Donald Tusk mimo swych ostatnio objawianych chęci nie zostanie polskim Donaldem Trumpem. Trump wyrzuca z siebie chaotyczny strumień świadomości, nieustannie zalewając świat lawiną swych pomysłów. Tymczasem Tusk pozostaje mistrzem polityki i komunikacji reaktywnej
W komunikacji Donalda Tuska coraz więcej i więcej jest mimetycznego freestyle’u z nienarzucającą się finezją inspirowanego stylem uprawiania polityki prezentowanym przez Donalda Trumpa i kierunkowanego przez formułowane ad hoc wnioski z krajowych sondaży. Ma to, rzecz jasna, proste przełożenie na kształtowaną osobiście przez Tuska politykę komunikacyjną i retorykę polityczną całej jego formacji.
Agata Szczęśniak i Natalia Sawka tłumaczyły już w OKO.press, na czym polega ostry kampanijny zwrot w prawo wykonany przez Donalda Tuska i jego partię na rzecz – przynajmniej taka jest intencja – zwiększenia wyborczych szans Rafała Trzaskowskiego. Wynika on z głębokiego przekonania zarówno premiera, jak i jego najważniejszych doradców, że historyczny i polityczny wiatr wieje obecnie w żagle nowoczesnych prawicowych populistów, czego najdalej idącym wyrazem ma być sukces Donalda Trumpa w Stanach Zjednoczonych.
Owocuje to głównie coraz bardziej wytężonymi próbami przeszczepiania pofragmentowanych próbek trumpizmu do bieżącej polityki uprawianej przez Donalda Tuska i jego partię – zarówno na rynku wewnętrznym, jak i międzynarodowym. Próby te przeprowadza przede wszystkim szef rządu, a ich natężenie wydaje się rosnąć wraz z tempem, w którym Donald Trump rozpędza i rozgrzewa rytm polityki – zarówno tej amerykańskiej, jak i tej globalnej.
Równocześnie sondaże i badania focusowe zamawiane przez Platformę i rząd rzeczywiście dość wyraźnie pokazują społeczne zwroty w prawo wykonywane także przez niektóre grupy zwolenników partii jednoznacznie opowiadających się dotąd za demokracją liberalną, w tym oczywiście elektorat Platformy Obywatelskiej.
Nasilają się więc nastroje antyimigranckie i antyukraińskie. Narasta zmęczenie tematem wojny w Ukrainie, przy czym absolutnie nie słabnie zainteresowanie wyborców kwestiami bezpieczeństwa i obronności.
Część wyborców Platformy i Trzeciej Drogi z coraz większym zainteresowaniem słucha łatwych dla ucha libertariańskich recept gospodarczych formułowanych przez polityków Konfederacji. Na niespodziewanie podatny grunt padają diagnozy domagające się większej asertywności wobec Unii Europejskiej. A na badaniach focusowych z ust miękkich i twardych zwolenników partii koalicyjnych coraz częściej padają nieoczekiwane frazy w rodzaju „ten Trump to ma sporo racji”, „ja to bym go posłuchał”.
Tworzy to atmosferę, w której od zawsze raczej podatny na nowo wyczuwalne polityczne trendy premier wraz ze swym otoczeniem próbują przeformatowywać prowadzoną przez Platformę politykę, tak, by spróbować złapać wiatr – i ten globalny, podsycany przez Trumpa i nowych europejskich populistów, i ten społeczny, gwiżdżący w focusach i sondażach. To nic innego niż raz sprawnie, raz mniej sprawnie prowadzona próba reagowania na wyczuwalną zmianę globalnego i krajowego otoczenia politycznego, w którym przyszło działać Platformie w 2025 roku, u progu wyborów prezydenckich.
