Rozmawiałem w Izraelu z wieloma ludźmi, którzy każdego dnia zmagają się realiami kraju ogarniętego wojną. Wierzą w Netanjahu albo widzą w nim źródło problemu. Są zwolennikami jednego państwa lub dwóch. Wierzą w pokój albo w czystą siłę. Oto co mi powiedzieli
Mija piąty miesiąc od masakry dokonanej przez terrorystów Hamasu 7 października 2023 roku na mieszkańcach Izraela w okolicy Gazy. Zamordowano wtedy w bestialski sposób 1200 osób, w tym przeważnie ludność cywilną, jednocześnie uprowadzając do Gazy 250 kolejnych ofiar.
Premier Binjamin Netanjahu w kilka godzin po ataku wypowiedział wojnę Hamasowi, a wojsko rozpoczęło regularne bombardowanie Gazy. Dwadzieścia dni po ataku, 27 października, 15 tysięcy żołnierzy izraelskich wkroczyło do strefy. Wokół granicy Izrael zgromadził 100 tysięcy wojska.
Od tamtego czasu media światowe regularnie przynoszą informacje z Gazy, skupiając się głównie na cierpieniach ludności cywilnej. Zginęło już blisko 30 tysięcy Palestyńczyków, głównie cywili.
Nie jest łatwo wyrobić sobie własne zdanie na temat zarówno obecnej wojny, jej przyczyn, scenariusza, a także tego, jak i kiedy się zakończy. Na świecie narasta wrogość wobec Izraela i jego odwetowych działań. Rzadko przypomina się, co je sprowokowało.
Nie ośmielam się przedstawiać własnej interpretacji najnowszych wydarzeń. Od 1 do 15 lutego mieszkałem w środkowej części Izraela. Miałem okazję rozmawiać w wieloma ludźmi, którzy każdego dnia zmagają się realiami kraju ogarniętego wojną. Większość z nich, gdy powiedziałem, że zamierzam napisać reportaż na podstawie tych rozmów, odmówiło podania nazwiska. Byli też tacy, którzy zgodzili się na podanie imienia lub nawet podali imię i nazwisko.
Zawsze starałem się wyjść od samego wydarzenia 7 października, potem pytałem, czy mój rozmówca lub rozmówczyni zostali dotknięci tą masakrą osobiście, czy ucierpiał ktoś z rodziny lub bliskich. Wreszcie chciałem wiedzieć, jak wyobrażają sobie przyszłość.
Dwa obszerne teksty stanowią dla mnie swoistą ramę obecnej sytuacji w Izraelu.
Pierwszy to esej redaktora „The New Yorkera” Davida Remnicka „Cena ambicji Netanjahu”, w którym pokazał, jak niszczące dla Izraela są polityczne plany premiera. Remnick próbuje zrozumieć, jak to możliwe, że w ogóle mogło dojść do masakry, a przede wszystkim jak to się stało, że znane ze skuteczności izraelskie tajne służby dały się zaskoczyć, a armia tak długo zwlekała z przybyciem z pomocą zaatakowanym mieszkańcom. Odpowiedź jego zdaniem jest tylko jedna.
Netanjahu pomylił interes państwa z własną ambicją i poświęcił wszystko, by tylko utrzymać się przy władzy.
W podobnym duchu wypowiedział się na łamach „Foreign Affairs” redaktor naczelny izraelskiego dziennika „Haaretz” Aluf Benn w artykule „Samozniszczenie Izraela Netanjahu, Palestyńczycy i cena zaniedbania”. Bezlitośnie punktuje wszystkie zaniedbania i prowokacje obecnego rządu, które prowadzą jego zdaniem do autodestrukcji Izraela.
Rita Vidri (lat 63) jest emerytowaną kierowniczką administracji ds. studentów Uniwersytetu Hebrajskiego w Jerozolimie. By utrzymać kontakt z młodymi, nadal pracuje na pół etatu.
Ma bardzo sprecyzowane poglądy. W czasie luźnej rozmowy, przed zadaniem formalnych pytań, prostuje moje opinie, które jej zdaniem są niesprawdzone i nie odpowiadają rzeczywistości. Szczególnie ostro reaguje, gdy krytycznie wyrażam się o Netanjahu i domaga się jednoznacznych dowodów na zasadność kierowanych pod jego adresem oskarżeń. Gdy przywołuję opinie dziennikarzy z liberalnego dziennika „Haarec” czy „New York Timesa” albo „Guardiana”, lekceważąco macha ręką.
