Dziś wiemy już na pewno, że dziesiątki urzędników i pracowników straży przybrzeżnych, przy użyciu radarów, telefonów, radia, a następnie helikopterów i statków, przez kilkanaście godzin po prostu obserwowało dramat pasażerów „Adriany” i nie zrobiło nic, by ich ratować.
Od zatonięcia statku „Adriana” minęły już trzy tygodnie. Choć oficjalna przyczyna katastrofy nie jest znana, to pojawia się coraz więcej dowodów obciążających greckie służby. Analizy zdjęć satelitarnych i sygnałów radiowych, ujawnione dokumenty sądowe, relacje ponad 20 ocalałych, a także wypowiedzi urzędników (m.in. Frontexu) nie pozostawiają wątpliwości: śmierci aż 650 osób można było uniknąć.
Śledztwa przeprowadzone przez liczne redakcje – m.in. BBC, Guardian, a także przez międzynarodowy zespół dziennikarzy z m.in., Der Spiegel, El País i The Times – nie tylko podważają praktycznie całą oficjalną wersję wydarzeń podawaną przez greckie służby, ale sugerują też, że kluczowe dowody są przez nie tuszowane.
Greckie służby wiedziały, że ludzie umierają z pragnienia na przepełnionej łodzi, która nigdzie nie płynie, bo jej silnik od wielu godzin nie działa. Miały do dyspozycji pokaźną flotę i mnóstwo czasu, by rozpocząć operację ratunkową – zamiast tego zwlekały z wysłaniem pomocy do ostatniej chwili, a w kluczowych ostatnich godzinach, po prostu przyglądały się katastrofie. A wręcz, jak twierdzą niektórzy ocalali pasażerowie – same ją spowodowały.
Poniżej przedstawiamy rekonstrukcję wydarzeń opartą na danych i relacjach ocalałych zebranych przez dziennikarzy:
Ok. godziny 11:13 czerwca – Centrum operacyjne w Rzymie przekazuje Grecji informację o przepełnionej łodzi, która znajduje się w greckiej strefie poszukiwawczo-ratunkowej
Przed godziną 13:00 – Frontex, zaalarmowany przez włoskie władze, wysyła helikopter w miejsce, gdzie znajduje się „Adriana”. Frontex filmuje statek z powietrza i przesyła zdjęcia do głównej siedziby w Warszawie. Widać, że statek jest przepełniony, a ludzie nie mają na sobie kamizelek ratunkowych. Frontex przekazuje te informacje, a także współrzędne pozycji statku, greckim służbom.
O 15:35 nad statkiem pojawia się helikopter greckiej straży przybrzeżnej. Robi zdjęcia, na których widać stłoczonych na pokładzie ludzi, z rękami uniesionymi do góry. Dopiero w tym momencie straż przybrzeżna decyduje się wysłać statek – jednostkę LS 920, która stacjonuje na Krecie i na dopłynięcie będzie potrzebować kilku godzin.
O 18:35 Frontex proponuje Grecji, że będzie monitorował statek z powietrza. Greckie służby nie odpowiadają na propozycję.
Ok. godziny 19:00 greckie służby proszą dwa znajdujące się nieopodal tankowce o obserwowanie kutra oraz dostarczenie migrantom wody, jedzenia i paliwa, by mogli kontynuować podróż.
O 21:34 Frontex ponawia propozycję monitorowania statku – greckie służby wciąż nie odpowiadają
O 22:40 grecka straż przybrzeżna wreszcie dociera na miejsce. W oświadczeniu powie potem, że „Adriana” płynęła kursem do Włoch, a pasażerowie kilkakrotnie odmówili pomocy.
Ok. 02:00 w nocy – kuter nagle gwałtownie się kołysze, a potem przewraca i tonie. Ludzie z górnego pokładu wpadają do wody, łapią się kawałków drewna, albo próbują wspiąć na tonący kadłub statku. Straż przybrzeżna zaczyna akcję ratunkową: wyciąga z wody 104 osoby i kilkadziesiąt ciał. Ponad 500 osób uwięzionych pod pokładem – w tym wszystkie kobiety i dzieci – toną razem ze statkiem. Ich ciał do dziś nie odnaleziono.
Szczegółowe dowody zebrane przez zagranicznych dziennikarzy nie pozostawiają suchej nitki na oficjalnej wersji powtarzanej przez greckie służby. Przedstawiamy je poniżej.