Obserwujemy więc całą serię zwrotów, po których natychmiast pojawiają się w przestrzeni publicznej porównania ruchów Donalda Tuska do działań Donalda Trumpa i po których w medialnej infosferze każdorazowo zostaje coś w rodzaju konsternacji – bo przecież przywódca prodemokratycznej koalicji co i rusz sięga po retorykę i narzędzia ze sztafażu prawicowego populizmu, w dodatku bez widocznego sprzeciwu ze strony swej własnej partii ani jej koalicjantów.
Tę Trumpowsko-populistyczną inspirację, czy też nutę, bardzo wyraźnie słychać było w dwóch wystąpieniach Donalda Tuska inaugurujących polską prezydencję w Unii Europejskiej. Pisała o tym w OKO.press Paulina Pacuła. W obu tych mowach Tusk jednym tchem zapowiadał obronę unijnych granic, konieczność głębokiej rewizji porozumień klimatycznych, polski sprzeciw wobec ustaleń paktu migracyjnego i większą asertywność wobec Komisji Europejskiej.
Krajowym, bardzo czytelnym kontekstem dla tych wystąpień na forum unijnym jest oczywiście start kampanii prezydenckiej kandydata Platformy. A Tuskowe zwroty przez sztag owocują ostatecznie na przykład nagraniem, w którym kandydat Rafał Trzaskowski chwali się tym, że miasto, którego jest prezydentem, przyczyniło się w ciągu ostatniego roku do przeprowadzenia ponad 1000 deportacji cudzoziemców.
Od dłuższej chwili Donald Tusk powtarzał więc i inspirowaną Trumpem frazę, że Unia Europejska i Polska potrzebują deregulacji. Na czym ta deregulacja miałaby właściwie polegać i jak daleko sięgać, premier nie powiedział jeszcze ani razu, nie zmienia to jednak faktu, że się jej konsekwentnie domaga.
Od czasu do czasu i on, i Rafał Trzaskowski, dorzucają co nieco o patriotyzmie gospodarczym, choć nie próbują jeszcze dodawać do tego Trumpowskiego hasła w rodzaju „Poland First”.
W pakiecie od poniedziałku mamy też już nawet „polskiego Elona Muska”, który podobnie jak jego amerykański nieco bardziej zamożny odpowiednik ma się tą całą deregulacją zająć.
„Z tym Brzoską wyszło raczej średnio” – przyznaje ważny polityk Platformy Obywatelskiej.
Rzeczywiście. Chodzi o poniedziałkową ofertę, którą Donald Tusk złożył znanemu ze sceptycyzmu wobec prawa pracy miliarderowi Rafałowi Brzosce w trakcie poświęconego omawianiu gospodarczych planom rządu spotkania z przedsiębiorcami, które odbyło się w budynku warszawskiej Giełdy Papierów Wartościowych. Siedzący wśród słuchaczy twórca InPostu usłyszał mianowicie publiczną prośbę premiera o stworzenie nieoficjalnego zespołu, który miałby przygotować rekomendacje rozwiązań służących deregulacji gospodarki.
Tusk zachowywał się trochę tak, jakby pomysł przedstawienia Brzosce tej bardzo przecież daleko idącej propozycji, przyszedł mu do głowy dopiero w trakcie wystąpienia. Brzmiał więc, jakby improwizował, trochę się zaplątał, trochę zabrakło mu słów, głos mu się na chwilę załamał. I w niezamierzonym z całą pewnością efekcie to, co miało brzmieć, jak zadziorne branie pod włos chętnie udzielającego się w mediach (i chętnie krytykującego rząd z pozycji rzutkiego i domagającego się ułatwień przedsiębiorcy) Brzóski, zabrzmiało przez moment jak pokorna prośba.
Brzoska natomiast, słuchając skierowanych do siebie słów premiera, najpierw, wyraźnie zaskoczony, chichotał, wymieniając jakieś uwagi z siedzącą obok żoną, potem nieco spoważniał, wreszcie rozumiejąc już powagę sytuacji, całkiem się opanował, by na koniec wyrazić swą zgodę i ogłosić, że „challenge accepted”.