Dla niej Netanjahu „to wielki polityk i wybitny negocjator. Nie może być osobiście obwiniony za to, co się stało, bo przecież jego otoczenie również powinno zareagować”.
A gdy przywołuję powszechnie znane argumenty krytyków Netanjahu, że jego polityka szkodzi państwu i że swój własny interes polityczny przedkłada nad dobro obywateli, gwałtownie protestuje, że są to wyssane z palca kłamstwa. Dopytuję jeszcze o jego radykalnych koalicjantów Itamara Ben-Gewira i Becalela Smotricza, którzy są obwiniani o eskalację napięć między Żydami a Palestyńczykami. Rita ripostuje, że to zdolni politycy, wybrani w demokratycznych wyborach.
Jednak i ona uważa, że po zakończeniu wojny premier powinien odejść, bo stał się obciążeniem dla polityki Izraela.
Przechodzę więc do pierwszego pytania. Jak ocenia działania rządu i armii po terrorystycznym ataku 7 października? Rita widzi to tak: „Jestem przekonana, że rząd i armia robią to, co jest możliwe, choć pewnie mogliby zrobić wiele rzeczy lepiej. Na przykład powinni zablokować wszelką pomoc humanitarną dla Gazy, aż do uwolnienia porwanych. Przecież ta pomoc trafia głównie do Hamasu.
Doceniam i jestem pod wrażeniem tego, co robi armia i jak dobrze i szybko reagują nasi żołnierze. Wielu Arabów uważa, że my, Żydzi, nie pasujemy do Bliskiego Wschodu, bo jesteśmy zbyt słabi i za bardzo przesiąknięci europejską kulturą. Ale to nie jest prawda. Nasi młodzi dzielnie walczą i są gotowi oddać życie za państwo.
Nie ma innej drogi. Poza tym żołnierze starają się chronić cywilów, których jednak nie postrzegam jako niewinnych obserwatorów. Szkoły i cały system edukacyjny w Gazie uczy, że Żydzi są zwierzętami, które należy zabijać. A przecież z podręczników używanych w krajach arabskich, które zawarły z Izraelem porozumienia, taki obraz Żydów zniknął. Jeśli nie zobaczę takich zmian w podręcznikach używanych w Gazie i na Zachodnim Brzegu, to w żadne zmiany w postawach Palestyńczyków nie uwierzę”.
Chcę wiedzieć, czy masakra, o której rozmawiamy, dotknęła w jakiś sposób ją osobiście lub członków jej rodziny. Rita odpowiada: „Na szczęście nie. Naturalnie odczuliśmy i odczuwamy inne wymiary trwającej wojny, jak chociażby wymiar ekonomiczny. No, ale taka jest cena wojny”.
Odpowiadając na pytanie o przyszłość Izraela, moja rozmówczyni mówi: „Jestem za jednym państwem. Możemy żyć tylko w jednym państwie żydowskim. Nie dałabym od razu obywatelstwa Palestyńczykom, tylko prawo pobytu na 5 lat. Dopiero po upływie tego czasu przyznałabym takie obywatelstwo tym, którzy dają gwarancję, że potrafią żyć w demokratycznym państwie.
W Jerozolimie spotykamy się z Judith Kalik (lat 58) i z Aleksandrem Uczitielem (lat 73), małżeństwem mieszkającym na peryferiach miasta. Oboje są historykami, autorami wielu książek, w tym kilku napisanych wspólnie. Choć polityczne sympatie mają odmienne, to w wielu sprawach się zgadzają.
Uważają na przykład, że jedynym rozwiązaniem obecnego kryzysu może być tylko jedno państwo dla dwóch narodów, żydowskiego i palestyńskiego. Jednak inaczej rozumieją jego charakter. Ale o tym rozmawiamy na końcu. Zaczynamy od masakry.
