0:00
0:00

0:00

Teoria o odruchu serca jest niebezpieczna – po pierwsze odwraca uwagę od tego, co naprawdę ważne: od siły oddolnej organizacji i jej politycznego znaczenia. Po drugie – skazuje nas na straszne rozczarowanie, kiedy zaraz się okaże, że nie wszyscy są gotowi pomagać Ukraińcom. Nie wszyscy – bo nie wszyscy pomagają. Ale ci, co to robią, zmieniają kraj.

Ten fenomen najłatwiej zobaczyć w mniejszych miejscowościach, bo duże miasta to gigantyczne machiny pomocowe, w których jesteśmy tylko nierozpoznającymi się trybikami. Kiedy jednak rozmawiam z aktywistami w Polsce, kiedy pytam, jak zareagowali na najazd Rosji na Ukrainę 24 lutego, odpowiedź jest zawsze taka sama: szok, przygnębienie. I rzucenie się do działania. Ktoś nawet mówi “włączył się automatyczny program”

Automatyczny, bo to było wielokrotnie już robione. Pomoc ruszyła od razu.

W Rosji – gdzie uciekła nieporównywalnie mniejsza grupa uchodźców z Ukrainy – pomoc, która ma jakieś cechy oddolne, organizowana jest dopiero teraz, po siedmiu tygodniach. Siedem tygodni w warunkach wojny (jeśli przyjąć za dobrą monetę relację dziennikarza propagandowej rosyjskiej agencji TASS ) to są lata świetlne możliwości cywilizacyjnych i umiejętności samoorganizacji.

Zaczęłam zbierać informacje o tym, jak Polska organizowała pomoc dla Ukrainy, jako odtrutkę od codziennych analiz rosyjskiej propagandy dla OKO.press. To, co odkryłam w Polsce, jest warte każdej mordęgi przy cyklu GOWORIT MOSKWA.

Przeczytaj także:

Jaki biedny kotek!

Ludzie przekraczający granicę z Polską bezbłędnie trafiali do czekających na nich domów. Najpierw w Przemyślu i w Warszawie, potem w całej Polsce. Jak to było możliwe?

Aktywiści w całym kraju NATYCHMIAST zaczęli zbierać dane o tym, kto jak w ich miejscowości może pomóc uciekinierom. Te tabelki do zgłaszania się od razu były przygotowane tak, by pomocy można było udzielić precyzyjnie: ile osób możesz przyjąć, czy mogą być zwierzęta, jeśli nie możesz przyjąć, co możesz zrobić (liczyła się nawet deklaracja, że pójdę na spacer albo do kina)

Zaplanowanie takiej bazy danych (bo tabelka jest bazą danych) wymaga zdolności do analizy potrzeb na podstawie szczątkowych danych. Skupiania się na potrzebach. Te bazy powstały już 24 lutego 2022 roku, w pierwszym dniu rosyjskiego najazdu.

Jedne bazy tworzyli aktywiści, grupy ludzi, inne lokalne media. Gmina Tarnowo Podgórne w Wielkopolsce taką bazę założyła od razu na stronie urzędu i zaprosiła do niej mieszkańców, wpisywali, jak mogą pomóc. Tarnowo ma 6 tys. mieszkańców, ogarnęło pomoc dla 2 tys. osób.

Zwróciłam uwagę na pytanie “czy przyjmiesz uciekinierów ze zwierzętami”. Gdybyśmy mówili tylko o odruchu serca, to w pierwszych godzinach wojny jedyną reakcją na zdjęcia ludzi idących przez granicę ze zwierzakami byłoby westchnienie “Jaki biedny kotek”. A cała Polska już wtedy działała. Zbierała dane do tabelki. Ufała sobie – ludzie podawali dane o swoich możliwościach publicznie, bo znali tych, do których się zgłaszali.

A gdyby nie było ustawy o zbiórkach

Równocześnie ruszały zbiórki. Zdjęcia ludzi uciekających z Ukrainy zostały poprawnie i błyskawicznie zdekodowane: oni uciekają z jedną walizką!

W ogromnej większości dary były zbierane z dobrym rozeznaniem, co będzie potrzebne. Organizowanie zbiórek jest umiejętnością, to też trzeba ćwiczyć. Te zbiórki były organizowane perfekcyjnie i samochody z pomocą ruszyły od razu na granicę.

