0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: JOHN WESSELS / AFPJOHN WESSELS / AFP

Kacper Max Lubiewski: Co motywuje cię do bycia fotoreporterem? Jak postrzegasz swoją rolę? Czy chodzi o uchwycenie kawałka rzeczywistości i opisanie jej, czy jest bardziej polityczna i zaangażowana?

Oren Ziv*: Kiedy zaczynałem, nie było ani social mediów, ani smartfonów, a profesjonalne aparaty były bardzo drogie. Często czułem, że gdyby nie ja i moi znajomi, to nikt nie udokumentowałby niektórych wydarzeń, które wydawały nam się ważne; mainstreamowe media nie były zainteresowane. Fotografowaliśmy ludzi, aktywizm i życie ich społeczności, a następnie udostępnialiśmy im nasze zdjęcia, żeby nasi bohaterowie i bohaterki mogli wykorzystać je w celach prawnych bądź fundraisingowych.

20 lat temu byliśmy też dużo bardziej optymistyczni – wierzyliśmy, że nasza działalność ma sens.

Frustrowało nas to, że Izraelczycy i Izraelki nie interesowali się Murem Separacyjnym, kiedy nie dochodziło do starć z wojskiem. W 2006 roku chodziło bardziej o ujawnianie różnych niesprawiedliwości i edukowanie na ich temat, ale dzisiaj nasz cel jest inny. Mur jest nie tylko fizyczną, ale też psychologiczną barierą – dzisiaj chcemy sprowokować ludzi do tego, żeby coś zrobili z wiedzą, którą mają.

Amatorska fotografia również ma tu swoje zasługi, bo pozwala uchwycić różne wydarzenia, ale profesjonalna fotografia nadal odpowiada za opowiedzenie spójnej historii bądź stworzenie nowego języka. Wiele fotoreporterów i fotoreporterek jeździ w jakieś odległe miejsce, piszą o nim książkę bądź organizują wystawę i to tyle – ja staram się uchwycić dłuższe i czasem niewidzialne procesy.

Nasza redakcja nie kryje się ze swoimi poglądami i wartościami. To ważne, żeby powiedzieć: „tak, jako dziennikarze i dziennikarki również możemy wyrazić naszą opinię; nasza praca jest par excellence polityczna, bo nawet decyzja, o czym pisać jest polityczna”. To nie dyskredytuje naszej pracy, wręcz przeciwnie – wiemy, że przez to, że jasno mówimy o tym, w co wierzymy, oczekiwania wobec nas będą wyższe niż wobec mainstreamowych mediów; wiemy, że będziemy mieć do czynienia z reakcją, więc nasza praca musi zawsze być rzetelna.

Przeczytaj także:

Media, które zdradziły społeczeństwo

Czy możesz opowiedzieć więcej o stanie mediów w Izraelu? Jak działają, a jak oceniłbyś ich prawdomówność i etyczność?

OZ: Izraelskie media mają przede wszystkim poważny problem z autocenzurą. Po Ataku 7 października łatwo było odczuć, że zostały niejako włączone do wojska na jednym z frontów. Zresztą większość dziennikarzy i dziennikarek oczywiście odbywa obowiązkową służbę wojskową i to w armii często zaczyna swoje kariery.

Było to szczególnie widoczne w szeroko rozpropagowanym przez media haśle beyachad nenaceach [hebr. razem wygramy]. Wpisując się w tę narrację, media zdradziły izraelskie społeczeństwo — przeciętny odbiorca bądź odbiorczyni zachodnich mediów wie więcej o wojnie w Gazie, bo lokalne media po prostu postanowiły nie informować o wielu jej aspektach. Odczuwalny jest też problem medialnej bańki, w której Izraelczycy i Izraelki słyszą tylko to, co chcą usłyszeć o swoich siłach zbrojnych.

Wolność słowa czy dziennikarstwa w ogóle jest tutaj trudnym tematem – we Wschodniej Jerozolimie czy na Zachodnim Brzegu nie istnieje. Palestyńscy dziennikarze i dziennikarki nie dostają izraelskich przepustek i są ofiarami nękania i przemocy. W tym momencie nie ma prawdopodobnie ani jednego wydarzenia na Zachodnim Brzegu, na którym przedstawiciele i przedstawicielki mediów byliby w pełni bezpieczni. To trudne sytuacje – na przykład niemożliwe jest fotografowanie protestu z boku, bo jedyny sposób na zbliżenie się do samego protestu to bycie w jego środku. Wtedy, gdy reporter lub reporterka zostaną uderzeni, słyszą, że sami sobie na to zasłużyli, bo „przecież stali z protestującymi”.