Chciałem się dowiedzieć, jak oceniają reakcje rządu i armii izraelskiej. Sasza podaje kilka powodów swego niezadowolenia: „Do Gazy weszło 15 tysięcy żołnierzy. To mniej niż siły Hamasu. Spowodowali chaos i katastrofę humanitarną. W taki sposób Hamasu się nie wykorzeni. Rząd nie ma pomysłu, jak rozwiązać kryzys. Zresztą do tego bestialskiego ataku doszło właśnie dlatego, że Izrael od dziesiątków lat nie miał pomysłu, jak rozwiązać problem palestyński. To skorumpowany reżim, który nie chce rozwiązania kryzysu, który go utrzymuje u władzy. Zresztą bogate i skorumpowane państwa arabskie też nic nie zrobiły i dlatego Hamas zaatakował. Prawdę powiedziawszy, nikt nie wie, jak ten kryzys rozwiązać. Dlatego jestem pesymistą”.
Judith ma podobnie zdanie: „Zgadzam się z mężem, że tę wojnę przegraliśmy, gdyż powinniśmy zdobyć Gazę, a tego nie zrobiliśmy”. Dodaje: „Nie zniszczyliśmy Hamasu, nie zablokowaliśmy kanałów (zbudowanej przez Hamas pod Gazą sieci podziemnych przejść i pomieszczeń) i nie zablokowaliśmy Gazy. Pomoc humanitarna trafia głównie do Hamasu. Tymczasem wojna się kończy. Większość rezerwistów wraca do domu. Zniszczenie 80 procent budynków to na Bliskim Wschodzie nie jest nic nadzwyczajnego. Tymczasem Hamas i Hezbollah nadal działają”.
Judith komentuje też rolę premiera Netanjahu: „On jest tchórzem, widać to po sposobie, w jaki zarządza. A z punktu widzenia porwanych nie wywarliśmy koniecznego nacisku. Od razu po ataku trzeba było zaproponować rozwiązanie „wszyscy za wszystkich” (za wszystkich porwanych uwalniamy wszystkich więzionych przez Izrael terrorystów Hamasu) pod dwoma warunkami: nie przestajemy walczyć, a wszyscy terroryści powinni trafić do Gazy.
Nawiasem mówiąc, warunki w naszych więzieniach są lepsze, niż w Gazie”.
Jak ich samych i ich rodziny dotknął atak 7 października? Sasza odpowiada: „Byliśmy w Turcji i nie mieliśmy pojęcia, jak wrócić do Izraela. Nasz najstarszy syn Efraim został wezwany do wojska. Byliśmy przerażeni, nie wiedzieliśmy, co się z nim dzieje. Na szczęście wrócił do domu. Mój najstarszy wnuk (syn córki z pierwszego małżeństwa Saszy) jest w Gazie do tej pory. Jego syn urodził się tuż przed 7 października. Wnuk został lekko ranny, był kilka dni w domu, ale wrócił i nadal walczy”.
Opowieść Judith zawiera więcej dramatycznych szczegółów: „Nasza najstarsza córka Lea miała już wykupiony bilet na festiwal muzyczny Nova w kibucu Re’im na pustyni Negew w dniach 6-7 października. Nie wiedzieliśmy o tym i poprosiliśmy, by Lea pod naszą nieobecność zajęła się naszą najmłodszą córką Miriam, która miała wypadek. Tak więc jestem matką, której córka mogła zostać zamordowana lub uprowadzona (w czasie ataku zginęło 364 uczestników i uczestniczek festiwalu, a 40 zostało wziętych na zakładników)”.
Judith mówi też o drugiej córce, Ester: „Ma troje dzieci i co chwilę do mnie dzwoni, jest przerażona do dzisiaj tym, co się stało. Nie mogła posłać dzieci do szkoły, a w domu panowała prawdziwa panika za każdym razem, gdy zaczynały wyć syreny alarmowe. Schron był zbyt daleko, żeby mogła do niego dotrzeć z trójką małych dzieci. Nasza dzielnica otoczona jest arabskimi wioskami. Obawialiśmy się najgorszego”.
Pozostało pytanie o przyszłość. Sasza zdecydowanie opowiada się za jednym państwem dla dwóch narodów. Gdy dopytuję, czy to realistyczne rozwiązanie po 7 października, odpowiada: „Dla Hamasu to nie jest możliwe, bo ich zdaniem muzułmanie nie mogą żyć między Żydami i chrześcijanami. Z kolei dla wielu Żydów po masakrze to też jest trudne. Oczywiście nie można usprawiedliwiać masakry. Musimy jednak pamiętać, że ten konflikt trwa od 100 lat. Jest też rzeczą oczywistą, że nie można wyrzucić z tego kraju jednego narodu. Do jakiegoś pojednania musi dojść”.
