0:000:00

0:00

Prawa autorskie: 25.08.2021 Warszawa . Sejm . Prace porzadkowe i remontowe w Sejmie . Fot. Slawomir Kaminski / Agencja Wyborcza.pl25.08.2021 Warszawa ...

Na zdjęciu: Prace porządkowe i remontowe w Sejmie, 25 sierpnia 2021 r.

Andrzej Machowski, współautor apelu o utworzenie wspólnej listy wyborczej do parlamentu jako najważniejszy argument przedstawia arytmetykę – jego zdaniem daje ona opozycji szansę na zwycięstwo i zdobycie wystarczającej liczby mandatów, by uporać się z bałaganem po PiS.

Jednak arytmetyka nie uzdrowi nam państwa ani nie zbuduje opozycyjnej siły. Potrzebne jest rzeczywiste porozumienie, jak przejąć władzę i plan jak ją sprawować, żeby po wygranej kadencji nie wrócił PiS - Katarzyna Skrzydłowska-Kalukin, dziennikarka „Kultury Liberalnej” odpowiada Andrzejowi Machowskiemu.

Przeczytaj także:

Publikując list 447 obywateli i obywatelek z apelem o wspólną listę wyborczą, sformułowaliśmy kilka zasadniczych wątpliwości.

  • Czy politycy partii opozycyjnych, a przede wszystkim KO, którzy najwięcej mówią o wspólnej liście, podejmują rzeczywiste działania na rzecz jej utworzenia? Proponują zakres porozumienia, choćby zarys programu wyborczego? Prowadzą rozmowy? Wykonują przynajmniej gesty wobec potencjalnych partnerów?
  • Innymi słowy, czy jest to byt realny czy wirtualny, używany w grze politycznej?
  • Czy przy obecnej ordynacji i rozkładzie poparcia dla partii opozycyjnych zyski ze wspólnej listy (efekt „pójścia razem”) przeważałyby nad stratami wynikającymi z wzajemnej niechęci w czterech elektoratach do liderów, programów czy choćby stereotypów?
  • W wyborach większościowych do Senatu wspólna lista jest zapewne optymalnym sposobem na odsunięcie PiS od władzy, wybory parlamentarne dają możliwość artykulacji odmiennych koncepcji politycznych czy nawet wizji ustrojowych, zwłaszcza, gdyby partie opozycji demokratycznej uzgodniły, na czym polegać będzie przywrócenie demokracji, uspołecznienie mediów publicznych itp.;
  • Czy dekretowanie ogólnospołecznego ruchu „jak przy tworzeniu Sierpniowej Solidarności” odwołuje się do faktycznej potrzeby czy choćby nastroju społecznego?

Na wątpliwości OKO.press odpowiedział Andrzej Machowski:

Głos zabrał także Łukasz Pawłowski:

To nie Sierpień '80, ani Czerwiec '89

„Wzywamy wszystkich do wzajemnego porozumienia, wspólnej listy wyborczej partii demokratycznych, do tworzenia ruchu obywatelskiego tak, jak to było przy tworzeniu Sierpniowej Solidarności” – napisali autorzy apelu o stworzenie wspólnej listy w najbliższych wyborach do parlamentu.

Ten list przywołuje ważne piękne i ważne wartości. Kreśli wspólnotę, demokrację, budowę państwa na nowo, jakby to był rok 1989. Jednak, niestety, teraz jest inaczej. Zarówno sierpień, jak i czerwiec, choć to kuszące porównania, wydarzyły się w przeszłości. Teraz ich nie ma.

Po pierwsze, władza, przeciw której opozycja demokratyczna wystawiła wtedy swoich kandydatów w ramach jednego komitetu obywatelskiego, była władzą narzuconą. Państwo PiS jest wprawdzie tak jak PRL upartyjnione, jest w nim łamana praworządność, są wypaczane zasady demokracji, chociaż nawet te podobieństwa nie są bliźniacze. Jednak PiS sprawuje rządy drugą kadencję, bo wygrał w demokratycznych wyborach.

