0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Jakub Porzycki / Agencja Wyborcza.plFot. Jakub Porzycki ...

Na zdjęciu: protest osób z niepełnosprawnością i ich bliskich na Rynku Głównym w Krakowie, 21 maja 2018

  • Zdarzyło się, że miałam kontakt z osobami, które właśnie dostały paczkę, a potem prosiły o kolejną. I ja to dobrze rozumiałam. Próbowałam postawić się w ich sytuacji – oni nie proszą o to jedzenie i ubrania dla zabawy.
  • W ludziach, którzy osądzają, jak ma zachować się uchodźca, kobieta, niepełnosprawny jest naprawdę element takiego… faszyzmu. Przymusu ograniczania i kontrolowania innych ludzi.
  • Wiemy, że nie ma co liczyć na państwo. Jeśli ludzie czegoś nie zrobią, to nikt uchodźcom nie pomoże. To mnie niesamowicie wkurza, bo to nie jest przypadek – to celowe działanie, by ludzi wykończyć.

Rozmowa z Katarzyną Kosecką*, aktywistką na rzecz osób z niepełnosprawnością, która od początku kryzysu na granicy pomaga także uchodźcom, nominowaną wraz z córką Karoliną do Superbohaterek „Wysokich Obcasów”.

„NIEDZIELA CIĘ ZASKOCZY” to cykl OKO.press na najspokojniejszy dzień tygodnia. Chcemy zaoferować naszym Czytelniczkom i Czytelnikom „pożywienie dla myśli” – analizy, wywiady, reportaże i multimedia, które pokazują znane tematy z innej strony, wytrącają nasze myślenie z utartych ścieżek, niepokoją, zaskakują właśnie.

Przeczytaj także:

Sponiewierany pierwiastek społeczeństwa

Małgorzata Tomczak, OKO.press: Od dawna chciałam z Tobą porozmawiać z dwóch powodów: po pierwsze, nie mieszkasz przy granicy, a jesteś jedną z osób, które od początku są aktywne w szerokiej sieci pomocowej. Wiele osób się wypaliło, zniechęciło – ty ciągle działasz. Po drugie, od jakiegoś czasu łączysz dwa aktywizmy, ten na rzecz uchodźców i na rzecz osób z niepełnosprawnością.

Kasia Kosecka: Ostatnio jestem zaangażowana głównie w pomoc osobom z niepełnosprawnością. Ale fakt – jeśli dostaję prośby o wysłanie komuś paczki z jedzeniem do strzeżonego ośrodka, to nie mogę odmówić. Jest trudno, inflacja; nie robię tych paczek tak dużo, jakbym chciała, ale jeśli ktoś mnie poprosi, muszę wysłać.

Poznałam w sieci pomocowej kilka matek OzN i mam wrażenie, że są to najbardziej wytrwałe, nieustępliwe i zmotywowane osoby. Nawet jeśli mówisz, że nie robisz tego tak dużo, jakbyś chciała, to jednak ciągle to robisz.

Dla mnie sytuacja osób na granicy bardzo łączy się z sytuacją osób z niepełnosprawnością i ich opiekunów.

Widzę w nich taki najbardziej sponiewierany pierwiastek społeczeństwa. I to mnie strasznie rusza. Po prostu wiem, że jeśli ktoś im nie pomoże, to będzie z nimi bardzo źle. A jeszcze, kiedy widzę wolontariuszy na granicy, ich determinację… Gdy czytam to, co piszą, to wyobrażam sobie, że najgorsza w tym wszystkim jest taka samotność.

Samotność?

Samotność człowieka pozostawionego w lesie bez pomocy i samotność pomagaczy. Jeśli ludzie czują się w tej pomocy osamotnieni, to coraz więcej z nich odchodzi, coraz mniej zostaje. I to jest właśnie to, co mnie zawsze najbardziej dobija w różnych akcjach pomocowych. Czytam ostatnio dużo o syndromie posttraumatycznym wśród pomagających i widzę w tym moje doświadczenia w opiece nad niepełnosprawnym synem. Gdzie brakuje nadziei, gdzie właśnie ta bezsilność i samotność jest najtrudniejsza do zniesienia.

Wystarczy jednak jedna wysłana paczka, jedno dobre słowo i ludzie podnoszą się. I idą dalej.

Ci, którym pomagasz?

