0:00
0:00

0:00

"Ludzi już na pomoc nie stać, bo wszystko dramatycznie drożeje. Chleb kosztował 3,80, teraz 7 złotych. Drób zdrożał o 70 proc. Nasze pensje nie rosną. Poza tym ludzie przyzwyczaili się też do wojny. Ale w Piotrkowie ciągle działa sieć pomocy, która jest w stanie zidentyfikować najbardziej potrzebujących i to, co jest najbardziej potrzebne. Sieć oddolna i społeczna. Tu jest grono osób, które wiedzą, jak to się robi” - opowiada Magdalena Gurdziołek z Piotrkowa Trybunalskiego.

JESTEŚMY TU RAZEM

Powoli wyczerpują się zasoby dobrej woli i możliwości pomocy ukraińskim rodzinom, które ratując się przed rosyjską agresją, próbują w Polsce mieszkać, pracować i uczyć się. Państwo nie wspiera już Polek i Polaków, którzy przyjmują uchodźców. Czas na nowo ułożyć relacje i szukać rozwiązań. Chcemy w OKO.press opisywać historie gości z Ukrainy, usłyszeć je od was. Czekamy też na listy polskich pracodawców, gospodarzy, wszystkich osób, które chcą napisać komentarz lub zgłosić pomysł. Piszcie na adres [email protected].

МИ ТУТ РАЗОМ

Поволі вичерпуються ресурси доброї волі та можливості допомоги українським родинам, які, рятуючись від російської агресії, намагаються жити, працювати та навчатися в Польщі. Держава більше не підтримує польок та поляків, які приймають біженців. Настав час заново формувати стосунки та шукати рішення. В OKO.press ми хочемо описати історії гостей з України, почути їх від вас. Також чекаємо на листи від польських роботодавців, господарів та всіх, хто бажає написати коментар чи подати ідею. Пишіть на [email protected].

Ciemnowłosa kobieta w koszulce z logiem Strajku Kobiet w barwach Ukrainy
Magdalena Gurdziołek (fot. z jej archiwum)

Jest agentką ubezpieczeniową, ma 40 lat i jest przedstawicielką Piotrkowskiego Strajku Kobiet. Wyjaśnia w rozmowie z OKO.press, dlaczego pomoc ciągle jest możliwa, choć chętnych do pomagania coraz mniej:

“Jest tu na przykład chłopak z dziewczyną - opiekują się czwórką bratanków. Brat i bratowa zginęli na wojnie. Ta rodzina nie dostaje zasiłków na te dzieci, bo wuj nie jest ich opiekunem prawnym i mają jakieś problemy, żeby to załatwić. Choć pracuje, nie utrzyma całej szóstki” - mówi. "Jak nie mamy im co dać, to wyjmujemy własną kasę. Pieczywo, pasztet, dżem, jabłka. Pieluchy jeszcze są na stanie w magazynie z wcześniejszych zbiórek. Czasem nas wspomoże firma prywatna, czy ktoś coś ekstra przyniesie. Nie możemy ich zostawić”.

W Piotrkowie Trybunalskim sieć pomocy uchodźcom z Ukrainy ruszyła od pierwszego dnia rosyjskiego najazdu. Wykorzystała - tak jak w innych miastach Polski - doświadczenie aktywności publicznej dziesiątek ludzi. Działali oni od lat w różnych organizacjach i nieformalnych stowarzyszeniach.

Taka sieć jest elastyczna, zdolna do szybkiego przeorganizowania się. Niesie ją doświadczenie wspólnoty. Partnerzy zachowują autonomię, ale też są w stanie dostosować się do potrzeb i oczekiwań innych. Ustąpić, gdy trzeba i chować własne ambicje.

Sieci tego rodzaju powstały w wielu miastach (OKO.press pisało o Koninie, Swarzędzu, Wodzisławiu, Rybniku i Przemyślu.

Przeczytaj także:

Najważniejszą cechą tej sieci jest jednak zdolność do precyzyjnej oceny potrzeb konkretnej osoby i załatwienie takiej pomocy.

To dzięki tej umiejętności, kiedy pieniędzy i darów jest coraz mniej, wsparcie trafi do ludzi w najgorszej sytuacji. Sieć działa też, mimo że jej członkowie mają poczucie, że jest coraz gorzej, że brakuje sił i pieniędzy. Pomoc Ukrainie nie była ich pierwszą akcją, wiedzą, że fala zawsze opada – ale działać trzeba dalej. Pomagających jest mniej, ale więcej potrafią.

Aktywiści wiedzieli, że fala pomocy opadnie, już w szczycie obywatelskiej aktywności na rzecz Ukrainy. Kiedy OKO.press rozmawiało z nimi w kwietniu, mówili, że za dwa miesiące będzie gorzej.

