Każdy wzrost cen będzie więc oznaczał pogłębienie się nierówności oraz wzrost ryzyka ubóstwa, w tym ubóstwa energetycznego. Dlatego konieczne są działania osłonowe, np. w formie bonu energetycznego. Niestety, przygotowany przez rząd projekt ma kilka wad i bardzo niewiele zalet
Rząd przyjął projekt ustawy, który częściowo „odmraża” ceny energii i wprowadza bon energetyczny. Bon ma chronić gospodarstwa domowe z niskimi dochodami. Efektywny bon to argument na rzecz sprawiedliwej i ambitnej polityki klimatycznej. Nieefektywny bon to paliwo podgrzewające sprzeciw wobec transformacji energetycznej i amunicja dla eurosceptyków. Niestety, rząd wybrał raczej to drugie rozwiązanie. W imię obrony wolnego rynku i efektywności ekonomicznej spisał inwestycje społeczne w walce o sprawiedliwą transformację na straty.
Ponowne urynkowienie doprowadzi do wzrostu cen i zwiększy przychody spółek energetycznych. Wyższe ceny energii będą bardziej dotkliwe dla gospodarstw domowych z niskimi dochodami. Ze względu na niskie dochody, ich wydatki na energię stanowią nawet 25 proc. całego budżetu. Wśród osób z wysokimi dochodami na zaspokojenie potrzeb energetycznych wystarczy mniej niż 5 proc. dochodów.
Każdy wzrost cen będzie więc oznaczał pogłębienie się nierówności oraz wzrost ryzyka ubóstwa, w tym ubóstwa energetycznego.
Dlatego konieczne są działania osłonowe, np. w formie bonu energetycznego. Niestety, przygotowany przez rząd projekt ma kilka wad i bardzo niewiele zalet.
Zaletą rządowego rozwiązania jest dobrze dobrane kryterium dochodowe. Bon energetyczny ma trafić do 3,5 miliona rodzin, których dochody nie przekraczają 2500, albo 1700 zł na osobę. Kryterium dochodowe jest uzależnione od tego, czy są to jednoosobowe czy wieloosobowe gospodarstwa domowe. Dzięki tak ustalonym progom dochodowym wsparcie potencjalnie trafi do osób z niskimi dochodami oraz rodzin zmagających się z ubóstwem energetycznym.
Wprowadzono też zasadę złotówka za złotówkę. Oznacza to, że dochód powyżej progu nie wyklucza ze wsparcia, ale obniża kwotę bonu o przekroczoną wartość. Dodatkowo do skorzystania z bonu uprawnieni będą emeryci z najniższymi emeryturami, co również jest dobrym rozwiązaniem, ograniczającym biurokrację. Na tym zalety rządowego projektu się kończą.
Administrowanie bonem rząd planuje delegować do samorządów. To zły pomysł.
Samorządy realizując podobne zadania przy okazji dodatku osłonowego, ponosiły koszt około 10 zł od świadczenia. ZUS podobne zadania mógłby realizować dwa razy taniej. Dodatkowo, stworzenie infrastruktury do wypłat bonów energetycznych w ZUS-ie ma sens w kontekście najbliższej przyszłości.
Od 2026 r. Polska stanie się największym w Unii Europejskiej beneficjentem Społecznego Funduszu Klimatycznego. Na dodatki energetyczne będziemy mogli wtedy wydać nawet blisko 20 miliardów złotych. Dlatego, bon energetyczny można wykorzystać jako pilotaż przyszłych świadczeń. Środki na administrację świadczeniem byłyby inwestycją w stworzenie infrastruktury, która może obsłużyć większą liczbę beneficjentów i większe kwoty, niż ta przewidziana w ramach bonu energetycznego.
Bon energetyczny będzie wypłacany jako jednorazowe wsparcie w wysokości od 300 do 600 zł, w zależności od liczby osób w gospodarstwie domowym. To zbyt niskie wsparcie, jeżeli uwzględnimy przeciętne koszty energii elektrycznej w polskich domach. Taka kwota pozwoli na pokrycie około 20 proc. podwyżki cen energii elektrycznej w wieloosobowych rodzinach. To mniej niż przewidywane przez Ministerstwo Klimatu i Środowiska podwyżki cen energii elektrycznej.
Dodatkowo ministerstwo przewiduje, że wzrosną ceny gazu i ciepła sieciowego. Dlatego kwota bonu powinna być dwukrotnie większa, jeżeli wsparcie miałoby w całości zabezpieczyć gospodarstwa domowe przed podwyżkami cen. Bon wyniósłby wtedy od 600 zł w jednoosobowym gospodarstwie domowym, do 1200 zł w rodzinach liczących powyżej sześciu osób. Odpowiada to kwocie, które rząd przewidział jako wsparcie tylko w szczególnym przypadku: osób korzystających z ogrzewania na prąd. Zamiast szczególnego potraktowania jednej grupy, lepiej bezwarunkowo zwiększyć wsparcie wszystkim.
Roczny koszt bonu wzrósłby wtedy z 1,3 miliarda złotych do około 3 miliardów. To koszt i tak niższy od wsparcia, które otrzymają spółki energetyczne w ramach rekompensaty za częściowe odmrożenie cen.
Taką kwotę warto zainwestować zarówno w ograniczanie nierówności i ubóstwa, ale również budowanie poparcia politycznego dla ambitnej polityki klimatycznej.
Niskie rachunki za energię to nie tylko inwestycja w walkę z nierównościami i ubóstwem, ale też zabezpieczenie przed protestami przeciwko ambitnej polityce klimatycznej. Szczególnie w trakcie kampanii do europarlamentu, w ramach której politycy nieprzychylni Unii wykorzystują negatywne emocje społeczne wokół Zielonego Ładu jako polityczną pożywkę.
Jeżeli za wzrosty cen energii zapłacą osoby z niskimi dochodami, to winą obarczona zostanie Unia. Nawet wtedy, gdy ze wzrostami cen będzie miała niewiele wspólnego. Dlatego dążenie do sprawiedliwej transformacji to nie tylko inwestycja w sprawiedliwość społeczną, ale też w możliwość realizacji polityki klimatycznej w ogóle.
Doktor nauk ekonomicznych, członek zespołu Instytutu Badań Strukturalnych. Prowadzi badania nad transformacją energetyczną sektora mieszkaniowego, polityką klimatyczną i jej skutkami społecznymi, nierównościami i ubóstwem energetycznym. Ekspert w zespole Rzecznika Praw Obywatelskich „Klimat i Przestrzeń”. W przeszłości członek komitetu zarządzającego akcji COST poświęconej ubóstwu energetycznemu w Europie.
Doktor nauk ekonomicznych, członek zespołu Instytutu Badań Strukturalnych. Prowadzi badania nad transformacją energetyczną sektora mieszkaniowego, polityką klimatyczną i jej skutkami społecznymi, nierównościami i ubóstwem energetycznym. Ekspert w zespole Rzecznika Praw Obywatelskich „Klimat i Przestrzeń”. W przeszłości członek komitetu zarządzającego akcji COST poświęconej ubóstwu energetycznemu w Europie.
Komentarze