Ogromna frekwencja w ostatnich wyborach do Budnestagu nie jest zwycięstwem demokracji. Exit poll pokazał, że prawie wszyscy nowi wyborcy wybierali skrajnie prawicową AfD, która przejawia silnie antydemokratyczne tendencje
Zgodnie z przewidywaniami, zeszłotygodniowe wybory w Niemczech wygrała chrześcijańsko-demokratyczna CDU/CSU. Wyniki pozostałych partii też w większości nie zaskoczyły. Skrajnie prawicowa AfD skończyła na drugim miejscu i podwoiła swój wynik sprzed czterech lat. Socjaldemokracja z SPD zebrała nieco więcej głosów, niż dawały jej sondaże (choć nadal był to najgorszy wynik tej partii od 1887 roku), Zieloni – nieco mniej, ale z różnicą mieszczącą się w zakresie błędu pomiaru w sondażach.
Z trzech mniejszych partii, które mogły nie przeskoczyć pięcioprocentowego progu wyborczego, udało się to tylko tej, która miała w sondażach najwięcej poparcia i trend wznoszący w ostatnich tygodniach przed wyborami (Die Linke).
Liberalna FDP i konserwatywno-lewicowa BSW nie przekroczyły progu.
Zaskoczyła za to rekordowa frekwencja – na poziomie 82,5 proc. (w 2021 roku wyniosła 76,4 proc.). Jest to najwyższy odsetek oddanych głosów od zjednoczenia Niemiec w 1990 roku. Trudno jednak traktować to jako zwycięstwo demokracji – exit poll wskazuje, że prawie wszyscy z nowych wyborców wybierali skrajnie prawicową AfD, która przejawia silnie antydemokratyczne tendencje.
Poparcie w sondażach dla partii politycznych od poprzednich wyborów we wrześniu 2021 roku do lutego 2025 roku. Średnie miesięczne wartości i regresja (linia przerywana).
Wstępne wyniki wyborów do Bundestagu w lutym 2025 – procenty poparcia poszczególnych partii oraz różnica w poparciu wobec poprzednich wyborów we wrześniu 2021 roku. Źródło: Statista. „Sonstige“ = pozostałe
Część poparcia straciły jednak wszystkie partie z dotychczasowej, niepopularnej koalicji świateł ulicznych (nazwanej tak od kolorów partyjnych) – SPD, Zieloni i FDP. I o ile jednak SPD i Zieloni stracili część mandatów, to FDP straciła wszystko. Obarczona przez większość wyborców największą winą w upadku rządu, straciła ponad trzy piąte poparcia i spadła pod próg wyborczy, tracąc wszystkie z dotychczasowych 91 mandatów. Wieloletni przewodniczący partii Christian Lindner podał się do dymisji.
Partia dysydentów z Die Linke, konserwatywno-lewicowa, prorosyjska, antynatowska, migrantosceptyczna i lewicowo-populistyczna, w pierwszych miesiącach po założeniu w zeszłym roku miała w sondażach i kilkanaście procent.
Nie udało jej się jednak utrzymać poparcia:
sprawiły, że BSW topniało poparcie. Do wyborów wystarczyło go na 4,97 proc. – do przekroczenia progu wyborczego zabrakło im jedynie niecałe 13000 głosów.
W nowym, pomniejszonym reformą kodeksu wyborczego Bundestagu do 630 miejsc, znalazło się 230 nowych twarzy i 400 ponownie wybranych osób.
Z końcem marca, kiedy ukonstytuuje się nowy Bundestag, z mandatem pożegna się 333 parlamentarzystów. Będzie w nim obecnych pięć partii – największą frakcję, z 208 mandatami, tworzyć będzie chadecja z CDU/CSU. Na drugim miejscu skrajna prawica z AfD z 152 mandatami. Następnie socjaldemokracja z SPD ze 120, Zieloni z 85 oraz Die Linke z 64 mandatami. Jeden mandat przypadnie duńskiej mniejszości narodowej ze Szlezwiku-Holsztynu.
Wstępne wyniki wyborów do Bundestagu w lutym 2025 – rozkład mandatów.
Po odejściu Sahry Wagneknecht i jej frakcji partia spisana została przez wszystkich na straty. W sondażach regularnie dostawała 2-3 proc. i wszyscy się spodziewali, że z tymi wyborami ostatecznie wypadnie z krajowej polityki.
Ku zaskoczeniu wszystkich, Die Linke potrafiła jednak odrodzić się z popiołów – i na ostatniej prostej potroić wynik z sondaży i zbierając 8,8 proc. głosów.