Teraz – w Piotrkowie – mówi tak Magdalena Gurdziołek. “Nie wiem, co będzie za dwa miesiące”.

Opowiada też, jak organizacja pomocy się przekształca. Wskazuje też, że dla podtrzymania długookresowej aktywności pomocowej dla Ukrainy ważne są inne działania, nie związane z Ukrainą, ale łączące i mobilizujące lokalną społeczność. Np. pomaganie mieszkańcom Piotrkowa, edukacja seksualna albo przeciwdziałanie ubóstwu menstruacyjnemu.

Piotrków dorobił się tej wiedzy i tych umiejętności przez lata, organizując protesty i pomoc w pandemii. A teraz obywatelska sieć pomocy w Piotrkowie cały czas asekuruje samorządową i rządową administrację - bez tego pomoc nie mogłaby zaspokoić wszystkich podstawowych potrzeb osób uchodźczych.

JESTEŚMY TU RAZEM. Powoli wyczerpują się zasoby dobrej woli i możliwości pomocy ukraińskim rodzinom, które ratując się przed rosyjską agresją, próbują w Polsce mieszkać, pracować i uczyć się. Państwo nie wspiera już Polek i Polaków, którzy przyjmują uchodźców. Czas na nowo ułożyć relacje i szukać rozwiązań. Chcemy w OKO.press opisywać historie gości z Ukrainy, usłyszeć je od was. Czekamy też na listy polskich pracodawców, gospodarzy, wszystkich osób, które chcą napisać komentarz lub zgłosić pomysł. Piszcie na adres [email protected].

МИ ТУТ РАЗОМ. Поволі вичерпуються ресурси доброї волі та можливості допомоги українським родинам, які, рятуючись від російської агресії, намагаються жити, працювати та навчатися в Польщі. Держава більше не підтримує польок та поляків, які приймають біженців. Настав час заново формувати стосунки та шукати рішення. В OKO.press ми хочемо описати історії гостей з України, почути їх від вас. Також чекаємо на листи від польських роботодавців, господарів та всіх, хто бажає написати коментар чи подати ідею. Пишіть на [email protected]

Całe miasto rzuciło się z pomocą. O pomaganiu Ukrainie w Piotrkowie Trybunalskim

Magdalena Gurdziołek, Piotrkowski Strajk Kobiet: Jak się zaczęła wojna? 24 lutego, mnie akurat nie było w Piotrkowie, ale następnego dnia miałam telefon od ludzi z Piotrkowa, bo przecież się znamy: “Słuchaj, organizujemy pomoc dla Ukrainy. Wchodzisz?”

“Oczywiście”.

Spotkaliśmy się w kilka organizacji. Stowarzyszenie Harc, Widzialna Ręka Piotrków, Dobroczynnie Pomagamy w Piotrkowie Trybunalskim, firma Garaż 313 (to warsztat samochodowy - zaangażowali się w pomoc, udostępnili nam przestrzeń i tam mogliśmy na początku składować dary) i my, Piotrkowski Strajk Kobiet.

Od razu podzieliliśmy się pracą: kto odpowiada za magazyn, kto za komunikację do mieszkańców, kto za grupę transportową, za organizację noclegów, za zbieranie danych o potrzebnych rzeczach (bo ktoś może przyjąć rodzinę, ale nie ma na czym ich położyć, trzeba zdobyć kanapę, uciekinierzy nie mają ubrań, kosmetyków - to trzeba było koordynować).

Wybraliśmy osoby decyzyjne.

Ale skąd wiedzieliście, że tak to się robi?

Przecież działamy nie od wczoraj. Od razu było wiadomo, że pomoc ma być kompleksowa, dostosowywana do konkretnych potrzeb.

Tu jest spora grupa ludzi z głową na karku, którzy w takich chwilach jak ta z 24 lutego nie panikuje, tylko zaczynają działać. Ja sama bym chyba nie wiedziała, jak organizować pomoc na taka skalę – a Stowarzyszenie Harc i Widzialna Ręka wiedziały.

Piotrkowski Strajk Kobiet też ma doświadczenie, prawda? A pani jest jego przedstawicielką.

Tak, ale to jest delikatna sprawa. Z jednej strony – 90 proc. osób, z którymi teraz działam, poznałam na protestach w Piotrkowie. Z drugiej strony – nie działamy pod szyldem Ogólnopolskiego Strajku Kobiet, by nie robić kłopotu tym organizacjom, które mają dobre kontakty z naszymi prawicowymi władzami miasta. Bo dzięki tym kontaktom można np. załatwić pomieszczenie na magazyn.

Działamy więc po prostu w ramach wolontariatu. I niestety nie bierzemy funduszy ze Strajku – bo OSK ma centralny fundusz na pomoc dla Ukrainy. Można było tam jakiś czas temu aplikować i kupować za to potrzebne rzeczy. No ale skoro nie działamy jako OSK, to nie wypada nam tych pieniędzy brać.

