode pokolenie, nawet w tak konserwatywnych stronach, jest bardziej liberalne i otwarte, ale też sądzę, że ważnym podłożem dla antyrządowych nastrojów jest dyskryminacja etniczna i religijna oraz fatalny stan gospodarki, które nawarstwiały się od lat. Teraz pojawiła się szansa, by zjednoczyć się i wyjść na ulice razem, nawet jeśli równość płci nie jest dla kogoś największym zmartwieniem – uważa Sara.

Surowsze kary dla kobiet

Z pewnością kwestia równości płci jest jednak problemem dla rządu. Po kilku miesiącach nieobecności policji obyczajowej na ulicach, władze zapowiedziały powrót do patroli i kontroli obywateli, w szczególności – obywatelek. Parlament debatuje też nad nowym prawem pt. “Hidżab i czystość”, które przewiduje zwiększoną kontrolę oraz jeszcze surowsze kary za naruszanie norm dotyczących ubioru. Prezydent Ibrahim Raisi za pośrednictwem fal radiowych zapewnił Irańczyków, że nie muszą się martwić, bo

“czas zdejmowania hidżabu dobiega końca”.

Rzeczywiście, władza ma coraz bardziej wymyślne sposoby, by kontrolować i karać kobiety. W kwietniu rząd zainstalował tysiące kamer, które miały identyfikować twarze kobiet pokazujących się na ulicy bez obowiązkowej chusty. W lipcu mieszkanka Teheranu za brak zasłony otrzymała karę miesiąca przymusowych prac w postaci mycia zwłok w kostnicy. W sierpniu aktorka Afsaneh Bajgan za to samo została skazana na psychiatryczne leczenie jej “antyrodzinnego zaburzenia”.

Coraz więcej Iranek nie zważa jednak na dokręcanie śruby i publicznie pokazuje się bez chusty.

- Po śmierci Mahsy stało się jasne, że nienoszenie chusty to bardzo potężny wyraz obywatelskiego sprzeciwu. Takie osoby jak ja, które nie były dość odważne, by przyłączyć się do protestów, zrozumiały, że to niezbędne minimum. Powiedziałabym, że około 40 proc. kobiet na ulicach nie nosi chusty wcale. Władzom nie uda się już tego odwrócić. Kobiety nie wrócą do noszenia chusty, bo nastąpiła zmiana w ich myśleniu. Zmuszą nas do włożenia hidżabu na dwie minuty, kiedy akurat zatrzyma nas policja, ale za rogiem, znów go zdejmiemy. Nie dadzą rady kontrolować każdej obywatelki w każdej uliczce miasta, bo nie ma ich tak wielu. I nie zatrzymają tego nawet swoimi nowymi prawami – uważa Sara.

Eksperci uważają, że protesty jak na dłoni odsłoniły trwający od dawna proces: pogłębiającą się przepaść oczekiwań pomiędzy obywatelami i rządem. – Rząd stracił zaufanie ludzi, nie odpowiada na nasze żądania, a wręcz jest jeszcze bardziej konfrontacyjny.

Taki reżim musi upaść – twierdzi Asna.

Wielkie nadzieje przyniosły jednak także wielkie rozczarowania. Sara podkreśla, że do pół roku po wybuchu protestów miała wielkie oczekiwania. – Nie sądziłam, że śmierć Mahsy będzie iskrą, która wznieci tak ogromny ruch. Myślałam, że w ciągu następnych pięciu lat na pewno dojdzie do zmiany, że ludzie mają tak dość reżimu, że będziemy mieć nowy rząd. Teraz jestem mniej optymistyczna. Nie dlatego, że rząd stara się nas zastraszyć, ale dlatego, że brakuje nam przywództwa i strategii, które są w stanie naprawdę rzucić reżimowi wyzwanie.

Irańczycy chcą alternatywy

Wśród rzeczy, które najbardziej rozczarowały Iranki i Irańczyków wymienia między innymi opozycję na wygnaniu. Niektóre środowiska na jej lidera starały się wykreować Rezę Pahlawiego, wnuka ostatniego irańskiego szacha – który sam został odsunięty od władzy w wyniku rewolucji.

- Myślę, że powrót do ery Pahlawich byłby smutnym krokiem wstecz. Przecież oni też byli opresyjni i zostali obaleni. Musimy iść naprzód.

- Mamy o wiele lepsze postaci opozycyjne w Iranie, ale nie mogą się zorganizować, bo albo już są w więzieniu, albo do niego trafia. Więc jakaś silna forma przywództwa musi przyjść z zagranicy, ale to musi być głos, echo tych członków opozycji, którzy są w Iranie, którzy są w codziennym kontakcie ze społeczeństwem. Wciąż wierzę, że dokonamy transformacji, ale obawiam się, czy na rzecz demokratycznego rządu. Sytuacja jest bardzo podobna, jak w 1979 roku. Ludzie wiedzą, czego nie chcą, ale wciąż nie zdecydowali, jakiej chcą alternatywy, w jakiej formie.