Zaryzykuję tezę: wiedza o tym, co trzeba zbierać, wytworzyła się także w czasie pomocy ludziom uciekającym przez Białoruś i Puszczę Białowieską. O tym niewiele się mówiło, ale lokalne społeczności organizowały taką pomoc w całej Polsce. Dopytywały się, co jest potrzebne. Pomagały na dużo mniejszą skalę i z frustrującym poczuciem bezradności wobec państwa, które wysyła Straż Graniczną na kilka tysięcy zrozpaczonych ludzi.

Aktywiści wiedzieli, że państwo – rozumiane jako wspólnota obywateli – jest w stanie przyjąć dużo więcej potrzebujących

I pokazali to: 2 miliony? Proszę bardzo.

I jeszcze jedna uwaga: od 2014 roku obowiązuje nowa ustawa o zbiórkach publicznych. Jej założenie jest proste: zbierasz i rozliczasz się przed obywatelami. Nie potrzebujesz na to urzędowej zgody. Poprzednia ustawa, wymagająca pieczątki i zgody MSW na zbiórkę, pochodziła z 1933 roku. Przetrwała sobie PRL i kawał III RP. Mało wiec kto pamięta, że była wymierzona... w finansowanie ruchu ukraińskiego w II RP.

Ustawę z 2014 roku zawdzięczamy organizacjom pozarządowym, które ją wypracowały wspólnie z administracją (Ministerstwem Administracji i Cyfryzacji Michała Boniego i Rafała Trzaskowskiego). Skonsultowały, sprawdziły każdy szczegół w procesie publicznych konsultacji – a potem obroniły, kiedy PiS w 2018 roku wpadł na pomysł, by przywrócić obowiązek uzyskiwania na zbiórkę zgody ministra spraw wewnętrznych.

A jak bez tej ustawy wyglądałby nasz obywatelski odruch serca? Zużylibyśmy go na wypełnianie podań o zgody na zbiórki i oczekiwanie na podpis ministra Mariusza Kamińskiego.

Telefon wibruje od powiadomień z Facebooka

Najlepiej pomyślana tabelka i najszybciej zorganizowana zbiórka nie udadzą się, jeśli ludzie o tym nie wiedzą. Wiedzieli.

Zadziałała istniejąca już sieć kontaktów: wszystkie aktywne lokalnie organizacje mają strony na Facebooku. Zwłaszcza Ogólnopolski Strajk Kobiet ma taką sieć – a lokalne strony OSK na Facebooku ludzie widzą na “swoich facebookach”. Zalajkował taką stronę pewnie każdy, kto był na protestach jesienią 2020 roku – a nawet w małych miejscowościach było to po kilkaset a nawet kilka tysięcy osób.

Ale są też inne “fejsbuki” i “insta” – takie, które służyły do komunikowania się z lokalną społecznością w czasie protestów organizowanych od 2016 roku. A także do ogłaszania obywatelskich spotkań z ciekawymi ludźmi, z sędziami, prawnikami, pisarzami. Sieć komunikacji miała swoich lokalnych liderów – ich też inni obserwowali.

I w ten sposób 24 lutego lokalna sieć informacyjna zaczęła się żarzyć od informacji o tym, jak organizowana jest pomoc dla Ukrainy „w naszym mieście”.

Te informacje zobaczyły i podały dalej lokalne media, niezależnie radiostacje, portale, gazety.

Dziennikarze tych mediów współpracowali z aktywistami już wcześniej, bo opisywali wydarzenia w mieście i okolicy. Rola lokalnych mediów jest nie do przecenienia: przebijały “bańkę ludzi protestu”. Dzięki nim informacja dotarła też do tych, którzy w protestach nie brali udziału, ani ich nie popierali – teraz już wiedzieli, jak mogą pomóc i gdzie mogą się zgłosić.

„Nasze lokalne media wzmocniły nasz przekaz” – mówi Agnieszka Gonsior z Wodzisławia Śląskiego.

Tak działa sieć, w którą każdy może się włączyć. Bo już w ciągu dwóch pierwszych dni wojny mogli pomagać ci, którzy wcześniej tego nigdy nie robili. Wystarczyło, że zgłaszali się do tych, którzy wiedzieli jak.