I ci pomagający. To jest wspólnota. Ja potrzebuję tego współdziałania, idei, poglądów, jakiegoś wspólnego spojrzenia. Tego, że widzimy, jak tym ludziom jest źle. I nie mamy wątpliwości, że trzeba im pomóc. Bo nie wyobrażamy sobie, żeby ktoś w tym kraju był głodny. Poza tym ci ludzie znają też moją sytuację; wiedzą, że nie jest mi łatwo.

Wszystko się we mnie gotowało

Który z twoich aktywizmów był pierwszy – na rzecz uchodźców czy osób z niepełnosprawnością i ich rodzin?

Od ponad 20 lat wychowuję syna z niepełnosprawnością, ale jeśli chodzi o działanie publiczne, to pierwsza była „Zupa na Granicę”. Pamiętam, jak byłam 2 lata temu na wakacjach, kupiłam gazetę i przeczytałam o Usnarzu. Zobaczyłam to słynne zdjęcie z Pauliną Bownik. I pomyślałam – kurczę, to chyba się nie dzieje! Ale się działo. Wszystko we mnie się gotowało. No i potem się potoczyło. Przyszedł grudzień, zobaczyłam, że nic się nie zmienia i całe szczęście, że znalazłam na Facebooku ogłoszenie. Taka fajna, wrażliwa dziewczyna założyła tę grupę do gotowania zup na granicę. I też zaczęłam gotować.

To ciekawe, że akurat w tę stronę. I to cię zainspirowało do działania, pozwoliło połączyć z innymi aktywistkami?

Tak, najpierw poznałam osoby z „Zupy na Granicę”, potem zaczęłam czytać wpisy osób z Podlasia i zagadywałam do nich. Potem się okazało, czego zupełnie nie wiedziałam, że ludzie ukrywają uchodźców w swoich domach i jakoś zaczęłam się tym interesować. Okazało się, że ci uchodźcy znajdują się również w Warszawie.

Jakoś się zgadaliśmy, że można pomagać osobom, które są tutaj. I powstała cała sieć, choć osobiście nawet się nie znamy.

Uchodźcy z granicy mieszkali u Ciebie w domu?

Nie, na to się nie zdecydowałam. Ale pomagałam opłacać jednej osobie mieszkanie. Potem zresztą mieszkali u mnie uchodźcy z Ukrainy.

Pomagałaś sama czy z rodziną?

Zupy od początku gotowałam razem z Karoliną, moją córką. Mój mąż niby o tym wiedział, ale chyba dopiero jak te zupy zobaczył, to do niego dotarło. Musiałam mu też wytłumaczyć, o co chodzi z tą granicą. Bo na początku myślał, że to jacyś bandyci nas najechali, wiesz, po prostu łyknął tę narrację rządową. Ale szybko zobaczył, jak to naprawdę wygląda. Potem musiałam też wyjaśnić to mojej mamie. Wiesz, opiekowanie się kolejną osobą, to zawsze obciążenie, nakłady…Ale dobre rzeczy zawsze kosztują.

Wyręczanie państwa

Czy miałaś jakieś momenty wypalenia? Na przykład poczucia, że pomaganie to studnia bez dna, że jest bałagan, a ludzie czasami wykorzystują pomoc?

Zdarzyło się, że miałam kontakt z osobami, które właśnie dostały paczkę, a potem prosiły o kolejną. I ja to dobrze rozumiałam. Próbowałam postawić się w ich sytuacji – oni nie proszą o to jedzenie i ubrania dla zabawy. Nie mogą zarobić pieniędzy i iść na zakupy; proszenie to jedyna droga. Wiem, że niektóre osoby „cwaniakują”, handlują tymi rzeczami w ośrodkach. Ale wiesz co? To nie moja sprawa. Na jednego „cwaniaka” przypadają dziesiątki bardzo potrzebujących, w tym ludzi, którzy za bardzo się wstydzą, by o coś poprosić.

Po drugie, nawet ci, którzy oszukują, nie robią tego, bo są bogaci i mają poczucie bezpieczeństwa. Może chcą się zabezpieczyć na przyszłość, może uznają, że to dla nich jedyny sposób? Po trzecie, gdyby nasze państwo wywiązywało się ze swoich obowiązków, to nie byłoby całego tego problemu. Więc rozsądzanie, kto potrzebuje najbardziej, a kto nieco mniej, to nie moja sprawa. Jeśli ktoś prosi mnie o jedzenie, to nie będę odmawiać.

