31 stycznia Bundestag odrzucił projekt ustawy o zaostrzeniu polityki imigracyjnej. Stało się to jednak dwa dni po tym, jak CDU zagłosowała wspólnie z AfD nad pracą nad tym projektem, łamiąc tabu niemieckiej polityki: zakaz współpracy ze skrajną prawicą. Skandal może doprowadzić do tego, że AfD doścignie przed wyborami CDU, które porzuca umiarkowani wyborcy.
Posiedzenie Bundestagu rozpoczęło się upamiętnieniem ofiar Holokaustu, a skończyło się największym dotychczas przykładem złamania kordonu sanitarnego wobec ekstremistycznej AfD. Wstępny wniosek chadeków w sprawie zaostrzenie prawa migracyjnego został 29 stycznia przegłosowane z poparciem skrajnej prawicy – bez której nie miałoby większości.
To pierwszy po wojnie przypadek współpracy ze skrajną prawicą na poziomie federalnym – i złamaniem tabu w niemieckiej polityce.
Na zdjęciu u góry — radość w ławach AfD po głosowaniu 29 stycznia. Alice Weidel w pierwszym rzędzie po prawej, Tino Chrupalla obok niej w środku, w drugim rzędzie od lewej: Gottfried Curio, Markus Frohnmaier, z lewej i na dole – Peter Felser i Bernd Baumann. Fot. John MACDOUGALL / AFP.
23 lutego Niemcy idą do urn w przyspieszonych wyborach. Po wyrzuceniu liberałów z koalicji, socjaldemokraci i Zieloni rządzą jeszcze ostatnie tygodnie w rządzie mniejszościowym. Od upadku koalicji na początku listopada za wiele jednak się w Bundestagu nie dzieje – do przegłosowywania ustaw najczęściej brakuje większości, a będąca w pełni walka wyborcza niespecjalnie zachęca frakcji do współpracy.
Kampania wyborcza, wcześniej zapowiadająca się na nudną i przewidywalną, niespodziewanie obfituje w skandale.
To, połączone z niedawnym hajlowaniem Muska na inauguracji prezydenckiej Donalda Trumpa, ze zrozumiałych względów było w Niemczech szeroko dyskutowane i krytykowane.
Podobnie oceny kandydatów partyjnych na kanclerza pozostawały stabilne, choć niskie – w tym szczególnie nielubianego Friedricha Merza, którego osobiste wyniki wypadały niżej niż jego partii.
Spadek poparcia dla CDU/CSU tłumaczono w mediach najczęściej tym, że to wynik wpadek i antypatycznych zachowań ich kandydata na kanclerza. Merz ma bowiem problem z ukrywaniem swojego dość nieprzyjemnego charakteru.
Szczególnym echem odbiło się jego zachowanie na grudniowej gali dobroczynnej na szpitale dziecięce. Gdy inni zaproszeni goście podawali kwoty, jakie chcieliby przekazać, Merz nieudolnie próbował połączyć to z polityczną agitacją i stwierdził, że przekaże stukrotność poparcia dla CDU w wyborach (tj. np. 4.000€ przy poparciu 40%) i że jeśli ludzie chcą, żeby przekazał jak najwięcej, to powinni głosować na jego partię. Spotkało się to z ostrą krytyką – nie tylko ze względu na nietaktowność sytuacji i nieprzyjemny ton, którym to powiedział, ale też dlatego, że Merz jest multimilionerem i takie sknerstwo na pomoc chorym dzieciom nie spodobało się wyborcom. Raziło to tym bardziej, że tuż przed nim znacznie biedniejsi szefowie innych partii (Marcus Söder z CSU i Christian Lindner z FDP) zadeklarowali po 2.000€, a chwilę po nim piłkarz Toni Kroos, tylko kilkukrotnie od niego bogatszy, 100.000€.
Straty CDU/CSU były niewielkie i żadna partia nie mogła zagrozić jej pozycji lidera. Wszystko to zmieniło się w drugiej połowie stycznia.
Po wydarzeniach z ostatniego tygodnia, które wstrząsnęły całym krajem i doprowadziły do ogromnego skandalu, pierwsze sondaże zaczęły pokazywać spadek poparcia dla CDU/CSU na 29% i skok na 23% dla AfD.
Pełen efekt zobaczymy w sondażach dopiero za jakieś dwa tygodnie, ale jeśli trend się utrzyma, to mogą się zrównać. Z całą pewnością będziemy mieć do czynienia z rozchwianiem poparcia i nagłym otwarciem decyzji wyborczych. Ostateczny skład nowego Bundestagu, który poznamy pod koniec stycznia, może być jedną wielką niewiadomą.