Judith widzi to inaczej: „Jeśli zaakceptujemy rozwiązanie proponowane przez Saszę, to będzie to koniec Izraela jako państwa żydowskiego. To powinno być państwo żydowskie, które daje Palestyńczykom obywatelstwo. Oni sami zrozumieją, że jest to wyjątkowe państwo jak na Bliski Wschód i pierwsi będą go bronić w chwili zagrożenia”.
Odwołuje się przy tym do własnej biografii: „Dorastałam w Jerozolimie, która jest miastem mieszanym. Izrael za mały obszar, by mogły na nim istnieć dwa państwa. Poza tym oba narody są ze sobą zbyt wymieszane. Jeśli damy obywatelstwo Palestyńczykom, to zrozumieją, że tutaj prawa człowieka są respektowane”.
Pozostawia otwarte pytanie, kto będzie określał, na czym ma polegać jego żydowskość i czy Palestyńczycy będą gotowi takie państwo rzeczywiście uznać za swoje.
Dwóch mężczyzn i kobieta. Znamy się od lat. Rozmawiamy w mieszkaniu przyjaciół niedaleko Tel Awiwu. Ciekawi mnie, jak żyje im się w państwie, które od kilku miesięcy ogarnięte jest kolejną wojną. Mężczyźni mają mniej wątpliwości, rozwiązania jednoznaczne i siłowe są dla nich oczywiste. Dla kobiety nie.
Na początku wszyscy się zgadzają. To, co się stało 7 października, to skandal i absolutnie niewybaczalne barbarzyństwo. Ale również to, jak się zachowują osadnicy na Zachodnim Brzegu – bezkarnie niszcząc uprawy Palestyńczyków, dokonując aktów przemocy wobec nich – jest skandaliczne.
A reakcja rządu? I tu pojawiają się pierwsze różnice.
Czy można było nie zareagować? Przecież to by oznaczało, że rząd i armia godzi się na mordowanie własnych obywateli. Kobieta ma odmienne zdanie: „Cały świat był w szoku i wtedy należało pracować nad odzyskaniem wszystkich zakładników. Przecież od początku było wiadomo, że wejście do Gazy oznacza wejście w bagno”.
Nie zostawia też suchej nitki na rządzie i armii: „Obecna polityka to odpowiedź dziecka, czyste emocje bez jasnego planu, co zrobić i co się stanie po zakończeniu wojny.
To, co się teraz dzieje, tylko potwierdza, że nie ma rozwiązania. Cały świat to widzi i my to widzimy”.
A czy w Gazie mamy do czynienia z ludobójstwem, jak twierdzi wielu komentatorów? Otóż nie, w tym wszyscy się zgadzamy. Jeden z mężczyzn, który jest historykiem, dodaje, że "ludobójstwo miało miejsce w Warszawie, gdzie zginęło 200 tysięcy ludzi, a teren Gazy to dwie trzecie obszaru Warszawy”. Jak rozumiem, chodzi mu o skalę.
Kobieta wraca do tego, że sposób, w jaki prowadzona jest ta wojna to czysta bezmyślność. Przegraliśmy, nim się zaczęła. Bombardują i co dalej? To wcale nie retoryczne pytanie. Wszyscy wiemy, że tego nie wie nikt.
Jeden z mężczyzn próbuje rozumować logicznie. Nie można było nie wejść po tym, co się stało. A teraz każdy krok w tył będzie przegraną. W każdym razie wina Netanjahu jest bezsporna. Gdyby nie jego chora ambicja, gdyby nie spowodował, że wojsko, zamiast chronić wystawione na bezpośrednie zagrożenie obszary wokół Gazy, skupiło się na ochranianiu prowokacji osadników na Zachodnim Brzegu, na pewno rozmiary masakry nie byłby tak dojmujące.
Drugi dodaje, że „Gdyby w Izraelu był normalny rząd, to doszedłby do porozumienia z krajami arabskimi, by znaleźć rozwiązanie. Tego rządu na to nie stać”. Co do przyszłości, to godzimy się na znane powiedzenie Talmudu, że Bóg po upadku świątyni dar prorokowania przekazał głupcom, więc może lepiej nie wdawać się w przewidywanie, jak to się wszystko skończy.