To jest chyba kluczowe, co mówisz – gdyby państwo wywiązywało się ze swoich obowiązków, gdyby ci ludzie nie byli zamykani na wiele miesięcy, to w ogóle nie trzeba byłoby im pomagać.

No właśnie.

To jest ciągłe wyręczanie państwa w jego obowiązkach. I to dzieje się właściwie w każdym aspekcie naszego życia.

Czemu ty to rozumiesz, a inni nie rozumieją? Nie mówię nawet o większości polskiego społeczeństwa, które uważa, że wszyscy są bogaci i przyjechali po socjal… Ale ty potrafisz zrozumieć nawet to, że jeśli ktoś oszukuje i handluje w obozie ciuchami, to robi to, bo musi. Że nie byłoby to jego wybór. To jest zupełnie inna wizja natury ludzkiej.

Po prostu wiem, że takie działania nie biorą się z bogactwa i bezpieczeństwa. Mam nadzieję, że dostaną te paczki, pozwoli im to przeżyć i zachować zdrowie, a potem sobie stąd wyjadą i będą gdzieś godnie żyć.

Ci ludzie zasłużyli na życie w normalnych warunkach, a nie w tym zamordystycznym państwie.

Nie życzę im, żeby tu zostali. To państwo nie będzie dla nich dobre, nie ma pieniędzy na wspieranie uchodźców, na zapomogi, tak samo, jak nie ma pieniędzy na edukację, służbę zdrowia, zasiłki dla niepełnosprawnych. A ma na Młodzież Wszechpolską, „willę plus”, kolejne fundacje narodowe.

Ma też na mur za kilka miliardów, a nie miało na podwyższenie racji żywnościowych w strzeżonych ośrodkach.

Naprawdę, względnie niewielkimi środkami ci ludzie mogliby być dobrze zaopiekowani. Tak samo jak osoby w DPS-ach, jak niepełnosprawni. Tylko że w pomaganiu słabszym nikt nie ma interesu.

Świat się cofa

A czemu tak jest? Czemu państwo tak traktuje słabszych? To ignorowanie, świadome zaniedbywanie, wyższość, upokorzenie?

Powiedzmy wprost: świadome wykańczanie ludzi, powoli.

Ja myślę, że to jest atawizm. Chronienie własnego stada i eliminowanie najsłabszych osobników, które mogą narazić je na ryzyko. Wychodzi z nas taki gadzi mózg. Ewolucja poszła do przodu, a te pierwotne, nieludzkie odruchy zostały. Bo chronienie słabszych wymaga pracy nad sobą, a ludziom po prostu się nie chce. Więc niektórzy będą ignorować. Bo najłatwiej jest tych ludzi pomiąć i wtedy jest więcej dóbr do podziału. Nie dzielisz pomiędzy wszystkich, tylko wykluczasz na przykład osoby niepełnosprawne – tak to przecież wygląda np. budżecie państwa – i dajesz im jakieś ochłapy, by więcej zostało dla innych. A jeszcze inni będą tych ludzi wyśmiewać, bo niepełnosprawny się inaczej zachowuje, a uchodźca chowa się po krzakach, w kukurydzy…

Albo wisi na płocie…

Boże, jak ja zobaczyłam tych śmiejących się strażników, tę prymitywną satysfakcję, to pomyślałam – gadzi mózg. No świetna sprawa, znakomita zabawa. Świat naprawdę się cofa.

To ciekawe, jak reagujemy na własny dyskomfort, widząc to cierpienie. U niektórych powoduje to chęć pomocy, ale większość albo odwraca wzrok, albo nie wiem… Próbuje zmniejszyć swój dysonans, przekuć to w śmiech, strach, złość…

A wystarczyłoby, żeby ten człowiek był biały, prawda? Trudniej byłoby go odczłowieczyć, zignorować, czy wyśmiać.

Mam wrażenie, że tych słabszych faktycznie najłatwiej odczłowieczyć. Jednocześnie, gdy pokażą jakąś siłę, sprawczość, to chętniej ich atakujemy…

Oczywiście, że tak. Tak samo jest w przypadku osób z niepełnosprawnością. Nie daj Boże, żeby okazało się, że taki człowiek nie jest biedny. Nie pasuje już wtedy do obrazka. Uchodźca nie może mieć drogiej kurtki, opiekunka niepełnosprawnego nie może jeździć dobrym samochodem. Takie postrzeganie uchodźców i OzN jest obrzydliwe.