Skandal wybuchł 28 stycznia – po tym, jak chadecja przegłosowała wniosek o zaostrzenie prawa migracyjnego wbrew Zielonym i socjaldemokratom, za to ramię w ramię z AfD.
Friedrich Merz, jako lider opozycji w Bundestagu i przewodniczący frakcji chadeków, postanowił wykorzystać też prace parlamentarne do agitacji wyborczej. Po kolejnym ataku nożownika, tym razem w Aschaffenburgu, chadecy pod egidą Merza zapowiedzieli, że będą się domagać znacznego zaostrzenia prawa migracyjnego.
28 stycznia złożyli wniosek, podpisany przez Merza i jego wice Alexandra Dobrindta (najwyższego przedstawiciela siostrzanej CSU we frakcji).
Innymi słowy, we wniosku CDU/CSU opowiedziała się za stałymi kontrolami i odsyłaniem na granicach – w tym osób ubiegających się o ochronę. Postulowała również do faktyczny zakaz wjazdu dla osób bez ważnych dokumentów, a także do zatrzymania w oczekiwaniu na deportację osób zobowiązanych do opuszczenia kraju i większej liczby deportacji.
Stałe kontrole graniczne są sprzeczne z prawem unijnym i de facto zawieszają funkcjonowanie strefy Schengen na terenie Niemiec.
Zamknięcie granic i uniemożliwienie składania wniosku o udzielenie azylu jest z kolei sprzeczne z konstytucją oraz prawem międzynarodowym – Niemcy jako sygnatariusz Konwencji Genewskiej są zobowiązani do rozpatrzenia każdego wniosku i udzielenia ochrony w przypadku spełnienia warunków. Bezterminowe przetrzymywanie w ośrodkach zamkniętych również jest sprzeczne z konstytucją jako pogwałcenie podstawowych wolności.
Friedrich Merz jest z wykształcenia prawnikiem. Z pewnością zdaje sobie sprawę z tego, że te postulaty, nawet jeśli przejdą ustawą, to nie mają szansy utrzymać się w sądzie – a może być raczej pewny, że zaskarżone zostaną. Trudno to interpretować inaczej niż polityczna gra na ekstremizmy i cyniczna kalkulacja na miesiąc przed wyborami (do możliwych motywacji jeszcze wrócimy).
Kanclerz Olaf Scholz ostro skrytykował projekt i podkreślił, że proponowane rozwiązania naruszają konstytucję i prawo europejskie. Poleganie na głosach skrajnej prawicy nazwał kardynalnym błędem. Również Zieloni nie zostawili na wniosku chadeków suchej nitki. Przewodniczący frakcji AfD w Bundestagu powiedział za to, że AfD całym sercem przyjmuje propozycje CDU i będzie głosować za ich przyjęciem.
Zapowiadało się, że wniosek może zostać przegłosowany wbrew znacznej części demokratycznych partii, ale za to z poparciem skrajnej prawicy.
Powiedział wręcz, że jest to droga, którą on i jego partia z całą pewnością i przekonaniem będzie podążać – i że jest mu wszystko jedno, kto jeszcze zechce się przyłączyć.
Dzień później wniosek o zajęcie się projektem został poddany głosowaniu w Bundestagu i przeszedł niewielką większością głosów. Za opowiedziało się 187 posłów i posłanek CDU/CSU (tylko jedna posłanka CDU zagłosowała przeciw), 75 z AfD, 80 z liberalnej FDP i 6 niezrzeszonych.
Dało to wymaganą większość 348 głosów, wobec 344 głosów przeciw (w większości socjaldemokratów z SPD, Zielonych i socjalistycznej Die Linke) i 10 wstrzymujących się (głównie BSW).
Tak, jak ostrzegał Scholz, wniosek przeszedł wyłącznie dlatego, że został wsparty przez skrajną prawicę.
Jest to pierwszy taki przypadek na poziomie federalnym (choć, wbrew powszechnej opinii, także w Landach partie w większości – w 79% zmierzonych przypadków między 2019 a 2024 – wzbraniały się przed współpracą z AfD, jak wykazała analiza ośrodka badawczego WZB).
Po raz pierwszy od czasów II wojny światowej decyzja w niemieckim Bundestagu została podjęta wyłącznie dzięki wsparciu prawicowych ekstremistów.