Jest jeszcze jedna sprawa: my wiemy, przez jakie straszne rzeczy przeszły niektóre uciekinierki w Ukrainie, zanim do nas trafiły. Uważamy, że powinny dostawać jasne informacje na temat aborcji w Polsce. Ale w tych lokalnych układach to nie jest możliwe. Dlatego nasz szyld usunęłyśmy w cień.

Smutne, ale tak jest.

Ale Strajk Kobiet jest przyzwyczajony do porażki.

Nie, nie zgadzam się! Mówienie o porażce OSK to zupełne nieporozumienie. My cały czas działamy - choć wielu tego nie widzi.

Chodzi mi o to, że umiecie działać w dużym stresie, mimo nacisków władz, i to długofalowo. Nie rozczarowuje Was brak natychmiastowego sukcesu. To wynika z wszystkich relacji, które zebrałam w ramach projektu NA CELOWNIKU.

W tym sensie - tak. I powiem jeszcze coś: aktywność obywatelska w mieście nie ogranicza się tylko do pomocy Ukrainie. Nie może. Bo inaczej nie dałybyśmy rady ogarnąć takiej pomocy.

My, w Piotrkowskim Strajku Kobiet, tuż przed najazdem Rosji na Ukrainę angażowałyśmy się w zbieranie podpisów pod Legalną Aborcją. Robiliśmy to wspólnie z “Razem”, bo miasto jest za małe, by robić to osobno. Kilka dni temu wróciłam z PolandRock, gdzie OSK miało swój namiot w strefie Akademii Sztuk Przepięknych. Prowadziłyśmy warsztaty i dyżury – wspaniałe to były spotkania. Pod koniec sierpnia Piotrkowski Strajk Kobiet robi porządne warsztaty dla rodziców i partnerów "Jak rozmawiać o seksie" oraz warsztat antydyskryminacyjny. Robimy też warsztaty z ciałopozytywności. OSK prowadzi już nabór do drugiej edycji projektu Koleżanki-Sąsiadki, który sieciuje osoby w całym kraju i uczy, jak pomagać osobom dotkniętym przemocą domową (w imieniu Strajku wszystkich zapraszam do przysyłania zgłoszeń na [email protected] )

Znamy się z protestów

Od kiedy są w Piotrkowie protesty?

Ludzie tu zaczęli wychodzić na ulicę w obronie sądów. To było ważne dla samoorganizacji. Potem były sprawy kobiet - wiosną 2020 pomysły Kai Godek, a jesienią - sprawa wyroku TK Przyłębskiej.

Policja ludzi ganiała na tych protestach? Z zebranych przez nas danych wynika, że mniej więcej od jesieni 2017 r. państwo PiS zaczęło atakować protestujących obywateli w całym kraju. Zaczęło się ciąganie na policję, legitymowanie, sprawy w sądach za protesty. Ale w różnych miastach było różnie. Policja mogła być nadaktywna i brutalna, a mogła wręcz asekurować protesty, by ludziom nie stała się krzywda (to akurat przykład z Lubartowa).

W Piotrkowie było łagodnie. Raz się zdarzyło, że ludzi po proteście spisywali, ale wtedy widać było, że ściągnęli do miasta policję z innych stron Polski. Wtedy też byli dosyć brutalni, np. rzucili na ziemię i skuli mężczyznę, który poprosił o podstawę prawną legitymowania, bo według niego (i nas też) takiej podstawy nie mieli.

My tu się raczej znamy, zdarza się, że na proteście aktywistka utnie sobie pogawędkę ze znajomym policjantem, a potem się łapią na tym, że jemu ta przyjazna pogawędka się nagrywa na policyjnym sprzęcie.

Mnie zazwyczaj udawało się uniknąć spisania, ale raz w Piotrkowie się zdarzyło. To było w listopadzie 2021 i po tym zdarzeniu miałam sprawę w sądzie – za happening w sprawie rejestru ciąż. Było nas ze 12 osób, a na interwencję przyjechały cztery wozy policyjne, dwa Straży Miejskiej i jeszcze jeden Żandarmerii Wojskowej. Zjechali się technicy kryminalni z Łodzi – mierzyli, robili zdjęcia, aresztowano też nam kredki.

Kredki?

No tak je nazywamy, ale chodzi o te wszystkie materiały do pisania na chodniku – głównie kreda w kawałkach i w sprayu oraz sztuczna krew. To było przy pręgierzu na rynku, tuż przed biurem poselskim PiS (posłem stąd jest m.in. Antoni Macierewicz, choć rzadko tu bywa).