„Wyszło trochę tak, jakby szefa InPostu jednak trochę zatkało” – tak komentuje to nasz rozmówca z Platformy, wyraźnie dumny, że premierowi udało się stworzyć efekt zaskoczenia.
„Zatkało” też niewątpliwie relacjonujących i komentujących to spotkanie dziennikarzy i publicystów. Choć Tusk i przemawiający po nim minister finansów Andrzej Domański omawiali na spotkaniu z biznesem propozycje gospodarcze rządu, to propozycja dla Brzoski znalazła się na tym absolutnie pierwszym planie medialnych omówień wydarzenia pod hasłem „Polska rok przełomu”.
Do tego zresztą stopnia, że część mediów w pierwszych chwilach nie zauważyła nawet tego, że Tusk i Domański, mówiąc o „650 miliardach na inwestycje”, nie przedstawiali żadnego potężnego rządowego programu o tej wartości, lecz po prostu żonglowali prognozowanym wskaźnikiem inwestycji w całej gospodarce na rok 2025.
Rzeczywiście zapowiada się on zaś rekordowy – tyle że nic w tym szczególnie dziwnego, zważywszy na wzrost gospodarczy i inflację. Rekord to będzie mniej więcej taki, jak ten, który niemal co roku ustanawia wskaźnik polskiego PKB. Więcej na ten temat przeczytają państwo w analizie Jakuba Szymczaka w OKO.press.
Liczne materiały dotyczące osoby Rafała Brzoski jako „polskiego Elona Muska” pomijają natomiast fakt, że Donald Tusk nie postawił przed miliarderem ani jednego konkretnego celu, choćby za pomocą pojedynczego przykładu wskazując, na czym oczekiwana przez niego „deregulacja” gospodarki miałaby polegać, ani też nie dał Brzosce żadnych realnych narzędzi.
A zatem w gruncie rzeczy zrobił dokładnie to samo, co robił za swych pierwszych rządów, najpierw stawiając Janusza Palikota jako prężnego przedstawiciela biznesu na czele komisji Przyjazne Państwo, której wieloletnie prace zakończyły się wielkim niczym, a potem powierzając to samo zadanie Jarosławowi Gowinowi.
Powierzenie Brzosce deregulacyjnej misji nie zostało skonsultowane ani z koalicjantami, ani z własną partią. Nie zostało też – i jest tak do tej pory – w żadne przekonujący sposób wyjaśnione opinii publicznej. Nie znamy innej odpowiedzi na pytanie, dlaczego to Brzoska miałby być odpowiednią osobą do tego zadania, niż ta którą zasugerował sam premier – mówiąc podczas spotkania w GPW, że Brzoska sporo mówił o swych pomysłach w wywiadach.
Donald Tusk natomiast nie mówił o swych deregulacyjnych pomysłach dotyczących polskiej gospodarki i Unii Europejskiej w wywiadach, nie mówił zresztą o nich w ogóle w żaden bardziej szczegółowy sposób. Nie bardzo jest też jak o nie w sposób zgodny z przyjętymi formami zapytać.
Rząd nie ma przecież i nie będzie miał rzecznika prasowego – co jest świadomą decyzją Donalda Tuska, który w swoim stylu własnoręcznie prowadzi i zamierza prowadzić politykę komunikacyjnej zarówno swej formacji, swego rządu, jak i całej koalicji 15 Października.
Oficjalnie brak rzecznika uzasadniany jest faktem, że rząd tworzą cztery formacje koalicyjne i że różnice zdań między nimi w niektórych kwestiach zbyt często mogłyby skutkować kłopotliwymi i dla rzecznika, i dla słuchających go dziennikarzy sytuacjami. W praktyce chodzi jednak o to, że w najściślejszym otoczeniu premiera nie znalazł się tym razem człowiek, który podjąłby się pełnienia tej funkcji.