Dużą zasługą okazała się nowa taktyka
Przyniosło to wyniki, które zaskoczyły nawet samą partię. Szczególnie w Berlinie, gdzie dodatkowo CDU/CSU, SPD i Zieloni są skrajnie niepopularni przez krytykowane władze lokalne, partia odniosła bezprecedensowy sukces, zdobywając kilka bezpośrednich mandatów i prawie 20 proc. głosów.
Ich radość z politycznego „zmartwychwstania” stała się przedmiotem licznych memów, takich jak np.
Wprawdzie nie będzie rządzić i nadal jest bojkotowana przez inne partie. Do tego ewentualny wniosek Bundestagu do Federalnego Sądu Konstytucyjnego o zakazanie partii jako sprzecznej z konstytucją nadal wisi w powietrzu (w tej kadencji już się to raczej nie uda, ale temat na pewno wróci w następnej), to może triumfować.
W porównaniu z 2021 rokiem AfD podwoiła jednak wynik i skończyła na drugiej lokacie. Znacznie poprawiła też wyniki w zachodniej części kraju – wprawdzie na wschodzie zdobywa nadal najwięcej głosów, to najszybszy przyrost ma wśród wyborców w dawnych Niemczech Zachodnich, szczególnie na południu kraju.
W nowym Bundestagu najpewniej będzie największą partią opozycyjną – i z całą pewnością będzie z tej władzy w pełni korzystać.
Tutaj zwycięstwo jest mniej euforyczne. Jest to drugi najgorszy wynik chadeków w historii kraju (po 2021 roku), do tego uzyskali tylko 28,5 proc. głosów – choć jeszcze w grudniu sondaże dawały im 5-7 proc. więcej. W porównaniu z poprzednimi wyborami zyskali tylko kilka procent głosów.
Równocześnie stracili ponad milion wyborów wobec AfD
– najwięcej ze wszystkich partii, jako że z badań exit-poll wynika, że rozczarowani wyborcy SPD w większości przerzucili głosy na chadeków, a niezadowoleni wyborcy Zielonych – na Die Linke.
Arytmetycznie są możliwe dwie koalicje –
Lider chadeków i najpewniej przyszły kanclerz już zapowiedział, że chcieliby stworzyć rząd z socjaldemokratami – i że chcieliby stworzyć rząd jak najszybciej, najlepiej jeszcze przed Wielkanocą.
SPD wyraziło wprawdzie zainteresowanie wspólnym rządzeniem. Nie zamierza jednak sprzedawać łatwo skóry. Przewodniczący frakcji i współprzewodniczący partii Lars Klingbeil zapowiedział np., że SPD nawet nie rozpocznie rokowań, jeśli CDU nie wycofa niedawnego zapytania w Bundestagu, w którym domagała się informacji, czy ponad 500 różnych organizacji obywatelskich (w tym np. Greenpeace czy Omas gegen rechts (Babcie przeciw skrajnej prawicy) są finansowane ze środków publicznych. Zapytanie to wywołało ogromne oburzenie opinii publicznej, demonstracje i listy protestacyjne środowisk obywatelskich i akademickich. Ogólna krytyka jest taka, że to taktyka skrajnej prawicy i próba zastraszania organizacji sceptycznych wobec polityków – wiele z nich głośno protestowało np. przeciw wspólnym głosowaniu chadeków z AfD, ostro krytykując przy tym samego Merza. Media opisują to jako próbę erozji demokracji.
Merz wysyłał już takie sygnały – publicznie stwierdził na przykład, że przez sytuację geopolityczną Niemcy potrzebują nowego rządu jak najszybciej.
Niezależnie od tego, już na samym początku czekają ich liczne próby i wyzwania. Obecny rząd nadal nie uchwalił też ustawy budżetowej na 2025 rok, bo obecnie działający rząd mniejszościowy SPD z Zielonymi (po wyrzuceniu FDP z koalicji) nie ma ku temu potrzebnej większości. Ustawa budżetowa będzie zatem jednym z pierwszych dokumentów, które nowy rząd będzie musiał przegłosować.
Wisi też nad nimi potrzeba zreformowania tzw. hamulca długu (Schuldbremse) – zapisanego w konstytucji limitu zadłużania państwa, które blokuje obecnie w Niemczech opcję zaciągnięcia długu na realizację wielu niezbędnych inwestycji, bez których niemiecka gospodarka nie podniesie się z obecnej, już trzyletniej recesji, i bez których za kilka-kilkanaście lat Niemcy mogą zostać bez pociągów, bezpiecznych mostów i szkół niegrożących zawaleniem.