Przygotowałyśmy kukłę w kształcie kobiety w ciąży, przykułyśmy ją biało-czerwonym łańcuchem do pręgierza, a kredą w sprayu napisałam "Macie krew na rękach”. Do tego jeszcze oblaliśmy chodnik sztuczną krwią aż pod drzwi biura PiS.

Spisali nas wszystkich, ale mnie jednej - zidentyfikowanej w papierach policyjnych jako “osoba w żółtej kurtce” - wytoczyli sprawę z art. 63a Kodeksu wykroczeń (umieszczenie ogłoszeń w miejscu do tego nieprzeznaczonym).

Bardzo wielu uczestników protestów było w Polsce ściganych z tego paragrafu.

Teraz, w czerwcu, dostałam zawiadomienie z sądu o umorzeniu sprawy. Sąd napisał w uzasadnieniu, że jak policja chce ścigać mnie jako “osobę w żółtej kurtce”, to powinni dopełnić “czynności procesowej okazania osoby”. A potem wyjaśnił, co to jest wolność słowa, i że jest wartością wyżej chronioną niż dobrostan chodnika pomazanego zmywalną substancją. Napisał, że policja próbuje wykorzystać przepis z czasów stanu wojennego do tłumienia wolności słowa.

Sąd w Piotrkowie tak napisał?

Widzi pani, ludzie nie na darmo stali tu pod sądem, kiedy była taka potrzeba. Przychodziło po 200-300 osób, może więcej. Wszyscy w obronie wolnych sądów, czyli takich, które nie boją się władzy, kiedy sprawa dotyczy obywatelskich protestów.

Sąd napisał tak:

“W (...) przepisie [art. 63 a kodeksu wykroczeń - red] chodzi przecież o przeciwdziałanie samowolnym zachowaniom naruszającym estetykę przestrzeni publicznej i szpecącym ją. Zmywalna substancja nie niszczy krasy trotuaru i nie zeszpeci go trwale - nie może więc być dobrem nadrzędnym w stosunku do wolności słowa i prawa do protestu.

Napisanie hasła na chodniku łatwo zmywalną substancją stanowi przejaw mało inwazyjnych i wyjątkowo pokojowych sposobów na wyrażanie swoich poglądów i przekonań w przestrzeni publicznej. Trzeba też było mieć na uwadze, że przepis art. 63a k.w. wprowadzony został przez dawny reżim komunistyczny w tzw. stanie wojennym w celu uniemożliwienia (czy utrudnienia) obywatelom walki politycznej. (…) Instrumentalizacja stosowania rzeczonego przepisu i de facto powrót do pierwotnego ratio legis, w demokratycznym państwie prawa nie może mieć miejsca.

Zaprezentowane stanowisko zgodne jest z poglądami judykatury: Sądu Najwyższego i sądów powszechnych (m.in. SR w Bełchatowie i sądów warszawskich) (…)”.

Sześć autobusów z dziećmi z domu dziecka

Z wszystkich relacji wynika, że najpierw, w 2015-6 roku protestowali i organizowali się starsi. A potem, w 2020, dołączyli młodzi ludzie.

Ja się w to wkręcałam powoli, bo na samym początku nawet nie mieszkałam w Piotrkowie. Na mój pierwszy protest wybrałam się w 2019 r. Później, wiosną 2020 r. uczestniczyłam w protestach kolejkowych przeciwko pomysłom Kai Godek, aż na przełomie 2020/2021 zaczęłam współorganizować protesty strajkowe. To nastąpiło po tym, jak młodzież, która po wyroku TK Przyłębskiej organizowała protesty w Piotrkowie, zaczęła się wykruszać.

Wkręciłam się, z czego się bardzo cieszę, bo poznałam fantastycznych ludzi. W Strajku i poza nim – a to nakręca chęć do działania. To zadziałało i jak przyszedł 24 lutego, to już wiedzieliśmy, co i jak.

A te młode dziewczyny przyszły z wami do ukraińskiego wolontariatu?

Niestety nie, ale nie ma się co dziwić – większość z nich w tym roku pisała maturę, musiały zadbać o swoją przyszłość.

I 24 lutego rzuciliście się - wszyscy społecznicy w Piotrkowie – do organizacji pomocy Ukrainie. Ale skąd się wzięli w Piotrkowie uchodźcy z Ukrainy?

Niektórzy mieli tu krewnych albo znajomych. Zrobiliśmy też ulotki o Piotrkowie i zawieźliśmy na granicę. Po ukraińsku, z namiarami – że tu się można schronić. Część ludzi przyjechało tu dzięki temu. Inni po prostu przyjechali, bo gdzieś musieli.

Ulotka po polsku i ukraińsku z informacją, gdzie można dostać pomoc w Piotrkowie
Ze zbiorów Magdaleny Gurdziołek

Mieszkańcy bardzo się zaangażowali, robili co mogli. Wszyscy np. pomogli dzieciom z ukraińskich domów dziecka. Zaczęło się tak, że na początku wojny ktoś zauważył, że na parkingu przed Auchan stoją ukraińskie autokary z dziećmi. Była szósta rano.