Dowodów na to, że pasażerowie „Adriany” dramatycznie potrzebowali pomocy i do końca o nią błagali, jest mnóstwo. Od początku mówili o tym aktywiści m.in. z infolinii ratunkowej dla uchodźców Alarm Phone, którzy telefony od pasażerów na łodzi dostawali już na kilkanaście godzin przed tragedią.
W licznych wywiadach potwierdzała to także włosko-marokańska aktywistka Nawal Soufi, która jeszcze kilka godzin przed zatonięciem rozmawiała z osobami znajdującymi się na kutrze i uspokajała ich, że pomoc powinna wkrótce nadejść. Aktywiści przez kilkanaście godzin przekazywali prośby o pomoc do włoskich i greckich służb, Frontexu, oraz UNHCR (agencji ONZ ds. uchodźców).
Zapisy sygnałów radiowych pokazały, że w ciągu pięciu godzin przed zatonięciem statku grecka straż przybrzeżna odebrała pięć wiadomości na kanale służącym do wzywania pomocy na Morzu Śródziemnym. Prywatne jachty znajdujące się w odległości kilku godzin od „Adriany” również odebrały kilkukrotny sygnał „Mayday”, podający lokalizację w pobliżu miejsca, gdzie dryfowała „Adriana”.
„Mayday” obliguje okoliczne statki do rozpoczęcia akcji poszukiwawczo-ratowniczej – jednak Grecja jej nie podjęła.
Ocalali pasażerowie zeznawali później, że gdy nadleciały helikoptery – najpierw Frontexu, potem greckiej straży przybrzeżnej – to dziesiątki osób na górnym pokładzie machało rękami, sygnalizując, że potrzebują pomocy. Gdy do kutra podpłynął jeden z tankowców, by przekazać pasażerom wodę i jedzenie, kilka osób próbowało wskoczyć na jego pokład.
„Adriana” zaczęła wtedy niebezpiecznie się kołysać, więc kapitan tankowca wycofał się, w obawie, że ruchy pasażerów przewrócą statek. Potem poinformował centrum operacyjne greckiej straży przybrzeżnej, że kuter jest ewidentnie niestabilny i potrzebuje pomocy.
Nawet gdyby pasażerowie aktywnie nie prosili o pomoc (a liczne dowody jasno pokazują, że wręcz błagali o nią przez kilkanaście godzin), to w świetle międzynarodowego prawa morskiego nie jest to argument za zaniechaniem akcji ratunkowej.
Niebezpieczeństwo, w jakim znajdowali się ludzie, było obiektywne: statek był wielokrotnie przepełniony – płynęło nią 750 osób w tym wiele kobiet i dzieci. Na statku obowiązywał koszmarny system klasowy: w ładowni i w dolnych częściach pokładu przetrzymywani byli Pakistańczycy oraz wszystkie kobiety i dzieci. Wstęp na górny pokład zarezerwowany był tylko dla mężczyzn z Syrii, Palestyny i Egiptu, ale za dodatkową opłatą euro można było „kupić” sobie miejsce na górnym pokładzie. Dla niektórych te kilkadziesiąt/kilkaset euro okazało się ceną za przeżycie.
Ocaleli pasażerowie opowiadali dziennikarzom o strasznych warunkach i rosnącej panice na statku: gdy trzeciego dnia skończyła się pitna woda, ludzie pili morską. Niektórzy dodawali do niej suszone śliwki, wierząc, że pomoże to ją odsolić. Gdy po śmierci sześciu osób grupa Pakistańczyków próbowała dostać się na górny pokład, egipscy przemytnicy przeganiali ich i bili pasami.
Greckie służby wiedziały o warunkach panujących na statku: docierały do nich wezwania radiowe; z helikoptera widzieli przepełnienie kutra i ludzi machających rękami. O zagrożeniu życia pasażerów informował ich Frontex, włoskie służby, aktywiści odbierający prośby o pomoc, a także kapitanowie tankowców, których sama grecka straż przybrzeżna poprosiła o dostarczenie ludziom jedzenia i wody.
Greckie władze upierały się jednak, że „ludzie odmówili pomocy”, opierając się na rzekomej rozmowie z kapitanem „Adriany”, który miał powiedzieć, że chce kontynuować podróż do Włoch. Nawet jeśli odmowa kapitana jest prawdopodobna – przemytnicy zazwyczaj robią wszystko, żeby dotrzeć do celu, bo tylko wtedy otrzymują zapłatę za kurs – to nie mogła być argumentem do pozostawienia kilkuset osób na śmierć.