Reforma może być też o tyle trudna, że Die Linke i AfD mają razem tzw. mniejszość blokującą, bez której nie da się zmienić przepisów konstytucji.
Nowy rząd będzie musiał się zatem dogadać albo z jednymi, albo z drugimi. AfD tylko czeka na okazję do współpracy, żeby móc pokazywać się jako „normalna” partia i „zwykły partner”, CDU/CSU pewnie jednak nie zdecydują się na współpracę z nimi – również dlatego, że najpewniej kosztowałoby ich to koalicję z socjaldemokratami. Tym samym może się okazać konieczna współpraca z Die Linke, z którą chadecy również nie chcą współpracować. Die Linke jest jednak otwarte na rozmowy, bo sama jest za usunięciem hamulca długu, albo chociaż jego znacznie zreformowanie. Już zapowiedzieli jednak, że nie zagłosują „za”, jeśli w ten sposób pozyskane środki miałyby zostać wydane na zbrojenia (w tym na wsparcie Ukrainy). Jako akceptowalny cel podają wydatki socjalne oraz niezbędne inwestycje.
Wiele krajów oczekuje od Niemiec aktywniejszej roli we wspieraniu Ukrainy i zacieśnianiu współpracy militarnej w Europie w obliczu nieprzewidywalności i nielojalności Waszyngtonu, co efektywnie paraliżuje NATO.
Jednocześnie nikt do końca nie wie, jaki będzie ten nowy rząd, ani jakim kanclerzem będzie Merz. Na pewno daje znać o sobie jego nikłe doświadczenie (Merz nie był nigdy nawet ministrem). Popełnia proste błędy, np. kiedy domaga się od jeszcze działającego starego rządu informowania go o wszelkich decyzjach, zanim zostaną podjęte, czy kiedy w walce wyborczej wykrzykuje hasła o „lewicowych i zielonych szaleńcach”, by następnego dnia po wyborach dziękować konkurentom za wspólną walkę i zapowiadać, że będzie chciał być kanclerzem wszystkich, a nie tylko wyborców CDU/CSU.
Merz jest też impulsywny i najczęściej przekonany o swojej racji.
Skutkuje to często tym, że nawet nieprowokowany mówi kontrowersyjne rzeczy. Np. kiedy sam z siebie zdecydował się publicznie powiedzieć, że Netanjahu, mimo międzynarodowego listu gończego wystawionego przez Międzynarodowy Trybunał Karny, będzie mógł za jego władzy przyjechać do Niemiec i nie zostać aresztowanym. Tym samym przyznał, że rozważa złamanie przez Niemcy prawa międzynarodowego z powodów politycznych. Wielokrotnie dał się złapać na mówieniu rzeczy, które wg niemieckiej opinii publicznej, nie powinny być wygłaszane publicznie.
Trudno przez to powiedzieć, jakim będzie kanclerzem. Może się szybko nauczyć nawigować w swojej nowej roli. Może jednak pozostać takim, jaki jest – a to może dość szybko stopić jego i tak dość niskie osobiste notowania, a także notowania jego partii. Podobnie, jeśli kierowana przez niego koalicja szybko się skłóci, pójdzie to na jego konto. Nikt niestety nie wie, jakim szefem jest Merz, jak traktuje współpracowników, czy jest dobrym koordynatorem, czy liderem.
Na pewno ogromne są oczekiwania wobec nowej władzy w Berlinie na arenie międzynarodowej. Wśród stolic unijnych panuje szerokie przekonanie, że Niemcy muszą przyjąć znacznie bardziej proaktywną rolę w polityce unijnej, w tym przede wszystkim w zakresie zbrojeń, dalszego wspierania Ukrainy i przymusowego oddzielania się Europy od USA Donalda Trumpa.
Merz ma na pewno bardziej jastrzębią naturę od odchodzącego Olafa Scholza. Nie jest też np. pryncypialnie przeciwny wysyłaniu rakiet dalekiego zasięgu do Ukrainy i popiera współpracę militarną wewnątrz Unii i współpracę przy organizowaniu wsparcia militarnego dla Kijowa.
Wydaje się też koncentrować najsilniej na Europie. Jest to o tyle zaskakujące, że przez wiele lat uchodził za polityka proamerykańskiego, propagującego zacieśnianie relacji transatlantyckich. Po tamtym Merzu nie ma dziś jednak śladu – choć sam Merz liczy na to, że jako byłemu biznesmenowi (głównie zasiadającemu w zarządach spółek) uda mu się złapać nić porozumienia z Trumpem.