Owszem, po nieuczciwej kampanii wyborczej, ale nikt wyników tych wyborów nie kwestionuje. Postulat stworzenia wielkiego ruchu obywatelskiego tylko po to, by odebrać mu władzę, byłby tak naprawdę postulatem, aby odebrać władzę jego wyborcom albo ignorować ich istnienie. A takie traktowanie elektoratu PiS już raz się na naszej stronie politycznego podziału zemściło – w 2015 roku. Efekty odczuwamy do dziś.

Wspólny obywatelski i polityczny ruch do zreformowania państwa po PiS, ale jako oferta dla całego społeczeństwa, brzmi lepiej. Jednak to wciąż wygląda jak sentyment za wielkim - niemożliwym już do powtórzenia z powodu innego momentu w dziejach - przełomem, niż realny plan. Bo ruch obywatelski nie skrystalizuje pomysłu na przyszłość, Muszą to zrobić politycy. A obywatele, którzy mają dość ignorowania ich potrzeb i łamania praw w państwie PiS, mogą to poprzeć.

Tylko na razie nie mają czego.

Od czego mamy partie polityczne?

Pierwszy krok musi więc należeć do polityków. To liderzy partii opozycyjnych powinni przekonać obywateli, że mają plan na to, jak dostać się do sejmu i jak rządzić. Wtedy my, obywatele, możemy zebrać siły, zorganizować się w komitetach poparcia i przekonywać nieprzekonanych do tego, by przy urnach wyborczych było nas więcej niż zwolenników PiS. Bo mamy szansę wygrać. Jednak politycy wciąż tego nie proponują.

Chcecie dobrego państwa, to je sobie zróbcie? Brzmi szlachetnie i porywająco, jednak jesteśmy już bardziej zaawansowani. Mamy partie polityczne, one mają swoich liderów, a my mamy prawo oczekiwać od nich, że to one ruszą do dzieła.

Po drugie, postulat wspólnej listy przedstawianej jako patriotyczny obowiązek, jedyna szansa na dokonanie przełomu i hasło do tworzenia obywatelskiego ruchu na rzecz jej poparcia może okazać się dla wielu zniechęcający. Zamiast mobilizować, może zrażać. Bo jeśli nie popierasz tej propozycji, to znaczy, że jesteś samolubny, małostkowy i nie potrafisz udźwignąć powagi sytuacji.

To wiąże się wątpliwością, czy wspólna lista opozycji będzie odzwierciedlać „odmienne koncepcje polityczne czy nawet wizje ustrojowe”, o których pisze redakcja OKO.press? Zwłaszcza w kontekście niebezpieczeństwa wspomnianego już wycinania rywali na biorących miejscach.

Wokół jakiej idei mają tworzyć się nowe komitety obywatelskie? Przegranej PiS, wygranej opozycji, czy może wygranej PO? Czy jest w interesie obywateli stawianie argumentu mniejszego zła jako najważniejszego bez względu na to, czy odnajdzie swoich kandydatów i ich wizje w nowym parlamencie?

Przekonania kontra mniejsze zło

W roku 2015, podczas kampanii przed wyborami Platformy Obywatelskiej, jej zwolennicy również wskazywali na alternatywę między głosowaniem na tych, którzy mają szansę wygrać z siłami niedemokratycznymi, czyli na PO, albo na innych, co z powodu systemu d'Hondta miało spowodować zwycięstwo PiS. Ówczesnym wyborcom Razem do dziś wypomina się wyniki tamtych wyborów.

Jednak wielu chciało wtedy czego innego, niż daje partyjny duopol i zaryzykowało, głosując zgodnie z przekonaniami, a nie z filozofią wyboru mniejszego zła.