To oczywiście nic nowego, tak działo się tutaj od zawsze, ale

od czasu protestów przeciwko przejęciu sądownictwa przez rząd uderzono nawet w mainstreamowe media.

Zanim Al-Dżazira została w Izraelu zdelegalizowana, ich praca była skutecznie utrudniana przez ciągłe aresztowania, wejścia policji do biura czy konfiskaty sprzętu. Tylko że władze nie zdają sobie sprawy z tego, że kabel, który skonfiskowali, to ten sam kabel, który pozwala im słuchać przemówień członków Hezbollahu w Libanie. Izraelskie społeczeństwo widzi zmanipulowany obraz rzeczywistości – udowodniło to jego jednoznaczne potępienie studenckich protestów przeciwko wojnie na amerykańskich uniwersytetach i decyzji Międzynarodowego Trybunału Karnego [Prokurator MTK wniósł o nakaz aresztowania dla przywódców Hamasu i Izraela za zbrodnie wojenne – red.]. Są zdziwieni i nie rozumieją kontekstu tego, co się dzieje i z czego wynika reakcja świata na działania w Gazie.

Wydaje mi się, że funkcjonują dwie różne narracje: z jednej strony, tak jak powiedziałeś, wiele kwestii i niesprawiedliwości związanych z okupacją Zachodniego Brzegu bądź blokady Gazy jest uciszane i pomijane. Nazwa takich organizacji jak Breaking the silence [pol. Przełamując ciszę/milczenie, stowarzyszenie b. żołnierzy Sił Obronnych Izraela informujących o sytuacji w Palestynie – red.] zakłada, że jest jakieś milczenie, które należy zakończyć. Alternatywny punkt widzenia przypominałby słynny artykuł Mattiego Friedmana z 2014 roku – konfliktowi izraelsko-palestyńskiemu media poświęcają nadmierną uwagę, a przecież w ciągu roku zabijano tam mniej osób niż w niektórych miastach w Stanach Zjednoczonych. Jak pogodzić obie te perspektywy?

Tutaj musimy rozróżnić to, co dzieje się w izraelskich, a co w zagranicznych mediach. Izraelczycy i Izraelki postrzegają siebie jako część zachodniego świata, która partycypuje w zachodnim życiu medialnym i kulturalnym (jak Eurowizja czy Euroliga); Ehud Barak, były premier Izraela, powiedział, że „jesteśmy willą w dżungli”. Czasem jednak, kiedy to izraelskiemu rządowi na rękę, porównujemy się z Syrią czy Libanem w obszarze ekonomii, mediów i wolności obywatelskich, żeby pokazać naszą nowoczesność. Jednym z powodów, dla których tak wiele pisze się o tym konflikcie, jest fakt, że to jedna z najdłuższych militarnych okupacji w nowoczesnej historii. Ale chociaż publiczne izraelskie media jak Kanał 12 subskrybują Associated Press, co oznacza, że mogliby wykorzystać ich materiały na temat wojny lub osiedli, oni po prostu tego nie robią. Innymi słowy, ten konflikt być może jest szeroko opisywany za granicą, ale nie w Izraelu.

Od praworządności do zakładników

Dzięki twojej pracy poznałeś wiele ruchów społecznych w Izraelu. Czy mógłbyś nam o nich opowiedzieć i wytłumaczyć, czego się domagają i jak się organizują?

Przed wojną w Gazie w Izraelu miały miejsce największe protesty w historii kraju, podczas których gigantyczne masy obywateli i obywatelek regularnie sprzeciwiały się próbie przejęcia sądownictwa przez rząd. Ja sam już wcześniej nie odbierałem Izraela jako demokracji, z powodu tego, jak traktowani są tutaj Palestyńczycy i Palestynki z izraelskim paszportem bądź uchodźcy i uchodźczynie, ale te protesty były jednak kluczowym momentem dla naprawdę wielu ludzi.

