0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Agata KubisFot. Agata Kubis

Jeszcze rok temu wydawało się, że kwestia aborcji będzie jednym z głównych tematów kampanii prezydenckiej. Po historycznej mobilizacji kobiet i młodych osób w wyborach parlamentarnych w 2023 roku można było się spodziewać, że politycy nie zignorują tego głosu. Aborcja miała być tematem debat, spotów, wieców. Miała – ale nie była.

W ciągu zaledwie dwóch lat polityka w Polsce tak bardzo przesunęła się w prawo, że temat aborcji po prostu zniknął z pola widzenia. Zniknął celowo, a nie sam z siebie. Aborcję zwyczajnie schowano, bo walka o prawa kobiet nie pasuje do „trudnych czasów", o których mówią politycy.

Koalicja Obywatelska, która jeszcze niedawno obiecywała liberalizację prawa, w kampanii uznała, że lepiej ten temat przemilczeć i wepchnęła aborcję do szafy. Prawo i Sprawiedliwość z ulgą przyjęło ten polityczny unik – samo doświadczyło bolesnych konsekwencji decyzji Trybunału Konstytucyjnego Julii Przyłębskiej w 2020 roku – straciło wówczas 10 pkt proc. w sondażach poparcia. Poparcie do wyborów nieco wzrosło, ale nigdy nie wróciło do tego sprzed wyroku TK.

W kampanii prezydenckiej temat aborcji wracał jedynie epizodycznie – gdy Sławomir Mentzen ogłaszał, że nawet ciąża z gwałtu nie uzasadnia aborcji, albo gdy Magdalena Biejat nawiązywała do aborcji w debatach. Albo, gdy Rafał Trzaskowski przekonywał, że po wyborach złoży ustawę liberalizującą przepisy.

A potem przyszła pierwsza tura i wynik: ponad 50 proc. głosów na skrajną prawicę. Dla niektórych komentatorów to był sygnał: temat aborcji się wypalił, nie interesuje już Polaków. Tyle że to błędna diagnoza. Bo jak społeczeństwo ma się wypowiedzieć na temat, który został celowo wyciszony? Ostatnie ogólnopolskie badania dotyczące stosunku Polaków do aborcji pochodzą z listopada 2024 roku. Nie wiemy nawet, jak wygląda poparcie dla zmian aborcyjnych z podziałem na elektoraty.

Przeczytaj także:

Ważne przypomnienie: zmiany w prawie aborcyjnym są konieczne, nie dlatego, że społeczeństwo je popiera, ale dlatego, że aborcja jest potrzebna i dzieje się każdego dnia. Robią ją nawet osoby przeciwne aborcji i radzą sobie – bez względu na to, co mówi ustawa.

W niedzielę decydujące starcie

A wraz z nim – pytanie: co dalej z aborcją?

Karol Nawrocki – kandydat skrajnej prawicy – już na starcie kampanii zapowiedział, że ustawy, która przywraca stan z 1993 (trzy przesłanki do aborcji), nie podpisze. Zapowiedział natomiast, że będzie budował „nowy kompromis". Jaki? Tego kandydat nie zdradził.

Koalicji Obywatelskiej oraz całej opozycji z poprzedniej kadencji Sejmu, udało się wytworzyć wrażenie, że to właśnie PiS jest największym zagrożeniem dla praw kobiet. Warto jednak przypomnieć: antyaborcyjne projekty, które trafiały do Sejmu, były zawsze ustawami obywatelskimi, a proaktywną postawę i próby zaostrzenia prawa wykazywały przede wszystkim Solidarna Polska i Konfederacja.

Choć w samym PiS nie brakuje antyaborcyjnych polityków i polityczek, to przez lata, nie było zgody lidera na ruszanie tego tematu.

Przez kilkanaście lat PiS sięgał po aborcję wyłącznie wtedy, gdy był do tego wmanewrowany przez koalicjantów – najczęściej Solidarną Polskę.

To właśnie partia Zbigniewa Ziobry oraz Konfederacja aktywnie walczyły o zaostrzenie prawa, m.in. w 2018 roku, gdy do Trybunału wpłynął wniosek o zbadanie zgodności ustawy antyaborcyjnej z Konstytucją. PiS zgodził się na to zaostrzenie i nie spodziewał się, że będzie to miało aż taki wpływ na utratę poparcia.

Nic więc dziwnego, że Nawrocki, już na początku kampanii przyjął postać umiarkowanego kandydata poszukującego nowego „kompromisu". Natychmiast został za to zaatakowany przez Fundację Pro-Prawo Do Życia: jego twarz trafiła na słynnego „płodobusa” i w szczycie kampanii jeździ po Warszawie.

Nawrocki razem z Braunem, Mentzenem i Bosakiem

Trudno powiedzieć, jakie naprawdę poglądy i plany na aborcję ma Nawrocki (poza wetem, gdyby jakimś cudem jakakolwiek liberalizacja ustawy wyszła z tego Sejmu). Jego osobiste stanowisko niewiele będzie znaczyć, bo decydujące będą wpływy prawdziwych radykałów: Ziobry, Brauna, Bosaka, Mentzena. I wynik wyborów parlamentarnych w 2027 roku – o ile nie zostaną rozpisane wcześniej.

