0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Jakub Orzechowski / Agencja GazetaJakub Orzechowski / ...

Michał Adamczyk, pracownik reżimowego dziennika TVP, kpił dziś z protestujących tłumów, pisząc, że nawet na meczu piłkarskim z San Marino było 57 tys. osób. Porównanie absurdalne, ale dobrze pokazuje sposób myślenia ludzi władzy, mierzących każdą aktywność społeczną za pomocą propagandowej partyjnej buchalterii. Tymczasem czy na warszawskim placu Zamkowym było 20, 30, czy 40 tys. obywateli, to tak naprawdę nieważne. Licytacje nie mają znaczenia, bo wszyscy na ulicach lub ekranach telewizorów widzieliśmy jedno: nieprzebrane tłumy ludzi. Nie tylko w stolicy, gdzie manifestacja była największa, ale również w innych polskich miastach.

Okazało się, że w kraju podzielonym politycznie na wielu wymiarach, wciąż jest jedna idea, która łączy większość: przywiązanie do wizji państwa przynależącego do Zachodu, nie Wschodu, rządzonego na wzór Niemiec czy Francji, a nie Rosji Putina i Białorusi Łukaszenki. I że instytucją gwarantującą w naszych oczach taki stan rzeczy jest Unia Europejska.

Nasza relacja tutaj:

Przeczytaj także:

Ta niedziela jest symbolem

Masowy opór obywatelski to kapryśny fenomen. Łatwo się wzmaga, kiedy kategorycznie nie zgadzamy się z działaniami władz, ale też łatwo wygasa, męczy, zniechęca. Pytamy siebie: po co, ile jeszcze, co to da? Bo kiedy rządzący demonstrują spektakularne lekceważenie dla postulatów obywateli, gdy robią swoje, nie zważając na protesty, w sposób naturalny pojawia się rozczarowanie: ot, było trochę krzyku na ulicach i nic więcej, wszystko jak krew w piach.

Ale to fundamentalna nieprawda: obywatelski protest nie musi zawsze realizować swoich postulatów, żeby być skutecznym. Manifestacje pod sądami w 2017 roku pokazały PiS-owi, że planowana przez nich wojna błyskawiczna z niezależnością wymiaru sprawiedliwości będzie długą i żmudną walką w okopach, bez gwarancji sukcesu. Że opór jest mocny, solidarny, a sądownictwo nie jest dla Polaków tworem abstrakcyjnym, za którym nie kiwną palcem w bucie.

Ogólnopolski bunt przeciwko zaostrzeniu prawa aborcyjnego w 2020 roku przyniósł natomiast zmianę języka dotyczącego praw kobiet i stał się wydarzeniem pokoleniowym, które po pierwsze zachwiało notowaniami Prawa i Sprawiedliwości, a po drugie, ważniejsze, przez lata u setek tysięcy ludzi będzie determinowało myślenie o polityce i życiu publicznym.

Niedziela 10 października 2021 roku też jest takim symbolem. Czy zmieni agresywną politykę władzy wobec Europy? Zapewne nie. Ale to jeden z najważniejszych dni po 2015 roku. Dzień, który pokazał, że Polski nie da się wyprowadzić z Unii Europejskiej, choćby nie wiadomo jak PiS się wysilał. Że chwilę po decyzji zamykającej przed nami bramy Europy, na ulicach nie byłoby tysięcy tylko miliony. Co innego czytać o poparciu dla UE w sondażach, co innego zobaczyć je na placach miast. I PiS dobrze sobie ten obrazek zapamięta.

Gdzie są młodzi? W Unii Europejskiej

Sukces proeuropejskich demonstracji nie był wcale oczywisty. Po olbrzymich protestach Strajku Kobiet jesienią 2020 roku entuzjazm społeczny opadł. Nawet najliczniejsze od tamtej pory protesty solidarności z telewizją TVN nie oszałamiały frekwencją. A i władza zrobiła wiele, by energię ludzi stłumić. Fala represji po protestach o prawo do aborcji objęła całą Polskę, a uczestniczki i uczestnicy ciągani są po sądach pod absurdalnymi zarzutami. Również w ostatnich dniach uruchomiono brunatne bojówki narodowca Roberta Bąkiewicza, by przestraszyć protestujących wizją przemocy ze strony skrajnej prawicy. Do akcji wkroczył także sanepid, który postraszył wizją zakażeń koronawirusem w chwili, gdy ludzie tłumnie chodzą do kin, na mecze, na koncerty. Wszystko na nic, strach przed polexitem okazał się silniejszy.

W Warszawie tłum był bardzo różnorodny, nie ograniczał się do aktywistycznej lub monopartyjnej bańki. W stolicy widać było również wiele młodych osób, choć w innych miastach pojawiały się dość już rytualne narzekania, że młodych nie ma. Co jednak nie oznacza, że perspektywa polexitu jest im obojętna, wręcz przeciwnie - jak wynika z ostatniego sondażu Ipsos dla OKO.press i „Wyborczej” to starsi ankietowani mniej wierzą w realność wyjścia Polski z UE niż młodzi, a młode kobiety (18-39 lat) są taką perspektywą przestraszone w ogromnej większości.