Nie to, żebym popierała wójta, ale jest naprawdę w porządku

Kula śnieżna organizowanej oddolnie pomocy uruchamia samorządy. Jedne ruszały do pracy razem z aktywistami (a to jest możliwe tylko wtedy, kiedy ramy tej współpracy były stworzone już wcześniej), inne – odpowiadały na potrzeby zgłaszane przez mieszkańców.

W niektórych miejscowościach – np. w Rybniku albo Tarnowie Podgórnym – pierwszego dnia ruszyły samorządowe sztaby i banki pomocy. W innych samorządy uaktywniły się, kiedy zobaczyły, że punkty oddolnych zbiórek się przepełniają i trzeba natychmiast uruchomić samorządowe magazyny. Cały ten mechanizm wart jest dogłębnego zbadania, ale z zebranych przeze mnie relacji wynika, że samorząd działał z ludźmi, albo działał równolegle, albo szedł za nimi i reaguje na potrzeby. Modeli działania wytworzyło się kilka.

Aktywiści w szóstym i siódmym tygodniu wojny podkreślają, że ich samorząd zachowuje się w porządku, ale mówią też, że początkowo “działał trochę za wolno”, “trzeba było go dociskać”. Ludzie dokładnie wiedzieli, co jest potrzebne, ale potrafili też machinę urzędniczą wprawić w ruch.

Samorządy – nawet te, które mieszkańcy krytykują – odpowiadały elastycznie. Przesuwały pracowników, uruchamiają swoje zasoby. Choć aktywistów denerwują wójtowie i burmistrzowie, którzy robili sobie selfie na tle transportów z pomocą na granicę, to dla pracowników samorządowych był to zrozumiały sygnał: teraz liczy się pomoc i z niej nas będą rozliczali.

“Kryzys ukraiński pokazał, że siła państwa bierze się z siły samorządu, z jego decentralizacji – mówi prof. prof. Adam Gendźwiłł w Uniwersytetu Warszawskiego, współautor, wraz z dr Dorotą Wiszejko-Wierzbicką z Uniwersytetu SWPS raportu “Polki i Polacy o samorządności. W poszukiwaniu obywatelskiej opowieści o samorządzie lokalnym” dla Fundacji Batorego .

“Kluczem do zrozumienia roli samorządu – poza bliskością wobec ludzi – jest to, że samorząd ciągle ma zasoby do działania. Samorządy gminne i miejskie są częścią władzy publicznej, która ma zasoby do szybkiego uruchomienia, w tym kadrowe. Ale też zasoby materialne – mówi prof. Gendźwiłł. – Samorządy są zdolne do wzajemnego uczenia się: widać wyraźnie, że gminy, które opracowały skuteczny system odpowiedzi na wyzwania, dzielą się tym. Władza publiczna uczy się – uczy się też współpracy.

Samorządy szybko zdały sobie sprawę, jak ważna jest współpraca z organizacjami społecznymi (formalnymi i nieformalnymi), bo są elastyczne. Ale to oczywiście była pierwsza odpowiedź na kryzys ukraiński. Teraz ważna jest odpowiedź centrum. jest ono mniej elastyczne, ale dysponuje większymi zasobami”.

Bank Solidarności

“Jak wojna wybuchła, od razu wiedzieliśmy, że do nas przyjadą Ukraińcy. Część z nich tu pracuje i ściągała rodziny. Inni dawali sobie znać, że tu można znaleźć schronienie” — mówi Jakub Zachciał z Urzędu Gminy Tarnowo Podgórne w Wielkopolsce.

Już pierwszego dnia zorganizowaliśmy więc Bank Solidarności z Ukrainą — to bank różnych ofert pomocowych. U nas to rozwiązanie sprawdziło się znakomicie. Gmina ma zasoby do skoordynowania pomocy, współpracujący z nami informatycy w ciągu jednego dnia przygotowali nam narzędzie na stronie gminy. Wiemy też, że podobne modele zastosowały kolejne gminy.

Baza danych

Jednocześnie poprosiliśmy mieszkańców, którzy oferty pomocy publikowali w mediach społecznościowych, żeby przenieśli je do nas. I oferty zaczęły spływać do bazy lawinowo – bo w końcu lepiej dawać znać gminie niż w sieci znajomych na Facebooku. To były zgłoszenia, że ktoś przyjmie u siebie uchodźców, odda wózek dla dzieci, meble czy inne potrzebne rzeczy, ubrania, artykuły spożywcze. Były też oferty pomocy wolontariackiej, wsparcia psychologicznego i prawnego.