Toczy się w namiocie stojącym naprzeciw siedziby Knesetu, izraelskiego parlamentu. Jakow Godo pochodzi z kibucu Na’an, ma 74 lata. Jego 52-letni syn Tom został zamordowany przez Hamas 8 października 2023 roku. To przesunięcie daty jest ważne. Tom, zanim został zastrzelony w schronie przez terrorystów Hamasu, przez 25 godzin bronił siebie, żonę i troje małych dzieci w domowym schronie w kibucu Kisufim. Pomoc nie nadeszła.
Po jego śmierci żona z dziećmi cudem uciekła przez okno schronu. Na pogrzebie syna Jakow przysiągł, że pojedzie do Jerozolimy i będzie koczował naprzeciw Knesetu tak długo, aż rząd Netanjahu ustąpi.
Po upływie 30 dni od pogrzebu (po tym czasie wraca się na grób zmarłej osoby i umieszcza się na nim macewę, czyli upamiętniającą płytę nagrobną) Jakow razem z Maozem Janonem, którego rodzice zginęli w masakrze 7 października, zbudowali namiot przed Knesetem. Jakow jest tu przez 5 dni w tygodniu. Do kibucu wraca na weekendy. Razem ze zgromadzonymi wokół niego woluntariuszami domaga się zmiany rządu. Tak, jak to obiecał zamordowanemu synowi.
Na pytanie, jak wyobraża sobie przyszłość państwa Izrael, po chwili namysłu mówi: „Wierzę, że powstanie nowa polityczna rzeczywistość, która naprawi to wszystko, co zniszczył Netanjahu i jego rząd. A jest bardzo dużo do naprawienia. Po pierwsze, trzeba uzdrowić bardzo podzielone społeczeństwo Izraela. Po drugie, należy naprawić stosunki z Palestyńczykami.
Jestem przekonany, że rozwiązaniem są dwa państwa, przy czym Gaza powinna być częścią państwa palestyńskiego.
Wierzę, że istotą życia w tym regionie świata jest bezpieczeństwo społeczne i ekonomiczne. A takie bezpieczeństwo może zagwarantować tylko pokój”.
Gdy dopytuję, czy pokój z Palestyńczykami jest możliwy, Jakow bez wahania odpowiada: „Tak, taki pokój jest możliwy, jeśli będziemy z nimi postępować uczciwie”. I zaraz dodaje, że „Hamas trzeba wyeliminować, ale nie na drodze wojny, tylko przez narzędzia polityczne i ekonomiczne”.
Wracamy do spraw wewnętrznych Izraela. Pytam, czy wyobraża sobie życie ze zwolennikami radykalnych koalicjantów Netanjahu Ben-Gewirem i Smotriczem, nazywanymi w Izraelu Żydami mesjańskimi – bo twierdzą, że Biblia daje Żydom prawo do tych terenów.
Jakow waży słowa i sięga do historii: „Był czas, kiedy te siły polityczne były poza prawem” (partia Kach, założona przez Meira Kahane, została zdelegalizowana w 1988 roku. Ta ortodoksyjna i nacjonalistyczna organizacja głosiła, że cały Izrael razem z Zachodnim Brzegiem należy do Żydów, a Arabowie powinni być albo obywatelami drugiej kategorii, albo zostać przesiedleni. Należał do niej również obecny szef partii Żydowska Siła Ben-Gewir).
Na naszą uwagę, że właśnie partie odwołujące się do Meira Kahane (zwłaszcza ta Ben-Gewira) zyskują w sondażach, Jakow spokojnie ripostuje: „Ich siła rośnie, ponieważ Izrael jest w chaosie, a te partie nie tylko żerują na chaosie, ale są jego źródłem. Wojna nie jest rozwiązaniem, a ci, którzy ją popierają, żyją w świecie fantazji”.
I zdecydowanie dodaje:
„Nie można racjonalnej polityki opierać na zemście. Zwolennicy wojny nie rozumieją, że tak naprawdę ta wojna toczy się wyłącznie w interesie Netanjahu”.