Plan „reformy” sądownictwa autorstwa Bezalela Smotricza i Itamara Bena Gwira, dwójki radykalnie prawicowych ministrów, spowodował wielkie oburzenie po części dlatego, że był tak bezpośredni i oczywisty w swoich zamiarach. Teraz ich plan działania wygląda inaczej – „New York Times” odkrył jakiś czas temu, że Izrael będzie powoli anektował Zachodni Brzeg przy pomocy regularnych, lecz ukrytych działań biurokratycznych i militarnych. Ruch antyokupacyjny zdawał sobie sprawę z połączenia między okupacją a zamachem na sądownictwo od samego początku – bo nie da się być jednocześnie okupantem i demokracją.

Te protesty były również ważne z powodu nowych taktyk: zazwyczaj Izraelczycy i Izraelki nie wszczynają zamieszek, ale z czasem zaczęli eskalować działania, blokując autostrady czy ścierając się z policją. Ruch w obronie praworządności chwilowo zawiesił swoje działania po ataku Hamasu, ale w październiku myśleliśmy jeszcze, że porozumienie było kwestią dni lub tygodni. Nawet prawicowi komentatorzy opowiadali się za zwolnieniem wszystkich politycznych więźniów i więźniarek (lub jak są oficjalnie nazywani: zatrzymani ze względów bezpieczeństwa) za wszystkich porwanych.

Do tego, jak wiemy, nie doszło, ale w pewien sposób sprawiło to, że

prodemokratyczny ruch przerodził się w ruch na rzecz zakładników i zakładniczek.

Są w nim ludzie, którzy sprzeciwiają się wojnie, choć nie dlatego że popierają Palestyńczyków i Palestynki, ale raczej dlatego, że wiedzą, jakie są motywacje Netanjahu. Wszystkie te różne grupy: ruch antyokupacyjny, rodziny porwanych i ci, którzy po prostu chcą pozbyć się Bibiego stanowią teraz jeden wielki ruch społeczny. Inne ruchy w Izraelu, jak te domagające się walki z wysokimi kosztami życia bądź te wspierające uchodźców i uchodźczynie, zostały odsunięte na boczny tor po 7 października. To jeden z powodów, dla których ruchom społecznym w Izraelu jest tak trudno – co kilka lat wybucha nowa wojna, która sprawia, że stają się drugorzędne i nieistotne.

Jak opisałbyś zmianę bądź ewolucję tego dużego ruchu przez ostatnie 12 miesięcy?

Jak już mówiłem, na początku chodziło tylko o porwanych. Wiele rodzin protestowało „z szacunkiem” i, nazwijmy to, „uprzejmie”, myśląc, że przekonają tym sposobem Netanjahu do tego, żeby zakładnicy byli dla niego priorytetem. Tak się nie stało, więc z czasem rodziny zakładników i zakładniczek radykalizowały się w swoich działaniach i retoryce. Ruch sprzeciwiający się Bibiemu skupił się na porażkach i błędach popełnianych w trakcie trwania wojny zamiast na sądach.

Powiedziałbym nawet, że to właśnie Netanjahu połączył oba te ruchy, starając się podburzyć społeczeństwo przeciwko rodzinom porwanych (co zmaterializowało się przypadkami opluć bądź potrąceń protestujących przez auta). Wtedy było już zupełnie jasne, że Netanjahu nie chce zakończenia wojny. Wie, że jej koniec oznaczałoby również koniec jego kariery politycznej, ale wykorzystuje mentalną blokadę wielu obywateli i obywatelek przed protestowaniem przeciwko premierowi w trakcie wojny.

W tym wszystkim są jeszcze Smotricz i Ben Gwir, którzy oczywiście nie mają problemu z niekończącą się wojną, bo sami opowiadają się za zasiedleniem Strefy Gazy i są w stanie za to zapłacić każdą cenę. Używają też wojny jako pretekstu do eksmitowania palestyńskich wiosek na Zachodnim Brzegu – od 7 października usunięto już prawie 20.

