„Obecnie Polska, według wskaźnika Giniego, określającego poziom różnic społecznych, zajmuje jedno z najlepszych miejsc w Europie” – stwierdził Jarosław Kaczyński. Niestety, z niedawnych badań wynika, że nierówności dochodowe w Polsce należą do najwyższych w Europie
Rosnące nierówności dochodowe i majątkowe to jeden z najważniejszych tematów ekonomicznych i politycznych ostatnich lat. Na Zachodzie, bo w Polsce z wyjątkiem pozaparlamentarnej (do niedawna) lewicy mało kto interesował się problemem. Listopad 2019 przejdzie do historii jako miesiąc, w którym politycy rządzący naszym krajem nareszcie go zauważyli.
I od razu rozwiązali.
“Obecnie Polska, według wskaźnika Giniego, określającego poziom różnic społecznych, zajmuje jedno z najlepszych miejsc w Europie” - stwierdził Jarosław Kaczyński w opublikowanej 26 listopada rozmowie z "Gazetą Polską".
Prezes PiS musiał zaczerpnąć tę tezę od premiera Mateusza Morawieckiemu, który w exposé tydzień wcześniej mówił, że obecnie w Polsce "poziom nierówności jest taki, jak w Danii, a niższy niż przeciętnie w Europie. Niższy niż we Francji, w Niemczech, we Włoszech czy w Wielkiej Brytanii".
Czy te twierdzenia mają coś wspólnego z rzeczywistością?
"Takie wnioski płyną z oszacowań opartych na danych nieskorygowanych o dochody najbogatszych" - tłumaczy OKO.press dr Paweł Bukowski z London School of Economics, ekonomista zajmujący się badaniem nierówności w Polsce i Europie. "W moim badaniu z Filipem Novokmetem pokazujemy, że po uwzględnieniu dochodów bogatych, Polska po 2003 r. doświadczyła bardzo dużego wzrostu nierówności.
Lokuje to nas to wśród najbardziej nierównych krajów Unii Europejskiej, takich jak Niemcy czy Wielka Brytania".
Obecnie Polska, według wskaźnika Giniego, określającego poziom różnic społecznych, zajmuje jedno z najlepszych miejsc w Europie
Na pozór sprawa jest prosta - aby porównać poziom nierówności w różnych krajach, wystarczy spojrzeć na zestawienie wartości współczynnika Giniego.
To powszechnie stosowana miara nierówności dochodowych. Przybiera wartość między 0 a 1. Wartość 0 wskaźnik osiągnąłby, gdyby wszystkie osoby miały ten sam dochód. Wartość 1 - gdyby wszystkie osoby poza jedną miały zerowy dochód. (Niekiedy wskaźnik mnoży się przez 100, wówczas przyjmuje on wartość od 0 do 100).
Zatem: im wyższa jest wartość wskaźnika, tym większe nierówności dochodowe.
Eurostat publikuje tabele ze współczynnikiem Giniego dla wszystkich państw UE. Co z nich wynika?
W najświeższym zestawieniu z 2018 rokiem współczynnik w Polsce miał wartość 27,8 i faktycznie lokuje nasze społeczeństwo w gronie względnie równych. Dokładnie taki sam poziom nierówności jest w uchodzącej za egalitarną Danii (to dlatego Morawiecki wspomniał ją w exposé). Wyprzedza nas 9 krajów, "najrówniejszym" z nich jest Słowacja ze wskaźnikiem Giniego wynoszącym zaledwie 20.9.
Czy zatem wszystko jest w porządku i możemy rozejść się do domów w tej naszej słowiańskiej Skandynawii?
Niestety nie.
Eurostat czerpie swoje dane z badań ankietowych w poszczególnych krajach (w Polsce przeprowadza je GUS w badaniu budżetów gospodarstw domowych). Tymczasem ekonomiści wskazują, że taka metoda wiąże się z niedoszacowaniem gospodarstw domowych o najwyższych dochodach.
Chodzi przede wszystkim o losowość próby - prawdpodobieństwo, że w badaniu ankietowym trafimy na osoby o bardzo wysokich dochodach, jest niewielkie. A bez nich nie możemy poprawnie określić poziomu nierówności w całym społeczeństwie. To tak, jakbyśmy pisali książkę o współczesnej polskiej polityce i ani słowem nie wspomnieli o Jarosławie Kaczyńskim. Co gorsza, ludzie wprost pytani w ankietach o dochody często je zaniżają - zwłaszcza jeśli są wysokie.