Wpychanie w te ramy?

Ograniczanie tym ludziom wolności. Jeśli osoba z niepełnosprawnością lub uchodźca – bo będę powtarzać, że w Polsce traktujemy tych ludzi na jednym poziomie – jakoś sobie radzi, zakłada biznes, ma pieniądze, to jest podejrzany.

Nie mogę mówić o problemach, mam być dzielna

Pomyślałam teraz o Agnieszce Szpili, o tym, że jest odbierana nie jak matka dzieci z niepełnosprawnością. Ta matka powinna siedzieć w kącie i żebrać o jakieś ochłapy, to wtedy może z litości coś się jej rzuci. Ale jeśli pokazuje sprawczość, walczy o to, co się jej należy, to jak ona śmie? Robi się niebezpieczna. I to też kojarzy mi się z ludźmi na granicy. Jeśli ktoś umiera pod płotem, to po upokorzeniach może łaskawie się go przyjmie. Ale jeśli uchodźcy gromadzą się w grupie, idą na granicę – to jest to szturm, atak, niebezpieczeństwo. I jeszcze śmią mieć te dobre telefony.

W tych ludziach, którzy osądzają, jak ma zachować się uchodźca, kobieta, niepełnosprawny jest naprawdę element takiego…faszyzmu. Przymusu ograniczania i kontrolowania innych ludzi. Są niżej w tej społecznej hierarchii i mają tam zostać, nie daj Boże, żeby ktoś spróbował sięgnąć po coś więcej.

A ciebie to dotknęło jako matkę syna z niepełnosprawnością – ludzie próbowali cię kontrolować, sugerowali, jaka powinna być twoja rola, że coś ci się nie należy?

Miałam mnóstwo takich sytuacji. Na przykład świeża sprawa z naszych protestów opiekunów osób z niepełnosprawnością.

Ludzie pisali do mnie, że skoro ja spotykam się z osobami z ministerstwa, robię z nimi zdjęcia, to „coś w tym jest”, jesteśmy ze sobą „zblatowani”. Nie powinnam rozmawiać z ludźmi z rządu, ja powinnam z nimi walczyć. Narzucanie mi jedynych słusznych sposobów działania, gdy nikt nie zna kontekstu, własne interpretacje… No i potem wałkowanie w mediach społecznościowych: że to źle zrobiłam, tamto jest nie tak, a w ogóle, to jakie intencje nami kierowały. A ludzie nie mają zielonego pojęcia, co tam się zdarzyło.

Ale ogólnie, to ja weszłam w taką społeczną rolę – jestem matką dziecka z niepełnosprawnością. Nie mogę mówić o swoich problemach, bo mam być dzielna. Nie ma miejsca na moje choroby, moje złe samopoczucie. Ludzie widzą, że na zewnątrz mam się dobrze, ale nikt nie widzi, co dzieje się u nas w domu. Tego, że mój syn nie śpi parę nocy z rzędu, bo ma ataki padaczki i muszę zamykać pokój na klucz, żeby nie wyszedł w nocy i nie zabił się na schodach. Ostatnio nie otworzyłam na czas i zsikał się w pokoju. Dwudziestokilkuletni facet, który sika w pokoju, to trudne doświadczenie. Ale ja nauczyłam się nie pokazywać nic po sobie.

Ludzie myślą, że mam się świetnie, bo jestem aktywna, organizuję protesty. Ale to połowa mojego wizerunku.

Niektórzy też krzywo patrzą na to, że mamy pieniądze, że jedziemy na wakacje…

Małe działanie może wiele zmienić

A jak myślisz, skąd tyle mam dzieci z niepełnosprawnością w sieci pomocowej? Znam ich całkiem sporo: na Podlasiu, wśród osób pomagających w ośrodkach… I są to również osoby, które pomagają wytrwale, od samego początku.

A to jest sprawa oczywista – my wiemy, że nie ma co liczyć na państwo. Jeśli ludzie czegoś nie zrobią, to nikt uchodźcom nie pomoże.

To mnie niesamowicie wkurza, bo to nie jest przypadek – to celowe działanie, by ludzi wykończyć. Częściowo przez zaniechanie, częściowo przez upokarzanie. I mówię to zarówno o osobach uchodźczych, jak i pomagających im.