Szirin przyznaje, że czuje się potwornie zmęczona. – Bardzo chciałabym zmiany i naprawdę mam nadzieję, że ona pewnego dnia nastąpi, chcę, żeby ten reżim odszedł. Jestem też jednak bardzo rozczarowana. Zginęło tyle osób, tyle dzieciaków, i nic się nie wydarzyło. Czemu więcej osób nie wyszło na ulice? Namawiałam na udział w protestach wszystkich, kogo znam, nawet własnych rodziców. Ale ludzie boją się, że zostaną zabici. Nawet sklepikarze, kiedy widzieli demonstracje na ulicach, nie przyłączali się do nich, tylko zamykali sklepy i chowali się w środku. Gdyby było nas więcej, może moglibyśmy coś zdziałać. Ja zrobiłabym to samo drugi raz.

Asna: Z perspektywy Kurdyjki uważam, że gdybyśmy stracili nadzieję, wpadli w marazm, jako naród zginęlibyśmy już setki lat temu. Musimy zawsze mieć nadzieję, a ruch „Żan, Żijan, Azadi” (kurdyjska wersja hasła Kobieta, Życie, Wolność) jest pełen nadziei. To najważniejsze protesty ostatnich ostatnich 40 lat. Chociaż uległy osłabieniu, nie oznacza to, że ludzie wycofali się ze swoich żądań. Gniew pozostał, a może nawet bardziej się zakorzenił.

Wywieziona w nieznanym kierunku

Na kilka tygodni przed rocznicą śmierci Mahsy Amini irańskie służby rozpoczęły polowanie na aktywistów i rodziny zabitych w protestach w zeszłym roku. Cel był jeden – zastraszenie i niedopuszczenie do kolejnych demonstracji. Organizacja Human Rights Activist News Agency (HRANA) podaje, że aresztowana i przewieziona do nieznanej lokalizacji została Szermi Habibi, żona Ferejduna Mahmudiego, który został zastrzelony podczas protestu 19 września 2022 roku. BBC Farsi poinformowała, że władze wywierają presję na rodzinach zmarłych, by nie planowały obchodów rocznicy ich śmierci. Bidarzani, niezależna grupa działająca na rzecz praw kobiet z Gilan, twierdzi, że aresztowanych zostało kilkanaście aktywistek w tej prowincji.

"Irańskie władze posługują się swoim zbiorem strategii wywierania maksymalnej presji na pokojowych dysydentów.

Arbitralne aresztowania dziesiątek aktywistów mają na celu stłumienie powszechnego niezadowolenia z naruszania praw i bezkarności”

- podsumowała Tara Sepehri Far, specjalistka ds. Iranu z organizacji Human Rights Watch w oświadczeniu prasowym.

W chwili oddawania tego tekstu do redakcji do Szirin już trzykrotnie dzwonili funkcjonariusze ministerstwa wywiadu, państwowej agencji wywiadowczej. – Za pierwszym razem odebrałam. Usłyszałam, że mam przyjść do nich i odpowiedzieć na kilka pytań. Powiedziałam, że nie ma mnie w Teheranie. Wielu moich przyjaciół, którzy brali udział w protestach, wyłączyło swoje telefony, ukrywa się – relacjonuje.

Asna została aresztowana przez służby wywiadowcze w Seqqez i przewieziona do nieznanej lokalizacji 12 września w godzinach porannych, kilkanaście godzin po jej ostatnim kontakcie z autorką tekstu.

„NIEDZIELA CIĘ ZASKOCZY” to cykl OKO.press na najspokojniejszy dzień tygodnia. Chcemy zaoferować naszym Czytelniczkom i Czytelnikom „pożywienie dla myśli” – analizy, wywiady, reportaże i multimedia, które pokazują znane tematy z innej strony, wytrącają nasze myślenie z utartych ścieżek, niepokoją, zaskakują właśnie.

;
Na zdjęciu Jagoda Grondecka
Jagoda Grondecka

Iranistka, publicystka i komentatorka ds. bliskowschodnich, współpracuje z „Kulturą Liberalną”. Absolwentka Instytutu Stosunków Międzynarodowych UW. Doświadczenie zdobywała m.in. w ambasadach RP w Teheranie i Islamabadzie. Współautorka publikacji „Muzułmanin, czyli kto? Materiały dydaktyczne dla nauczycieli i organizacji pozarządowych”.

Komentarze