W nierównym starciu słabszy może wygrać tylko wtedy, gdy jest sprytniejszy, inteligentniejszy i gdy w stu procentach wykorzystuje ograniczone zasoby, jakimi dysponuje. Dlatego polska opozycja powinna brać przykład z węgierskiej - pisze prof. Anna Wojciuk
Zeszłotygodniowa wizyta lidera zjednoczonej opozycji węgierskiej Pétera Márki-Zaya w Warszawie przyniosła ożywcze i dające nadzieję spojrzenie na perspektywy demokratycznej opozycji w państwach tzw. autorytaryzmu wyborczego. W krajach takich organizuje się co prawda wybory, ale opozycja zawsze przegrywa.
Z co najmniej dwóch powodów warto rozumieć, jak działa taki ustrój (i jak z nim walczyć). Po pierwsze, tak funkcjonuje bardzo wiele państw i w takich realiach żyją miliardy ludzi. Po drugie, taki ustrój chce w Polsce zbudować Prawo i Sprawiedliwość. Zrozumienie wyborczego autorytaryzmu pozwala zatem na bieżąco wyjaśniać, skąd bierze się nasza codzienność: bezwstyd i bezczelność ludzi władzy, z jednej strony, a z drugiej - wysoki, dla niektórych wręcz zadziwiający, poziom konsolidacji obozu rządzącego, mimo niewątpliwych pęknięć, rywalizujących frakcji i punktowych porażek.
Tekst publikujemy w naszym cyklu „Widzę to tak” – w jego ramach od czasu do czasu pozwalamy sobie i autorom zewnętrznym na bardziej publicystyczne podejście do opisu rzeczywistości. Zachęcamy do polemik.
Omawiając ten system, koncentrujemy się zazwyczaj na mechanizmach jego działania, które pozwalają trwale i skutecznie utrzymywać opozycję w pozycji słabego konkurenta. O autorytaryzmie wyborczym pisałam samodzielnie:
i z Maciejem Kisilowskim. Jarosław Kaczyński niczego nowego tu nie wynalazł. Przejmowanie trybunałów, sądów, mediów, spółek skarbu państwa i używanie wszystkiego, czego tylko się da, dla dobra partii, to stały repertuar tego typu ustrojów. Podziw i sympatia należy się wszystkim, którzy decydują się angażować swój talent i czas (a często ryzykować bezpieczeństwo), by podtrzymywać w różnych miejscach na świecie ten słaby opór, a zarazem iskierkę nadziei, że kiedyś te systemy runą.
Ożywczy powiew Márki-Zaya polega na tym, że w gronie często zmęczonych, zgaszonych i smutnych ludzi opozycji z krajów wyborczego autorytaryzmu, zaskakuje on podziwu godną wolą zwycięstwa i determinacją, a także, co kluczowe, inteligentną strategią. Osiągnięcia sił demokratycznych na Węgrzech już dziś są wielkim sukcesem i inspiracją, nawet jeśli wiosną 2022 roku Viktor Orbán, w wyniku użycia wszelkich dostępnych środków, po raz kolejny ogłosi swoje “zwycięstwo”.
Racjonalnie bowiem patrząc, wygrać z nim będzie opozycji piekielnie trudno (o ile to w ogóle możliwe).
Wielkie wrażenie zrobiła na mnie zwłaszcza determinacja Márki-Zaya. Całym swoim zachowaniem jednoznacznie i bez zawahania komunikuje on, że zjednoczonej opozycji węgierskiej nie da się zatrzymać, skłócić, rozbić. Że ma ona jasny program i potrafi produktywnie zarządzać różnicami aksjologicznymi w swoim gronie. Bo tylko w ten sposób może osiągnąć cel, dla jakiego warto dokonywać tych wszystkich ofiar z poziomu ego: tym celem jest przywrócenie demokracji. Słuchając tego polityka poczułam, jaką moc ma taki przekaz i jak bardzo tęsknię za taką determinacją. A także, jak potrzebne jest bycie “gorącym” i wyrazistym w takiej walce.
Po drugie, Márki-Zay bardzo pozytywnie zaskoczył mnie na poziomie strategii. W nierównym starciu słabszy może wygrać tylko wtedy, gdy jest sprytniejszy, inteligentniejszy i gdy w stu procentach wykorzystuje ograniczone zasoby, jakimi dysponuje. Nie może pozwolić sobie na angażowanie sił i środków w z góry przegrane bitwy, ani na przegrywanie bitew, w których była możliwość zwycięstwa. Słabszy nie ma luksusu gry na pół gwizdka. Każdy błąd drogo go bowiem kosztuje i potrafi zniweczyć miesiące wysiłków. Największym sojusznikiem słabszych jest pomysłowość: jedyny zasób, którego autorytarny reżim nie jest w stanie odebrać opozycji. A zarazem jedyny zasób, którego z czasem brakować zaczyna coraz bardziej ociężałym satrapom. Utrzymanie i kontrolowanie tak wielkiej władzy i towarzyszącej jej infrastruktury konsumuje bowiem dużo sił i środków. A i o sprytne autorytarne innowacje coraz trudniej.
Dawno nie słyszałam tak wielu prostych, błyskotliwych i relatywnie tanich pomysłów na to, jak Dawid może skomplikować życie Goliatowi, jak od lidera węgierskiej opozycji.