Jest to złamanie jednego z największych tabu w niemieckiej polityce – o niewspółpracowaniu z ruchami skrajnie prawicowymi. CDU/CSU zerwała bowiem z konsensusem, który istniał wśród demokratów w Niemczech przez cały okres powojenny. Nic dziwnego zatem, że rozpętał się ogromny skandal.
W mediach pojawiły się głosy, że to, co się wydarzyło, to „tragedia” i ogromny cios dla niemieckiej demokracji – i przegrana wszystkich partii demokratycznych. Jako jedyni zwycięzcy określani są prawicowi ekstremiści, w tym przede wszystkim AfD.
W powszechnej opinii chadecy ustanowili precedens do współpracy własnego obozu politycznego ze skrajną prawicą spod znaku AfD. Jest to fatalny sygnał nie tylko dla polityki na poziomie krajowym, ale też na każdym niższym szczeblu administracyjnym, od landów po sołectwa i rady dzielnicy. CDU ryzykuje utratą kontroli nad własnymi dołami, w tym przede wszystkim we wschodnich landach, gdzie partia jest bardziej przesunięta na prawo i od dawna potencjalnie bardziej skora do współpracy z prawicową ekstremą (nie tylko z AfD, ale wielu innych skrajnie prawicowych lokalnych ugrupowań).
Fakt, że coś takiego zrobiła już frakcja w Bundestagu, może być teraz wykorzystywana w polityce lokalnej jako uzasadnienie czy wymówka do dogadywania się z ekstremistami. Kordon sanitarny wokół AfD, tzw. zapora ogniowa, ma teraz ogromną dziurę – dziurę, którą CDU/CSU stworzyło na własne życzenie.
Merzowi została zarzucona krótkowzroczność i brak przemyślenia własnych działań i ich konsekwencji.
Po głosowaniu chyba również on zrozumiał, że zwycięstwo może być pyrrusowe – po wygranym głosowaniu ani on, ani jego partia nie okazywali wielkiej radości.
Ogłosiła ona własne zwycięstwo – w końcu CDU/CSU przejęła i przegłosowała ich własne postulaty, a do tego pokazała właśnie, że wspólna większość konserwatystów i prawicowych nacjonalistów jest możliwa i jako taka może się powtórzyć. AfD podkreśliła więc, że jest to początek nowej ery – takiej, w której chadecy będą z nią kooperować, a zapora ogniowa może niedługo odejść do przeszłości. Sekretarz parlamentarny AfD Bernd Baumann cieszył się tym „prawdziwie historycznym momentem” i zapowiedział, że – podobnie jak inne kraje zachodnie – Niemcy doświadczają teraz „końca czerwono-zielonej dominacji” i że będzie to już „na zawsze”. Na dawnym Twitterze (X) AfD triumfowało, że „zapora ogniowa się kruszy”.
Po chwilowym spadku nastroju, Merz postanowił jednak iść w zaparte i bronić swojego zachowania. Powiedział wprawdzie, że żałuje utworzenia większości z AfD – mimo to podkreślił, że pozostałe partie nie mają prawa odmawiać chadekom „prawa do poddania pod głosowanie wniosków, które uważamy za słuszne”.
Złożył też SPD i Zielonym „ofertę” uzgodnienia do piątku ustawy o migracji wraz z CDU/CSU (w przeciwieństwie do projektu ustawy, wniosek nie jest bezpośrednio prawnie wiążący – ale stanowi zobowiązanie do prac nad przekuciem jego treści w projekt ustawy). Przewidywalnie, żadna z tych partii nie wyraziła zainteresowania.
Mimo to, CDU/CSU złożyło w parlamencie projekt ustawy, który zostal przedłożony pod głosowanie w piątek – a ten jest już wiążący prawnie. Wśród postulatów w nim zawartych znajduje się m.in. zwiększenie uprawnień policji wobec poszukujących azylu, wprowadzenie rocznych limitów na przyznawanie azylu, a także zamknięcie możliwości łączenia rodzin, tj. umożliwienia wjazdu i pobytu bliskim osobom tych, którym azylu udzielono.