Merz już zapowiedział, że z pierwszą wizytą państwową uda się do pozostałych krajów Trójkąta Weimarskiego. W Polsce był zresztą w trakcie kampanii pod koniec zeszłego roku – i spotkał się z Donaldem Tuskiem na ponad godzinną rozmowę. Do Paryża pojechał zaraz po wyborach (jeszcze nie z oficjalną wizytą, bo jeszcze nie przejął urzędu). Zapowiedział też chęć zrewidowania traktatu o przyjaźni polsko-niemieckiej. Przez ćwierćwiecze obowiązywania zdążył się on zdezaktualizować i nie odpowiada już bardziej partnerskim relacjom między Berlinem a Warszawą, jakie dziś mają miejsce.
Olaf Scholz nie dogadywał się za dobrze z Ursulą von der Leyen, przewodniczącą Komisji Europejskiej (i członkinią CDU). Merz będzie się ze swoją koleżanką partyjną dogadywał lepiej.
Z PE odchodzi przedstawiciel AfD Maximilian Krah, którego partia wystawiła w wyborach (mimo skandalu z oskarżeniem o szpiegostwo na rzecz Chin) i który zdobył mandat do Bundestagu. Tym samym jego miejsce w Parlamencie Europejskim się zwolni i zostanie przyznane innej osobie z ich listy. Niby drobiazg – ale nie w kontekście tego, że to przez Kraha francuska Rassemblement National zablokowała dołączenie AfD do skrajnej frakcji Patrioci dla Europy. Bez Kraha AfD może teraz otrzymać zaproszenie do tej frakcji, co wzmocni skrajnie prawicowy głos w Europarlamencie.
Na pewno będzie się działo dużo. Merz ma ambicje – nawet jeśli czasem brakuje mu doświadczenia – żeby być kanclerzem bardzo aktywnym. Należy się zatem spodziewać, że będzie chciał mieć aktywną rolę w polityce międzynarodowej, w tym przede wszystkim europejskiej.
(widać to choćby po tym, jak często powtarza, że to kanclerz ma „Richtlinienkompetenz”, tj. wyłączne prawo do nadania kierunku rządowi, co jednoznacznie można odczytać jako sugestie, że oczekuje posłuszeństwa i podążania za jego pomysłami).
W zależności od tego, jak bardzo udana będzie ta władza, Merz może okazać się kanclerzem skutecznym, ze spójnym i podporządkowanym rządem. Może się jednak też okazać, że mimo silnej ręki będzie popełniał za dużo błędów. I wtedy może mu się rząd buntować i utrudniać rządzenie.
Niezależnie od tego, co się wydarzy, na pewno czekają nas ogromne zmiany. Niemcy przesuwają się na prawo, więc i ich polityka będzie bardziej konserwatywna. Wyciszony i ostrożny Olaf Scholz odchodzi ze stanowiska i zostanie zastąpiony przez ambitnego i momentami wręcz „narwanego” Friedricha Merza.
Bundestag będzie miał znacznie więcej parlamentarzystów z AfD – którzy już wcześniej byli siłą regularnie zakłócającą obrady i psującą kulturę sejmową, więc pewnie będzie tego teraz jeszcze więcej.
Niemcy coraz bardziej przesuwają się w kierunku demokracji wielopartyjnej. Przyszły rząd może okazać się jednym z ostatnich, do którego wystarczyły tylko dwie partie. Konieczność zawierania szerokich kompromisów, niezbędna współpraca między kilkoma frakcjami może na zawsze zmienić oblicze niemieckiego parlamentaryzmu. Do tego możliwe, że z niemieckiej polityki znikną na stałe dwie partie, które nie przekroczyły progu. Przez najbliższe cztery lata będą walczyć o przetrwanie i powrót do polityki – choć w powojennych Niemczech nie udało się to prawie nikomu. Niemcy zmieniają się na naszych oczach i pewnie już nigdy nie będą takie same.
socjolożka, europeistka i politolożka. Adiunktka (post-doc) w Forum Mercatora Migracja i Demokracja (MIDEM) na Uniwersytecie Technicznym w Dreźnie, gdzie odpowiada za analizy dyskursów politycznych w Polsce i Europie Środkowo-Wschodniej. Obroniony z wyróżnieniem doktorat napisała z politycznych znaczeń pojęcia solidarności.
socjolożka, europeistka i politolożka. Adiunktka (post-doc) w Forum Mercatora Migracja i Demokracja (MIDEM) na Uniwersytecie Technicznym w Dreźnie, gdzie odpowiada za analizy dyskursów politycznych w Polsce i Europie Środkowo-Wschodniej. Obroniony z wyróżnieniem doktorat napisała z politycznych znaczeń pojęcia solidarności.
Komentarze