Europejskie paliwo dla opozycji

Warszawska demonstracja do bez wątpienia sukces Platformy Obywatelskiej i Donalda Tuska. Po pierwsze dlatego, że zaryzykowali organizację takiego wydarzenia, choć jego sukces wcale nie był oczywisty. Po drugie, ponieważ udowodnili, że Unia Europejska ma ogromny potencjał mobilizacji społecznej i politycznej. Po trzecie wreszcie, dlatego że swoją manifestację udało im się w tym kontekście maksymalnie odpartyjnić: nie powiewały flagi PO, przemawiali tylko „funkcyjni” politycy Platformy (Donald Tusk z mandatem b. szefa Rady Europejskiej, Rafał Trzaskowski jako prezydent Warszawy, Tomasz Grodzki jako marszałek Senatu), byli przedstawiciele innych partii opozycyjnych (Lewicy i PSL), a także aktywistów i organizacji pozarządowych. Jednym słowem była to manifestacja jak z marzeń zwolenników koncepcji partyjno-obywatelskiej Zjednoczonej Opozycji.

Co prowadzi nas do pytania o polityczne konsekwencje wydarzeń ostatnich kilku dni. Donald Tusk mówił na placu Zamkowym, że opozycja musi pokazać, że nie potrafi tylko protestować, ale umie również wygrywać. Czy rzeczywiście umie?

Do czasu antyunijnej decyzji Trybunału Julii Przyłębskiej PiS powoli odbudowywał poparcie, które załamało się po zakazie aborcji i „Piątce dla zwierząt”. Wciąż jest daleko od samodzielnej większości w przyszłym Sejmie, ale większość sondaży pokazuje, że mógłby ją stworzyć z Konfederacją. Opozycja natomiast wpadła w stagnację, powrót na krajową scenę Donalda Tuska uratował notowania PO, ale Prawa i Sprawiedliwości nie osłabił i nie zwiększył, póki co, szans na pokonanie Jarosława Kaczyńskiego. Czy kolejne antyeuropejskie działania większości rządowej mogą zmienić tę dynamikę? Niedziela 10 października pokazała, że tak. Pod pewnymi warunkami.

Po pierwsze, wiele zależy od tego, co zrobi PiS i jak zareaguje na to Unia Europejska. Nie jest do końca wykluczone, że obóz władzy zastosuje metodę, którą widzieliśmy np. w przypadku telewizji TVN: będzie ostrzył bagnety, wymachiwał flagą, spuści z retorycznej smyczy największych radykałów, a później po cichutku się wycofa, respektując przynajmniej w części wyroki TSUE i będzie liczył, że Unia Europejska odpuści. Reakcja Komisji Europejskiej będzie tu kluczowa - jeśli fundusze z KPO szybko popłyną do Polski, rząd Kaczyńskiego-Morawieckiego będzie mógł odtrąbić sukces: „Postawiliśmy się i Bruksela uległa przed naszą siłą” - powiedzą. W takim wypadku agenda proeuropejska będzie miała o wiele mniejsze polityczne znaczenie.

Po drugie, opozycja potrzebuje nowego otwarcia na półmetku kadencji. Zapewne mogłaby nim być zmiana konfiguracji polityczno-partyjnej. Perspektywa Zjednoczonej Opozycji od Lewicy przez PSL i Polskę 2050 do Platformy to oczywista utopia polityczna, ale podział na kilka bloków jest już bardziej realny. Można wziąć przykład z Czech. Jak pisaliśmy w OKO.press, czeska demokratyczna opozycja zjednoczyła się przeciwko premierowi Andrejowi Babišowi w dwa koalicyjne bloki. Jeden to konserwatywno-chadecko-liberalna koalicja Spolu (Razem), na czele, której stoi polityk ODS Petr Fiala, profesor politologii i były rektor Uniwersytetu Masaryka w Brnie. Drugą koalicję tworzą uchodząca za liberalną i progresywną partia Piraci pod wodzą Ivana Bartoša oraz Burmistrzowie (Starostové), czyli ruch polityczny skupiający czeskich samorządowców, uznawany za polityczne centrum.

W polskich realiach o dwa bloki może być również trudno, ale już trzy znacznie poprawiłyby sytuację opozycji i jej szanse w starciu tyleż z PiS, co z ordynacją wyborczą. Kluczowy jest tu balansujący wokół progu PSL - jego sojusz np. z Polską 2050 Szymona Hołowni, znacząco mógłby poprawić szansę opozycji na większość w przyszłym Sejmie przez wzmocnienie drugiego największego komitetu po tej stronie sceny i zarazem wyeliminowanie najsłabszego ogniwa.

Ale zanim będziemy obserwować te potencjalne układanki, na razie możemy mieć satysfakcję jako obywatele. Pokazaliśmy w niedzielę, że ciągle nam się chce, że nie jest nam obojętne, w jakim kraju żyjemy i że - jak śpiewał Jerzy Stuhr - nie ma takiej rury na świecie, której nie można odetkać.

Udostępnij:

Michał Danielewski

Wicenaczelny OKO.press, redaktor, socjolog po Instytucie Stosowanych Nauk Społecznych UW. W OKO.press od 2019 roku, pisze o polityce, sondażach, propagandzie. Wcześniej przez ponad 13 lat w "Gazecie Wyborczej" jako dziennikarz od spraw wszelakich, publicysta, redaktor, m.in. wydawca strony głównej Wyborcza.pl i zastępca szefa Działu Krajowego. Pochodzi z Sieradza, ma futbolowego hopla, kibicuje Widzewowi Łódź i Arsenalowi

Komentarze