Z relacji ocalałych wynika, że kapitan i reszta załogi terroryzowali pasażerów i nie pozwalali im prosić o pomoc. Kapitan nie może potwierdzić wersji greckich strażników – poszedł na dno razem z „Adrianą”.
Greckie władze wielokrotnie powtarzały, że „Adriana” niemal do samego zatonięcia znajdowała się na kursie do Włoch. Definitywnie przeczą temu zdjęcia satelitarne z Europejskiej Agencji Kosmicznej oraz dane z platformy MarineTraffic, które niezależnie zgromadzili i opublikowali dziennikarze m.in. „The New York Times”, BBC i „The Guardian”.
Wynika z nich, że co najmniej przez ostatnie 6,5 godziny przed katastrofą kuter dryfował i niemal nie zmieniał swojego położenia. Najbliżej włoskich wód znalazł się ok. godziny 18 – potem już tylko dryfował do tyłu.
Jedyny statek wysłany przez Grecję na pomoc „Adrianie” dotarł na miejsce tragedii przed 23. Ocaleli pasażerowie relacjonowali, że obecność czterech uzbrojonych i zamaskowanych oficerów straży przybrzeżnej wcale ich nie uspokoiła – niektórzy obawiali się, że to kolejna akcja służb, mająca na celu powstrzymanie migrantów przed dopłynięciem do Grecji.
Przez prawie 4 godziny po dotarciu na miejsce, straż przybrzeżna nie podjęła akcji ratunkowej. Akurat ten fakt może być zrozumiały – chociaż statek LS 920 był większy niż „Adriana”, to nie było oczywiste, czy może pomieścić wszystkich pasażerów. Próby ich ewakuacji z niestabilnego kutra mogły być ryzykowne – przy ruchach i nagłych zmianach przeciążenia, łódź mogła się przewrócić.
Tylko że Grecja dysponuje flotą, która znacznie lepiej i szybciej przeprowadziłaby akcję ratunkową. Nie zdecydowała się wysłać na pomoc „Adrianie” szpitalnych okrętów marynarki wojennej ani specjalistycznych służb ratunkowych. Decyzję o wysłaniu jakiegokolwiek statku – który mógł dotrzeć na miejsce dopiero po 7 godzinach – podjęła dopiero po 4 godzinach od pierwszego zgłoszenia od włoskiej straży przybrzeżnej.
Akcja ratunkowa podejmowana w nocy i tylko przez jeden statek faktycznie mogłaby zakończyć się tragicznie, ale biorąc pod uwagę czas i możliwości, jakimi dysponowały greckie służby – to kiepska wymówka. Grecja nie odpowiedziała także na dwukrotne propozycje monitorowania „Adriany” przez Frontex.
NIEJASNE: Czy greckie służby próbowały holować statek? Czy właśnie to mogło być przyczyną utraty stabilności i zatonięcia?
W pierwszych wypowiedziach po katastrofie przedstawiciele greckich władz zapewniali, że straż przybrzeżna utrzymywała od statku bezpieczną odległość. Było to o tyle ważne, że w ostatnich latach zarówno greckie służby, jak i Frontex były oskarżane o sabotowanie kursu statku, którym płynęli migranci – np. przez okrążanie ich i powodowanie fal, odpychanie lub próby holowania.
Jednak już dzień później w mediach pojawiły się pierwsze relacje ocalałych, którzy mówili, że przyczyną przewrócenia się statku była próba odholowania go przez straż przybrzeżną w stronę Włoch. Grecja od razu zdecydowanie temu zaprzeczyła. Już kolejnego dnia okazało się jednak, że lina holownicza LS 920 faktycznie została w nocy z 13 na 14 czerwca użyta.
Nie mając innego wyboru, rzecznik greckiego rządu przyznał, że straż przybrzeżna rzeczywiście rzuciła w stronę „Adriany” linę; jednak nie po to, by holować kuter, ale by przybliżyć się do niego i udzielić pasażerom pomocy. Zapewniał jednak, że miało to miejsce kilka godzin przed katastrofą i że żadnej próby odholowania kutra nie było.