Po siedmiu latach rządów PiS, kiedy już wiadomo, do czego jest zdolna ta partia i jej koalicjanci, determinacja, by rządzący nie dostali kolejnej kadencji z pewnością osłabia chęć idealistycznego podejścia do głosowania. Jednak nadal istnieje potrzeba realizacji postulatów wyborców. Przedstawiając alternatywę między wspólną listą a trzecią kadencją PiS, jej entuzjaści zdają się nie widzieć tego, co doprowadziło do przegranej PO. Zagłuszanie wątpliwości sceptyków, pewien (choć to duże słowo) szantaż moralny, polegający na przedstawianiu wątpiących jako nie patriotów, ludzi niezdolnych do wyrzeczeń w imię większych wartości, czy wręcz niemądrych - brzmi podobnie, jak tamta pycha.

Właśnie na tym wygrywa w Polsce PiS. Na przekonywaniu niesłuchanych, że są słuchani.

Przeciwnicy PiS, stawiani w takiej roli, nie zagłosują oczywiście na obecną władzę. Ale to nie znaczy, że opozycja ją na trwałe przejmie, jeśli wygra wybory.

Arytmetyka to nie jest perspektywa wyborców

Po trzecie, jest w interesie obywateli, aby dyskusja na temat jednej listy opozycji sprowadzała się do arytmetyki wyborczej. Ona nie uwzględnia tego, czy będziemy mieć w sejmie swoich reprezentantów, tylko do tego, że wygra opozycja. Czyli kto? Ten, kto będzie silniejszy, narzuci warunki i wygra biorące miejsca na listach.

Jako obywatele nie powinniśmy godzić się na taką perspektywę. To jest perspektywa polityków, i to głównie PO. My, obywatele, przejęliśmy ją. Pisaliśmy o tym w „Kulturze Liberalnej”: „Pomysł wspólnej listy opozycji wykuwa się w atmosferze rykowiska. Śledzenie ciosów i rozejmów stało się emocjonującą rozrywką, a przecież chodzi o to, kto i jak będzie w naszym imieniu sprawował władzę”.

Nie pytamy więc o to, co jest ważne dla nas, czyli o to, kiedy kolejki do lekarza będą krótsze, rachunki za prąd niższe, kiedy szkoły będą dla uczniów, a nie dla podstaw programowych, tylko o to, co jest ważne dla polityków. Ile mandatów dostaną, jeśli będzie jedna lista, albo dwie, albo trzy. Oczywiście, dla obywateli jest to kluczowe, czy te mandaty dostanie PiS, ale także to, jakie ugrupowanie, jeśli nie partia Jarosława Kaczyńskiego. Z punktu widzenia obywateli nie chodzi o to, aby mandaty wziął ktokolwiek, byle nie PiS, jeśli chcą odnaleźć swoje postulaty w przyszłym parlamencie.

Kreowanie perspektywy polityków to także wina nas, dziennikarzy. Zbyt chętnie skupiamy się na politycznych szachach, zamiast na tym, jak działa państwo. Działy społeczne w dziennikach i tygodnikach zawsze są na dalszych stronach niż polityczne i często wolą się koncentrować na stylu życia, niż na przykład na tym, że opiekunowie osób z niepełnosprawnościami nie mogą podejmować pracy, bo stracą swój skandalicznie niski zasiłek. Niepełnosprawności są dla nas mniej zajmujące niż wycinanie politycznych przeciwników z partii, czy list wyborczych. Kreujemy trend.

Perspektywa obywatela, nie polityka

Dlatego czytając odpowiedź Andrzeja Machowskiego na wątpliwości redakcji OKO.press wobec wspólnej listy opozycji czułam, że coś w tej arytmetyce zwycięstwa mi zgrzyta. I to było właśnie to – perspektywa polityka, a nie obywatela.

A nam nie wystarczy przecież, że oni, politycy opozycji zdobędą w sejmie większość. My potrzebujemy tego, by rządzili w naszym imieniu.