Mamy teraz na stronie gminy całą sekcję Solidarni z Ukrainą . Można tam zgłaszać się z ofertą pomocy, a można też szukać ofert pomocy.

Współpraca z organizacjami i biznesem

Pomoc koordynujemy razem z organizacjami społecznymi. Są tam też informacje na temat lekcji języka polskiego organizowanych przez gminę, o pośrednictwie pracy, zasadach wydawania numerów PESEL, wsparciu finansowym, zajęciach dodatkowych dla dzieci, młodzieży i osób dorosłych.

Uruchomiliśmy dwa gminne magazyny pomocy humanitarnej, by gromadzić pomoc rzeczową, od mieszkańców. Przy czym gmina skupiła się na organizowaniu rzeczy najpotrzebniejszych, żywności, środków higieny, a nasi partnerzy z organizacji pozarządowych zajęli się np. ubraniami, butami itp. Współpracujemy też z lokalnymi firmami. One np. przekazują żywność do magazynów, ale również częściowo finansują naukę języka polskiego czy oferują miejsca pracy. Dzięki temu system pomocy na miejscu cały czas działa.

Cztery karetki dla Kamieńca Podolskiego

Naszym ukraińskim miastem partnerskim jest Kamieniec Podolski i również tam kierujemy pomoc. Nasz samorząd jest w stałym kontakcie z władzami Kamieńca, dlatego znamy ich potrzeby. Wspólnie z Tarnowskim Stowarzyszeniem Przedsiębiorców uruchomiliśmy konto, gdzie można było wpłacać na zakup sprzętu ratującego życie. Żeby w tę akcję mógł włączyć się każdy, rozpoczęliśmy też akcję na zrzutka.pl. Już kupiliśmy za to cztery karetki pogotowia i jeden pickup – te w pełni wyposażone i wypakowane po dach auta przekazaliśmy naszym przyjaciołom w Kamieńcu. Obecnie finalizujemy wyposażanie czwartej karetki i zbieramy środki na zakup auta do przewozu osób z niepełnosprawnościami.

Ile osób przyjechało do Tarnowa Podgórnego z Ukrainy? Dziś szacujemy, że około 2000 osób. W naszych szkołach i przedszkolach uczy się już 357 dzieci, które po 24 lutego przyjechały do gminy Tarnowo Podgórne".

Wolontariusze – znamy się co najmniej z widzenia

Organizujące się na początku grupy wolontariacie to ludzie, którzy się znają i ufają. To znajomi, ale też ludzie, którzy wspólnie już coś robili. Rozpoznają twarze z sąsiedztwa i z demonstracji.

Wiedza z działalności aktywistycznej przydaje się: nikt nie ma całej wiedzy, zadania trzeba dzielić i rozdawać wedle tego, kto do czego ma smykałkę. Nowoprzybyłych wita się pytaniem “a co potrafisz najlepiej?”, nie traci się czasu na wymyślanie zadań dla nieznajomych.

“Miałam wrażenie, że zaangażowali się w pomoc wszyscy ludzie, których znam" – mówią zgodnie Anna Grad-Mizgała z Przemyśla i Magdalena Krysińska-Kałużna z Konina.

Powinnam to pisać w co drugim zdaniu, ale napiszę tylko tu: bezcenne jest doświadczenie protestów kobiet.

Sieć Ogólnopolskiego Strajku Kobiet ma tu ogromne znaczenie, nie tylko ze względu na ponadregionalny zasięg, ale też ze względu na domowy trening kobiet w multitaskingu i doświadczenie zmęczenia i wypalenia w działalności publicznej. Aktywistki pilnują, by wolontariusze odpoczywali (są takie sygnały, choć nie z całej Polski), organizują wsparcie nie tylko dla uciekinierów, ale i dla pomagających. To świadczy o ogromnej fachowości

Ta sieć wolontaryjno-organizacyjna jest w stanie załatwić wszystko – lekarza, optyka dla uciekiniera i transport kamizelek kuloodpornych na Ukrainę. Bo wiedzą, jak szukać, a sieci kontaktów pozwalają błyskawicznie znaleźć to, co jest potrzebne (ekspertkami w sprawie kamizelek dla aktywistów w Koninie okazały się zakonnice prowadzące Dom Pomocy Społecznej – bo miały kontakty w Ukrainie).