Jednak szesnastu ocalałych podało w rozmowach z dziennikarzami zupełnie inną wersję wydarzeń tamtej nocy. Niektóre z ich relacji były bardzo szczegółowe – jeden pasażer opisywał, że strażnicy rzucili im w poprzek niebieską linę, którą została przymocowana do dziobu „Adriany”. LS 920 ustawił się pod kątem prostym do statku z uchodźcami, a następnie zbliżył się z mocnym szarpnięciem. Kuter przechylił się gwałtownie w lewo, a spanikowani pasażerowie pobiegli na drugą burtę. Następnie LS 920 wykonał ostry skręt, „Adriana” znowu się przechyliła – tym razem na prawo – po czym zatonęła.
Kilkoro pasażerów potwierdzało też, że greckie służby próbowały odholować kuter na włoskie wody. Cztery inne osoby relacjonowały, że straż przybrzeżna okrążyła statek po wywróceniu, wzniecając fale, które spowodowały zatonięcie większej liczby ludzi.
Grecka straż przybrzeżna zaprzecza tym relacjom i nie opowiada na pytania dziennikarzy, powołując się na tajemnicę śledztwa.
Zarówno ocalali pasażerowie, rodziny ofiar, jak i wiele międzynarodowych organizacji domagają się przeprowadzenia niezależnego śledztwa. Nie ufają greckim władzom, których działania coraz bardziej przypominają tuszowanie dowodów.
Pasażerowie mówili w rozmowach z dziennikarzami, że służby odebrały im telefony komórkowe (na kilku z nich miały znajdować się filmy nagrane podczas katastrofy) i do tej pory ich nie zwróciły.
Jeden z ocalałych twierdził, że w zeznaniach składanych tuż po katastrofie mówił o próbie holowania, ale fragment ten nie znalazł się potem w protokole. Dziennikarze dotarli także do protokołów przesłuchań dziewięciu pasażerów – choć były tłumaczone na grecki przez różne osoby, to zawierają identycznie brzmiące fragmenty, które zaprzeczają jakiejkolwiek roli służb w zatonięciu „Adriany”.
Na przykład, w trzech protokołach pojawiają się identyczne zdania: „Było nas zbyt wielu, łódź była stara, nie było kamizelek ratunkowych, a silnik ciągle się zacinał. Dlatego łódź zatonęła”.
W pozostałych transkrypcjach również nie pojawia się żaden wątek dotyczący winy służb. Jednak już w kolejnej rundzie przesłuchań, prowadzonych przez grecki sąd, sześć z dziewięciu przesłuchanych wcześniej osób twierdziło, że straż przybrzeżna próbowała holować „Adrianę” na krótko przed jej wywróceniem.
Dziennikarze dotarli do dwóch osób z tego grona, które powiedziały im, że już podczas pierwszych przesłuchań podkreślały, że łódź przewróciła się, gdy straż przybrzeżna przywiązała do niej linę i mocno szarpnęła – jednak te fragmenty „nie weszły” do protokołów. Jeden mężczyzna przyznał się dziennikarzom, że czytając protokół ze swoich zeznań, widział, że wątek holowania został w nim pominięty. Jednak, jak powiedział dziennikarzom, mimo wszystko go podpisał, „bo był przerażony”.
Jeden z tłumaczy obecnych przy przesłuchaniach sam jest członkiem straży przybrzeżnej. Kilkoro innych tłumaczy zostało zaprzysiężonych tego samego dnia.
Jedynymi świadkami zatonięcia „Adriany” byli ocalali pasażerowie i 13-osobowa załoga LS 920. Rzecznik Ministerstwa Morskiego powiedział, że kamera noktowizyjna statku była tej nocy wyłączona. Dziennikarze dotarli jednak do dokumentów sądowych, które pokazują, że kapitan LS 920 przekazał władzom nośnik zawierający nagrania video – nie wiadomo jednak, co jest na nagraniach i kto je wykonał.
Rzecznicy, do których zwrócili się dziennikarze – m.in. z Ministerstwa Spraw Zagranicznych – również odmówili komentarza.
Socjolożka, kulturoznawczyni i dziennikarka freelance. Publikowała m.in. w "Gazecie Wyborczej", "Newsweeku" i "Balkan Insights". Na stałe mieszka w Madrycie.
Socjolożka, kulturoznawczyni i dziennikarka freelance. Publikowała m.in. w "Gazecie Wyborczej", "Newsweeku" i "Balkan Insights". Na stałe mieszka w Madrycie.
Komentarze