Opuszczając namiot i żegnając się z Jakowem oraz otaczającą go grupą wolontariuszy, zastanawiam się, czy ten spokojny, racjonalny głos człowieka tak mocno dotkniętego największą masakrą w dziejach Żydów od czasu Holocaustu, ma szanse przebić się w straszliwie spolaryzowanym społeczeństwie, jakim jest dzisiaj społeczeństwo Izraela.
O izraelskich Arabach prawie się nie mówi i nie pisze, choć stanowią 20 procent społeczeństwa Izraela. Zamieszkują wsie, miasteczka i duże miasta. Jednym z takich miast jest licząca ponad 20 tysięcy mieszkańców Tira. Przyjechaliśmy w porze poobiedniej, by napić się kawy po arabsku i zjeść słynne tutejsze ciastka. Jesteśmy we trójkę. Ja z żoną i Guy, bratanek żony.
To on jest najlepiej zorientowany w tutejszych stosunkach. On też zagaduje sprzedawcę, czy zna kogoś, kto byłby chętny porozmawiać z polskim profesorem i publicystą, który gromadzi materiały na temat obecnej sytuacji w Izraelu. Po chwili przychodzi do nas mężczyzna w średnim wieku. Ma na imię Muhammad (znam nazwisko, ale dla jego bezpieczeństwa go nie podaję).
Jest gotów z nami porozmawiać, ale nie godzi się na zrobienie wspólnego zdjęcia. Rozumiem i nie nalegam. Sytuacja Araba w Izraelu nie należy do łatwych. Cukiernię i wyrabiane własnoręcznie ciastka możemy fotografować do woli.
Muhammad ma 37 lat, jest żonaty i ma dwoje dzieci. Cukiernię odziedziczył po ojcu. Urodził się i dorastał w Tirze. To jego miasto. Nie wyobraża sobie życia gdzie indziej.
Zaczynamy ostrożnie. Jak się czuje w Izraelu? „Jestem Arabem, Palestyńczykiem i mieszkam w Izraelu, ale jestem obywatelem drugiej kategorii” – odpowiada.
Jego zdaniem polityka i media są źródłem największych problemów: „To nie moja sprawa, popatrzcie, w telewizji tu zainstalowanej, nie ma żadnej polityki, tylko programy neutralne. Mnie interesuje tylko moja praca i rodzina”.
To pytanie musimy jednak zadać. Jak wydarzenia 7 października wpłynęły na jego życie i jego pracę? Muhammad odpowiada zdecydowanie i bez cienia wątpliwości. „To, co się stało 7 października, to okrucieństwo, które dotknęło wszystkich. Miało ogromny wpływ na moją pracę i stosunki arabsko-żydowskie. Ci, którzy to zrobili, są Arabami i ja też jestem Arabem. Państwo Izrael patrzy na nas jak na Arabów”.
Domyślam się, że jest postrzegany jako potencjalny terrorysta.
A jak mu się żyje dzisiaj, cztery miesiące po tamtej tragedii? Muhammad chwile się zastanawia. „To oczywiste, że cierpię ekonomicznie, ale nie tylko ja. Wielu moich współpracowników, to Palestyńczycy z Zachodniego Brzegu, którzy nie mogą pojawić się w pracy. Tak jest w wielu innych dziedzinach, w budownictwie, rolnictwie” (po 7 października Izrael nie udziela mieszkańcom tych terenów pozwolenia na pracę).
Wyczuwamy w jego głosie bezradność i brak nadziei. Pytamy, jak sobie teraz wyobraża przyszłość, czy myśli o emigracji? Słowo emigracja wyraźnie go obrusza, przecież to jest jego miasto, jego życie, dlaczego miałby opuszczać swoje miejsce? Jednak martwi go przyszłość dzieci.
Słowa dobiera starannie, wie, że nieopatrzny komentarz może drogo kosztować. Ludzi aresztuje się właściwie bez powodu, tylko dlatego, że komuś się wydaje, iż krytykują oficjalną politykę rządu.
Muhammad mówi: „Przyszłość to mgła, nie dostrzegam wyraźnych konturów. Czuję też strach. Nie widzę przyszłości z ludźmi takimi jak Ben-Gewir. Mają bardzo wąskie horyzonty, nie widzą, że w Izraelu żyją nie tylko Żydzi, ale i druzowie, muzułmanie i wielu innych. Izrael to wielobarwny kraj. Przecież życie powinno być takie samo dla wszystkich. Ale nie myślę o emigracji, bo moja przyszłość wiąże się z życiem w Tirze w Izraelu”.