To były dzieci z domów dziecka i sieroty wojenne ze wschodniej Ukrainy. Jechali nocą przez Ukrainę, bez świateł, asekurowani światłami awaryjnymi ukraińskiej policji, bali się ostrzałów. Jechali do Niemiec, a stanęli w Piotrkowie, bo zepsuł się jeden z tych autokarów. Dzieci nie jadły i nie załatwiały się od początku drogi, bo nie chcieli stawać przed granicą z Polską, a tę przejechali przed północą, gdy wszyscy już spali.

Wiadomość o tym poszła przez nasze media społecznościowe zorganizowanej już sieci pomocy. Do tej pory jak o tym pomyślę, mam łzy w oczach.

Całe miasto rzuciło się z pomocą. Piotrkowskie restauracje i firmy cateringowe zaraz przywiozły jedzenie. Piotrkowianie przynieśli resztę - bo w tym transporcie nie było nic, żadnych rzeczy. Ukraińcy starali się wywieźć jak najwięcej dzieci, więc nie brali bagaży. Ludzie ruszyli na zakupy: pampersy, soczki, musy w tubkach, owoce, żywność długoterminowa. Nasza piotrkowska firma Nowalijka zatankowała te autokary – to musiało kosztować jakieś 30 tysięcy – żeby mogli dojechali do Niemiec.

No i już mieliśmy z tym transportem kontakt, więc jak wracali z Niemiec, to się u nas zatrzymali. A my tymczasem zebraliśmy dla nich kilka ton darów. Musieli się przepakować, bo z Niemiec też już wieźli pomoc. (Nasza relacja jest na Facebooku)

Potem kursowali kilka razy przez Piotrków, przywozili matki z dziećmi, jechali dalej, ale często organizowaliśmy im noclegi i wyżywienie.

Widzialna ręka to także ty

Nakarmienie ponad 200 głodnych i przestraszonych dzieci to poważna operacja. Jak to zrobiliście?

Piotrków ma doświadczenie pomocy. Najwięcej znaczy u nas Widzialna Ręka Piotrków - sieć pomocy zorganizowana w pandemii. Ja tam np. działałam w grupie maseczkowej (produkowaliśmy i dystrybuowaliśmy maseczki, dopóki nie stały się łatwo dostępne w sklepach) i transportowej (pomoc w zakupach seniorom, dowóz artykułów spożywczych).

Widzialna Ręka Piotrków jest bardzo rozpoznawalna i – co odróżnia ją od innych Widzialnych Rąk w kraju - nadal działa. Może nie w takiej skali, jak w pandemii, ale przekształciła się w coś w rodzaju oddolnej sieci pomocy celowanej. To znaczy zbiera sygnały, kto czego potrzebuje – a ludzie na to odpowiadają. Czyli działała inaczej niż “Śmieciarki”, grupy na Facebooku, gdzie ludzie piszą, co mają zbędnego. U nas się szuka tego, co jest potrzebne, choć czasem ludzie piszą, że mają coś do oddania.

To jest ogromna kompetencja społeczna, kluczowa w niesieniu pomocy – a poza zasięgiem administracji państwowej. Zwłaszcza jeśli nie potrafi ona współpracować z partnerami społecznymi.

Kiedy wybuchła wojna, ludzie ruszyli pomagać. Przy tym nastawieniu, żeby pomoc była dobrze kierowana, kluczowe okazało się sortowanie tych darów. Ogromna i niewdzięczna praca – podjęli się jej uczniowie piotrkowskiej szkoły TEB oraz ukraińscy pracownicy, głównie chyba firmy Haering Polska (producenta precyzyjnych części toczonych), która ma swoją siedzibę w Piotrkowie.

Z danych miasta, o które poprosiłam, wynika, że w szczytowym okresie w Piotrkowie schroniło się 997 osób z Ukrainy, teraz jest ich nadal 962. Z nich 33 osoby trafiły do bursy szkolnej finansowanej przez miasto a także do Centrum idei „Ku Demokracji” przy kościele Panien Dominikanek. Tam dowiedziałam się, że na początku było tam 40 osób – teraz zostało 15.

W Piotrkowie działa też Humanitarne Centrum dla Uchodźców PTAK, uruchomione przed jeszcze przed centrum PTAKA w Nadarzynie pod Warszawą. Tam było miejsce dla dodatkowych 500 osób. Zapytałam ich od to, ile osób się tamtędy przewinęło, ale nie dostałam odpowiedzi (miasto nie ma danych i nie wlicza ich do swojej puli pomocy – bo PTAKA finansuje wojewoda).