Ruch antywojenny w Izraelu różni się od tego na świecie, bo skupia się dużo bardziej na izraelskiej perspektywie, a nie na bezmyślnym zabijaniu Palestyńczyków i Palestynek. Powrót zakładników i zakładniczek jest ważną wartością dla izraelskiego społeczeństwa na płaszczyźnie politycznej i etycznej; wiele rodzin porwanych podkreśla, że od 7 października Izrael przegrał dwukrotnie – pierwszy raz, gdy pozwolił na atak, a drugi, gdy nie udało mu się uratować porwanych.

Wydaje mi się też, że wojna w Gazie sprawi, że w dłuższej perspektywie życie w Izraelu dla Izraelczyków i Izraelek będzie niemożliwe politycznie, prawnie bądź ekonomicznie. Wielu ludzi zaczyna wątpić w obowiązkowy pobór do wojska, bo po co do niego wstępować, jeśli w przypadku ataku państwo ich nie uratuje? To uczucie jest nadal jeszcze w stanie uśpienia, bo trwa wojna, ale na pewno pojawi się na nowo wraz z jej zakończeniem.

Ben Gwir nie żartuje

Chciałbym, żebyśmy przyjrzeli się też drugiej stronie spektrum — społecznościom ortodoksyjnym, ultraortodoksyjnym i osadnikom. O co oni walczą?

Ruch osadniczy na Zachodnim Brzegu inspiruje się ruchem syjonistycznym sprzed założenia państwa Izrael; to przecież za rządu Partii Pracy założono pierwsze osiedla. Łatwo skupić się na tzw. młodzieży ze wzgórz, czyli młodych i skrajnie radykalnych osadnikach. Mamy jednak do czynienia ze zorganizowanym przez państwo procesem zasiedlania Zachodniego Brzegu przez Izraelczyków i Izraelki, w którym zacierają się granice między osadnikami a wojskiem.

Od czasu ataku 7 października zrekrutowano tysiące osadników do tzw. lokalnych oddziałów obrończych i jak wiemy od Palestyńczyków i Palestynek – osadników często widzą jednego dnia w ubraniach cywilnych, a następnego w wojskowych mundurach. Proces grożenia palestyńskim społecznościom i wypychania ich ze swoich domów i ziemi trwa od bardzo dawna, ale od kiedy w rządzie zasiada Ben Gwir, jeden z nich, jednocześnie minister i skazany terrorysta, nastawienie wielu osadników się zmieniło. Niektórzy w Izraelu mówią, że Ben Gwir jest żartem i że nie można go brać na poważnie, ale spójrzmy prawdzie w oczy – on już dawno nie jest żartem, tylko wysoko postawionym politykiem!

Jest spór, czy Netanjahu jest zakładnikiem swoich koalicjantów, czy też nie, ale dla mnie sytuacja jest jasna – on jest całkowicie po ich stronie.

Bibi często opowiada o historii narodu żydowskiego i stara przedstawić siebie jako ważną i historyczną postać, ale już wiadomo, że jego jedynym dziedzictwem będzie niekończąca się wojna i zapobieżenie powstaniu palestyńskiego państwa.

Czy jest coś, czego osoby spoza nie mogą nie wiedzieć lub nie rozumieć o ruchu na rzecz odzyskania zakładników? Co możesz o nim powiedzieć z perspektywy osoby, która przygląda się protestom od dłuższego czasu?

Do głowy przychodzą mi dwie rzeczy – pierwsza to całkowite poświęcenie się policji i rządu, aby zdławić jakąkolwiek opozycję wobec wojny. Mam tutaj na myśli protesty rodzin zakładników i zakładniczek, ale również masowe aresztowania Palestyńczyków i Palestynek z izraelskim paszportem za opublikowanie krytycznego posta na Facebooku. Fakt, że rząd był tak zdeterminowany i konsekwentny w tych działaniach, przeraził wielu ludzi.

Druga sprawa to sposób, w jaki całe społeczeństwo stało się częścią tej wojny-zemsty – widzimy to w mediach społecznościowych, gdzie wypowiadają się bardzo różni obywatele i obywatelki, nie tylko ultraortodoksi czy osadnicy. Ale to wynik procesu dehumanizacji Palestyńczyków i Palestynek, który trwa od dekad. Horror w Gazie jest powodowany nie przez ekstremistów, ale zwykłych ludzi. 7 października państwo przestało na chwilę istnieć; całe to gadanie o naszej potędze militarnej w dniu próby na nic się nie zdało. Niestety znaczna część społeczeństwa cały czas wierzy, że sposób na zakończenie tego konfliktu to więcej: więcej murów, więcej kamer i więcej siły.