Jak w zegarku

Mamy pierwszy tydzień wojny, a sieć pomocy oferuje mieszkania, transport, jedzenie, leki, opiekę dla dzieci. Zaczyna się szukanie pracy. Samorządy budują struktury pomocowe w oparciu o pomoc społeczną. Zaczyna się debata o edukacji dla ukraińskich dzieci – sieć ekspertów, nauczycieli i samorządowców z całej Polski zna się doskonale. Ostatnio udało im się ukręcić łeb “Legi Czarnek”. Działali w ramach #wolnej szkoły, wspólnie tworzyli materiały dla szkoły przyszłości w ramach SOS dla Edukacji.

To społecznikowska złożona machina i tu przydaje się jeszcze coś: doświadczenie sporów i konfliktów wewnątrz organizacyjnych i z urzędnikami. Sieć pomocy nie działa w unisono. Wie, że ludzie mają różne pomysły i różne możliwości – a konflikty są nieuniknione. Co więcej, umie przejść nad różnicami w poglądach do porządku dziennego:

  • Ksiądz współpracuje z aktywistką OSK, za której nawrócenie jeszcze niedawno odprawiał nabożeństwa.
  • Aktywistki OSK podejmują współpracę z koleżanką, która wyraźnie mówi, że celów Strajku nie popiera.
  • „Nigdy byśmy się nie spotkali, a działamy razem” – mówią.

Zaczynamy rozmawiać o tym, co ważne

Co zdecydowało o tym, że samorządy tak dobrze zareagowały na kryzys uchodźczy, a cześć z nich podjęła realną współpracę z organizacjami społecznymi, lub przynajmniej prowadziły pomoc równolegle z trzecim sektorem?

Mówi dr Dorota Wiszejko-Wierzbicka, współautorka raportu “Polki i Polacy o samorządności”:

"Dotychczas samorząd często redukował się do kwestii administracyjnych, a to budowało dystans między władzami samorządowymi a lokalnymi społecznościami. Ale zarówno w pandemii (mimo dystansu społecznego) jak i teraz, w czasie najazdu Rosji na Ukrainę, siłą napędzającą samorząd stały się wspólne wartości. A to od nich zależy żywotność samorządu. Otwierają też samorząd na coś innego niż proste zarządzanie, administrowanie, gdzie mieszkańcy są klientami a samorząd – usługodawcą.

Prof. Gendźwiłł: “Kryzys wywołany ostatnimi wydarzeniami powoduje, że wartości stały się dotykalne. O tym się nie rozmawiało tak bezpośrednio jak w tej chwili. Mieszkańcy mówią o tym wprost. Oczekują tego”.

CZĘŚĆ II. Jak to się wszystko stało?

Nasze dzieci zasługują na Europę

Nie będę odtwarzać “Rodowodów niepokornych” – wystarczy się cofnąć kilkanaście lat, kiedy do Polski popłynęły unijne pieniądze i okazało się, że to za mało.

Podwaliny obywatelskiej Polski tworzyli rodzice dzieci z niepełnosprawnościami. To na ich barkach spoczywa ten kraj, ich stowarzyszenia są wszędzie, nawet tam, gdzie “nic się nie dzieje”. To oni pierwsi odkryli, że nie da się załatwić pomocy dla dzieci “prywatnie”, albo przez znajomości. Nie można też czekać, aż jacyś “oni” problem rozwiążą. Jeśli więc dzieci mają dostać pomoc i rehabilitację, to trzeba się organizować. Pozyskiwać fundusze, pozyskiwać fachowców. Ale też nawiązywać kontakty z władzami samorządowymi.

Dla samorządów był to często pierwszy sygnał, że samorząd nie jest tylko inwestorem, że ma się dostosowywać do potrzeb obywateli, bo ludzie są różni i władza ma to uwzględnić.

Na przykład Wieluń...

