W 1997 roku straty szacowano na 12 mld zł. W 2010 – na 12,5 mld zł. Straty z 1997 w dzisiejszych cenach wyniosłyby około 34 mld zł. Na szacowanie strat obecnej powodzi jest za wcześnie, ale nawet gdyby doszły do takiego poziomu – rząd ma wszelkie narzędzia, by poradzić sobie z tragedią tej skali
Jest jeszcze za wcześnie, by w pełni porównać prawdopodobne koszty usuwania strat w wyniku tej powodzi do kosztów kataklizmu powodzi sprzed prawie trzech dekad. Jest bardzo prawdopodobne, że będą istotnie mniejsze.
Jakie straty spowodowały dwie największe fale powodziowe w III RP – w 1997 i 2010 roku?
W 1997 roku rząd Włodzimierza Cimoszewicza szacował wstępnie straty na 9 mld zł. Ostatecznie okazało się, że kwota jest bliższa 12 mld zł. Wielka woda zniszczyła lub uszkodziła:
12 mld zł stanowiło wówczas 2,7 proc. PKB Polski. Inaczej wygląda to jednak, gdy zestawimy tę kwotę z wydatkami budżetu państwa, które tego roku wynosiły 125,6 mld zł. To oznacza, że wartość strat spowodowanych powodzią wynosiła aż 9,5 proc. wydatków zapisanych w państwowym budżecie.
Spróbujmy przełożyć kwotę 12 mld zł z 1997 na dzisiejsze warunki, uwzględniając spadek wartości pieniądza.
Musimy pamiętać, że inflacja, którą raportuje GUS, dotyczy konsumentów i koszyka dóbr, które kupuje przeciętna rodzina. Nasza prowizoryczna metoda ma więc swoje ograniczenia, jednocześnie powinna nam dać nie najgorsze wyobrażenie o dzisiejszej wartości ówczesnych strat. Zakładamy, że średnia inflacja dla tego roku wyniesie 4 proc.
Nieskomplikowany szacunek wskazuje, że aby dzisiejsze straty dorównały tym z 1997 roku, musiałyby one wynieść nieco ponad 34 mld zł.
Choć w powszechnej świadomości najsilniej zapisała się powódź z lat 90., niszczycielska fala powodziowa na Wiśle w 2010 roku również przyniosła ogromne straty. MSWiA szacowało je wówczas na 12,5 mld zł. To 0,9 proc. ówczesnego PKB Polski i 4,2 proc. zrealizowanych wydatków budżetowych. Co składa się na takie straty? To na przykład 1,3 mld zł na naprawę zniszczonych przez falę powodziową dróg.
Nominalnie to kwota niemal taka sama, co w 1997 roku, ale minęło 13 lat, a w tym czasie Polska doświadczyła dużego rozwoju oraz zauważalnej inflacji. Dla cen z 2010 roku, straty spowodowane Powodzią Tysiąclecia warte byłyby niemal 21 mld zł. Odnieśmy jeszcze straty z 2010 roku do dziś – byłoby to 20,5 mld zł.
Podsumujmy teraz liczby:
Pierwsze informacje o konkretnych środkach na pomoc obszarom zaatakowanym przez kataklizm podało w poniedziałek 16 września Ministerstwo Klimatu i Środowiska. Na razie są to jednak jedynie pożyczki o oprocentowaniu 2,5 proc. na likwidację szkód powodzi. Ich wartość to 100 mln zł.
Będzie to z pewnością niewielka część potrzeb. I wpadka komunikacyjna. Jest prawdopodobne, że pożyczki te zostaną ostatecznie umorzone, ale nie zostało to od razu zakomunikowane. Być może preferencyjne pożyczki są dobrym instrumentem uzupełniającym, ale gdy zostały ogłoszone jako pierwsze, nie wyglądało to dobrze.
Niedługo po falstarcie MKiŚ minister finansów Andrzej Domański zakomunikował w mediach społecznościowych:
„Zgodnie z poleceniem Premiera Donalda Tuska utworzyliśmy dodatkową rezerwę w kwocie 1 miliarda złotych na zwalczanie skutków powodzi. Nowe środki na pomoc są zabezpieczone. Jesteśmy w stałym kontakcie z MSWiA. Rezerwa będzie zwiększana zgodnie ze zgłaszanym zapotrzebowaniem”.
Kluczowa jest tutaj końcowa deklaracja, bo w kontekście kwot, które analizowaliśmy powyżej, jest bardzo prawdopodobne, że miliard złotych okaże się niewystarczający – nawet jeśli Opole i Wrocław ostatecznie ucierpią znacznie lżej niż zalane miejscowości na południowym zachodzie Dolnego Śląska.
Na co przeznaczony zostanie wspomniany miliard złotych?
„Od dziś każdy dotknięty powodzią będzie mógł w bardzo prosty sposób zgłosić się do władz gminy i właściwie od ręki otrzymać 8000 zł z tytułu pomocy społecznej i 2000 zasiłku powodziowego. Do 100 tys. zł będzie można otrzymać na remont mieszkania i do 200 tys. zł na odbudowę budynków mieszkalnych. Przygotowujemy także inne narzędzia. Cały katalog” – mówił na konferencji prasowej premier Tusk.