Wielką zbrodnią izraelskiego rządu, o której mało kto mówi, jest całkowite wymazanie ataku Hamasu z międzynarodowego dyskursu.

Jak inne mogłoby być teraz nasze życie, gdybyśmy po zamachu wszyscy się na chwilę zatrzymali, zebrali dowody zbrodni i pozwolili ludziom poczuć ból i traumę bez automatycznego wręcz powrotu do destrukcji? To jednak nie nastąpiło nie tylko z powodu głębokiej chęci zemsty wśród izraelskich przywódców, ale też z potrzeby wymazania porażki, jaką był 7 października. Ten atak i wojna stały się jedną wielką polityczną narracją. Dla wielu Izraelczyków i Izraelek kalendarz pokazuje jednak wciąż tę samą datę co w dzień ataku; rozumiem to, bo ludzie potrzebują przestrzeni do przepracowania swojego żalu i rozpaczy.

W jakim miejscu znajduje się teraz Izrael? Z tego, co powiedziałeś, wyłania się obraz bardzo chorego, a wręcz gnijącego społeczeństwa, ale wydaje mi się, że można spojrzeć na rosnący radykalizm z bardziej wyrozumiałego miejsca i dostrzec, że obywatele i obywatelki tego kraju to w gruncie rzeczy bardzo niezrozumiani, skrzywdzeni i skonfundowani ludzie.

Nie sądzę, że ludzie tutaj zrozumieli, że zbrodnie wojenne Hamasu nie dają im pozwolenia na zrobienie tego samego w Gazie. Nawet Al-Dżazira przez pierwszy miesiąc wojny prawie wyłącznie mówiła tylko o ataku i regularnie emitowała protesty na Placu Zakładników w Tel Awiwie. Teraz ludzie protestują z banerami mówiącymi: „nie jesteśmy naszym rządem”, ale prawda jest taka, że ta wojna ma pełne poparcie społeczeństwa i bierze w niej udział ponad 300 tys. żołnierzy rezerwy.

Ale też ponad 200 tys. Izraelczyków i Izraelek nie może wrócić do swoich domów, są w bardzo ciężkiej sytuacji. Ludzie wyjeżdżali z Izraela już od jakiegoś czasu, narzekając na wysokie koszty życia i niepewną sytuację polityczną. Wielu męczy życie w Izraelu, ale nie widać tego na pierwszy rzut oka, bo w Tel Awiwie zabawa, na setkach imprez, trwa w najlepsze.

Jest oczywiście też ta część społeczeństwa, która szczerze wierzy w to, że powinniśmy prowadzić niekończącą się wojnę, czekając na nadejście Mesjasza. Moim zdaniem nasz rząd wiedział o ataku 7 października, ale postanowił nic z nim nie zrobić nie z powodu jakiejś konspiracji, ale z powodu niemożności dostrzeżenia w Palestyńczykach i Palestynkach ludzi. Nie mogli sobie wyobrazić, że tamci daliby radę skrzywdzić nas na taką skalę. Nie odważyliby się – myśleli. Mieszkańcy i mieszkanki Południa mieli oczywiście inną perspektywę – na własne oczy widzieli blokadę Gazy i ciągłe bombardowania, a tym samym wiedzieli, że nie można trzymać ludzi w takich warunkach w nieskończoność.

Czy w Izraelu można nie iść do wojska?

Dużo piszesz o nastolatkach, którzy odmawiają obowiązkowej służby w wojsku, tzw. obdżektorach. Sam swego czasu byłeś jednym z nich, więc chciałem cię poprosić o wyjaśnienie tego fenomenu. Jak popularna jest decyzja o niewstąpieniu do wojska i co motywuje młodych ludzi do jej podjęcia?

Praktycznie wszyscy żydowscy obywatele i obywatelki Izraela (oprócz tych pochodzących ze społeczności ultraortodoksyjnej) muszą odbyć służbę wojskową. Ja odmówiłem jej 20 lat temu – wtedy na moim roku było około 400 studentów i studentek i pięcioro z nich też odmówiło.