“Jesteśmy w centrum Europy i nasze dzieci zasługują na europejską pomoc” – usłyszałam we Wieluniu na wieczornym spotkaniu z RPO Adamem Bodnarem, od padających ze zmęczenia rodziców i terapeutów w nowoczesnym ośrodku wsparcia dzieci ze spektrum autyzmu, które wspólnie stworzyli. – „Zaczyna się od działania przy własnym dziecku. Naszej córce lekarze nie dawali szans, a ona skończyła liceum – mówił tam prezes Stowarzyszenia ”Tacy Sami„ z Wielunia. – My potrafimy przywrócić dzieci do świata, pozwolić im wychodzić z domu, dać siłę rodzicom. Organizujemy spotkania, pikniki, kiermasze. Łamiemy bariery, pokazujemy społeczeństwu uważającemu się za zdrowe, że musi nas zauważyć. Ale to za mało – chcieliśmy też dać rodzinom dostęp do profesjonalnej pomocy tu, na miejscu, w Wieluniu. Ludzie wtedy nie rozumieli jeszcze, po co to robimy. Ale władze samorządowe sprzedały nam na preferencyjnych warunkach teren, na którym mieści się obecny ośrodek”.

(To spotkanie odbyło się cztery lata temu. Zinstytucjonalizowana pomoc dla Ukrainy ruszyła w Wieluniu 25 lutego, drugiego dnia wojny).

Na przykład Wałcz...

Albo w Wałczu mierzysz się z kryzysem psychicznym bliskiej osoby. Żeby dać jej szanse na dobre życie, nie wystarczy w mieście dobrze funkcjonujący Środowiskowy Dom Samopomocy. Trzeba zmienić nastawienie całej społeczności do kryzysów psychicznych. Rozwiązaniem jest marsz osób z doświadczeniem takich kryzysów, ich rodzin i przyjaciół. I na marsz wychodzą mieszkańcy Wałcza. Poznają się w zupełnie nowych okolicznościach.

(Wałcz oferuje dziś na swoich stronach różnorodną pomoc dla Ukrainy, z pomocą psychologiczną włącznie).

Na przykład Wieruszów...

W Wieruszowie ludzie od lat tworzą sieć współpracy między osobami z niepełnosprawnością umysłową, samorządem i biznesem. Organizują porządną edukację, pracę i warunki do samodzielnego mieszkania – choć ze wsparciem – przecież nie zawsze będą w stanie czuwać nad swoimi bliskimi, trzeba im pomóc usamodzielnić się tak bardzo jak się da.

(Wieruszów teraz rzucił się do pomocy Ukrainie, a wśród lokalnych informacji można znaleźć i tę, że uruchomili pomoc od zaprzyjaźnionych placówek wspierających osoby z niepełnosprawnościami w Niemczech).

Tak oto powstają sieci wsparcia i kontaktów pomiędzy ludźmi, organizacjami i z samorządami terytorialnymi. A samorządy uczą się reagować na potrzeby mieszkańców. Takich miejsc są dziesiątki, a samorządy i organizacje kopiują udane przykłady współpracy.

Obrońcy zwierząt i środowiska

Po rodzicach dzieci z niepełnosprawnościami przyszli obrońcy przyrody i środowiska. Bo rozwój kraju w ostatnich kilkunastu latach przyniósł nam nowoczesne fabryki odzyskujące ekologicznie szkło opakowaniowe – które pokrywają całą okolicę szklanym pyłem ze stłuczki. I wracające do produkcji porzucone PRL-owskie hale fabryczne, w których z każdego okna wystaje rura, a każda dymi w innym kolorze. Drzewa w okolicy zielenią się na niebiesko. Wielkie fermy przemysłowego chowu zwierząt zapewniają wpływy do lokalnego budżetu ale też niszczą okolicę mdlącym smrodem, tysiącami much i gryzoni rozmnażających się na odpadach po uboju zwierząt.

To są problemy lokalne i żeby zmierzyć się z nimi, potrzebna jest organizacja, zwłaszcza że przemysłowych potentatów stać na najdroższych prawników. Trzeba więc szukać wiedzy w organizacjach pozarządowych, przegryźć się przez procedury administracyjne.

Każda uciążliwa lokalnie inwestycja albo podchodzące pod domy polowania na dziki – doprowadziły do powstania sieci ludzi, którzy zaczęli działać wspólnie i, co ważniejsze, nauczyli się, że na sukces nie zawsze można liczyć, ale walczyć trzeba.

„Walka o prawa zwierząt nauczyła mnie cierpliwości, bo to walka o przegraną sprawę” – mówi Aleksandra Filipiak ze Swarzędza, która dziś działa w sieci pomocy dla Ukrainy.