„Mamy głębokie przekonanie, że zdecydowane pokonanie PiS wymaga takiego społecznego zaangażowania, jakie obserwowaliśmy w 1989 roku. I mamy nadzieję, że nasz apel może takie zaangażowanie w jakimś stopniu pobudzić” – pisze Andrzej Machowski w tekście do OKO.press.

To analogia dobra do tego, żeby pokazać, że sama determinacja nie wystarczy. W skłóconym parlamencie i w bardzo trudnej sytuacji społecznej, trzy lata po przełomie z 1989 roku, władzę zdobyła partia złożona z tych, którym wcześniej odebrano władzę.

Teraz, podobnie jak wtedy, mamy i będziemy mieć bardzo trudną sytuację społeczną. Trwa wojna w Ukrainie, a wraz z nią inflacja, niepewność przyszłości i sytuacji finansowej obywateli, konieczność transformacji energetycznej z powodu cen prądu. Być może nadejdzie kryzys i bezrobocie. Rządzenie będzie trudne, wymagające, zwłaszcza przy tak destrukcyjnej opozycji, jaką potrafi być PiS.

Prezes Kaczyński już stawia się w roli przyszłej ofiary prześladowań. Populizm najłatwiej uprawiać, kiedy się nie rządzi.

Optymizm w kreśleniu przyszłości, w której PiS stracił władzę, a zdobyła ją opozycja bez planu, co chce zrobić, wydaje się zgubny. Bo jeśli po takiej mobilizacji społecznej, a następnie po takiej zawiedzionej nadziei, oddadzą władzę, to już kolejnej szansy szybko nie dostaną.

Polska do naprawy

Po czwarte, jaki to powinien być plan? Można sobie wyobrazić umowę koalicyjną, która obejmie najważniejsze sprawy związane z naprawieniem tego, co PiS zepsuł. Ale nie tylko, bo także z budową tego, co zaniedbał.

Naprawienia wymaga praworządność.

Nie da się jednak cofnąć zmian wprowadzonych przez PiS jedną prostą ustawą. To nie tylko sprawa neo-sędziów w Sądzie Najwyższym, ale także sędziów w sądach powszechnych, powołanych przy udziale neo-KRS. Czy wszystkich należy odwołać i unieważnić ich decyzje? Jak głęboko powinno sięgać odwracanie szkód w sądach? Przecież to ma bezpośrednie konsekwencje dla obywateli. A co z Trybunałem Konstytucyjnym i z decyzjami powołanych nieprawidłowo sędziów? Prawnicy nie są zgodni co do tego, jak je traktować.

Umowa koalicyjna powinna zawierać, jeśli nie konkretny plan naprawy praworządności, to chociaż wizję tego, w jakim kierunku chce pójść po wyborach w celu jej przywrócenia. Tym bardziej, że to nie tylko sprawa dla prawników, ale także dla polityków.

Potrzebna jest wspólna deklaracja. Politycy partii opozycyjnych zapowiedzieli już nawet prace nad wspólnym projektem ustawy na ten temat w ramach Porozumienia dla Praworządności. Kiedy jednak go przedstawili, okazało się, że swoje poparcie dla niego wycofała Polska 2050 i PSL. Nie zgadzają się na automatyczne anulowanie awansów i nominacji wszystkich neo-sędziów, co przewidywał projekt.

Zgoda co do wyjścia z kryzysu, choć jest trudna, nie wystarczy. Następny krok po naprawie szkód to reforma systemu, który i wcześniej działał źle. Jeśli oczekujemy od opozycji, że nie tylko odbije władzę, ale ją wykorzysta w celu budowania dobrego państwa, to powinniśmy oczekiwać jakiejś wizji reform.

Pakt dla edukacji

Edukacja, czyli szkody spowodowane przez deformę Anny Zalewskiej, a teraz Przemysława Czarnka, są niewątpliwe, ale sporne jest, jak się z nimi zmierzyć. Największą zmorą szkół są reformatorskie ambicje kolejnych ministrów, którzy wywracają życie uczniów i nauczycieli do góry nogami. Naprawa nie może oznaczać kolejnej dekonstrukcji. Jednak z części zmian trzeba się wycofać, chociażby po to, żeby przywrócić szkołom autonomię.