A co z Rafałem Trzaskowskim?

Kandydat KO i jego sztab przekonują, że tylko on daje gwarancję przestrzegania praw kobiet. Przypominają protesty z 2020 roku, krzyczą o wolności, publikują emocjonalne grafiki. Tylko że to także jego otoczenie odpowiada za wyciszenie sprawy aborcji w tej kampanii. Dlaczego? Bo nie mają się czym pochwalić. Od początku tej kadencji żadna z czterech ustaw dotyczących aborcji nie przeszła przez parlament, by trafić na biurko prezydenta Dudy.

Projekty były blokowane, prace nad nimi przeciągane, niekończące się targi pomiędzy Lewicą a Trzecią Drogą trwają do dzisiaj.

A Donald Tusk? Przyjął wygodną pozycję i milczał. Nie naciskał. Nie tupnął nogą. I nie popchnął tematu ani o centymetr. Wyborcom i wyborczyniom miały wystarczyć deklaracje i obietnice – po raz kolejny.

Gdy Grzegorz Braun zaatakował lekarkę Gizelę Jagielską w szpitalu w Oleśnicy, Trzaskowski... dwa razy odwołał wiec wyborczy w tym mieście. Jako prezydent Warszawy od miesięcy ignoruje też nękanie mieszkanek przy ul. Wiejskiej 9 i klientek przychodni ABOTAK przez działaczy związanych z Kają Godek.

A przecież może działać – już teraz. Jako prezydent miasta może zakazać tych zgromadzeń ze względu na ich agresywny przebieg: fizyczne ataki, wyzwiska kierowane również do mieszkańców bloku, przykładanie wuwuzeli do uszu czy oblewanie lokalu kwasem masłowym.

Ale do tego potrzebna jest zmiana sposobu myślenia. Aborcja to nie „spór światopoglądowy", tylko konkretne doświadczenie tysięcy osób. Do szpitala w Oleśnicy i do ABOTAK przychodzą kobiety po realną pomoc – i ją tam dostają. Jeśli dobro tych osób naprawdę ma dla kandydata KO znaczenie, to był czas to pokazać – nie tylko w deklaracjach, ale w działaniach.

Czy pokaże to, jeżeli zostanie prezydentem?

Czy ten projekt ma szansę przejść przez Sejm i Senat?

Wygrana Rafała Trzaskowskiego mogłaby otworzyć drogę do pierwszej realnej zmiany – dekryminalizacji aborcji. To nie rewolucja, ale znaczący krok: z polskiego prawa zniknęłyby przepisy karzące osoby pomagające w przerwaniu ciąży.

Trzaskowski deklaruje także, że podpisze ustawę zezwalającą na aborcję do 12. tygodnia ciąży. Ba, przekonuje, że sam taką złoży. Problem jednak w tym, że ustawa, także złożona przez prezydenta, musi przejść przez parlament.

Dlatego bardzo wiele zależy od Donalda Tuska i kierunku, w jakim poprowadzi Koalicję Obywatelską. Jeśli partia nadal będzie przesuwać się w prawo, wychodząc z założenia, że elektorat „wszystko zniesie”, jeżeli premier nie przyciśnie konserwatywnych koalicjantów, temat aborcji stanie się przedmiotem jałowego sporu między Lewicą a Trzecią Drogą. A prawo – pozostanie bez zmian.

Gdyby z kolei wybory wygrał Karol Nawrocki, mogłoby dojść do przedwczesnych wyborów parlamentarnych. Gdyby te zaś wygrał PiS, bardzo możliwa wydaje się jego koalicja z Konfederacją. A to z kolei zakończy się zaostrzeniem obowiązującego prawa, pogłębieniem się efektu mrożącego w szpitalach, wzrostem postępowań karnych i… np. Kają Godek w rządzie. Może w ministerstwie sprawiedliwości?

To nie jest niemożliwy scenariusz. Kaja Godek sympatyzuje z Konfederacją od lat, startowała do Parlamentu Europejskiego z jej list. Wspólnie z Grzegorzem Braunem wdzierała się do ministerstwa zdrowia, gdy miały zostać wydane aborcyjne wytyczne.

A zatem jest źle, ale może być jeszcze gorzej.

Cała klasa polityczna nie zdała egzaminu i kolejny raz pokazała nam, że po aborcję sięga się wtedy, gdy potrzebna jest mobilizacja. Niezależnie jednak od tego, czy i co zmieni się w prawie, my dajemy sobie radę – aborcja jest i dalej będzie dostępna: tabletkami w domach albo poprzez wyjazdy z organizacjami pomocowymi. A my – mimo wszystko – jesteśmy na Wiejskiej 9 w Warszawie.

;
Na zdjęciu Natalia Broniarczyk
Natalia Broniarczyk

Działaczka inicjatywy Aborcja Bez Granic i Aborcyjnego Dream Teamu

Komentarze