My też nie mamy dokładnych danych, ale myślę, że w szczycie było u nas w mieście 2 tys. uchodźców, a w powiecie – drugie tyle.

Bez społecznej sieci pomoc im nie byłaby możliwa. Z samego początku wojny mam bardzo ciekawy dokument: odpowiedź miasta na mój wniosek o informację publiczną w sprawie organizacji pomocy dla Ukrainy. Złożyłam go dosłownie kilka dni przed najazdem Putina. Odpowiedź miasto wysłało 25 lutego:

  • "Dokonano rozeznania w zakresie możliwości przyjęcia uchodźców z Ukrainy w naszym mieście i ustalono, że jesteśmy w stanie przyjąć 400 osób. Baza lokalowa oparta byłaby m.in. na miejscach hotelowych, bursy szkolnej, internatu, czy doraźnie hali sportowej z łóżkami polowymi, kocami, śpiworami i pozostałą infrastrukturą;
  • na dzień dzisiejszy nie ma w budżecie miasta przewidzianych środków finansowych na pomoc ukraińskim uchodźcom. Jednak na podstawie art. 26 ust. 4 ustawy z dnia 26.04.2007 r. o zarządzaniu kryzysowym w budżecie jednostki samorządu terytorialnego tworzy się rezerwę celową na realizację zadań własnych z zakresu zarządzania kryzysowego w wysokości nie mniejszej niż 0,5% wydatków budżetu jednostki samorządu terytorialnego, pomniejszonych o wydatki inwestycyjne, wydatki na wynagrodzenia i pochodne oraz wydatki na obsługę długu;
  • o pomocy materialnej czy niematerialnej wspierającej miasto Równe [miasto partnerskie Piotrkowa w Ukrainie – red.] możemy mówić dopiero wtedy, kiedy dokładnie ustalimy jej zakres, charakter i formę. Na chwilę obecną nie ma oficjalnych informacji, czy taka pomoc temu miastu jest potrzebna. Odpowiednie służby Urzędu Miasta Piotrkowa Trybunalskiego monitorują sytuację;
  • miasto Piotrków Trybunalski, jak wyżej stwierdzono, ma przeanalizowaną możliwość przyjęcia 400 osób z organami administracji wojewódzkiej lub rządowej, gdyż te organy powinny koordynować działanie w tym zakresie".

Miasto szacowało możliwości na 400 osób, a pomoc dostało pięć razy tyle

Pomoc była organizowana tak, że najpierw szukało się schronienia. I uchodźcy trafiali albo do domów, do mieszkańców, albo do tych miejsc zbiorowego schronienia. Sieć społeczna sprawdzała, co jest potrzebne. Bo np. ktoś mówił, że może przyjąć rodzinę - ale brakuje mu miejsc do spania, to inny oddawał kanapę. Szukaliśmy odzieży, kosmetyków, ale i pracy. Mieliśmy dostęp do ogólnopolskich społecznych baz danych o transporcie. Były takie akcje, żeby kogoś wyciągnąć z Ukrainy, kto nie ma jak wyjechać. Ja dzięki moim znajomościom w Ogólnopolskim Strajku Kobiet i znajomościom innych dziewczyn ze Strajku cudem wsadziłam dwie osoby do transportu dyplomatycznego ze Lwowa. Nie wiem, jakim to w ogóle możliwe, że myśmy to ogarnęli.

W mieście ruszyło od razu kilka magazynów z pomocą, gdzie ludzie mogli przynosić dary - nawet o wszystkich nie wiedzieliśmy. Ktoś udostępnił przestrzeń i można było działać. Ale to nie były użyczenia bezterminowe, więc te magazyny przeprowadzały się, łączyły się.

Pomagaliśmy – i w miarę możliwości pomagamy nadal – nie tylko w Piotrkowie, ale i w Ukrainie. Piotrkowski Strajk Kobiet dzięki funduszom centralnym OSK kupił i wysłał do Ukrainy pomoc medyczną: środki opatrunkowe i medyczne oraz żywność długoterminową.

Wysyłaliśmy to m.in. do szpitala wojskowego w okolicach Lwowa czy do Białej Cerkwii i mieliśmy sygnały, że to podtrzymuje ludzi na duchu. Tu jest nawet ukraińska relacja filmowa o darach z Piotrkowa:

Wysłałyśmy też do Ukrainy partię gaśnic. Udało się dzięki Iwonie Ochockiej, dyrektorce szkoły, którą w Tczewie próbowano zwolnić za organizację protestów (Tczewski Strajk Kobiet). Swego czasu było głośno o jej sprawie.

Ile można jeść makaron z sosem z torebki

A jak wyglądała organizacja magazynów pomocowych? Mówi pani, że na początku było ich kilka.

To jest dosyć skomplikowana sprawa, bo, jak mówiłam, część się poprzenosiła, trzeba było zwalniać pomieszczenia, część zmieniała szyld ale działa, inne się już zamknęły.