Na początku opóźniłem moje powołanie o rok, bo byłem wolontariuszem w arabsko-żydowskiej organizacji w Jaffie. Miałem szczęście, bo rok przede mną kilkoro innych uczniów odmówiło przystąpienia do armii i trafiło do aresztu. W Izraelu, kiedy kończysz szkołę średnią, otrzymujesz list, który zawiadamia cię o konieczności stawienia się w bazie wojskowej. Jedziesz tam (nawet jeśli nie przebadał cię lekarz) i słyszysz wtedy swój pierwszy rozkaz – np. że masz przebrać się w mundur lub wejść do autobusu. Wtedy odmawiasz i za karę idziesz do wojskowego aresztu na dwa lub trzy tygodnie. Potem ten proces się powtarza, choć zazwyczaj i tak trwa to dużo krócej niż trzy lata obowiązkowej służby.

Kiedy ta piątka świeżych absolwentów odmówiła i trafiła do aresztu, ta sprawa narobiła dużo hałasu na całym świecie i w Izraelu, więc uczniom i uczennicom z mojego roku władza poszła na rękę i nie robiła zbędnych problemów. Od tego czasu przyglądam się temu tematowi – wiele osób nie idzie do wojska, bo ma medyczne bądź psychologiczne zwolnienie-wymówkę. W ogóle tego nie krytykuję – żeby publicznie odmówić służby, trzeba być dosyć uprzywilejowanym pod względem tła rodzinnego i zasobów. Niektórzy nie idą do wojska, bo ich na to nie stać i zamiast tego muszą pracować. Uchylenie się od służby nie jest też już takim tabu jak kiedyś. Powstało wiele lewicowych społeczności, które otwarcie odmawiają służby wojskowej i udostępniają tutoriale na TikToku, jak to zrobić bez konsekwencji.

Ale nawet dzisiaj dość popularne są np. ogłoszenia w kawiarni, że poszukują do pracy kogoś po wojsku – możemy się tylko zastanawiać, czy robią to dlatego, że chcą po prostu ludzi w tym wieku, cenią służbę lub nie chcą dać stanowiska Arabom i Arabkom.

O wiele więcej ludzi leczy się też czy uczęszcza na terapię niż kiedyś – to także ważny czynnik. Społeczna percepcja obdżektorów to ciekawy temat –

wielu ludzi, z którymi rozmawiałem podczas protestów przeciwko zamachowi na sądownictwo, mówiło, że coraz bardziej rozumieją sprzeciw wobec obowiązkowej służby.

Wielu zbudowało też wspierające społeczności nawet w wypadku potępienia ze strony najbliższych.

Innym ciekawym wątkiem są interakcje między obdżektorami a innymi młodymi ludźmi w wojskowych aresztach – większość z nich pochodzi z konserwatywnych rodzin i zazwyczaj trafiają tam za niezwrócenie na czas broni czy sprzedaż narkotyków. Dla wielu z nich to pierwsza interakcja z młodymi, radykalnymi lewicowcami, z czego często wynikają ciekawe rozmowy i próby wzajemnego zrozumienia. Podczas drugiej wojny libańskiej w Izraelu był też ruch matek, które groziły niewysłaniem swoich dzieci do wojska. Myślę, że w przyszłości ten ruch odrodzi się w jakiejś formie. Na pewno dochodzi do jakiejś zmiany związanej z obowiązkową służbą wojskową i ciekawi mnie to, gdzie nas ona doprowadzi.

Na koniec chciałbym jeszcze na chwilę wrócić do izraelskiej lewicy i przywołać Evę Illouz, która często mówi o tym, że głównym powodem, dla którego lewica jest w Izraelu tak słaba, jest fakt, że zupełnie poddała walkę o wizerunek, dając się opisywać jako ludzie, którzy nienawidzą własnego kraju. Jej zdaniem lewica straciła ahawat Izrael [hebr. miłość do Izraela] i nie udało jej się skutecznie skontrować argumentu, że gardzi państwem żydowskim. Co myślisz o tej diagnozie i gdzie sam dopatrywałbyś się błędów izraelskiej lewicy?

Myślę, że izraelska lewica jest prawdopodobnie jedyną lewicą na świecie, która konkuruje z prawicą o to, kto bardziej tłumnie idzie do wojska, kto wymachuje większą flagą lub kto jest bardziej lojalny; przez to ciężko ją nawet nazwać lewicą. Radykalna lewica natomiast prawie już nie istnieje, a na pewno nie w parlamencie.