I – jakby się usprawiedliwiając – dodaje: „Ja nigdy ludzi nie różnicuję, bo wszyscy jesteśmy równi, wszyscy jesteśmy grzesznikami. Zresztą ja to ciągle powtarzam, nie tylko odpowiadając na wasze pytania. Powinna panować równość”.
A jak żyć z ludźmi takimi jak Ben-Gewir z jednej strony i Hamas z drugiej? Na to pytanie Muhammad ma odpowiedź podobną do tej, jakiej nam udzielił Jakow Godo.
„Rozwiązaniem są dwa państwa. Musimy wrócić do sedna sprawy.
Polityka Izraela zrobiła z ludzi w Gazie potwory. To jedno wielkie więzienie. I z tego więzienia wyszły potwory.
Pozwólmy im pracować. Jeśli ktoś zarabia na życie, to polityka go nie interesuje. Jak ludzi z Zachodniego Brzegu, którzy przychodzą tutaj pracować”.
Zaskoczyło mnie, że jest przekonany, iż mesjańscy Żydzi są mało znaczącym marginesem, który nie może przeszkodzić w żydowsko-palestyńskim pojednaniu.
Dopytujemy, czy na pewno Palestyńczycy zechcą żyć w pokoju obok Izraela. Muhammad odpowiada pytaniem: „A kto nie chce żyć w godności? Z opiniami przeciwnymi trzeba walczyć poprzez edukację. I od małego uczyć dzieci tego, że wszyscy ludzie są równi. Wystarczy, że ja w tym duchu wychowam swoje dzieci i każdy będzie podobnie wychowywał swoje. Wtedy będzie dobrze, świat będzie w porządku i różni ludzie będą żyć razem. Ludzie podobni do Ben-Gewira mówią, że Arabów trzeba wyrzucić! Z takim myśleniem trzeba walczyć. Ale to nie nastąpi szybko. To praca dla pokoleń”.
Gdy wychodzimy, wręcza nam torbę z wybranymi przez siebie przysmakami. Zanim zdążymy podziękować za rozmowę, mówi: „Bardzo wam dziękuje, tak naprawdę to nie mam z kim o tym wszystkim porozmawiać. Naprawdę mi ulżyło. Dziękuję”.
Na zdjęciu: Tel Awiw, demonstracja przeciwników Netanjahu domagających się dymisji rządu i powrotu zakładników, 24 lutego 2024 roku.
„NIEDZIELA CIĘ ZASKOCZY” to cykl OKO.press na najspokojniejszy dzień tygodnia. Chcemy zaoferować naszym Czytelniczkom i Czytelnikom „pożywienie dla myśli” – analizy, wywiady, reportaże i multimedia, które pokazują znane tematy z innej strony, wytrącają nasze myślenie z utartych ścieżek, niepokoją, zaskakują właśnie.
Teolog, historyk, antropolog kultury, profesor nauk humanistycznych, profesor zwyczajny Uniwersytetu Warszawskiego, były jezuita, wyświęcony w 1983 roku. Opuścił stan duchowny w 2005 roku, wcześniej wielokrotnie dyscyplinowany i uciszany za krytyczne wypowiedzi o Kościele, Watykanie. Interesuje się miejscem religii we współczesnej kulturze, dialogiem międzyreligijnym, konsekwencjami Holocaustu i możliwościami przezwyciężenia konfliktów religijnych, cywilizacyjnych i kulturowych.
Teolog, historyk, antropolog kultury, profesor nauk humanistycznych, profesor zwyczajny Uniwersytetu Warszawskiego, były jezuita, wyświęcony w 1983 roku. Opuścił stan duchowny w 2005 roku, wcześniej wielokrotnie dyscyplinowany i uciszany za krytyczne wypowiedzi o Kościele, Watykanie. Interesuje się miejscem religii we współczesnej kulturze, dialogiem międzyreligijnym, konsekwencjami Holocaustu i możliwościami przezwyciężenia konfliktów religijnych, cywilizacyjnych i kulturowych.
Komentarze