Podsumowując: wyniki sondażowe zaniżają dochody najbogatszych, a zatem również wskaźniki nierówności. Jak więc zbadać faktyczny poziom nierówności?
Nowoczesnym rozwiązaniem jest uzupełnienie danych z ankiet o dane administracyjne z zeznań podatkowych. Te ostatnie znacznie lepiej pokazują, co - pod względem dochodów - dzieje się w górnych 10 proc. społeczeństwa.
W październiku 2017 artykuł takie szacunki nierówności w Polsce opublikowali Paweł Bukowski z London School of Economics i Filip Novokmet z Uniwersytetu w Bonn i Paris School of Economics. Wyniki odbiły się szerokim echem - tak szerokim, że powinni o nich słyszeć i Morawiecki i Kaczyński (skądinąd czytelnik książek Thomasa Pikettego).
Badanie pokazało bowiem, że ponad 13 proc. całkowitego dochodu w 2015 roku trafiało w Polsce do zaledwie 1 procenta najbogatszych. Od początku transformacji owoce wzrostu gospodarczego w dwukrotnie większej części trafiły do tej bardzo wąskiej grupy niż do całej mniej zamożnej połowy społeczeństwa.
W konsekwencji - jak tłumaczył Bukowski na łamach "Krytyki Politycznej":
"Polska znajduje się obecnie wśród najbardziej nierównych krajów Unii Europejskiej, takich jak Niemcy (procent najbogatszych zarabia tam 13 procent dochodu) czy Wielka Brytania (14 proc.). Rozwarstwienie dochodów w Polsce jest nie tylko większe niż we Francji (11 proc.) czy Szwecji (9 proc.), ale również na Węgrzech (10 procent) czy w Czechach (9 proc.)".
Na czym polega rewolucyjność tych wyników? Wcześniej wierzono, że potransformacyjny wzrost gospodarczy był - mimo wszystkich głośnych problemów - w miarę egalitarny. Okazało się, że to fikcja.
W listopadzie 2019 ekonomiści Michał Brzeziński, Michał Myck i Mateusz Najsztub opublikowali artykuł na temat nierówności w Polsce, w którym zajęli się nierównościami w dochodzie rozporządzalnym - po odprowadzeniu podatków i składek. Tu także posłużono się danymi ankietowymi skorygowanymi o dane fiskalne.
Wg nieskorygowanych danych GUS współczynnik Polski wynosił w 2015 roku 30,1, co nie odbiegało średnia dla Unii Europejskiej. Skorygowany współczynnik Giniego jest dużo wyższy - w przedziale od 36,5 a 40,2.
Okazuje się też, że skorygowany wskaźnik nierówności jest w Polsce wyższy niż (również skorygowane) wskaźniki w Niemczech, Wielkiej Brytanii i Hiszpanii - krajach o wysokich nierównościach.
Czyni to z nas jeden z najbardziej nierównych krajów UE.
Nawet jeśli (skorygowany, a nie tylko ankietowy) wskaźnik nierówności nieco spadł w ostatnich 4 latach, to nierówności i tak muszą pozostawać na niebezpiecznie wysokim poziomie.
Brzeziński, Myck i Najsztub wskazują na jeden z czynników - progresywność polskiego systemu podatkowego w 2015 była bardzo niska, prawdopodobnie najniższa we UE. Oznacza to, że podatki w Polsce nie służą redystrybucji.
W OKO.press pisaliśmy o tym problemie wielokrotnie:
W kontekście słów Kaczyńskiego warto przypomnieć, że od 2015 roku nasz system podatkowy nie zyskał szczególnie na sprawiedliwości.
Choć wprowadzono (raczej skromną) "daninę solidarnościową" - de facto trzeci próg podatkowy dla ludzi o ekstremalnie wysokich dochodach - to jednak nic nie zrobiono z największym przywilejem zamożnych, czyli funkcjonującą od 2005 roku możliwością liniowego opodatkowania jednoosobowych działalności gospodarczych.
W Polsce pracownica z płacą minimalną oddaje w podatku dochodowym i składkach znacznie większą część swojego dochodu niż przedsiębiorca zarabiający kilkadziesiąt tysięcy miesięcznie.
Redaktor OKO.press. Współkieruje działem społeczno-ekonomicznym. Czasem pisze: o pracy, podatkach i polityce społecznej.
Redaktor OKO.press. Współkieruje działem społeczno-ekonomicznym. Czasem pisze: o pracy, podatkach i polityce społecznej.
Komentarze