Ale wiesz, co jeszcze przyszło mi do głowy? Że opiekunowie osób z niepełnosprawnością mogą z takiego m.in. powodu pomagać, że potrzebują „czegoś swojego”.

Odskoczni?

Takiego poczucia, że robię coś fajnego i dobrze mi to wychodzi. To naprawdę jest budujące: zrobię zakupy, wyślę paczkę, ktoś się cieszy. To właśnie „coś mojego”. Jak nie można pracować, to żeby nie popaść w całkowitą depresję, trzeba podejmować jakieś działania. Poza tym, wiesz – niepełnosprawność i praca opiekuńcza to perspektywa na zawsze. Możemy podnosić jakość życia, ale wiele się nie zmieni. A tu od razu widzę efekt – ktoś był głodny, już nie jest. Ktoś nie miał butów, już ma.

Małe działanie może wiele zmienić, to jest „konkret”.

I jesteście w tym działaniu nie do zdarcia. Wszystkie mamy dzieci z niepełnosprawnością, które poznałam w sieci pomocowej, działają nieprzerwanie niemal od początku, tyle na siebie biorą…

Wiesz, my często mamy bardzo poprzesuwane granice. Nie zawsze rozpoznajemy własne potrzeby, to, że musimy o siebie zadbać. Albo rozpoznajemy i spychamy je na koniec. Ktoś inny może nie wytrzymałby nawet fizycznie robienia tak wielu paczek, bo to ciężka robota, trzeba się zaangażować. Ale my jesteśmy wyćwiczone. Mamy taki trening, że zawsze jesteśmy ostatnie w kolejce.

Finansowo na minus, emocjonalnie na plus

Pomagacie też inaczej niż aktywiści w lesie. Nie ma tego bohaterstwa, podziwu, publicznej wdzięczności, która dla wielu ludzi też jest paliwem. Jest żmudna praca w tylnym szeregu.

Ale ja też jestem trochę uzależniona od tej adrenaliny! Choć nie mam jej tyle, bo nie chodzę do lasu. Ci ludzie mają przerąbane, dźwigać te ciężkie plecaki, widzieć to cierpienie. My w tym tylnym szeregu mamy dużo łatwiej. I czasem jest trochę tego blasku. Ktoś powie „dobrą paczkę zrobiłaś” I to wystarczy, żeby dać kopa na długo. Albo uchodźca napisze, że się najadł. I to też daje takiego powera. Widać efekt.

Jaki jest twój bilans kosztów w tym pomaganiu? Wiadomo, że finansowy ujemny – ale taki społeczny, emocjonalny?

Zdecydowanie na plus. Może gdyby moja rodzina się rozleciała, to mówiłabym inaczej, ale zachowaliśmy jakiś balans przy tych moich dwóch aktywizmach. Choć czasem miałam wątpliwości, że zabieram rodzinie czas, pieniądze, że nie powinnam. Ale jest na plus, bo gdybym wiedziała, że jest potrzeba, a nie podjęłabym działania, to poniosłabym duże psychiczne koszty. Wyrzuty sumienia. Gdybym się nie angażowała w paczki ani zupy, ani pomoc osobom z niepełnosprawnością, to wiedziałabym, że ktoś cierpi, a ja siedzę i patrzę. Poza tym to poczucie więzi – poznałam ludzi, mogę do kogoś napisać, wyżalić się, usłyszeć „no tak, masz rację, trzymaj się”.

Finansowo oczywiście na minus. Ale jak mówiłam dobre rzeczy zawsze kosztują.
Katarzyna Kosecka i jej córka Karolina stoją na demonstracji.
Katarzyna Kosecka i jej córka Karolina stoją na demonstracji.

Katarzyna Kosecka – mama Karoliny, Konrada i Nikodema, z wykształcenia logopedka i pedagożka. Na zdjęciu: z córką Karoliną podczas protestu w sprawie ustawy o asystencji osobistej, 13 maja 2023. Pałac Prezydencki w Warszawie. Fot: Facebook, profil protestu OzN.

;

Udostępnij:

Małgorzata Tomczak

Socjolożka, kulturoznawczyni i dziennikarka freelance. Publikowała m.in. w "Gazecie Wyborczej", "Newsweeku" i "Balkan Insights". Na stałe mieszka w Madrycie.

Komentarze