Merz zaprzeczał w środę wieczorem w telewizji, że była to współpraca – „Nie rozmawialiśmy z AfD, nie dyskutujemy z nimi, nie porównujemy notatek. Podnosimy jedynie postulaty, które sami uważamy w danej sprawie za słuszne”. Poskarżył się też, że liczył na współpracę SPD i Zielonych przy głosowaniu nad jego wnioskiem i że nadal jest otwarty na porozumienie. Do zarzutu o kruszenie zapory ogniowej odniósł się wymijająco. Stwierdził, że mówienie o zaporze to fałszywe postawienie sprawy i że uważa, że trzeba podejmować tematy, którymi AfD nabija sobie punkty, żeby „ogień za zaporą nie rozniósł się na cały kraj”. Dzień później na plenum podkreślał też, że bardzo liczy na to, że „SPD znajdzie w sobie siłę, żeby poprzeć nasze postulaty”.
Po środowym ogłoszeniu wyniku SPD, Zieloni i Die Linke wysunęły poważne oskarżenia wobec Merza i CDU/CSU.
Rolf Mützenich, przewodniczący frakcji SPD w Bundestagu, stwierdził wręcz, że CDU „wyłamała się z politycznego centrum” i przeniosła się na skrajną prawicę. Kanclerz Scholz mówił o „naruszeniu tabu” i podkreślał, że 29 stycznia może stać się poważną cezurą w historii kraju – momentem, w którym poprzez błąd jednej partii demokracja w Niemczech może permanentnie ponieść nieodwracalne szkody.
Powiedział też, że Merz udowadnia, że nie nadaje się do rządzenia krajem, że brak mu refleksji i kompetencji, i popełnia przez to kardynalne błędy.
Zarzucił też chadekom wyrachowanie i cyniczne wykorzystywanie skrajnych tematów w agitacji wyborczej, dodając, że utracił całkowicie wobec nich zaufanie. Nie posunął się jednak na tyle daleko, żeby odmówić przyszłej koalicji z CDU/CSU, choć groźba ta wyraźnie zawisła w powietrzu. Współprzewodniczący SPD Lars Klingbeil był mniej dyplomatyczny – w trakcie debaty na plenum mikrofony wyłapały jego komentarz o CDU, że „i oni nadal myślą, że my po tym będziemy chcieli z nimi rządzić?”.
Współprzewodnicząca Partii Zielonych Britta Haßelmann mówiła o „historycznym dniu – w negatywnym sensie” i jednoznacznie przypisała winę za kruszenie demokracji Merzowi i jego frakcji w parlamencie. Zarzuciła mu też bycie „napędzanym” przez AfD. Reakcja przewodniczącej frakcji Kathariny Dröge była jeszcze ostrzejsza. Stwierdziła ona, że Friedrich Merz swoim zachowaniem pokazał, że kompletnie nie nadaje się na urząd kanclerski i absolutnie nie powinien nim zostać. Z kolei była przewodnicząca Ricarda Lang pytała CDU/CSU czy ich sumienie nie gryzie, gdy poprzez swoje działanie dają władzę partii, która wielokrotnie wprost deklarowała, że ich celem jest zniszczenie konserwatystów i przejęcie ich elektoratu, oraz zniesienie demokracji.
Szefowa koła parlamentarnego Die Linke Heidi Reichinnek grzmiała, że chadecy zachowują się podle i do tego celowo wypierają własną winę i nie chcą zrozumieć, że problem polega nie na tym, że AfD głosowało podobnie jak oni, ale na tym, że CDU/CSU aktywnie szukało większości do głosowania wśród AfD, świadomie angażując się we współpracę ze skrajną prawicą.
– w tym kilkaset osób przed główną siedzibą CDU w Berlinie i kilkanaście tysięcy pod Bundestagiem. Na weekend zapowiedziane są dalsze protesty w całym kraju, na których spodziewać należy się znacznie większej ilości uczestników.
Internetową petycję potępiającą zachowanie CDU i Friedricha Merza w ciągu doby podpisało ponad pół miliona osób, a liczba ta nadal rośnie. Wiele znanych osobistości filmu i sztuki wystosowało list otwarty do chadecji, potępiających ich zachowanie.
W mediach pojawiły się też doniesienia o ogromnym niezadowoleniu wewnątrz samej partii – co, z wyłączeniem wspomnianych wystąpień, póki co chadekom udaje się trzymać poza mediami. Media obiegło jednak oświadczenie Michela Friedmana, znanego żydowskiego publicysty i wieloletniego wiceprzewodniczącego Centralnej Rady Żydów w Niemczech, o podjęciu decyzji o wystąpieniu z CDU.
Szerokim echem odbiły się też dwa przypadki zwrócenia w proteście Orderu Zasługi RFN (najwyższego odznaczenia cywilnego w Niemczech):
przez Luigiego Toscano, fotografa znanego z projektu portretów ocalałych z Holokaustu oraz przez Albrechta Weinberga, jednego z ocalałych, od lat angażującego się jako świadek historii w edukację o Shoah.