Mimo tego, że lewica w tym kraju to pewnie kilkaset tysięcy ludzi, ciągle obwiniana jest za wszystko, co jest w Izraelu nie tak. Myślę, że radykalna lewica ma problem z przebiciem się do mainstreamowego dyskursu, dlatego że to społeczność, która jest bardzo zajęta pracą w terenie i obroną Palestyńczyków i Palestynek w Zachodnim Brzegu przed osadnikami i wojskiem. Nie możemy obwiniać ludzi, którzy spędzają mnóstwo swojego czasu, będąc żywą tarczą przed izraelskimi żołnierzami, że po tych popołudniowych aktywnościach nie mają już siły ani zasobów, żeby edukować Izraelczyków i Izraelki o podstawowych niesprawiedliwościach.

Wierzę, że w ostatecznym rozrachunku zakończenie okupacji będzie miało pozytywne skutki również dla żydowskich obywateli i obywatelek Izraela, choć w tym scenariuszu na pewno będą musieli zrezygnować z pewnych przywilejów. Okupacja i demokracja nie mogą współistnieć, co widzieliśmy na własne oczy – a sprzeciw wobec okupacji jest podejściem prodemokratycznym i progresywnym podejściem. Nie podzielam niezgody Illouz na nienawiść – to zupełnie w porządku nienawidzić okupacji i nienawidzić swojego rządu. Nie sądzę, że lepszą przyszłość dla wszystkich między rzeką a morzem [Izrael, Gaza i Zachodni Brzeg leżą pomiędzy Morzem Śródziemnym a rzeką Jordan – red.] powinno osiągnąć się przemocą, ale mimo pracy setek NGO-sów mało kto w Izraelu rozumie, że zakończenie okupacji jest również w ich interesie.

* Oren Ziv – Fotoreporter. i dziennikarz. Pracuje dla Magazynu +972 i Local Call, dwóch niezależnych mediów z Izraela/Palestyny. Fotografuje od ponad 20 lat, a w swojej pracy skupiaa się na różnych tematach politycznych i społecznych – życiu na południu Izraela po ataku 7 października, protestach przeciwko toczącej się w Gazie wojnie, demonstracjach na Zachodnim Brzegu czy atakach izraelskich osadników. Sam zaczął demonstrować we wczesnych latach 2000. Pierwszym tematem, którym zajął się jako reporter, była budowa Muru Bezpieczeństwa/apartheidu [Mur Bezpieczeństwa – ​​bariera terenowa zbudowana przez Izrael w celu ochrony izraelskich obywateli przed ewentualnymi atakami terrorystycznymi ze strony mieszkańców Zachodniego Brzegu Jordanu – red.]. W 2006 roku razem z przyjaciółmi założył kolektyw fotograficzny Activestills, którego praca poświęcona jest właśnie tego typu tematom.

Rozmowa z Orenem Zivem jest częścią projektu „Smolanim – Leftists. Voices of the Israeli Left in a post-October 7th world" – serii wywiadów z przedstawicielami i przedstawicielkami izraelskiej lewicy. Publikację można zakupić wpłacając dobrowolną darowiznę pisząc na @smolanim_left na Instagramie.

Na zdjęciu: Krewni i przyjaciele zakładników i zakładniczek z Gazy blokują drogę modląc się o ich uwolnienie. Jerozolima, Jom Kippur, 11 października 2024 r.

„NIEDZIELA CIĘ ZASKOCZY„ to cykl OKO.press na najspokojniejszy dzień tygodnia. Chcemy zaoferować naszym Czytelniczkom i Czytelnikom „pożywienie dla myśli” – analizy, wywiady, reportaże i multimedia, które pokazują znane tematy z innej strony, wytrącają nasze myślenie z utartych ścieżek, zaskakują właśnie.

;
Na zdjęciu Kacper Max Lubiewski
Kacper Max Lubiewski

Autor publikacji „Smolanim - Leftists. Voices of the Israeli Left in a post-October 7th world", aktywista klimatyczny i pokojowy, student historii i socjologii na Uniwersytecie Humboldta.

Komentarze