Z kolei szczegóły systemu edukacji to także sprawa polityczna i światopoglądowa. Nie wszyscy koalicjanci będą bowiem zgodni co do tego, by wyprowadzić religię ze szkół, jaki zakres wolności zapewnić nauczycielom, jakie lektury dawać do czytania uczniom, jak uczyć historii, czy wpuszczać do szkół edukatorów antydyskryminacyjnych, czy wprowadzić edukację seksualną. Co trzeba zrobić od razu po wyborach, a co później i ile zrobić później – to kolejne wyzwanie dla koalicjantów.

Koalicja organizacji społecznych zaproponowała Obywatelski Pakt dla Edukacji. To projekt nowego sposobu nauczania nowoczesnej szkoły. Dokument, który wskazuje, co trzeba zmienić i w jaki sposób, aby taką szkołę stworzyć. To także punkt wyjścia do debaty z udziałem tych, którzy wezmą odpowiedzialność za wprowadzenie go w życie, czyli partii politycznych, samorządów, środowisk szkolnych – jak mówiła w wywiadzie dla OKO.press Alicja Pacewicz, jedna z inicjatorek porozumienia. Pakt jest przykładem tego, że porozumienie jest możliwe. Bo nie tylko proponuje progresywne zmiany, ale też nie forsuje tego, co jest problematyczne dla różnych stron politycznych. Czyli na przykład jednoznacznej postawy wobec religii w szkole.

Marzenie o dobrym państwie, ale jakim?

Zarówno system sądownictwa, jak edukacja to obszary nie tylko do naprawienia, ale i do zreformowania, bo wcześniej nie działały dobrze. Kiedy liczymy skrupulatnie mandaty w sejmie, powinniśmy wiedzieć, czy politycy, którzy je dostaną, chcą je po prostu mieć, czy też wezmą się za spełnianie marzeń obywateli o dobrym państwie. Przy czym obywatele mają różne marzenia, często sprzeczne, o czym autorzy apelu o przystąpienie do ruchu na rzecz wspólnej listy opozycji nie wspominają.

Na przykład aborcja. Poparcie dla ustawy, która daje prawo do aborcji do 12. tygodnia ciąży, jest różne wśród wyborców KO, PSL, Lewicy i Polski 2050. Stąd propozycje, jaką drogą dojść do ustawy o aborcji, są różne. Donald Tusk obiecuje, że będzie to pierwsza ustawa nowego parlamentu (choć nie wpisał aborcji do programu PO). Szymon Hołownia mówi z kolei, że powinniśmy to przegłosować w referendum.

Entuzjastyczne wizje ruchu obywatelskiego pomagającego opozycji wejść do parlamentu nie biorą pod uwagę tych różnic.

A to znowu jest argument za tym, że nie wystarczy mieć nie-pisowską większość w parlamencie, żeby przejąć władzę.

No i co z wyrokiem Trybunału Konstytucyjnego w sprawie aborcji? Oraz w sprawie wyższości prawa polskiego nad unijnym i innymi podobnymi? Przecież parlament i rząd obsadzony przez opozycję będzie pracował, mając wskazanego przez PiS prezydenta.

Długa lista spraw do załatwienia

A to zbliża nas do kolejnego problemu – jak uzdrowić państwo, gdy tyle jego instytucji jest obsadzonych na stałe przez PiS? Uzdrowimy media publiczne? Najpierw musielibyśmy mieć plan, jak uzdrowić, albo odwołać Radę Mediów Narodowych.

Takich przykładów jest więcej. Państwo PiS działa równolegle w spółkach Skarbu Państwa, obsadzonych przez ludzi partii rządzącej, w kuratoriach edukacji, w funduszach, które dysponują ogromnymi pieniędzmi.