A Donald Tusk nie chciałby jej powierzać nikomu spoza tego grona – tak jak nie zrobił tego za swych pierwszych rządów. Wtedy rzecznikiem rządu był Paweł Graś – polityk ulokowany bardzo blisko premiera, za to relatywnie daleko od większości mediów, żarty o nieustannie milczącym telefonie rzecznika, były wtedy w dziennikarskim światku powtarzane aż do znudzenia.
I wtedy, i dziś najważniejszym rzecznikiem rządu Tuska był sam Tusk.
Tusk jest przy wszystkim tym bardzo mocno przekonany o absolutnej supremacji na ogólnokoalicyjnym politycznym rynku jego własnych talentów komunikacyjnych. W tym zaś dodatkowo stale utwierdzają go własne otoczenie i polityczna praktyka codzienności, w której dla mediów jedno zdanie Tuska jest zawsze cenniejsze niż całe elaboraty jego ministrów czy koalicjantów.
Zaznaczmy przy tym bardzo wyraźnie, że Tusk ma wiele realnych podstaw do tego przekonania – jego tweety rzeczywiście potrafią kształtować całą polityczno-medialną narrację dnia, a jego osobisty bardzo aktywny wiecowy udział w kampanii wyborczej naprawdę znacząco przyczynił się do wyborczego zwycięstwa w październiku 2023 roku.
Jest też gdzieś w tym wszystkim jeszcze ta stara już szkoła polityczno-marketingowych coachingów organizowanych w momencie progowym społecznościowego boomu w sieci przez np. Eryka Mistewicza (tak, tak), głoszącego przez lata, że „Radosław Sikorski prowadzi na Twitterze największą polską gazetę” – dopóki rzecz jasna to konto dość długo nieobecnego w tym medium Donalda Tuska nie przewyższyło ostatecznie zasięgami i swą polityczną mocą profilu szefa MSZ.
Pod wieloma względami i to jest prawda – przemawiając w mediach społecznościowych bezpośrednio do mas, Tusk omija zbędnych jego i jego otoczenia zdaniem pośredników w postaci mediów. Po narzędzia w rodzaju wywiadów sięga z rzadka – i tylko wtedy, gdy jest mu to realnie potrzebne do osiągnięcia konkretnego politycznego celu czy zainterweniowania w sprawie, która wymaga nieco bardziej złożonego stanowiska niż takie, które można zawrzeć w tweecie czy dwuminutowym nagraniu wideo.
W cieniu Tuska, będącego rzecznikiem własnym, partii i rządu, pozostaje rzecz jasna cała Koalicja 15 Października. Włodzimierzowi Czarzastemu w takich warunkach pozostaje „trzymanie kciuków” za miliardera w jego dziele deregulacji gospodarki.
Szymon Hołownia bez większego skutku próbuje przekierowywać uwagę mediów i opinii publicznej na własną kampanijną agendę, a Władysław Kosiniak-Kamysz oddycha z ulgą, że próby nadążania za prawicowo-populistycznym duchem, sondażami i imitowania polityki prowadzonej przez Trumpa, oznaczają zarazem początek epoki lodowcowej dla tematów równościowych i będących elementami jakiejkolwiek bardziej progresywnej agendy.
W tym układzie wykrywanie politycznego wiatru i wskazywanie kierunku, w którym należy za nim podążać, pozostaje niepodzielną domeną Tuska. To on jest dziś sternikiem łodzi, płynącej ze swymi nieco zdziwionymi koalicyjnymi pasażerami w stronę, w którą za horyzontem zdaje się jawić coś na kształt Mar-a-Lago.
Władza
Elon Musk
Donald Trump
Donald Tusk
Kancelaria Prezesa Rady Ministrów
Platforma Obywatelska
deregulacja
Polska
Rafał Brzoska
Dziennikarz, publicysta. Pracował w "Dzienniku Polska Europa Świat" i w "Polsce The Times". W OKO.press pisze o polityce i sprawach okołopolitycznych.
Dziennikarz, publicysta. Pracował w "Dzienniku Polska Europa Świat" i w "Polsce The Times". W OKO.press pisze o polityce i sprawach okołopolitycznych.
Komentarze