Te przeprowadzki i reorganizacje spowodowały pewien chaos. Sprawna przez pierwsze miesiące maszyna pomocy zaczęła się zacinać. Może też za dużo wzięliśmy na siebie. Niedawno np. zadzwoniła osoba z innego magazynu, czy przejmiemy rzeczy, bo oni się musza zamknąć z powodu remontu pomieszczenia.

I tak znika kolejny magazyn.

Część wolontariuszek z Piotrkowskiego Strajku Kobiet przeniosła się do magazynu, który działał od początku, ale nie był związany z organizacjami, o których mówiłam wcześniej. Ostatnio magazyn przeniósł się do nowej lokalizacji dzięki dobrym kontaktom innej organizacji społecznej z władzami miasta. No i właśnie dlatego nie wychylamy się z szyldem OSK.

Martwimy się o dalszą działalność. Zresztą nie tylko my. Wszyscy się boją, co będzie dalej. Centrum Pomocy Kryzysowej PTAK ma zagwarantowaną pomoc wojewody tylko do końca października.

W Centrum przy kościele Panien Dominikanek też powiedziano mi, że pomoc tam raczej się kończy, bo uchodźcy wracają do Ukrainy. I nawet wyjechaliby wcześniej, ale w pociągach do Kijowa wszystkie miejsca są już wykupione do połowy września...

Bardzo wielu uchodźców wróciło już do domów, bo skończyły się im pieniądze lub możliwość mieszkania w domach Piotrkowian. Zostali ci, którzy nie mają do czego wracać oraz osoby, które lepiej lub gorzej sobie poradziły i tu powoli próbują poskładać swoje życie do kupy.

Magazyny po kolei się zamykają, dary się kończą, nie ma już tak, że ktoś zrobi cały wózek zakupów. Pomoc jest coraz droższa, a ludzie więcej nie zarabiają. Zmienił się też nastrój w mieście, bo ludzie się do wojny przyzwyczaili, a Polakom zrobiło się zwyczajnie trudno przez inflację i problemy z paliwami.

Nie ma już góry rzeczy do przesortowania – raczej mamy kolejkę potrzebujących żywności, a na stanie jest np. tylko makaron. A ile można jeść makaron z sosem z torebki?

Robi się bardzo ciężko. Główny problem jest taki, że uchodźcy ciągle potrzebują pomocy, a my już nie mamy za co jej zorganizować.

Napięcia?

Niestety tak. Przychodzą do nas coraz częściej uchodźcy, którzy mówią, że w finansowanych przez wojewodę miejscach grupowego zakwaterowania dostają już tylko jeden ciepły posiłek. Z naszego rozeznania wynika, że to prawdopodobne rządowa pomoc dla tych punktów płynie za wolno albo nie dociera.

Sprawdziłam to u Dominikanek. To było nieporozumienie: mieszkańcy z Ukrainy dostają tam jeden gotowy posiłek, a pozostałe sami sobie przygotowują z tego, co jest w magazynie. A to głównie konserwy i żywność o dłuższym terminie przydatności do spożycia. Osoby z Ukrainy, które pracują, mogą sobie do tego dokupić owoce i warzywa – ale nie każdy może pracować. Nie zrobią tego np. babcie opiekujące się wnukami. Wedle relacji zarządzających domem u Dominikanek jego mieszkańcy szukali urozmaicenia w posiłkach i dlatego trafili do Was. Ale potem rozmawiali o problemie. Bo człowiek ma prawo nie lubić szprotek w oleju, ale te szprotki kosztują już 8 złotych w sklepie i nie każdą polską rodzinę na to stać.

Takie nieporozumienia psują atmosferę.

Ludzie komentują, że uchodźcy mają dobre ciuchy, dobre telefony. I mówią: jak to, na jedzenie dla dzieci nie mają, a na TAKIE telefony ich stać?

Tyle że uchodźcy muszą mieć namiastkę dawnego życia. I warto sobie zadać pytanie: jakbyśmy musieli uciekać z domu przed wojną, to chyba zabralibyśmy wszystko, co najlepsze – nie uciekalibyśmy w szmatach, prawda?

Nie każdy to rozumie, zwłaszcza jak sam musi zacząć poważnie oszczędzać.

A my mamy to szczęście, że w naszym magazynie pomagają dwie mieszkające w Polsce dziewczyny z Ukrainy, więc mogą też odbierającym pomoc tłumaczyć, jakim kosztem jest ona organizowana.

No i my się jakoś też dogadujemy, czasem trochę na migi, wiadomo, ale jak się chce, to można się zrozumieć.