Zobaczmy, jaką moc obywatelskiej mobilizacji ma idea prawyborów, w wyniku których obsadza się wspólną listę opozycji oraz wskazuje kandydatów w okręgach jednomandatowych, a także wybiera lidera opozycji, zarazem kandydata na premiera. To rozwiązanie jest bardzo odważnym posunięciem ze strony liderów partyjnych, bowiem, dla dobra całej opozycji, decydują się oni zrezygnować ze swojego wpływu na obsadzanie kandydatów. Jak wiele osób poskromiło swoje ego, aby takie rozwiązanie było możliwe?
Wspólna lista, wspólni kandydaci w okręgach jednomandatowych oraz wspólny lider, rozwiązanie maksymalizujące szanse opozycji w warunkach węgierskiego systemu wyborczego, to rdzeń strategii, ale bynajmniej nie zamyka ono katalogu innowacyjnych, ambitnych, a często wręcz błyskotliwych pomysłów.
Podajmy jeszcze jeden przykład. Opozycja spodziewa się kupowania głosów przez Fidesz. Jest świadoma, jaka infrastruktura ma temu służyć oraz jak ma to przebiegać. Z potencjalnym fałszerstwem organizowanym przez rząd trudno walczyć. Opozycja zapowiada konkurs, w którym oferuje atrakcyjne nagrody pieniężne za ujawnienie dowodów fałszerstw. Zauważmy, że jest to rozwiązanie, które ma realną moc odstraszania. Dziś bardzo prosto zebrać takie dowody, a sama świadomość, że anonimowy obywatel może oddać głos na Fidesz i zostać za to nagrodzony przez ekspozyturę partii władzy, a zarazem pobrać nagrodę od opozycji, musi bardzo irytować rządzących.
Węgierska opozycja nie waha się wykorzystywać mało szlachetnych instynktów ludzkich, by wygrać i przywrócić demokrację.
To w pełni zrozumiałe, bowiem przeciwnik już od ponad dekady nie waha się na takich instynktach budować swojego panowania. W Polsce też widzimy, jak twórczo władza umie korzystać z niskich pobudek i przyziemnych instynktów. Peter Márki-Zay fascynująco opowiada o swoich inteligentnych strategiach i mam nadzieję, że co najmniej w zbliżonym stopniu, jak mnie, zainspirował Donalda Tuska, Szymona Hołownię i Tomasza Grodzkiego, z którymi się spotkał w Warszawie.
I na koniec, nie zamykajmy dyskusji o współpracy polskiej opozycji jałowym podziałem na obóz jednej listy i obóz dwóch list. (Obóz trzech i więcej “list” uważam za niepoważny na gruncie obecnych sondaży, a także wiedzy o państwie i świecie, w którym żyjemy). Dzisiejsze dyskusje w tej sprawie opierają się na dogmatycznym przywiązaniu różnych liderów do z góry upatrzonych pozycji. W debacie publicznej funkcjonuje też kilku ekspertów od tych zagadnień, których sympatie polityczne są zazwyczaj łatwe do rozpoznania. Eksperci z duszą konserwatywną zazwyczaj chcą dwóch list, i dowodzą, że jedna będzie klęską. Eksperci liberalni mówią dokładnie odwrotnie.
Kłopot w tym, że głoszona prawda jest za każdym razem korzystna również z punktu widzenia wąsko (i prosto) rozumianego, partykularnego interesu danej siły politycznej. Naturalnie więc mamy problem, by uwierzyć w bezstronność tych sądów. Upatruję w tym problemu w przejściu do bardziej konstruktywnej dyskusji. Osobiście opowiadałam się w przeszłości za jedną listą, jak na Węgrzech. Jednak chętnie zmienię zdanie, jeśli ktoś, kto się zna, pokaże symulacje, dzięki którym dwie listy okażą się korzystniejsze. Takich solidnych analiz dotychczas nie widziałam.
Inaczej niż wiele problemów aksjologicznych, na które odpowiedzieć możemy jedynie z perspektywy tych czy innych wartości, problem optymalnego zaplanowania formuły startu opozycji to zagadnienie, które da się naukowo przeanalizować oraz przeprowadzić symulacje dla różnych założeń i wariantów. Da się również wymyślić optymalnie sprawiedliwy sposób ułożenia list dla każdego z wariantów.
Apeluję do polskich partii opozycyjnych, aby powołały zespół ekspertów, którzy wspólnie, mając na to czas i możliwość zbudowania relacji, wypracują zbliżone rozumienie tego, jakie szanse i zagrożenia dla poszczególnych ugrupowań i całej opozycji niosą dwie listy, jedna lista, a także rozważą różne warianty obsadzania tych list. W Polsce są eksperci, którzy mają zaawansowaną wiedzę o systemach wyborczych i zarazem nie mają mocnych identyfikacji z różnymi siłami ideowymi. Warto włączyć ich w te prace. Listy to nie wszystko, ale współpraca na tym odcinku to podstawa.
.
dr hab., prof. UW, specjalizuje się w teorii stosunków międzynarodowych oraz badaniu siły państw na arenie międzynarodowej. Wykłada na Wydziale Nauk Politycznych i Studiów Międzynarodowych Uniwersytetu Warszawskiego, współtwórczyni inicjatywy Zdecentralizowana Rzeczpospolita.
dr hab., prof. UW, specjalizuje się w teorii stosunków międzynarodowych oraz badaniu siły państw na arenie międzynarodowej. Wykłada na Wydziale Nauk Politycznych i Studiów Międzynarodowych Uniwersytetu Warszawskiego, współtwórczyni inicjatywy Zdecentralizowana Rzeczpospolita.
Komentarze