Największy cios CDU zadała jednak sama Angela Merkel. W opublikowanym na stronie swojego biura oświadczeniu skrytykowała Friedricha Merza i postępowanie własnej partii. Jednoznacznie zdystansowała się od tego, co chadecy aktualnie postulują i potępiła odejście od chrześcijańskiego miłosierdzia i jej sztandarowej polityki otwartych drzwi dla potrzebujących, i to przez partię z chrześcijaństwem w nazwie. Jej frakcja w dzisiejszej CDU jest jednak za słaba, żeby powstrzymać Merza i jego popleczników. Merkel ma jednak nadal bardzo silną pozycję wśród niemieckich wyborców. Jej odwrócenie się od własnej partii i obecnego przewodniczącego może znacznie zaszkodzić szansom wyborczym chadeków.
Reakcje z zagranicy również były mocne – ale rozpięte na szerokim wachlarzu. Viktor Orbán pogratulował Merzowi, a na dawnym Twitterze serdecznie przywitał Niemcy „w klubie”. Za to austriacki kanclerz Alexander Schallenberg ostro skrytykował próby zamykania granic i wezwał Niemcy do przestrzegania prawa unijnego i szukania wspólnych rozwiązań.
Pojawia się oczywiście pytanie, dlaczego Friedrich Merz postanowił rozpętać tę burzę, a potem iść w zaparte, kiedy manewr mu się do końca nie udał.
Jest w tym momencie oczywiste, że Merz jest cynicznym graczem, dla którego nie ma żadnych tabu w polityce. Ale jest też jasne, że nie ma on politycznych talentów swojej odwiecznej wrogini Angeli Merkel – ani jej kręgosłupa moralnego. Merkel znana była z tego, że zawsze miała wszystko do końca przemyślane i wiedziała, jak grać w wielowymiarowe szachy i planować wiele kroków do przodu. Manewry Merza są płytkie i oparte na jednym punkcie – do tego często wynikającym z impulsywnej natury samego Merza i zerowej gotowości do wycofania się, nawet w obliczu politycznego blamażu.
Merz musiał wiedzieć, że SPD i Zieloni nie zgodzą się na jego propozycje
(pomijając ich od lat znane postawy ideologiczne, obie partie wprost i jednoznacznie odmówiły poparcia dla tego projektu). Musiał też sobie zdawać sprawę z wątłych podstaw prawnych swoich postulatów.
Cały ten kryzys wywołał na własne życzenie. W powszechnej opinii działał zupełnie bez potrzeby. Do wyborów pozostało zaledwie kilka tygodni, a CDU/CSU prowadziło w sondażach. Jeśli koniecznie chciał przejąć skrajnie prawicowe i prawnie wątpliwe postulaty zaostrzenia polityki migracyjnej, mógł poddać je pod opinię wyborców w wyborach powszechnych. Zamiast tego wolał przeć do głosowania w parlamencie, co skończyło się ogromnym skandalem, złamaniem historycznego tabu i marnym politycznym zwycięstwem.
Trudno do końca powiedzieć, jaka była motywacja Merza.
Niektórzy podejrzewają, że był to ukłon w stronę siostrzanej i bardziej konserwatywnej bawarskiej CSU, której bardzo zależało na tym, żeby zablokować wszelkie możliwości koalicyjne z Zielonymi, których CSU uważa za największego politycznego wroga. Ma to też poparcie w tym, że Merz znacznie bardziej skupił się w retoryce na namawianiu SPD do współpracy – wezwał socjaldemokratów nawet do tego, żeby przyjęli „Rückwende” (w tył zwrot) w polityce migracyjnej (w nawiązaniu do „Zeitwende”, nowej ery, którą Scholz zapowiedział po inwazji Rosji na Ukrainę).
Inne głosy mówią jednak, że była to inspiracja Donaldem Trumpem.
Trump od lat skutecznie stosuje taktykę słonia w porcelanie i niszczyciela „starych” porządków. Merz chciał podobnie jak on „narozrabiać” w polityce, i może też przeciągnąć do CDU/CSU prawicowo-populistycznych wyborców. Nie przemyślał jednak tego, że nie ma politycznych talentów Trumpa – nie jest showmanem jak Trump, nie umie porywać tłumów, nie ma za wiele charyzmy, nie jest swoistym wyjątkiem od reguł w polityce, który Trump sobie wypracował swoją nieprzewidywalnością połączoną z poparciem niezależnym od poparcia jego partii. Nie pomyślał też Merz o tym, że co działa w systemie dwupartyjnym, nie musi zadziałać w wielopartyjnych Niemczech – szczególnie, że MAGA-podobne postulaty i poglądy już mają swoją reprezentację, u AfD.