Czasem uchodźcy nie rozumieją, dlaczego zwracamy im uwagę, by nie mówili po rosyjsku. Zwłaszcza jedna z naszych Ukrainek nie pozwala na to, by rosyjski brzmiał w jej obecności; boli ją to, że jej krajanki nadal używają języka narodu, który tak bardzo krzywdzi obywateli Ukrainy i niszczy jej ojczyznę.

Wiemy, komu musimy pomóc

Ja zatem dzielicie pomoc?

My – wolontariusze – jesteśmy w stanie wypatrzeć tych, którym absolutnie trzeba pomóc.

Jest tu na przykład chłopak z dziewczyną - opiekują się czwórką bratanków. Brat i bratowa zginęli na wojnie. Ta rodzina nie dostaje zasiłków na te dzieci, bo wuj nie jest ich opiekunem prawnym. Choć pracuje, nie utrzyma całej szóstki.

Mamy tu rodziny z dziećmi ze spektrum autyzmu. One nawet nie rozumieją, co się stało i dlaczego są w tym obcym miejscu. Tu na szczęście jest przedszkole dla dzieci z autyzmem, są specjaliści.

Jak nie mamy tym rodzinom co dać, to wyjmujemy własną kasę. Pieczywo, pasztet, dżem, jabłka. Po prostu coś do jedzenia. Pieluchy jeszcze są na stanie w magazynie z wcześniejszych zbiórek. Czasem nas wspomoże firma prywatna, czy ktoś coś ekstra przyniesie, ale to nie jest takie proste jak na początku.

Ale jeszcze pani powiem jedną rzecz z naszych działań: zrobiłyśmy niedawno jako Piotrkowski Strajk Kobiet porządną ankietę o ubóstwie menstruacyjnym. Poszła jak burza - dostałyśmy niemal 500 odpowiedzi, taka tu jest sieć obywatelska.

Widać było, że problem jest, choć nienazywany. Jeden z radnych złożył w naszym imieniu interpelację do władz miasta. Odpowiedzieli mu, że owszem, problem ważny, ale są ważniejsze.

To myślę sobie – ok, to wsadzimy to do budżetu obywatelskiego. 300 potrzebnych podpisów zbierzemy raz dwa i niech ludzie zdecydują, czy potrzebne są różowe skrzyneczki w mieście, szkołach czy toaletach instytucji publicznych.

Ale budżet obywatelski nam znieśli - miasto skorzystało z takiej możliwości, że jak samorząd pomaga Ukrainie, to może zrezygnować z narzędzi partycypacji obywatelskiej. To nie fair, bo miejska pomoc Ukrainie raczej nie przewyższała wysokości zlikwidowanego budżetu obywatelskiego.

Niestety, aktywność obywatelska w Piotrkowie i działania władzy nie spotykają się tak, jakby mogły. Szkoda, bo taka współpraca z pewnością przyniosłaby znacznie więcej korzyści osobom uchodźczym z Ukrainy, a i dla nas byłoby to zdecydowanie bardziej komfortowe.

W cyklu o organizowaniu pomocy Ukrainie w Polsce rozmawialiśmy już z Ewą Jeżak z Konińskiego Kongresu Kobiet i Magdaleną Krysińska-Kałużna z Akcji Konin, z Agnieszką Gonsior, liderką Ogólnopolskiego Strajku Kobiet i sieci pomocy Ukraińcom z Wodzisławia Śląskiego, Hanną Kustrą z Rady Kobiet w Rybniku oraz z Aleksandrą Filipiak, jedną z dziesiątek współorganizatorek pomocy Ukraińcom w Swarzędzu, aktywistką Ogólnopolskiego Strajku Kobiet.

Projekt „NA CELOWNIKU”. To pilotażowy projekt OKO.press i Archiwum Osiatyńskiego, w ramach którego dokumentujemy nacisk państwa na społeczeństwo obywatelskie i jego aktywistów i aktywistki. Udało nam się wskazać cechy czegoś, co nazywamy SLAPPem po polsku.

W 2021 w naszym projekcie wspierała nas norweska Fundacja Rafto (Thorolf Rafto był norweskim działaczem praw człowieka, który życie poświęcił na sprawy Europy Środkowej). Teraz wspiera nas amerykański German Marshall Fund.

;
Na zdjęciu Agnieszka Jędrzejczyk
Agnieszka Jędrzejczyk

Z wykształcenia historyczka. Od 1989 do 2011 r. reporterka sejmowa, a potem redaktorka w „Gazecie Wyborczej”, do grudnia 2015 r. - w administracji rządowej (w zespołach, które przygotowały nową ustawę o zbiórkach publicznych i zmieniły – na krótko – zasady konsultacji publicznych). Do lipca 2021 r. w Biurze Rzecznika Praw Obywatelskich. Laureatka Pióra Nadziei 2022, nagrody Amnesty International, i Lodołamacza 2024 (za teksty o prawach osób z niepełnosprawnościami)

Komentarze