KonsTYtucJA

PiS dał nam – wielka jego zasługa – obrońców sądów, Konstytucji i Trybunału Konstytucyjnego. To ludzie, którzy w całej Polsce wychodzili na protesty w małych grupkach, a nawet samotnie. Debatowali, czy lepiej jechać razem do większego miasta, czy oszczędzić na paliwie i czasie, a mieszkańcom dać wyraźny sygnał: tu jesteśmy. Jeśli przyjdzie moment, tu nas znajdziecie (strategia w przypadku Ukrainy się sprawdziła).

Uczyli się organizować protesty, zapraszać na publiczne spotkania znane osoby z wielkich miast, robili imprezy na cześć Konstytucji. Dzielili się zadaniami, bo jeden umie rysować (transparenty), inny ogarnie technikę (nagłośnienie i transmisja). Ktoś umie przemawiać, a ktoś inny – wymyśli super happening, który ściągnie widzów. Najmniejsze zgromadzenie spontaniczne wymaga organizacji (inaczej byłoby zbiegowiskiem, jak powiedział sędzia z Nowego Sącza uwalniając od policyjnego zarzutu maturzystkę z Limanowej).

Osoby LGBT i kobiety prześladowane przez władzę PiS

Oni doświadczyli pałowania i szczucia przez PiSowskie media. Mieli (nadal mają) sprawy w sądzie, uczyli się przepisów, nauczyli się nie bać policji i tego, jak radzić sobie z wezwaniami na komisariaty i do sądów.

  • Wiedzą, jak szukać pomocy ekspertów (musieli szukać prawników),
  • Wiedzą, jak przekazywać sobie wiedzę (o przepisach, o tym, co policja może, a czego nie).
  • Poznali się w naprawdę trudnych sytuacjach, ufają sobie i nie odpuszczają.

W szczycie protestów kobiet – wedle szacunków policji – na ulice wyszło pól miliona ludzi. Młode kobiety, które nigdy wcześniej nie angażowały się w życie publiczne, organizują protesty, załatwiają formalności. Potem są ciągane na policję i do sądów. Opanowują przepisy i wytrwale upominają się o swoje.

Relacje z tego, co ich spotkało, zbierałam dla OKO.press w cyklu „NA CELOWNIKU”. Teraz większość z nich zaangażowała się w pomoc Ukrainie.

Z tych protestów zostały im i przydają się teraz „znajomości” na policji. Policjanci, prowadzący niedawno durne postępowania o napis na chodniku, teraz współpracują z aktywistkami, bo je znają i wiedzą, co potrafią.

Żaden cud nad Wisłą

To są wszystko umiejętności, które społeczeństwo obywatelskie zdobyło w ostatnich latach.

Władza się tak nie uczyła – dziś, kiedy zaczyna się ósmy tydzień wojny w Ukrainie, pomoc uchodźcom nadal spoczywa na barkach aktywnych obywateli i samorządów. Rodziny goszczące dostają coraz wyższe rachunki i boją się, że za chwilę nie starczy im na życie. Pomocy państwa nie widać – wszędzie pojawiają się informacje, że obiecana pomoc rządu jeszcze nie dotarła.

Rząd insynuuje, że pomocy nie ma z winy Unii Europejskiej. A na 10 kwietnia zorganizował włączenie uciekinierom syren ostrzegające o nalocie.

Tymczasem społeczeństwo obywatelskie i samorządy bardzo konkretnie rozmawiają, jak ściągnąć pomoc finansową tam, gdzie jest potrzebna. Jak to załatwić, jak ominąć bezwładną władzę centralną

To naprawdę nie był cud nad Wisłą. Cudem jest społeczeństwo obywatelskie i je powinniśmy w końcu dostrzec.

;
Na zdjęciu Agnieszka Jędrzejczyk
Agnieszka Jędrzejczyk

Z wykształcenia historyczka. Od 1989 do 2011 r. reporterka sejmowa, a potem redaktorka w „Gazecie Wyborczej”, do grudnia 2015 r. - w administracji rządowej (w zespołach, które przygotowały nową ustawę o zbiórkach publicznych i zmieniły – na krótko – zasady konsultacji publicznych). Do lipca 2021 r. w Biurze Rzecznika Praw Obywatelskich. Laureatka Pióra Nadziei 2022, nagrody Amnesty International, i Lodołamacza 2024 (za teksty o prawach osób z niepełnosprawnościami)

Komentarze