Za tym idą sprawy ważne, życiowe wręcz dla zainteresowanych, choć nie tak doniosłe i powszechne z punktu widzenia całego państwa. Jedną z pierwszych spraw, jaką zajęła się była minister edukacji Anna Zalewska, było utrudnienie nauki w ramach edukacji domowej. Minister Czarnek poszedł dalej, teraz dla wielu dzieci może ona stać się niedostępna. A są dzieci, którym, dosłownie, ta forma nauki ratuje życie. To dzieci, które z różnych powodów nie mieszczą się w systemie edukacji – mają na przykład cechy spektrum autyzmu.

Czy nowa władza zajmie się ich problemem, kiedy zacznie uzdrawiać państwo? Który będzie to problem na jej liście spraw do załatwienia?

Gdzie są kobiety?

I jeszcze jedno, ostatnie, ale ważne – gdzie w tym wielkim projekcie są kobiety? Bo wiemy już, że nie na miejscach liderek partii opozycyjnych. Te są zajęte przez mężczyzn. Więcej kobiet u władzy mogą zagwarantować parytety i suwaki.

Teraz prawo wymaga, aby na listach wyborczych było 35 proc. kobiet, jednak nie mówi, że mają to być miejsca biorące. Lewica zaproponowała, by parytet wynosił 50 proc., a listy były układane na zasadzie suwaka – raz kobieta, raz mężczyzna. Większy udział kobiet w polityce sprawi, że sprawy społeczne, z racji ról społecznych, rodzinnych i zawodowych wciąż ważniejsze dla kobiet, będą bardziej zadbane.

Partie zapisały w programach różne ważne dla kobiet rozwiązania dotyczące np. opieki okołoporodowej, czy urlopów ojcowskich dzielonych tak, by ojcom nie opłacało się z nich rezygnować. Jednak efektowne programy nikomu się nie przydadzą, jeśli nie zostaną wprowadzone w życie. Jest szansa na to, że kobiety zadbają o to z większą energią, niż mężczyźni.

Liderki są szansą na to, że polityka i uwaga mediów nie będzie skupiała się na szachach i wycinaniu.

A może jedna lista to za mało?

W odpowiedzi na apel o stworzenie obywatelskiego ruchu na rzecz wspólnej listy opozycji, zaapelowałabym do opozycji – pokażcie ustawy, panowie, otwórzcie szuflady i pokażcie nam plan, jaki macie na przejęcie władzy i na jej utrzymanie.

Być może wtedy okaże się, że to nie jest pomysł na jedną listę, tylko na dwie. Tak, widok tabelek i matematycznych modeli przejęcia sejmu przez opozycję, która wystartuje w ramach wspólnoty ponad podziałami, jest kojący, ale słabo trzyma się realiów. Przypomina mi radość, z jaką wyzwoleni z zamkniętych granic obywatele Polski ruszali w Europę po roku 1989. Wsiadali w swoje maluchy, ruszali na niemieckie i włoskie autostrady, bo to było możliwe. Tylko potem nieprzeznaczone do tak dalekich podróży samochody im się psuły i nie mieli jak dotrzeć do celu.

Nie wystarczył entuzjazm, potrzebna była dobra organizacja wyjazdu.

;

Udostępnij:

Katarzyna Skrzydłowska-Kalukin

Dziennikarka, reporterka, członkini redakcji „Kultury Liberalnej”, dawniej m.in. „Gazety Wyborczej”, „Życia”, „Dziennika Polska Europa Świat”, tygodników „Newsweek”, „Wprost”. Autorka biografii „Gajka i Jacek Kuroniowie” i wywiadu rzeki z Dorotą Zawadzką „Jak zostałam nianią Polaków”. Ostatnio wspólnie z Joanną Sokolińską wydała książkę „Mów o mnie ono. Dlaczego współczesne dzieci szukają swojej płci?".

Komentarze