Podobnie działano w 2010 roku, gdy premierem też był Donald Tusk – choć kwoty oczywiście były mniejsze. Zasiłki wynosiły wówczas 6 tys. zł.
Pomoc ma przyjść z kilku źródeł, a środki z pewnością będą większe.
Rząd ogłosił już stan klęski żywiołowej na części obszarów województw dolnośląskiego, opolskiego i śląskiego. Osoby, które ucierpiały w związku z powodzią, będą więc mogły domagać się odszkodowań od skarbu państwa.
Wczoraj minister rozwoju i technologii Krzysztof Paszyk napisał w mediach społecznościowych:
„W związku z powodzią w Polsce poleciłem Prezesowi Banku Gospodarstwa Krajowego w trybie natychmiastowym przygotowanie rozwiązań, które skutecznie pomogą samorządom oraz przedsiębiorcom dotkniętym skutkami żywiołu”.
Najpewniej z pomocą przyjdą również fundusze europejskie.
Według informacji portalu money.pl rząd doraźnie – bez konieczności zwiększania deficytu budżetowego i przesuwania środków przeznaczonych już na inne cele – jest gotowy znaleźć do 3 mld zł. Najpewniej to nie pokryje wszystkich już poniesionych strat i tych, które jeszcze wystąpią.
Ale pamiętajmy, że rząd nie pokrywa bezpośrednio wszystkich strat. To skomplikowany proces, swój udział mają też ubezpieczyciele, wspomniane środki europejskie. Ewentualny dług na pokrycie potrzeb może też poza budżetem generować na przykład Bank Gospodarstwa Krajowego.
Jest dziś zdecydowanie za wcześnie na oszacowanie, ile wyniosą straty, które spowodowała i spowoduje obecna powódź. Fala powodziowa wciąż płynie, dalej nie wiemy, z jaką siłą uderzy we Wrocław.
Ale na podstawie danych przytaczanych powyżej i dotychczasowych wydarzeń można postawić jednoznaczną tezę – z potrzebnymi kwotami państwo poradzi sobie bez trudu.
Nawet gdyby straty wyniosły w ujęciu realnym tyle, co w 1997 roku, to stanowiłoby to 1 proc. polskiego PKB. Czyli podobnie jak w 2010 roku, a znacznie mniej, niż w latach 90. A wciąż jest duża szansa, że straty będą jednak znacząco mniejsze.
Przed rządem dużo pracy, by pomoc dobrze zaprojektować, zrealizować i zakomunikować.
Z artykułu opublikowanego w czasopiśmie naukowym „Nature” w 2018 roku wiemy, że w ostatnich 150 latach znaczenie ekonomiczne powodzi znacznie spadło. Wynika z niego między innymi, że częstość występowania powodzi w tym okresie jest mniej więcej stała. Z jednej strony liczba osób mieszkających na terenach zalewowych wzrosła, ale lepsze przewidywanie powodzi i jej skutków oznacza dziś lepsze przygotowanie, a to w konsekwencji mniej ofiar śmiertelnych.
Przy dynamicznie rosnącej gospodarce oznacza to też, że ogółem znaczenie gospodarcze powodzi będzie mniejsze.
Nie oznacza to oczywiście w żaden sposób, że osobami dotkniętymi skutkami powodzi państwo ani opinia publiczna nie musi się przejmować.
Tutaj trzeba jeszcze dodać, że mówimy o trendach z ostatnich 15 dekad. A to oznacza, że nie bierzemy pod uwagę potencjalnego zintensyfikowania dużych powodzi związanych z antropogenicznym ociepleniem klimatu. A wiemy przecież, że w dużej mierze za intensywność obecnych opadów nad Europą Środkową odpowiada zbyt duża temperatura wody Morza Śródziemnego w to lato.
Bo chociaż niż genueński jest normalnym zjawiskiem i w 1997 roku sytuacja była podobna, to – jak wskazuje w rozmowie z OKO.press fizyk atmosfery prof. Szymon Malinowski – pora jego wystąpienia jest nietypowa.
I to może być w przyszłości problem. Podobnie jak intensywność opadów – bardzo możliwe, że powódź wystąpiłaby nawet gdyby Morze Śródziemne nie było tak ciepłe, jak w tym roku. Ale pierwsze analizy naukowe wskazują, że zmiana klimatu istotnie przyłożyła się do tego, ile wody spadło w Środkowej Europie w ostatnich dniach.
W danych do 2020 roku nie widać na razie zintensyfikowania powodzi w Polsce. Ale wiemy też, że w ostatnich kilku latach temperatura na świecie i w Polsce podnosi się bardzo szybko.
Jeżeli chcemy, by straty z kolejnych powodzi – które z pewnością przyjdą, a bardzo możliwe, że będą się intensyfikować – były jak najmniejsze, musimy się przygotować lepiej niż dotychczas. A jak to zrobić, to temat na zupełnie osobny tekst.
Dziennikarz OKO.press. Autor książki "Ja łebków nie dawałem. Procesy przed Żydowskim Sądem Społecznym" (Czarne, 2022). W OKO.press pisze o gospodarce i polityce społecznej.
Dziennikarz OKO.press. Autor książki "Ja łebków nie dawałem. Procesy przed Żydowskim Sądem Społecznym" (Czarne, 2022). W OKO.press pisze o gospodarce i polityce społecznej.
Komentarze