W efekcie jego nieprzemyślany manewr w kampanii wyborczej może przynieść ogromne szkody jego partii w nadchodzących tygodniach.
Bardziej centrowi wyborcy chadecji mogą teraz głosować na SPD lub Zielonych. Na pewno odbije się to negatywnie na wyniku wyborczym chadeków. SPD i Zieloni nabrali wiatru w żagle – szczególnie zyskać może na tym Olaf Scholz, od lat uchodzący bardziej za politycznego spadkobiercę Merkel niż Merz, co teraz może jeszcze się wzmocnić.
Jednocześnie CDU/CSU nie może liczyć na przyciągnięcie wyborców od AfD – badania jednoznacznie wskazują, że tam, gdzie partie konserwatywne przejęły postawy prawicowych populistów, wyborcy populistycznej prawicy zawsze wybierali „oryginał” (można to było obserwować np. we Francji, Holandii czy w Austrii), a partie konserwatywne traciły sporo poparcia. Z innych badań wiadomo też, że wśród niemieckich wyborców AfD ma jeden z najbardziej wiernych elektoratów. Jest bardziej prawdopodobne, że to AfD zyska wyborców – nie chadecy.
Długofalowe następstwa mogą być jeszcze gorsze. CDU wyrządziła – i to świadomie, mimo ostrzeżeń – ogromną szkodę niemieckiej demokracji. Niezależnie od wyników wyborów, to mleko jest już rozlane. Złamane tabu nie da się „od-złamać”. Niemcy zostały przez błąd Merza postawione na rozdrożu – albo będą teraz intensywnie pracować nad zatrzymaniem tych szkód, albo polegną i stoczą się w stronę prawicowego populizmu i faktycznie dołączą do klubu, w którym Orbán już ich witał.
Jeśli faktycznie dojdzie w przyszłości do dalszego wzmocnienia prawicowych ekstremistów w Niemczech, czy wręcz do przejęcia przez nich władzy, historia może ocenić chadeków i Merza bardzo surowo.
Merz może stać się dla AfD tym, kim dla NSDAP był Franz von Papen – kanclerz Niemiec, monarchista i konserwatysta, który w 1932 roku – byleby nie dopuścić socjalistów z SPD do władzy w kraju związkowym Prusach, mimo wygranej w wyborach – przejął komisaryczną kontrolę nad pruskim rządem landowym. Utracił wprawdzie przez to urząd kanclerski, ale trwale osłabił ustrój federacyjny w kraju, co ułatwiło przejęcie centralistycznej władzy nazistom. Ponadto, żądny powrotu do władzy i przekonany, że Adolfa Hitlera można kontrolować, naciskał w 1933 roku na prezydenta Paula von Hindenburga, by ten zdymisjonował Kurta von Schleichera i powołał Hitlera na kanclerza, a von Papena na jego wice. W efekcie utorował drogę nazistom do przejęcia władzy.
W interesie Niemiec, Europy i całego świata jest, żeby tak się nie stało.
Na razie wydaje się, że odpór sił demokratycznych jest silny. Przegłosowywany w piątek wieczorem projekt ustawy wprowadzający w życie część postulatów z planu Merza, o włos przepadł w głosowaniu,
350 do 338.
Zastanawia to, że mimo wielkiej wagi tego głosowania, oddano jedynie 692 głosów na 733 parlamentarzystów.
socjolożka, europeistka i politolożka. Adiunktka (post-doc) w Forum Mercatora Migracja i Demokracja (MIDEM) na Uniwersytecie Technicznym w Dreźnie, gdzie odpowiada za analizy dyskursów politycznych w Polsce i Europie Środkowo-Wschodniej. Obroniony z wyróżnieniem doktorat napisała z politycznych znaczeń pojęcia solidarności.
socjolożka, europeistka i politolożka. Adiunktka (post-doc) w Forum Mercatora Migracja i Demokracja (MIDEM) na Uniwersytecie Technicznym w Dreźnie, gdzie odpowiada za analizy dyskursów politycznych w Polsce i Europie Środkowo-Wschodniej. Obroniony z wyróżnieniem doktorat napisała z politycznych znaczeń pojęcia solidarności.
Komentarze